Rzeczy
dzieją się zawsze w odpowiednim czasie.
Styczniowa sobota powoli się kończy, jak najbardziej można wrócić
wspomnieniami do wakacji.
Czerwiec
2018.
Góra 686 pod Chryszczatą.
Jeszcze
wieczorem nadeszła burza.
A
w nocy nastąpiła istna kanonada piorunów! (Niektórzy określają takie
nadzwyczajne wydarzenie słowem „hatakumba”)
W
każdym razie szedł huk za hukiem tudzież oślepiająco błyskało.
A
przecież byłem w namiocie, nie spałem co prawda, ale oczy miałem
zamknięte.
Namiot
zatrzymywał jakąś część błysku, zamknięte powieki jeszcze
bardziej, a ja te błyski odbierałem tak, jakbym miał żarówkę w
głowie!
I
nie jestem już przecież nowicjuszem, którego potrafi przestraszyć
wataha dzików (Bieszczadzka inicjacja z roku 2013).
Także
wielokrotnie, siedząc w namiocie miałem burzę nad głową.
Jednak
ta burza czerwcowa była wyjątkowa, być może to anomalia pogodowa.
Po
błyskawicach i hukach, aż do rana lały się już tylko strugi
deszczu.
W
końcu rozwidniło się, a ja się obudziłem. Padało jeszcze, gdy
jadłem śniadanie.
Coraz
mniej padało, już tylko siąpiło i czuło się przez same uszy, że
zbliża się diametralna zmiana w otaczającym świecie.
Mówiąc krótko: - zaraz będzie po deszczu.
Jak
pisałem, akurat przyszywałem guzik, kiedy wyjrzało słońce.
Wyskoczyłem
z namiotu i ….. wpadłem w sam środek fantazji zieloności!
Ciemne
chmury, niepowtarzalne światło, świeżość umytej zieleni, tak,
tak, powtórzę jeszcze raz: - to się nazywa być w odpowiednim
miejscu i odpowiednim czasie!
Teraz
pozostawało tylko zapisać ten zielony świat w telefonie.
I
zaprawdę, powiadam wam, miałem na to zapisanie może dwie, a
może trzy minuty......
Stałem
się okiem obiektywu, czyli nastąpiła fotograficzna medytacja.
Lubię
fotografować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz