poniedziałek, 30 listopada 2020

Radość od jednego słowa

Peryferie Wołkowyi, za mną kawałek drogi, przyszedłem tu bocznymi drogami z Hoczwi. 







Przysiadam na głazie obok malowniczo położonej, odremontowanej i zadbanej chyży. Jem jabłko, które dostałem od tutejszych dzieciaków.



Podchodzi kilkuletnia dziewczynka, rozmawiamy niespiesznie. Odpowiadam z szacunkiem na dziecinne, niewinne pytania. Widocznie moje odpowiedzi przypadły jej do gustu, bo mówi: - to 
powiem ci teraz wyliczankę.

Klituś Bajduś                                                                                                                          kluski gniótł                                                                                                                          wyskoczył mu z nosa glut                                                                                                        A on myślał że to dusza i nadstawił kapelusza

- Bardzo ładna wyliczanka, podoba mi się – pochwaliłem, po czym wstałem chcąc odejść i mówię: - do widzenia pani!

Mała zaniemówiła. Stała dłuższą chwilę patrząc na mnie, po czym jak strzała pobiegła w stronę dzieci krzycząc: - Pani! Pani! Powiedział do mnie pani!

Ileż to radości można sprawić słowem ….


piątek, 27 listopada 2020

Bajka o Igorze

Czyli jak zostać specjalistą od samego siebie.

Do zagubionej w lasach, jednak czysto posprzątanej i zasobnej wioski .....


.....   przybył nieznajomy i już na początku tak rozbudził ciekawość zebranej społeczności, że niektórzy - na moment oczywiście - przerwali picie.
A nieznajomy opowiadał o dalekich krainach, gdzie ludzie korzystają z pewnego sposobu, który daje im
Moc. Ta Moc powoduje, że już nie potrzebują jeść, ani pić, odżywiają się powietrzem i dzięki temu codziennie przyoszczędzają trochę grosza. Przez rok z tego przyoszczędzania zbiera się wcale pokaźna sumka.

Nieznajomy rozgłosił, że może sprzedać ten sposób, który można nazwać także Mądrością. Och! Och! - wzdychali zebrani pełni podziwu. Zdziwienie udzieliło się także zwierzętom.


   
           

                         
                                                                          

- Czyli że ta Mądrość pomoże każdemu się wzbogacić? –  upewniali się ludzie. (Prości ludzie upewniali się w swej wrodzonej chciwości. To zapytam: - Czy krzywi ludzie, znaczy dzisiejsi, to mają inaczej?)

- Oczywiście – odpowiadał nieznajomy - musicie tylko zebrać niewielką kwotę od każdego, kto chce się wzbogacić,  zapłacić mi i przyjść jutro na plac, aby wysłuchać, co wam powiem.

Uradowała się społeczność.

- Ale co to takiego jest dokładniej ta Mądrość? – dopytywali ludzie.

- To jest coś, co w swoim nieograniczonym horyzoncie zawiera Wszystko i Nic – wyjaśnił zwięźle nieznajomy.




Słuchacze sapali z podziwu - sap, sap, - bo aż trudno było sobie wyobrazić tak wielką Mądrość, która może oświecić nawet mniej rozgarniętych. 

Zebrali pieniądze, zapłacili nieznajomemu, ugościli go godnie, a potem rozeszli się do domów na noc, rozprawiając o tym, co ich spotka jutro.




O świcie wszyscy zgromadzili się na wioskowym placu oczekując aż nieznajomy przyjdzie. Byli podekscytowani, głodni wiedzy, stęsknieni oświecenia, które miało ulżyć trudom ich życia. Czekali cierpliwie, jednak się nie doczekali, bo jak było do przewidzenia nieznajomy zniknął wraz z ich pieniędzmi.




Kiedy do wioski wrócił Igor, zajmujący się handlem, opowiedzieli mu o wszystkim.

- Oszukał nas – mówili zgodnym chórem.

- Wcale was nie oszukał – powiedział Igor –  wręcz przeciwnie, sprzedał wam wielki dar - on wam udowodnił, że jesteście głupi. Są bowiem rzeczy, których kupić nie można, a do takich należy Mądrość. Kupić można tylko jakąś zasadę postępowania, system, ideę. Mądrość należy w sobie wypracować, albo ma się ją daną od Stwórcy.

Ludzie słuchali i kiwali głowami. Przecież Igor był specjalistą od handlu, a więc musiał wiedzieć, co mówi.


PS. Igor był specjalistą od handlu, a Ty Czytelniczko - Czytelniku jesteś wolnym człowiekiem, przed Tobą sobota - niedziela, zrób więc to, co sprawi Ci choć odrobinę zadowolenia. I pamiętaj: - To Ty jesteś specjalistką - specjalistą od samego siebie. 

-------------------------------------------------------------------------

--------------------------------------------------------------------------



*****  *** Precz z dziadersami! 

Jeśli kogoś to obchodzi: - zawsze czułem się buntownikiem. Dlatego jestem sercem ze Strajkiem Kobiet. Sympatie polityczne zawarłem kiedyś we wpisie o wędrówce z Polańczyka do Wołkowyji. Na pytanie sołtysa, za kim jestem, odpowiedziałem: "No, nie jestem za PO - tylko nie zdążyłem dodać, że za PiS nie jestem jeszcze bardziej, bo sołtys ucieszony odpowiedzią pobiegł po piwo". Minęły lata i dziś słowem dziaders tak samo błogosławię jednych i drugich, zwąchanych na amen z kk.


Tajemnica Piramidy Inskrypcji

 

Tajemnica Piramidy Inskrypcji

(Trzeci wpis o Palenque).


                                          

                                            

 

Jak obecnie wiemy, w budowli nazywanej Pałacem mieściło się majańskie centrum uniwersyteckie. Studenci zakwaterowani byli w osobnych pomieszczeniach hotelowych, każde lokum miało ujęcie bieżącej wody, z korytarza było wejście do wspólnego wc - ubikacji spłukiwanej wodą. Przyjmuje się, że Palenque stanęło około roku 692, według daty zapisanej w Świątyni Inskrypcji, a wikipedia podaje że wc wynalazł Anglik w r.1600.


                                         
Na zajęciach wykładano astronomię, astrologię, matematykę, historię, geografię, także przyrodę, ziołolecznictwo, znaczenie energetyki czakr, sztuki piękne, sztukę wojenną. Na zdjęciu poniżej nauki pobierają jeńcy - w tle widoczna Piramida Inskrypcji.

Przenosimy się do czasów nowożytnych, do roku 1949, do dnia, kiedy ekipa profesora Alberta Ruza odkryła w podłodze świątyni zejście do podziemia.

Schody prowadzące w głąb piramidy, były zawalone tonami gruzu, jednak ściany zachowały się doskonale. Nie ulegało wątpliwości, że wejście do podziemia zostało w ten sposób świadomie zagrodzone przed potencjalnym intruzem. Zaczęła się żmudna praca oczyszczania korytarza. Ekipa uczonych wspólnie z dziesiątkami indiańskich robotników oczyszczała stopień po stopniu i schodziła coraz niżej. W 1951 roku, po dwóch latach pracy, uczeni dotarli do szybów wentylacyjnych, doprowadzających powietrze do korytarza. 

Na głębokości szesnastu metrów ekipa dotarła do miejsca, gdzie schody się skończyły, a otwierało się wejście do poziomego korytarza. Korytarz zagradzała ściana z kamieni. Za nią odkryto cenne znalezisko: - w glinianej skrzyni złożone były dary – pomalowane na kolor czerwony muszle, przepiękną dużą perłę i całe mnóstwo ozdób z nefrytu. Teraz badacze wiedzieli już, że zbliżają się do jakiegoś świętego miejsca. Korytarz był przegrodzony murem, jak się okazało czterometrowym. Za murem Ruz odkrył pochówek sześciu osób z arystokracji Majów – pięciu mężczyzn i jednej kobiety, najwidoczniej złożonych w ofierze. Atrybuty ich szlachetnego pochodzenia: - zdeformowane czaszki i inkrustacja zębów.

Dalej było znowu zejście w dół, a potem badacze dotarli do ostatniej przeszkody – ogromnego kamiennego bloku. Tu było sporo kłopotu, ale w końcu blok usunięto. Za kamienną zaporą otworzyła się przestrzeń – uczeni weszli do rozległego pomieszczenia, a znajdowało się ono na głębokości dwudziestu pięciu metrów poniżej wejścia.

Był 15 czerwca 1952 roku. Profesor Ruz wspomina ten dzień jako najpiękniejsze przeżycie w całym swoim życiu. Opowiada:

„Krypta miała dziewięć metrów długości, cztery szerokości i siedem metrów wysokości. Znalazłem się w bajkowym świecie jak z filmów Disneya. Ulewne tropikalne deszcze, które spływały na piramidę przez co najmniej tysiąc dwieście lat, stworzyły na stropie sople śnieżnobiałych stalaktytów, a światło latarek tańczyło odblaskami na ich mokrych powierzchniach, oślepiając nasze oczy. Pod tym bajkowym baldachimem, na posadzce, zobaczyliśmy ogromną monolityczną płytę pokrytą niezwykłym reliefem. Na ścianach widzę stiukowe reliefy przedstawiające Dziewięciu Władców Nocy – bogów dziewięciu podziemnych światów. Wszyscy są wspaniale przystrojeni piórami ptaka quetzala i pasem, na którym wyrzeźbiono trzy czaszki”.

Teraz już ekipa wiedziała, że dotarła do świętego pomieszczenia, do którego na uroczystości religijne schodzili dostojnicy Palenque. I wreszcie przyszła kolej na opis centralnego monolitu, płyty leżącej na podwyższeniu, którą uczeni wstępnie nazwali ołtarzem.


Płyta jest ogromna i swoimi rozmiarami przewyższa wszystkie podobne dzieła, jakie dotychczas znaleziono w indiańskich miastach Ameryki. Ma 3,8 m długości, 2,20 szerokości i 25 cm grubości. W czasach pochówku na relief nałożone były bajeczne kolory, które niestety w panującej tu wilgotności zanikły. Możemy sobie tylko wyobrazić, jak to mogło wyglądać.                                                                            Już za niewiele lat rozpadną się i znikną pozostałości Titanica, tak działa czas i roztwór soli. Na Jukatanie sól morską zastępuje wilgoć. 

 Zamiast opisu stworzonego przez tak zwanych uczeńców, którzy patrzą jednostronnie i widzą w reliefie poza wizerunkiem człowieka, wyłącznie liście kukurydzy, żmije, stylizowane wizerunki boga słońca i temu podobne, zamieszczę podbarwione zdjęcia artefaktu. Niech każdy sam oceni, czy Erich von Daeniken miał rację, dając w swojej książce poniższy tytuł jednego z rozdziałów.  

                         Grób Astronauty z Palenque.







Sądząc z przepychu mauzoleum, został tu pochowany Ktoś Wyjątkowy. Opis nefrytowej maski z jego twarzy oraz innych klejnotów pozostawię ewentualnemu zainteresowaniu czytelnika – mamy przecież google. Wpis zakończę słowami Ericha von Daenikena, który przytacza legendę Majów o Latającym Bogu Cuculcanie - Pierzastym Wężu. Według pisarza postać z reliefu siedzi z dłońmi na sterach urządzenia - pojazdu latającego, oko przy wizjerze, stopa naciska pedał, za pojazdem stylizowany ogień. 


Jeszcze wspomnę hinduską Mahabharatę, opisującą bogów i to licznych, przemieszczających się pojazdami latającymi o nazwie wimana, oraz długie opisy walk powietrznych, prowadzonych przez tychże.              

czwartek, 26 listopada 2020

Palenque

 Jukatan

W czasach Katastrofy Atlantydy jednym z wielu kierunków, który wybierały grupy ocalałych, był właśnie Jukatan. Wymuszona migracja rozniosła po wielu lądach wiedzę tej niezwykle wysoko rozwiniętej cywilizacji. Dlatego dziś widzimy wspólne pierwiastki kulturowe w tak wielu miejscach na świecie, podejrzewając, że starożytni mieli ze sobą kontakt tysiące lat przed naszą erą. Pewnie tak było, bo niektóre zabytki niosą wiedzę, której nie da się racjonalnie wytłumaczyć: - na przykład mapa z Tybetu


Wczoraj zamieściłem post o barwnej postaci Czecha - hrabiego de Waldecka, którego rządza przygód rzuciła właśnie na Jukatan. Dowiedzieliśmy się o Piramidzie Hrabiego, grobowcu Czerwonej Królowej. Dziś pierwsza część arcyciekawego wątku archeologicznego ze świętego miasta Majów – Palenque, a konkretnie z jednej świątyni, która się tam znajduje – Świątyni Inskrypcji.


Nazwy piramid są umownie nadane przez współczesnych odkrywców, ponieważ prawie całość wiedzy pisanej Majów została zniszczona po konkwiście, przez katolickiego biskupa Diego de Landę.


Jak czytelnicy wiedzą, uczucia są ważne. Więc oprócz zdjęć zapoznajmy się z wrażeniem pierwszego odkrywcy – Johna Stevensa.

„Ruiny miasta leżały przed nami niczym barka, która rozbiła się na rafach. Połamane maszty, bez nazwy, bez załogi, nikt nie wie dokąd płynęła, do kogo należała, jak długo podróżowała i jak wielka musiała być burza, która wpędziła ją na rafę”.


Czech, Miloslav Stingl, autor jednej z książek o Palenque, przytacza swoje wrażenie na wejściu do miasta Majów

- „Miałem odczucie jakbym stanął nagle pośród Puszczy Białowieskiej i zobaczył Kościół Mariacki – te dwie elementarne materie - masyw zielonego lasu i wyniosły masyw kamiennej budowli – są sobie dziś tak obce, jakby budowla w ogóle nie należała do tego krajobrazu, a krajobraz do budowli”.


W 1949 roku profesor Albert Ruz z Uniwersytetu Narodowego Meksyk, po raz kolejny przybył do Palenque, aby badać wysoką piramidę nazywaną Świątynią Inskrypcji. Dobrze znał kamienną inskrypcję obejmującą 10 katunów – dwieście lat, wskazującą datę centralną – odpowiednik naszego roku 692.

Tak wielu znanych majologów tkwiło całymi dniami na kamiennej posadce świątyni, kopiując starannie i próbując pojąć znaczenie napisów. Przebywali tu dzień po dniu, po czym schodzili na dół po stromych schodach.





Tak samo postępował Ruz, trawiony jednak gorączką odkrywcy. Albo pasją. A dla pasjonata nie istnieje rura, której nie można odetkać! Tylko się nie napinać - "Rzeczy dzieją się wtedy, kiedy mają się dziać. Nie przyspieszysz, ani nie opóźnisz. Tylko pozwól, aby wszystko działo się samo i bez wysiłku".

Któregoś dnia Ruz zmęczony wysilaniem wyobraźni odpuścił i „wszedł na luzik”. Na tym luziczku zdecydował, że zostanie na noc na szczycie piramidy. Nie mógł spać, czuł się zawieszony między snem a jawą i w tym stanie, nad samym ranem, odebrał ulotną myśl (?), że powinien „patrzeć pod nogi”. Czyli: - najpierw luzik, potem tylko czekaj na Znak.

O świcie profesor spojrzał pod nogi. Stał na kamiennej posadce. Posadzkę stanowiły doskonale dopasowane kamienne płyty, ale jedna z nich, w środku pomieszczenia, miała perforowane krawędzie: - dwanaście otworów w płycie było zatkanych dokładnie dopasowanymi kamiennymi czopami. Do tego kamień środkowej płyty minimalnie, na milimetry, wznosił się ponad poziom całości.

Ruz zarządził próbę uniesienia płyty z pomocą swojej ekipy oraz zastosowaniem dźwigni. Wielokrotnie ponawiane przez ekipę Ruza próby zostały w końcu uwieńczone powodzeniem – odsunięta płyta ukazała zejście w dół – poszukiwacz zobaczył kilka schodów, reszta była zasypana gruzem.


CDN

środa, 25 listopada 2020

Hrabia Frederick de Waldeck

Nie opuszcza mnie fascynacja światem Majów. To przecież ich świat dał nam w spadku informację o 52. letnim cyklu koniunktury gospodarczej.

Dziś wpis o nietuzinkowym człowieku – odkrywcy, Fredericku de Waldeck – Czechu.

(A tak na marginesie: - jak napisał był klasyk - jakiś Czech wymyślił, że Polak to Rusek, który myśli, że jest Francuzem).

Otóż Waldeck studiował w Paryżu malarstwo, kiedy rozpoczynała się egipska wyprawa Napoleona. Nasz bohater skuszony Nieznanym, niezwłocznie wstąpił do armii afrykańskiej. W Egipcie zetknął się oczywiście z dziełami sztuki staroegipskiej i został nimi oczarowany. To oczarowanie sprawiło, że razem z czterema towarzyszami dezerteruje z armii Korsykanina. Uciekinierzy wędrują w górę Nilu, do Nubii. Po drodze masa przygód, czterej kompani Waldecka giną.

Dalsze losy „hrabiego z Pragi” wydają się wręcz nieprawdopodobne: - przemierza całą Afrykę, uczestniczy w Wojnie Burów, wsiada na szkuner, rozbija się w Cieśninie Madagaskarskiej, cudem unika śmierci. Ląduje w Indiach, potem Ameryce Południowej. Służy we flocie admirała Cochrane’a w Chile, skąd dociera do Gwatemali, stamtąd zaś do Meksyku.

Tu poznaje człowieka zajmującego się kulturą prekolumbijskich Indian, sławnego lorda Kingsborough, żywiącego przekonanie, że budowniczymi tych starych miast są Żydzi, potomkowie wygnanych plemion izraelskich, o których wspomina biblia. Jednakże Waldeck widział Egipt i nie ulega dlań wątpliwości, że piramidy i pałace indiańskiej Ameryki wznieśli Egipcjanie. Oczarowany jak pisałem sztuką starożytną, proponuje ówczesnemu rządowi Meksyku, że namaluje dla nich wszystko, co ciekawego znajdzie w nieodkrytych dotychczas miastach Majów.

A do władz Meksyku docierają właśnie z Chiapas najprzedziwniejsze wieści. Mowa w nich o tajemniczych ruinach w pobliżu wioski Palenque w Lakandońskich Lasach. Ówczesne władze Meksyku (junta Anastasio Bustamante) posyłają Waldecka do Palenque. Hrabia nie przeczuwa, że będzie tu mieszkał całe dwa lata.


                         

Gdzie dokładnie mieszkał? Ano na szczycie jednej z piramid, we wnętrzu stojącej tam świątyni. Dziś to miejsce (zdjęcie poniżej) nazywa się Świątynią Hrabiego. Ta ludowa nazwa przyjęła się w literaturze amerykanistycznej.

Lecz nie wyprzedzajmy zdarzeń. 12 maja 1832 roku, po niewiarygodnie uciążliwej podróży, Waldeck dociera do ruin miasta Majów. Jest zachwycony tym, co widzi.


Świątynia Inskrypcji

Hrabia szkicuje płaskorzeźby, pałac, kopiuje hieroglificzne napisy zdobiące płyty ołtarzowe, oraz wszystkie ważniejsze budowle Palenque - tego wspaniałego ośrodka nie tylko kultu. Poniżej Świątynia Słońca.

W kompleksie Palenque znajduje także budowla nazwana grobowcem Czerwonej Królowej.
Waldeck był pierwszym badaczem, który oczywiście bezskutecznie próbował odczytać hieroglify MajówJednak długotrwały pobyt hrabiego w Palenque miał jeszcze inną przyczynę. Otóż Waldeck zakochał się w Metysce z wioski leżącej w sąsiedztwie kamiennego miasta. 

Kobiety były bowiem i to zawsze jego piętą Achillesową i to we wszystkich krajach, w których przebywał. Sympatia do ślicznej dziewczyny trzymała hrabiego tak długo w Palenque, że kiedy wrócił do miasta Meksyk, jego możnego protektora już nie było - obalono go tymczasem i zabito. A więc znowu ucieczka i podróż, tym razem do niepodległego wówczas Jukatanu, a stamtąd do Paryża, gdzie w wieku 72 lat wydaje swoją pierwszą książkę „Voyage Pittoresque et Archeologique”. Książka odnosi wielki sukces. Szczególną uwagę czytelników zwracają towarzyszące tekstowi rysunki z Palenque. Przez kolejne ponad dwadzieścia lat hrabia ponownie poświęca się malarstwu. Swoje setne urodziny uczcił drugą książką, znowu wzbogaconą rysunkami.

Miał sto jeden lat, kiedy po raz pierwszy na wernisażu przedstawił się paryskiej publiczności jako malarz. Zmarł w pełnej sprawności w fantastycznym wieku stu dziesięciu lat. I to wcale nie z powodu starości – zgubiła go kobieta. Otóż wierny swoim zwyczajom, zafascynowany śliczną Paryżanką, obejrzał się za nią i zatrzymał na środku ruchliwych Champs Elyses. W tym momencie na hrabiego wpadł powóz.