Potrzeba nie może być nigdy do końca zaspokojona, bo „zaspokojona" potrzeba wywleka z siebie kolejne potrzeby niezaspokojone. To jest reakcja łańcuchowa. To jest łańcuch. Coraz dłuższy i coraz pokrętniejszy, i który nie może nigdy się od-łańcuszyć.
Kto
potrzebuje, zawsze będzie potrzebować. Na samym końcu będzie jeszcze
potrzebować lekarza, żeby ten przedłużył jego agonię, a kiedy bezsilny cofnie
się lekarz, będzie potrzebować, żeby przystąpił doń ksiądz, a kiedy cofnie się
ksiądz, będzie potrzebować stolarza, a kiedy cofnie się stolarz, będzie
potrzebować grabarza, a kiedy cofnie się grabarz, będzie potrzebować
kamieniarza, a kiedy cofnie się kamieniarz, będzie potrzebować łez i żalu
potomnych, i oby jak najdłuższego trwania w ich pamięci. A poza tym wszystkim i
ponad tym wszystkim będzie potrzebować Boga, żeby go Bóg kiedyś tam, w końcu końców,
wskrzesił. Wskrzesił pod tą samą postacią, nieco może zmodyfikowaną, ulepszoną,
ale jednak tą samą.
Oto
jak myśli, bo nie może inaczej, ten kto potrzebuje. Czyli ty. Bo tyś jest swoim
Ja i to ty potrzebujesz. I tylko takiego Boga możesz sobie wyobrazić i tylko
takiego uznajesz i adorujesz, który cię wskrzesi pod tą samą postacią.
Potrzebujące Ja nie potrzebuje Boga-wskrzesiciela nie Ja. Ja potrzebuje
wskrzeszenia Ja. Tylko takiego Boga potrzebuje i tylko po to, tylko w tym celu,
tylko w tym interesie z nim handluje: „Ja w ciebie, Boże, wierzę z całych sił;
ja do ciebie najżarliwiej modlę się; ja cię miłuję nad własne życie (a ty za
to, kiedy umrę, moje życie kiedyś wskrzesisz; będę taki sam, ale inny, ale taki
sam, ale dobry piękny czysty i będę żyć cały czas, cały czas, bez trosk,
kłopotów, zmartwień cierpień i z dala od tego strasznego padołu)". Oto jak
myśli Ja, bo nie może inaczej. Ale ten Bóg, w którego wierzy Ja, jest tylko
przedłużeniem Ja, jego autoprojekcją, w którą Ja wierzy, że jest czymś innym
niż Ja. Bóg Ja to jest dalej Ja, to jest Ja idealne, Ja doskonałe, Ja boskie.
Ale Ja to konflikt, to nieszczęście, to chaos, to wojna i Ja zdaje sobie
niekiedy z tego sprawę i dlatego wymyśla przeciwieństwa w postaci
przymiotników: idealny, doskonały, boski. Wystarczy podstawić pod Ja to, czym
Ja jest (i z czego sobie niekiedy jednostronnie, częściowo, płytko zdaje
sprawę), a więc: konflikt, nieszczęście, chaos, żeby zobaczyć, jak to
tragicznie absurdalnie wygląda: konflikt idealny, nieszczęście doskonałe, chaos
boski.
Ale
Ja tego nie widzi. Nie widzi, że dwa to jeden. Nie widzi, że Ja i nieJa, czyli
on i jego Bóg - to jest to samo: mentalność przebierająca się w werbalność i
przebierająca się w moralność, i przebierająca się, oczywiście, w niemorałność.
Panie Zbyszku - różne słowa czytałem na Tym blogu, ale to co dziś, to najpiękniejsze słowa, które są bardzo trafiające, na luziku w każde chyba Ja!?
OdpowiedzUsuńBardzo serdecznie pozdrawiam.
Piotr