środa, 19 lutego 2014

Przedwakacje



Wpisy na blogu zatrzymują się na jakiś czas. Następują drugie Przedwakacje.
Czytelnicy - bądźcie zdrowi.


Życzę ci spokojnych snów

Ewa Kowalik

        Życzę ci spokojnych snów
        I czułych przebudzeń...
        Gdy otworzysz oczy,
        Niech słoneczny palec
        Cicho stuka w okno.

        Życzę ci smacznego
        Śniadania we dwoje...
        Jajecznicy parującej na talerzu
        I chleba z masłem
        Podanego w ciepłej dłoni.

        Życzę Ci miłego dnia
        Pośród uśmiechniętych ludzi,
        Wśród tysiąca spraw
        Załatwionych pozytywnie.

        Życzę ci zdrowia
        W każdej porze roku,
        Odporności
        Na szarą rzeczywistość
        Z telewizji i gazety,
        Dobrego wzroku i słuchu
        I mocnego serca,
        Aby kochać świat
        Takim jaki jest.

        Życzę ci dobrej nocy...
        Dzielenia jej mroku na pół
        I ciepła podwójnego
        Pod kolorową kołdrą.

        Życzę ci spokojnych snów
        I przebudzeń...

Baba Jaga



Za siedmioma morzami, siedmioma górami, siedmioma rzekami i siedmioma dolinami mieszkała sobie Baba Jaga i była strasznie zła.
Głównie dlatego, że miała wszędzie tak daleko.

Ludzie piszą



Piszą o życiu, o sobie i tak wzruszająco się otwierają......Bardzo Wam dziękuję za te maile, za odwagę pisania. Zamieszczam tylko to, na co dostaję zgodę. Oto teksty wybrane na dziś:

Ciepło przeżywam moje życie, wbrew wszystkiemu, wbrew przeciwnościom i losowi, przeskakuję kłody rzucane mi pod nogi i spadające gałęzie. Śmieję się.......... Kocham się śmiać........ Lubię, jak ludzie się uśmiechają.
-

względny wpływ czasu na życie człowieka

czas jest moim półprzewodnikiem
najpierw mija razem ze mną
ucieka przez palce
a później mówi
że się spieszy bo jest spóźniony

tak naprawdę to on
nie zna się na zegarku


--------------------------------------

 


ona była seksowna
ja nieogolony
ale z pieprzykiem
na miejscu
złapałem ją za kolano
w pociągu pożądania
maszynista się wykoleił
za szybko
(tak ona była za szybką)

 rafal bazant - i staram się jak mogę żeby nigdy nie dorosnąć :))
-------------------------------------------
-------------------------------------------------------------------------------------------

 

No i Tomek powiedział, że chcą sobie zrobić bejbisia.
Wyobrażasz to sobie? Poeta natchniony i potomek!
A właściwie to dlaczego mężczyzna chce mieć dziecko?
Bo kobieta, to wiadomo, że dla zaspokojenia
instynktu lalczynego. I coś tam o genach w dalszej kolejce,
czy nawet na krzesełku wyciągowym, że z reguły
wybiera się tych z najbardziej korzystnymi.
Czyli, że musi być postawny przynajmniej
finansowo. I nagle pojawia się pamięć jak jaskinia,
z której wyłazi odziana w kuse skóry i już ciągnie
do tej swojej jamy za włosy. I nie ma zmiłuj!
I że nie pójdziesz potem na żadne polowanie.
Czekaj, wróć! Jest jeszcze mleko i to całkiem sporo.
Chciała wyszeptać, nie zdążyła. Więc drze się
jakby rodziła, bo nie ma innego wyjścia i jednak poszedł.
Zgodnie zresztą ze stereotypem dobrze przyjętym
przez ogół roznosić geny dalej. Inna rzecz,
że tym razem już w gumie.

Łemkowska Odyseja 2



Na okładce Łemkowskiej Odysei jest zdjęcie ruin cerkwi p.w. Orędownictwa Przeczystej Bogurodzicy w Płonnej.
Zdjęcie z 2004 roku.
                                                               - 2 -
    
Bywało również, że przychodzili urzędnicy w sprawie tworzenia przybytków oświaty, a ludzie traktowali te propozycje z wielkimi oporami.
Bo kto miał się uczyć w wiejskich szkołach? Co prawda dzieci nie brakowało - ich najłatwiej można było się dorobić.  Ale dzieci były potrzebne w domu przy różnych pracach: do pasienia krów, pilnowania zagrody, sprzątania obejścia, przy poganianiu wołów,  ale też do kopania kartofli, wiązania i wożenia zboża, do pracy przy sianie. Dzieci nie były przeznaczone do przesiadywania w klasach szkolnych. Liczenia i odmawiania pacierza nauczyć przecież mogła babusia z dziadziem. Oni to właśnie i bajki przecież znali, a czasem nawet o starych dziejach rozpowiadali, wierszyka mogli też nauczyć...
     Tak więc, nie było potrzeby i czasu roztrząsać, co to za lud mieszka w wioskach rozpościerających się w malowniczych dolinach pomiędzy wzgórzami Bieszczadów i Beskidu Niskiego. Tacy sami ludzie przecież żyli w krainie rozciągającej się od Pienin po Karpaty Wschodnie. Mówili z odmiennymi narzeczami w poszczególnych wioskach, gminach i powiatach. W Boga wierzyli i nie trzeba było więc wiedzieć, kim się jest naprawdę. Wszyscy byli tutejsi, a rozmawiali po prostu po swojemu.
       Byli wśród nich tacy, co nazywali się Łemkami, Bojkami lub Hucułami. Niektórzy twierdzili, że są Rusnakami. Czasem jedni  o drugich mówili że są góralami, a tamci o pierwszych, że podolakami. Wszyscy chodzili do cerkwi. Tam odprawiano nabożeństwa w języku starocerkiewnosłowaińskim, a kazań wysłuchiwano i modlono się po ukraińsku - podobnie mówiono na "Wielkiej Ukrainie".
Wełyka Ukrajina znajdowała się daleko. Mało kto ją widział, ale wszyscy wiedzieli, że tam ludzie przechodzili wiele cierpień i zniewolenia. Najładniej o tym pisał Taras Szewczenko. Wielu znało jego  mądre dumki, i smutne wiersze o sierotach, wdowach i chłopach-niewolnikach. Gdy wędrowcy wygłaszali tę poezję, to aż serce się krajało. Cierpienia najczęściej pochodziły od tych, co stali nad nimi - od szlachty, która w większości była polska, od obcych najeźdźców, jakimi byli Rosjanie, Turcy, i Tatarzy i od własnych panów, którzy nie zawsze myśleli o własnym narodzie. Z tarasowej poezji wynikało też wiele nauk i przykazań, jak na przykład ta,  że własną mowę należy szanować i pielęgnować
          ...Mowa moja ridna, chto t'ja zabuwaje
            Cej w hrud'jach ne serce, ale kamin maje.

wtorek, 18 lutego 2014

Natenczas przybył John Lennon



Jakie piękne słowo: - Natenczas! 

Nie ugrzęźnij na poziomie słów - Osho. 
Spoko! Nie grzęznę.
Nasz wieszcz napisał: - "Natenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty, swój róg bawoli, długi, cętkowany, kręty".....Tak pisał nasz wieszcz, bo był mistykiem. (Czyli wieszcz = mistyk).

Osho uzyskał tytuł profesora filozofii w 1958 roku, na uniwersytecie w Dżabalpurze.

Zaczął wygłaszać odczyty i przyciągał coraz większe rzesze słuchaczy. Pierwszą komunę założył w 1974 roku w Punie. Do tej komuny zaczęły przybywać tłumy cudzoziemców, by słuchać jego słów.
   Oto relacja dziennikarza, który tu przybył razem z Johnem Lennonem, zaciekawionym legendą jaka rosła wokół Osho.
       -"Przez kilka godzin spacerowałem po komunie. W wielkiej sali medytacyjnej rozbrzmiewała muzyka, niektórzy tańczyli, inni siedzieli. Każdy zajmował się swoimi sprawami. Kręte ścieżki biegnące przez gęste zarośla doprowadziły mnie do wodospadu, do sadzawki z łabędziami, pracowni, dużej biblioteki, sal wykładowych, pokojów mieszkalnych, kompleksu sklepów, księgarni i biura.
       Całą komunę zbudowali uczniowie, wśród których byli architekci krajobrazu, inżynierowie, cieśle, elektrycy, hydraulicy - każdy starał się dać z siebie wszystko. Nie zatrudniono ani jednej firmy z zewnątrz, ani jednego robotnika.
    Najbardziej uderzyło mnie to, że wszyscy tutaj witali mnie serdecznym uśmiechem. Panowała tu atmosfera wolności i harmonii i to właśnie odróżniało komunę Osho od dziesiątek aśramów, które widziałem w różnych miejscach Indii. Tam się nikt nie śmiał, wszyscy chodzili jakby smutki tego świata przyprawiły ich o zatwardzenie, a śmiech uznawano za bluźnierstwo."

Po deszczu



Gorący jak z pieca wiatr wysuszył łąkę. Jest 19.00 a temperatura wynosi 28 stopni Celsjusza.
     
   

Chłonę każdą chwilę tego co wokół. Jest fantastyczne światło, jakby leciutka mgiełka.
Jutro wybywam stąd. Telefon już umilkł - siadła bateria. Jeszcze trochę prądu jest w aparacie. Jedzenie się kończy, akurat będzie na śniadanie.




   

Dalej rozumuję kategoriami "cywilizacji". Gotowe "ludzkie" jedzenie: - płatki owsiane, kasza manna, kakao i odrobina cukru zostaje na jutro. A przecież tu jedzenia jest tyle na wyciągnięcie ręki: - można egzystować na samych grzybach, jagodach, i jeżynach, które właśnie się zaczęły na dobre.
    
Mam pewne plany, co do jadłospisu na następną rundę w Boskim Hotelu. Jednocześnie bardzo mi się zachciało roweru, a także potrzebuję iść na połoniny. Ale nie zaprzątam sobie tym teraz głowy. Wszystko się ułoży samo. Intencja.... i poszło! Dość planów.
Jestem taki szczęśliwy, jak....jak świnia utarzana w błocie!
Lepiej wyruszę na fotołowy.
   



                  "Życie to coś, co dzieje się obok nas, gdy jesteśmy zajęci układaniem planów."
(John Lennon, 1940-1980) 

 Lennon też wiedział o Tu i Teraz. Nic dziwnego, był w Indiach, w aśramie Osho w Punie.

      W oczekiwaniu na kolorowy zachód kręcę się po okolicy.

   

Orkiestra świerszczy nie gra już, tylko grzmi po tym dzisiejszym deszczu. Od tego jednostajnego dźwięku aż w głowie pulsuje. Niby jest cisza, bo po tylu dniach już nie zauważam, nie słyszę w ciągu dnia świerszczy, i zastanawiam się, czy grają, czy nie. Właściwie tak się czuję jakbym był oszołomiony ciszą. Jednak lepsze określenie to upojenie ciszą.

      

 Ale mną bujnęło! Łemkowska Watra to morze ludzi, wrażeń i dźwięków, w tym niezłe decybele nocnej dyskoteki, a tu w samotni kompletna zmiana.
Także moc wrażeń, ale nieporównywalnie, zupełnie innych. 
        Pamiętam jedną z pierwszych nocy w Bieszczadach. Obudziłem się z niepokojem w sercu.
Nie wiedziałem długo co się dzieje. Tylko niepokój. Dopiero po pewnym czasie dotarło do mnie, że nic się nie dzieje - to tylko głęboka, kompletna cisza. A człowiek przecież żyje w ciągłym hałasie.
Niepokój z powodu braku hałasu! Ale cywilizacja nam dowala.
   Po postawieniu tej diagnozy wrócił wtedy spokój i zaraz usnąłem.












Strach przed wolnością



Najważniejszą sprawą jest poznanie samego siebie. 
Teksty Osho, które zamieszczam, właśnie tego dotyczą. Ciebie dotyczą i mnie. Mnie już pomogły. Może kolej na ciebie? Jeśli oczywiście zechcesz nad  tymi tekstami trochę podumać.....A może wystarczy tylko przeczytać?

Psychiczne zniewolenie - czyli jeszcze o jąkaniu. To dalszy ciąg posta; "Jak zostać królem". Kto obejrzał film pod tym tytułem, raz na zawsze zrozumie co to takiego to psychiczne zniewolenie.
      
           Wszyscy boją się wolności.
Wolność to wielkie ryzyko. Ludzie ciągle mówią o wolności, ale tak naprawdę mało kto chce być wolny. Większość woli być zależna. Jest wtedy na kogo przerzucać odpowiedzialność.
         Będąc wolnym, odpowiadasz za każdy swój ruch, czyn, za każdą myśl. Nie możesz obarczać odpowiedzialnością innych.
   
Pomyśl o psychiatrze ze szkoły Freuda, o psychoanalityku. Pacjent leży na kozetce, a psychoanalityk siedzi z tyłu, żeby pacjent go nie widział. Siedzi za kozetką: on wodzi pacjenta, a pacjent go nie widzi.
Na Zachodzie psychoanalityk to jeden z najlepiej płatnych zawodów…. setki dolarów za godzinę. Mało kogo stać na to, żeby zwariować….
      Niektórzy psychoanalitycy chowają się za kotarą, żeby pacjent miał wrażenie, że przed nikim nie musi ukrywać swoich tajemnic.
        Co się wtedy dzieje? Co się dzieje podczas takich terapii? Pacjent obwinia o swe niepowodzenia matkę – zwykle matkę – albo ojca. Ale sam nie przyjmuje żadnej odpowiedzialności.
Próbuje dowieść, że jest całkowicie niewinny.
Wszyscy inni popełniali błędy, doprowadzając go do czegoś, czego sam przenigdy by nie zrobił.
Wszyscy boją się wolności, dlatego ludzie na całym świecie lgną w głębi duszy do niewolnictwa. Każdy z nas jest wielokrotnym niewolnikiem.
       Niewolnikiem swoich rodziców, swego kraju, niewolnikiem sąsiadów – jest to niewola, której nie widać.
Kiedy studiowałem na uniwersytecie, przez cały rok mieszkałem z kolegą w jednym pokoju i nie zauważyłem, żeby się jąkał.
Nie miał żadnych problemów z wymową.
       Kiedyś jego ojciec przyjechał do niego w odwiedziny i mój kolega zaczął się jąkać. Zdziwiony spytałem:
        - Co się z tobą dzieje? Jąkasz się od przyjazdu ojca, nie potrafisz mówić, tak jak przedtem.
       - Odpowiedział: - Od dzieciństwa ojciec uczył mnie, jak mówić, co mówić, czego nie mówić, z kim rozmawiać i kiedy. Tak mi zamieszał w głowie, że utraciłem własną wrażliwość i zacząłem się w końcu jąkać. Po przyjeździe na uniwersytet byłem bardzo zdziwiony, że jąkanie ustąpiło, jak tylko opuściłem dom.
Ale jąkanie zawsze powraca, kiedy przyjeżdżam do domu, do swego miasta.
      
      - A co się dzieje, kiedy w świątyni modlisz się do Boga Ojca?
      - To samo. Znowu się jąkam. Wystarczy samo słowo „ojciec”, albo ktoś odgrywający rolę ojca.
Pewnego dnia wezwał go do siebie kanclerz uniwersytetu. Poszedłem tam razem z nim.
   - Dlaczego ze mną idziesz? – spytał.
   - Nic się nie martw – odpowiedziałem – Poczekam na ciebie na korytarzu.
   - Ale to zupełnie niepotrzebne – zaoponował.
   - Potem ci wytłumaczę – odparłem.
Wszedł do gabinetu kanclerza i zaraz zaczął się jąkać. Wtedy ja też wszedłem, nie pytając o pozwolenie. Obaj się zdziwili. Kanclerz spytał:
     - Nie wiesz, że trzeba zapytać o pozwolenie? Właśnie z kimś rozmawiam.
     - Sytuacja wymagała tego, żebym wszedł tu nieoczekiwanie – odpowiedziałem.
Z dwóch powodów chciałem przyłapać mego kolegę na tym, jak się przy panu jąka.
Po pierwsze chciałbym żeby zrozumiał, że wszystko z nim jest w porządku. Każda osoba w roli ojca, każdy autorytet wywołuje u niego jąkanie.
      A ponieważ pan jest najwyższą władzą na uczelni, chciałem, żeby pan też się czegoś dowiedział: - proszę się tak nie wywyższać i nie przyprawiać biednych studentów o jąkanie. Nie jest pan naszym tatusiem. Dlatego musiałem wejść tu nagle, bez pytania. Chciałem was obu przyłapać na gorącym uczynku. Pan traktuje go z góry, a to nieładnie. Narzuca pan coś biednemu studentowi, który i tak ma własne problemy z ojcem.
     - Może masz rację, krzyczałem na niego. Nie zrobię tego więcej, nie chcę, żeby moi studenci się jąkali. Kiedy to u niego zauważyłem, zdziwiłem się, ale nie wiedziałem o co chodzi. Myślałem, że może  ma taki nawyk – odparł kanclerz.
    - To nie nawyk – odpowiedziałem.
Mieszkamy razem od roku i ani razu się nie zająknął. Ale kiedy przyjechał ojciec, wszystko się zmieniło. Obserwuję go od tego czasu. Jąka się w świątyni, podczas modlitwy do Boga Ojca. Ciekaw byłem, co zajdzie między nim a panem. Jąka się, pewnie zachowywał się pan autorytatywnie. To niepotrzebne. Musi pan być bardziej ludzki, przyjazny, pełen miłości. Nie jest pan jego ojcem.
    Po wyjściu z gabinetu kanclerza mój kolega stwierdził:
  - To ojciec jest wszystkiemu winien.
  - Nieprawda. Ależ z ciebie tchórz – odpowiedziałem.
Każdy ojciec chce doskonalić swojego syna, bo prędzej, czy później syn zajmie jego miejsce. Nie znaczy to, że wszyscy ludzie mają się jąkać. Jesteś słabeuszem i unikasz odpowiedzialności. Po prostu pogódź się z tym, że kiedyś zachowywałeś się jak tchórz. Przecież w twoim ojcu nie ma niczego szczególnego. Widziałem go. Jesteś wyższy od niego.
Gdybyście się pobili, wygrałbyś, bo on się starzeje, a ty jesteś zdrowy i w sile wieku. Ten drobny staruszek sprawia, że się jąkasz i w dodatku zrzucasz na niego odpowiedzialność.
To niewolnictwo, psychiczne zniewolenie. Ale zrzucanie winy przynosi ci ulgę, bo wtedy przyczyna nie leży w tobie samym.
     - Kto zmusza cię do chodzenia do kościoła, do świątyni, czy synagogi?
To prawda, że w dzieciństwie zabierali cię tam rodzice, a jak jest teraz? Popadłeś w rutynę.
Gdyby ktoś kazał ci to wytłumaczyć, powiedziałbyś: -„Mój ojciec zawsze zmuszał mnie do chodzenia do synagogi. To moja matka mnie zmuszała, abym robił to czy tamto.”
      Nie uważasz, że to niewolnictwo? Bo tak właśnie jest. Nie walczyłeś z tym do tej pory

Czarci Monastyr w Baligrodzie



 Opowiadanie o tym Czarcim Monastyrze usłyszałem od Igora, byłego mieszkańca Huczwicy.
Igor wrócił w Bieszczady po 1970 roku. Pracował całe lata ze smolarzami - wypalał drewno.

W czasie wędrówek bocznymi drogami w okolicach Leska, usiadła mi bateria w telefonie i potrzebowałem ją naładować, trzeba było gdzieś wstąpić. Akurat obok drogi stała chyża....
       Przed domem siedział drobny starszy mężczyzna, a ja miałem dwie puszki piwa……
Igor siedział w polskim obozie koncentracyjnym Jaworzno, był torturowany, jako podejrzany o współpracę z UPA.
      Po wysiedleniu na Mazury przez wiele lat wychodził w pole z papierosem i patrzył tęskniącymi oczami na południe, tam gdzie Bieszczady.

  - „Początkowo czekaliśmy na przyjście wojsk amerykańskich i wymordowanie komunistów, na swój powrót do ziemi ojców i stworzenie niepodległej Ukrainy.
    Stopniowo te oczekiwania się rozpływały, pozostała  tylko wrogość wobec komunistów polskich, ZSRR i żołnierzy radzieckich.
    Propaganda komunistyczna robiła swoje i byliśmy także otoczeni nienawiścią, ze strony Polaków.
Wtedy wymyśliliśmy sposób trafiania do Polaków za pomocą ich wiary. W 1950 roku zaczęliśmy rozpowszechniać pogłoski o „listach bożych” i cudach.
     W „listach bożych” zapowiadaliśmy wybuch wojny na 6 maja wskazanego roku, a następnie trzęsienie ziemi i zagładę ludzkości. W dalszej części listów nawoływano do niedzielnego i świątecznego wypoczynku.
Wiara w magiczną moc słowa pisanego, była bowiem tak samo silna wśród naszych, jak i wśród Polaków.
Te „listy boże” zaczęły przełamywać lody pomiędzy nami i Polakami. Tworzyła się jedność przeciw komunistom.
    W latach 1949 – 1952 pojawiły się także pogłoski o cudach. Najwięcej doniesień o „cudach” było w 1950 roku. I to te intensywnie pojawiające się pogłoski przysparzały najwięcej troski władzom komunistów, bo rozbudziły w sposób po prostu żywiołowy, uczucia religijne wśród społeczeństwa. A społeczeństwo było przecież skazane na ateizację.
Te listy i cuda miały taki sam zasięg u ludności polskiej, jak i ukraińskiej.
      W kulminacji tego czasu, największe powodzenie i posłuch miała pogłoska o cudzie pod Baligrodem:

- „Dwaj bezbożni polscy żołnierze strzelili do przydrożnej figury Matki Boskiej, a z figury polała się krew.
     Diabły bieszczadzkie mieszkają teraz w Baligrodzie, przemianowały go na Diabligród i przeniosły tam swój czarci monastyr”.
   
Ten ciekawy wątek z Baligrodem jest w aktach IPN. Władze komunistyczne były przerażone wręcz siłą i zasięgiem działania „cudu z Baligrodu”. Próbowali dotrzeć poprzez agenturę do źródła pogłosek. Bez skutku. Sprawie nadali kryptonim „Potępieni”. Chyba siebie mieli na myśli….

 Listy Boże”, zwane też listami z nieba ( Himmelsbriefe), znane były w świecie chrześcijańskim od wczesnego średniowiecza. W okresach wolnych od konfliktów zbrojnych i klęsk naturalnych ich zasięg ograniczał się do najuboższych i najmniej oświeconych warstw ludności. Jednak w czasach zagrożenia w zadziwiający sposób wzrastała ich żywotność i zasięg społeczny. Traktowano je jak swoiste talizmany chroniące od wszelkiego zła. Miały także charakter agitacyjny, nawoływały bowiem, pod groźbą kary, do zmiany dotychczasowego, „grzesznego” trybu życia. Krążyły najczęściej w postaci odręcznych odpisów, tworząc popularny łańcuch szczęścia.
   
      

Jastrząb i kura



Pewien jastrząb, co życie całe spędził w górze,
podczas jakiejś wyprawy zakochał się w kurze.

Różne dziwy się dzieją, gdy w grę wchodzi miłość.
Jastrząb z kurą w ogromną popadli zażyłość.

Jemu jedno szczególnie przypadło do smaku,
to, że kura jest inna od znanych mu ptaków,
że spokojna, że cicha, że nigdzie nie lata,
że poza swym podwórkiem już nie widzi świata...
I to były, jak sądzę, te powody główne,
że jastrząb wybrał kurę, a nie jastrzębównę.

Jej z kolei ogromnie podobało w nim się,
że każdej chwili usiąść może gdzieś na gzymsie,
i na wieży, i wyżej, wiele wyżej jeszcze,
gdzieś na chmurach, co w sobie kryją zimne deszcze,
a mimo to, wbrew swojej jastrzębiej naturze,
woli dreptać po ziemi przy niej, przy swej kurze.

Tak go zresztą po jakimś czasie opętała, że gdy wzlecieć miał chętkę,
płakać zaczynała, jemu żal się robiło, szedł, przepraszał kurę
i przysięgał, że nigdy nie poleci w górę.

Dziś, po latach, gdy kura całkiem mu obrzydła,
opuścić jej nie może, bo nie niosą skrzydła.
Odwykły.
Nic mu na to już pomóc nie mogę...
Jastrzębie inne z tego niech mają przestrogę.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Łza

Miotła ulewy przyfrunęła do Boskiego Hotelu. Padało rzęsiście przez pół godziny.


Ucichły świerszcze. Łąka pije zachłannie, już tak wołała: - pić!
Zmieniła się sceneria, nadpłynęła mgła.
 
    


Krople deszczu wiszące na trawach wyglądają zupełnie jak łzy.
           

       
Od razu udziela się nastrój poetyckiej refleksji.

Łza

        Kap... i spadła. Roztrzaskała się o realia.
        A toczyła się tak spokojnie po twarzy.
        Po twarzy bez wyrazu, przeźroczystej.
        Lecz cicho! Bo dusza tej mgły jeszcze marzy.

        Kap... i spadła. Rozbiła się o rzeczywistość.
        Była zbyt słaba, nieziemsko delikatna.
        Przeraziła ją wymarzonych perspektyw mglistość.
        Ona jest przecież dziecinnie jedwabna i księżycowa.

        Kap... i spadła. Zderzyła się z prawdą.
        Łza, która szuka szczęścia i oparcia
        A spotyka się z bezlitosną pogardą
        I brakiem tolerancji, współczucia. Boi się starcia.

        Kap... O nie! Już nic nie spada.
        Skończyły się łzy. Brak im sił na rzeczywistość.
        Zrozumiały, że nic nie pomogą,
        Są cicho. Chcą zachować swoją swoistość.

        Nie ma już nic, co by mogło spływać po twarzy.
        Nie ma już łez, które załamywały promienie świata.
        Nie ma już sił na płacz. Każdy swą wartość waży
        i zdejmuje odważniki. A może waga jest zepsuta?




       

 

Marzenia




Woww! Pospać na pachnącej łące! 

Przepiękny bezchmurny poranek w Boskim Hotelu Siedmiogwiazdkowym.

W przyrodzie aż kipi od życia.
 
Gdy popatrzyłem na to życie w przyrodzie, we mnie także zawrzało....
Potem zaczęło się chmurzyć i zrobiło się parno. Nad Baligrodem pokazała się miotła burzy i zaczęła krążyć...

To są myśli do samego siebie, a więc piszę, co mam w głowie:
     
 - Kobiety mi się zachciało. To zasługa Ślicznej Przyjaciółki.

Nie tak bardzo mi się zachciało, żeby już dziś schodzić na poszukiwanie na dół. Dopiero jutro wybywam z Boskiego Hotelu. Ale pomarzyć można.
   
        Ta kobieta, tu powinna przyjść.

Nie za stara kobieta oczywiście. Najlepiej, gdyby była młoda i ładna w miarę. I powinna przynieść zimne piwo.
     Jakie miłe te myśli.....

A na razie leżę po tym fajnym pospaniu, potem zejdę po wodę i napiszę jakieś cudne opowiadanie.
Burza mruczy, gorąco, parno, wiatr jak z pieca - plecie w górze warkocze z coraz bardziej ciemniejących chmur. A wokół fantazja ze szczytem Chryszczatej na czele!
     Ogarnęło mnie lenistwo przecudne i niewysłowione. Nawet te 300 metrów po poziomki i jagody nie chce mi się przejść…..

Jeszcze na chwilkę kimnąłem i to mnie postawiło na nogi.
    
        Schodzę do potoku, chlapu chlapu na całego człowieka, przynoszę wodę.
Czuję się dziarsko!
I tak właśnie ma być! (powiedzenie Jana)

A więc ta kobieta, młoda, lub nie za stara i ładna w miarę, ze zmysłowymi wargami mogłaby przyjść, podać mi zimne piwo i powiedzieć:
      - „Chcę ciebie, jesteś fascynujący!
Nie znam cię, ani ty mnie nie znasz, nie chcę cię wiązać, niczego nie wymagam. Dla mnie się liczy Tu i Teraz, a tu na tej górze i na tej łące jest kwintesencja piękna całego świata.
     - Tu jest Boski Apartament
     - Bierz więc mnie, a ja wezmę ciebie, stopmy się razem w jedność.....
 Przedtem jednak w ekstazie delikatnej gry wstępnej i samego dotyku ulećmy do nieba.
A gdy zmysły, jak niebiańska orkiestra, zagrają finał, polecimy razem na skrzydłach miłości jeszcze dalej - w samą otchłań kosmosu!
      - Dotknij mnie teraz, potem przytul i pocałuj”.

To rzekłszy, mogłaby położyć się na dywanie z kwiatów w drżącym oczekiwaniu.......
      


A ja słuchałbym tego tekstu popijając zimne piwo i zastanawiając się, czy warto?
Pewnie w końcu przeważyłoby hasło: - dają? - bierz!
     Bo gdy ktoś daje, a ty nie bierzesz, obrażasz darczyńcę.
A więc wziąłbym…I zrobiłoby się bardzo, bardzo miło, oraz niezwykle przyjemnie....

To są boskie myśli i marzenia, i dla takich marzeń warto żyć. Zaprawdę, godne to i sprawiedliwe...

Miłość jest najważniejsza i ona zwycięży. Może to być także miłość do samego siebie, jesteśmy wszak boską cząstką wszechświata. Tylko nie krzywdzić. Nikogo nie krzywdzić, ani siebie nie pozwalać krzywdzić. Smakować wolność, filozofię Hedona, szanować siebie i innych.

Innych oczywiście tylko wtedy, gdy będą zasługiwali na nasz szacunek.

Sprawdzianem naszego życia jest samopoczucie.
      Jeśli przy określonym sposobie życia jest nam dobrze, to znaczy że dobrze jest! Takie to proste!
I dobre. Bo wszystko, co dobre jest także proste.

Jeszcze tylko jeden drobiazg: - wybrać ten odpowiedni sposób życia. On ma być dla nas bardzo miły. Powinniśmy robić to, co nas kręci, interesuje, cieszy.
Można być także mało wymagającym. Ja, przykładowo, taki jestem. Nie mam wielkich wymagań - kręci mnie w zasadzie wszystko, oprócz obowiązków.
   I wielką wagę przykładam do spontaniczności, unikam jazdy wyjeżdżoną koleiną.

A teraz poważnie:
        - mam dobrze, bo nie gonię. Odpadło życie z zegarkiem w ręku. Wiem, że mało kto może sobie na to pozwolić, ale to już nie moja wina, nie moja.
      Wprawdzie idealnie jest robić wyłącznie to, co się lubi, lecz w praktyce nie zawsze jest to możliwe. Z reguły wymaga to czasu.
Lecz pierwszy krok jest ważny. I dobry kierunek tego pierwszego kroku. Jeśli idziesz w dobrą stronę, dojdziesz wcześniej, niż myślisz.

Chmury rozejdą się same, ustoi się zmącony staw,
z całego oceanu pozostanie łyżka przecedzonych prawd.
Krzywe zbiegną się w jedną linię, wszystko w prosty wzór się przemieni,
popatrzymy na życie z daleka, jak na zdjęcia w cudzym albumie.

I fruuu na bosaczka jagód pojeść w tej niebiańskiej scenerii ze szczytem Chryszczatej na wyciągnięcie ręki.
Po uzyskaniu takiej przedniej myśli, kończę pisanie na tę chwilę.
             Lubię pisać, pisanie daje mi wiele radości, bawi mnie.

Szwejk - " Bawmy się wesoło, bo zawsze dobrze jest wesoło się bawić".