czwartek, 31 stycznia 2019

Żubry bieszczadzkie

O naszym stosunku do zwierząt wiele mówi to, co stało się z Trymerem, który był jednym z owczarków grających Szarika w „Czterech Pancernych”.
     Wypchane zwłoki Trymera stoją w jednostce szkolenia psów policyjnych w Sułkowicach.
Czy możemy sobie wyobrazić sytuację, że wypychamy na przykład Janusza Gajosa?

Popkultura, szkoła, dom, religia, literatura, sztuka w ogóle kształtują nasze postrzeganie zwierząt.
Nie dotyczy to tylko tych spośród nich, które pracują w służbach mundurowych.
      Przekaz jest dwojaki.
Z jednej strony dowiadujemy się, że zwierzęta są po to, byśmy mogli je wykorzystywać.
To znaczy: - zjadać je, ubierać się w ich skóry, testować na nich leki lub detergenty, zabawiać się ich kosztem w cyrku czy zoo.
       Z drugiej strony wmawia się nam swoisty wolontaryzm zwierząt. W myśl tej teorii zwierzęta ochoczo rwą się do pracy na rzecz ludzi, a na reklamach produktów mięsnych i mlecznych oferują swoje ciała do wykorzystania.
Uczymy się więc, że powinniśmy dzielić zwierzęta na te do kochania i te do zjadania. W pierwszej grupie byłyby między innymi psy oraz koty.
Azaliż niektóre narody postępują uczciwie i nie bawią się w podobną hipokryzję - u nich nie ma zmiłuj dla żadnego stwora. 

Do wpisu o zwierzętach dodaję całkiem żywe i bezpieczne żubry bieszczadzkie. Dwa zdjęcia z ręki Dominiki Antkowskiej



Trzy zdjęcia z ręki Stacha M
Na pierwszym po polanie przechodzi autor.                                                Zdążyłem tylko odejść (nieudane fotołowy) gdy na polanę weszło stado i mój szanowny kolega nie chodząc zbyt daleko zaliczył fotołowy udane.         Cieszyłem się razem z nim!



środa, 30 stycznia 2019

Bursztyny w kieszeni

Popołudnie.
Upał zelżał.
Leżę.
Leniwe myśli.


Człowiek nie jest stworzony tylko do jedzenia, picia, dojenia krowy i takich tam.
                                                          (Zbyszek)

Coś mnie zaczęło uwierać przy kolanie.
Myślę sobie: - sprawdzę co to.
Sprawdzam: - coś mam w kieszeni kolanowej.
Sięgam i ogarnia mnie radość!
To garstka bursztynów z Wyspy Sobieszewskiej spoczywała w kieszeni od maja.
I już mam okazję do zdjęć.




wtorek, 29 stycznia 2019

Wejście w Nieznane

Trzy prawdy:
- Po pierwsze primo: - ludzie szukają świętości.
- Po drugie primo: - tę potrzebę można wykorzystać do rządzenia – religia pomaga w sterowaniu ludźmi.
- Po trzecie primo: - KK jest dla Polski agendą obcego mocarstwa i manipuluje ludźmi zarówno bezpośrednio, jak i poprzez spolegliwych polityków.

Objawienia zdarzały „od zawsze” w historii wszystkich kultur, i we wszystkich religiach.
A tych religii było multum.
Chrześcijaństwo jest tylko kawałkiem religijnego tortu.

Ponieważ jeszcze niedawno nie bardzo było wiadomo (nie było google) gdzie się z tymi objawieniami udać, jak zwykle w takim momencie, gdy ludzie byli zagubieni, zjawiał się uzurpator ze swoją czarną miarką – zjawiała się Największa Korporacja.
Ludzie pogubieni spowiadali się kapłanom ze swoich Wejść w Nieznane.
     A Wejście w Nieznane jest najwyższą świętością.
Coś tak intymnego nie zdarza się na co dzień.
I oto naprzeciwko tej Świętości staje ktoś, kto być może jest pedofilem. 
Także wiedza takiego człowieka o życiu jest niepełna, ponieważ nie ma rodziny i dzieci, a przynajmniej nie powinien ich mieć.
Pomimo tych zastrzeżeń ma wyjaśnić zagubionej istocie co się dzieje. 
Wyjaśnić tak, aby zawsze było to zgodne z jedynie słuszną doktryną.

Zastanawiałem się kiedyś, dlaczego jedne objawienia są uznawane przez kościół niemal natychmiast, a inne odrzucane.
Otóż sprawa jest jak zwykle prosta: - objawienia potwierdzające „doniosłą” rolę kościoła są mile widziane, natomiast objawienia krytyczne są dyskwalifikowane.
           To są refleksje spisane po przeczytaniu książki Ericha von Denikena: - „Objawienia”.
Jednoczę się w przemyśleniach z autorem niemal w całości. Erich napisał kilka książek, które rozeszły się w milionowych nakładach. Na podstawie książek nakręcono filmy.
      Te filmy komuna w Polsce dopuszczała na ekrany kin, bo podważały one fundament Korporacji, forsując tezę: Bóg = kosmita.
Rozgrywała się przecież podskórna wojna o „rządy nad duszami”, pomiędzy komuną a kościołem.
   W myśl postanowień kościoła, nawet Matce Boskiej, Jezusowi czy Archaniołom nie wolno się ukazywać przypadkowo.
I byle komu.
Także nikt poza kościołem nie może orzekać o „prawdziwości” tego, co widzi. Mamy więc z jednej strony do czynienia z klinicznym przypadkiem pychy monopolisty – uzurpatora.
Z drugiej strony jednak kościół działa sensownie (dla siebie) bo stoi na straży swojej marki.

Erich von Däniken  przestudiował skrupulatnie setki protokółów z objawień i napisał: - Jeśli Matka Boska zaleca dziecku w objawieniu posłannictwo, którego treść nie podoba się kościołowi, wtedy takie objawienie uznaje się za „nieprawdziwe”, jest ono odrzucane, przemilczane, albo wręcz zakazane, po prostu nie było go!
      Tudzież kiedy objawienie o istotnej treści, lecz ganiące kościół przydarzy się komuś wierzącemu, wtedy tej biednej, nawiedzonej istocie czarni proponują, aby poddała się leczeniu psychiatrycznemu, albo egzorcyzmom.
Bo jest tylko jedna prawda, i to jest prawda czarnych.

Znajduje to potwierdzenie w treści broszurki sprzedawanej przez zakonników przy grocie, gdzie Bruno Cornacchiola miał objawienie:
Bruno zatrzymany w sposób kategoryczny na drodze wiodącej do zguby, jasno ujrzał przed sobą jedyną drogę ratunku: - Rzymski Katolicki Kościół Apostolski”

poniedziałek, 28 stycznia 2019

Do sklepu

Wola Michowa. Kiedyś miasteczko z dwoma tysiącami mieszkańców.
Po akcji Wisła powiało tu pustką.
Po zachodniej stronie szosy Komańcza - Cisna, w opisywanej chwili, mieszka jedna osoba - autor.
Po stronie wschodniej być może osób trzydzieści.


Bieszczady są piękne o każdej porze roku, jednak zima w takim terenie, kiedy polegasz tylko na własnych nogach, nie jest okresem łatwym.
Jest pięknie, azaliż do sklepu trzeba i po wodę trzeba.....

Strumień blisko - tylko 200 metrów.
Nieco dalej jest z Woli Michowej do sklepu w Smolniku nad Osławą.
Właśnie tam idę.


Do Smolnika będzie jakieś 6 kilometrów, bo chodzę skrótem, czyli na przełaj.
Jest też drugi sklep, w Nowym Łupkowie, do niego osiem kilometrów. 
Pogoda piękna, rano było minus 15 - gdy wyruszam jest tylko minus siedem.



Chwilami idę po swoich śladach z ubiegłego tygodnia – tędy nikt inny nie chodzi.

Pomiędzy tymi jesionami wyniosłymi, które widać na zdjęciu, stała cerkiew pod wezwaniem św. Mikołaja


Murowana duża cerkiew.
Jak opowiadał Staszek First, cerkiew jeszcze w 1956 roku miała blaszany dach.
Co z tego, jeśli dyrektywa z Warszawy brzmiała: - zacierać ślady osadnictwa Łemków. I Ukraińców.
I Wojsko Polskie cerkiew wysadziło w powietrze, a gruz poszedł na budowaną właśnie drogę.
W 1956 roku minęło akurat dziesięć lat od innego czynu Wojska Polskiego – wysadzenia w powietrze razem z rannymi i obrońcami, powstańczego szpitala kurenia Rena na Krąglicy.


Tu ktoś kiedyś chciał coś postawić, ale wziął i umarł......

Po drodze mam dwa mosty – to jest pierwszy na dopływie Osławy.

I cel mojej niespiesznej wędrówki  – sklep w Smolniku.

Od tygodnia nie otwierałem ust do żywego człowieka, przy okazji zakupów pogadam z prawdziwą przyjemnością z panią sklepową.
Pani mieszka w Mikowie i zna wszystkie lokalne wydarzenia od Komańczy po Cisną, a ja przecież zaliczam się już do tutejszych i to mnie interesuje.
Nie oglądam przecież telewizji ( co za fantastyczny relaks!) - w chałupie nie ma prądu (bowiem).
Dlatego chodzi się spać z kurami, a wstaje o świcie. 

piątek, 25 stycznia 2019

Bóg i ciastka

Matka do synka: - Czy wiedziałeś, że Bóg był obecny, kiedy kradłeś te ciastka z kuchni?
- Tak.
- I że cały czas na ciebie patrzył?
- Tak.
- I jak myślisz, co chciał ci powiedzieć?
- Chciał powiedzieć: - Nie ma tu nikogo w kuchni oprócz nas dwóch – weź dwa!        

                                                              Anthony de Mello

czwartek, 24 stycznia 2019

Pozaziemska Kapsuła Czasu

Strażnicy Zwojów znad Morza Martwego Zeloci, ukryli w grotach Qumran wszystkie posiadane zapisy starotestamentowe.
      Ich autorstwo przypisuje się błędnie Mojżeszowi.
Błędnie, ponieważ Zwoje powstały prawdopodobnie 1200 lat przed Chrystusem.
Mojżesz jest natomiast łączony z Torą.

Na szczycie góry, Mojżesz usłyszał głos, który podyktował mu prawa.
W tym miejscu, gdzie oficjalny tekst mówi: -”Oto Ja zawieram przymierze wobec całego ludu twego i uczynię cuda, jakich nie było na całej ziemi”, zaszyfrowany jest wyraz: -„komputer”.
         Słowo „komputer” pojawia się sześć razy w tekście Pisma. Cztery razy z tego, to miejsce w Księdze Wyjścia, opisujące wykonanie Arki Przymierza.

Tu znowu odsyłam do Nassima Harameina – fizyka kwantowego i jego wykładu o Bogu, Arce Przymierza i czasach biblijnych. Przypominam, że Nassim Haramein uznawany jest za jednego z najwybitniejszych współczesnych fizyków kwantowych, a jego wykłady naukowcy określają: -„Lotem na latającym dywanie”.



         
 Szyfr Tory mówi: -„To zrobił komputer”. A w innym miejscu jeszcze dokładniej: -„starożytny program komputerowy”.
Australijski filozof przyrody, Paul Davies, w swej książce „The Mind of God”, pisze: -“Kod Biblii wypada uznać za dowód na istnienie innej inteligencji niż ludzka. Żaden człowiek nie potrafiłby bowiem przewidzieć, co będzie się działo za 3000 lat, ani tym bardziej zaszyfrować szczegółów tak, że nawet Newton nie zdołał odnaleźć klucza.
        To świadectwo pozostawione przez Innych zostało zaprogramowane tak, aby ujawnić się dopiero, gdy cywilizacja ziemska przekroczy pewien poziom zaawansowania. To zamek czasowy, który mógł być otwarty dopiero, gdy wynaleziono komputery.
    A ten zbiór informacji uznaję za Pozaziemską Kapsułę Czasu”.
Dalej Davies pisze : -„Wyobrażam sobie, że dodatkowe świadectwo znajdziemy gdzieś pomiędzy Marsem a Księżycem, albo…..odkryjemy je na Ziemi, gdy przyjdzie po temu właściwy czas”.
Słowo ”komputer”, pojawia się w ostatnim rozdziale Księgi Daniela, zaczynając się w wersie nakazującym prorokowi; -„ukryj słowa i zapieczętuj księgę aż do czasów ostatecznych”.
Paul Davies jest zdobywcą Nagrody Templetona w dziedzinie nauki i religii.

środa, 23 stycznia 2019

Żbik

Niezapomniane chwile pomieszkiwania ponad Wolą Matiaszową.






Poranna krzątanina, ceremonia śniadania i opuszczam biwak na wiele godzin.
A wokół zieloność, śpiew ptaków, zapach i trawa miejscami po pas.

Kwiatów nazrywaj na łące
Do motyla wyciągnij ręce
Oczy miej zawsze śmiejące
I idź, by dotknąć tęczę

Kręciłem się po okolicy przez kilka dni i co ciekawe, ludzi których spotkałem mogłem policzyć na palcach jednej ręki.


Z archiwum Dominiki Antkowskiej.
Oba zdjęcia bardzo przepiękne. Młody wilczek niezwykle ujmująco zaciekawiony – patrzy na panią fotograf.


Tu żbik elegancko sfotografowany w pędzie. Dwa gatunki kotowate występują w Polsce: żbik i ryś. Różnica między nimi zawarta jest na przykład w ogonie.
Oba gatunki bardzo płochliwe. 
Oba gatunki wymierające.
Żbika i rysia szalenie trudno spotkać, a już sfotografować, sfilmować – to są przypadki dosłownie unikatowe.

wtorek, 22 stycznia 2019

Centrum wielkiego miasta

Zdarza się, że zamiast układać się do snu, wychodzę na nocny spacer. 
Lubię chodzić pustymi ulicami.
To jest samo centrum wielkiego miasta, gdzie w ciągu dnia króluje pośpiech, a zimowa noc przynosi diametralną zmianę.
Minęła północ.
Cisza, spokój i lekki mróz.
Idę, robię zdjęcia i myślę. (Bo mam czas)








Myślę na przykład o podróżach kosmicznych.
O długotrwałych podróżach kosmicznych.
Dla jasności wywodu pominiemy możliwość szybkich podróży kosmicznych przez światy równoległe, albo czarne dziury.

Czy homo sapiens szanuje swoją planetę?
Nie bardzo.
A więc?
Jeśli nie potrafimy zadbać o Ziemię, o ten nasz wspaniały statek kosmiczny tutaj, mając pod stopami i nad głową właściwie wszystkie zasoby potrzebne do działania, to jakim cudem moglibyśmy skonstruować i utrzymać jakikolwiek sztuczny mechanizm zdolny do transportu istot żywych, roślin, wody, tudzież nie zawsze zdrowych idei?
I nie przez tydzień czy dwa, tylko przez setki, tysiące, a może i więcej lat?

poniedziałek, 21 stycznia 2019

Wszystko się zmienia

Albo względność czasu, czyli rzeczy dziejące się migiem.

W swojej książce Matemagical Themas – Douglas Hofstandter opisuje, jak w latach czterdziestych XX wieku dziesięcioosobowy zespół Nicholasa Fattu mozolił się przez dziesięć miesięcy, aby rozwiązać skomplikowany problem matematyczny.
        I tu właśnie pojawia się termin „względność czasu”, bowiem z jednej strony dziesięć miesięcy obliczeń wydaje się okresem długim, natomiast jest to mgnienie wobec Skali Wieczności.
Niektórzy z Czytelników oglądali film o Alanie Thuringu i jego maszynie, która pomogła pokonać nazistów.
    Thuring oparł się na pracach polskich matematyków starających się przed wojną rozpracować niemiecką maszynę szyfrującą „Enigma”.
Wielomiesięczna żmudna praca, pod kierunkiem człowieka, który wierzył w siebie. Wierzył, jednak nie ominęły go kilkakrotne zwątpienia w to, co robi. A końcowy sukces jest nietypowy, bo rzecz była tajna przez następne 50 lat.
Alan Thuring - geniusz. 
Geniusze często są nietypowi, dlatego nietypowy sukces.

Od sukcesu zespołu Fattu minęło dwadzieścia lat i teraz kierownik zespołu samodzielnie spróbował rozwiązać problem posługując się wynalazkiem Alana Thuringa.
     Zadanie wykonał w 20 minut dzięki komputerowi wielkości pokoju ( w tym czasie odkrył także błędy w swoich pierwotnych obliczeniach).
Dzisiaj rozwiązanie można uzyskać jeszcze dokładniej i szybciej, bo w mniej niż jedną sekundę, przy pomocy zwykłego laptopa.

Co jednak dokładnie dzieje się w takiej sekundzie?
Co byśmy odkryli, zwalniając czas tak, by podglądać wydarzenia, które dzieją się niemal natychmiast?

Jesteśmy w stanie widzieć obrazy zmieniające się w tempie dziesięciu na sekundę. 
Podobnie jest z naszym zmysłem słuchu.
Ale wystarczy lekko przyspieszyć film lub melodię i dzieje się coś dziwnego – nasz mózg łączy doznania, tworząc amalgamat, nowe doświadczenie, inne niż suma jego części składowych.
 
W ciągu jednej dziesiątej sekundy koliber machnie skrzydełkami 7 razy, co nasze uszy odbiorą jako szum, stąd angielska nazwa kolibra – hummingbirdszumiący ptaszek.
W ciągu jednej dziesiątej sekundy struna zadrży 44 razy a nasze ucho usłyszy dźwięk A (czterdziesty dziewiąty klawisz fortepianu)

Wszystko mija, zmieniają się pory roku. Bieszczady, góra 686.


czwartek, 17 stycznia 2019

Wędrówka dusz

Buddyzm przyjmuje za pewnik wędrówkę duszy w kolejnych wcieleniach.
Wiara w reinkarnację była również częścią doktryny chrześcijańskiej, ale stopniowo KK stawał się coraz bardziej polityczny a mniej duchowy i w końcu reinkarnację z doktryny usunięto.
     Zgłębiałem temat aż do momentu, kiedy wydawało mi się, że wiem już dostatecznie dużo.
Potem, po śmierci klinicznej w 1995 roku, dołączyły osobiste doznania z pobytu "po tamtej stronie".
Dusza jest nieśmiertelna, a reinkarnacja po prostu jest.

Dziś post o poszukiwaniu następnego wcielenia XIII Dalajlamy. Czytelnicy poznają ustaloną od wieków procedurę, o której opowiada osoba najbardziej kompetentna, bo obecny XIV Dalajlama, na wygnaniu w Indiach.
Książka „Opowieść o Tybecie” - Thomasa Lairda.

Po śmierci XIII Dalajlamy rządy objął regent Reting Rinpocze. Po roku piastowania stanowiska, regent rozpoczął najważniejszą część swojej pracy: - poszukiwania XIV Dalajlamy.
Udał się nad jezioro wizji - Lhamo Latso i spojrzał w jego wody podczas medytacji.
       Pięćset lat wcześniej opiekuńczy duch jeziora, Palden Lhamo, obiecała I Dalajlamie w jednej z jego wizji, że zawsze będzie strzegła linii przekazu inkarnowanych dalajlamów.
W myśl tradycji, bogini ukazywała medytującemu regentowi wizję w jeziorze, która umożliwiała mu odnalezienie nowego dalajlamy.
   Mimo usilnych nalegań Reting Rinpocze do 1926 roku zachował milczenie na temat tego, co dostrzegł w jeziorze. W tym roku zebrał Kaszag i ogłosił, że w wizji zobaczył, iż dalajlama odrodzi się we wschodniej prownicji Amdo.
W jeziorze dostrzegł tybetańską literę Ah i kilka innych szczegółów, które wskazywały na konkretną wieś w Amdo.
    W końcu z Lahsy wyruszyły trzy zespoły poszukiwawcze, dwa skierowały się na wschód, a jeden udał się tam, gdzie prowadziły znaki przekazane przez Retinga Rinpocze.
Zgodnie z wizją regenta, zespół poszukiwawczy, który potem odnalazł małego Lhamo, najpierw udał się do odległego miasta Jekundo.
       Tam spotkali panczenlamę, który uciekł do Chin w latach dwudziestych, po tym, jak odmówił Lhasie płacenia podatków wymaganych przez XIII Dalajlamę na finansowanie armii. 
Potem bezskutecznie próbował wynegocjować swój powrót do Tybetu.
Podczas długich rozmów pomiędzy chińskim i tybetańskim rządem (Lhasa nie zgadzała się, żeby towarzyszyli mu chińscy żołnierze) panczenlama był unieruchomiony w Jekundo.
    Po śmierci XIII Dalajlamy dyskretnie sprawdzał na własną rękę doniesienia o narodzinach niezwykłych dzieci w okolicy.
Jak wspominał XIV Dalajlama, duchowa więź pomiędzy obiema liniami przekazu inkarnowanych lamów nigdy nie osłabła, mimo politycznych problemów. Panczenlama słyszał o nieustraszonym chłopcu z Taktser, którego imię dodano do listy zespołu poszukiwawczego.
Panczenlama nigdy nie wrócił do Tybetu i zmarł w następnym roku.

W maju 1937 roku zespół poszukiwawczy dotarł do największego klasztoru w AmdoKumbum, zbudowanego w miejscu narodzin Tsongkhapy – który został rozpoznany na podstawie wizji ówczesnego regenta.
     Taktser znajdował się niedaleko Kumbum, ale najpierw zespół udał się złożyć uszanowanie przedstawicielowi lokalnej władzy, Ma Pu-fangowi, co opóźniło ich przybycie do Taktser do września.
       Chcąc ocenić chłopca w jego naturalnym otoczeniu, przełożony zespołu poszukiwawczego i jednocześnie tulku, który nazywał się Ketsang Rinpocze, zamienił się ubraniem i pozycją ze swoim służącym.
Udając podróżnych, grupa poprosiła rodziców Lhamo o posiłek i nocleg na jedną noc.
     Ketsang usiadł dyskretnie w kuchni z innymi służącymi, podczas gdy rodzice Lhamo zajmowali się zabawianiem „wysokiego lamy” w głównym pomieszczeniu domostwa.
XIV Dalajlama nie pamięta chwili, która miała odmienić jego życie, ponieważ miał wtedy zaledwie dwa lata.
Jednak poznał relacje wszystkich świadków tego zdarzenia.

Oto dwuletni maluch wszedł do kuchni i zastał tam Ketsanga Rinpocze, inkarnację lamy z klasztoru Sera, trzymającego w dłoniach starą malę i siedzącego jakby nigdy nic przy ogniu.
Mala należała do XIII Dalajlamy.
Chłopiec bez lęku podszedł do niego i powiedział: -”Chcę to”.
Ketsang Rinpocze odrzekł: - „Jeśli wiesz, kim jestem, na pewno dam ci tę malę”.
Dziecko zawołało wtedy: - „Sera Lama, Sera Lama”, podając nazwę klasztoru, z którego pochodził Ketsang Rinpocze.
Kiedy dotarł do nas zespół poszukiwawczy – powiedział Dalajlama – stwierdził, że mówię w dialekcie z Lhasy. Ja tego nie pamiętam, ale moja matka mówiła mi, że z członkami zespołu poszukiwawczego porozumiewałem się w języku, którego nie rozumiała. 
Oznacza to, że używałem go w poprzednim życiu.

Zachichotał, kręcąc głową – nawet dzisiaj podchodzi do tych historii z pewnym niedowierzaniem.

Ketsang Rinpocze był pod wrażeniem tego, że został rozpoznany jako lama z Sera i faktu, iż chłopiec nie wypuszczał mali z rąk.
Gdy następnego ranka goście zbierali się do odejścia, według relacji Lhamo wybuchnął płaczem, błagając, żeby iść z nimi.
        Zespół był przekonany, że Lhamo jest prawdopodobnie XIV Dalajlamą, wrócił więc do Taktser kilka dni później i poinformował rodziców, że pragnie poddać chłopca oficjalnej próbie.
Rodzice się domyślali, że mnisi szukają czyjejś inkarnacji, jednak nic ich nie dziwiło, ponieważ, co ciekawe, wcześniej dwóch braci Lhamo zostało rozpoznanych jako inkarnacje.

W dniu próby na długim stole położono przed chłopcem wiele różnych przedmiotów należących do zmarłego dalajlamy, ale poprzekładanych podobnymi, które nie były jego własnością.
       Za każdym razem Lhamo wybierał właściwe rzeczy, odrzucając fałszywe, mówiąc: - „To jest moje”.

W ten sam sposób sprawdzano tuzin innych chłopców, lecz żaden nie wybrał trafnie więcej niż raz, a jeden nieśmiały w ogóle nie chciał podejść do poszukiwaczy.
      Zespołowi bardzo zależało na tym, żeby zabrać ze sobą chłopca do Lhasy, ale Ma Pu-fang zażądał za niego okupu w chińskiej walucie, co w roku 2000 stanowiło równowartość 2,5 miliona dolarów.
Żądanie opóźniło wyjazd chłopca prawie o dwa lata, mimo iż zespół poszukiwawczy przekonywał watażkę, że nie są pewni tej inkarnacji i chcą jedynie sprawdzić jego, oraz innych w Lhasie.
Zespół usiłował zdobyć pieniądze w okolicy, a kurierzy kursowali do Lhasy i z powrotem, czekając na instrukcje.

Jesienią 1937 roku rodzice Lhamo Thondupa zabrali go do klasztoru Kumbum, gdzie spędził dwadzieścia miesięcy.
      Wreszcie zespół zdołał pożyczyć pieniądze na okup od grupy chińskich muzułmanów udających się przez Lhasę do Mekki. Pielgrzymi spłacili Ma Pu-fanga w Xining, a Tybetańczycy zwrócili im dług w Lhasie.
Transakcja ta okazała się bardzo korzystna dla pielgrzymów.
XIV Dalajlama przebywał w Kumbum do lipca 1939 roku. Jego dwaj bracia, którzy zostali rozpoznani jako inkarnacje lamów, znaleźli się w klasztorze wcześniej i studiowali, żeby zostać mnichami. 
       Kiedy Lhamo przyjechał do Lhasy i zobaczył dom nazywany Chensalingka, w którym zmarł XIII Dalajlama, koniecznie chciał wejść do budynku, bo jak mówił "tam są moje zęby". Zaciekawiony mnich-nauczyciel poszedł do wskazanego budynku razem z malcem.  
        Lhamo w jednym z pomieszczeń wskazał na małe pudełko mówiąc: - " tu". 
W pudełku była sztuczna szczęka XIII Dalajlamy.