czwartek, 26 listopada 2020

Palenque

 Jukatan

W czasach Katastrofy Atlantydy jednym z wielu kierunków, który wybierały grupy ocalałych, był właśnie Jukatan. Wymuszona migracja rozniosła po wielu lądach wiedzę tej niezwykle wysoko rozwiniętej cywilizacji. Dlatego dziś widzimy wspólne pierwiastki kulturowe w tak wielu miejscach na świecie, podejrzewając, że starożytni mieli ze sobą kontakt tysiące lat przed naszą erą. Pewnie tak było, bo niektóre zabytki niosą wiedzę, której nie da się racjonalnie wytłumaczyć: - na przykład mapa z Tybetu


Wczoraj zamieściłem post o barwnej postaci Czecha - hrabiego de Waldecka, którego rządza przygód rzuciła właśnie na Jukatan. Dowiedzieliśmy się o Piramidzie Hrabiego, grobowcu Czerwonej Królowej. Dziś pierwsza część arcyciekawego wątku archeologicznego ze świętego miasta Majów – Palenque, a konkretnie z jednej świątyni, która się tam znajduje – Świątyni Inskrypcji.


Nazwy piramid są umownie nadane przez współczesnych odkrywców, ponieważ prawie całość wiedzy pisanej Majów została zniszczona po konkwiście, przez katolickiego biskupa Diego de Landę.


Jak czytelnicy wiedzą, uczucia są ważne. Więc oprócz zdjęć zapoznajmy się z wrażeniem pierwszego odkrywcy – Johna Stevensa.

„Ruiny miasta leżały przed nami niczym barka, która rozbiła się na rafach. Połamane maszty, bez nazwy, bez załogi, nikt nie wie dokąd płynęła, do kogo należała, jak długo podróżowała i jak wielka musiała być burza, która wpędziła ją na rafę”.


Czech, Miloslav Stingl, autor jednej z książek o Palenque, przytacza swoje wrażenie na wejściu do miasta Majów

- „Miałem odczucie jakbym stanął nagle pośród Puszczy Białowieskiej i zobaczył Kościół Mariacki – te dwie elementarne materie - masyw zielonego lasu i wyniosły masyw kamiennej budowli – są sobie dziś tak obce, jakby budowla w ogóle nie należała do tego krajobrazu, a krajobraz do budowli”.


W 1949 roku profesor Albert Ruz z Uniwersytetu Narodowego Meksyk, po raz kolejny przybył do Palenque, aby badać wysoką piramidę nazywaną Świątynią Inskrypcji. Dobrze znał kamienną inskrypcję obejmującą 10 katunów – dwieście lat, wskazującą datę centralną – odpowiednik naszego roku 692.

Tak wielu znanych majologów tkwiło całymi dniami na kamiennej posadce świątyni, kopiując starannie i próbując pojąć znaczenie napisów. Przebywali tu dzień po dniu, po czym schodzili na dół po stromych schodach.





Tak samo postępował Ruz, trawiony jednak gorączką odkrywcy. Albo pasją. A dla pasjonata nie istnieje rura, której nie można odetkać! Tylko się nie napinać - "Rzeczy dzieją się wtedy, kiedy mają się dziać. Nie przyspieszysz, ani nie opóźnisz. Tylko pozwól, aby wszystko działo się samo i bez wysiłku".

Któregoś dnia Ruz zmęczony wysilaniem wyobraźni odpuścił i „wszedł na luzik”. Na tym luziczku zdecydował, że zostanie na noc na szczycie piramidy. Nie mógł spać, czuł się zawieszony między snem a jawą i w tym stanie, nad samym ranem, odebrał ulotną myśl (?), że powinien „patrzeć pod nogi”. Czyli: - najpierw luzik, potem tylko czekaj na Znak.

O świcie profesor spojrzał pod nogi. Stał na kamiennej posadce. Posadzkę stanowiły doskonale dopasowane kamienne płyty, ale jedna z nich, w środku pomieszczenia, miała perforowane krawędzie: - dwanaście otworów w płycie było zatkanych dokładnie dopasowanymi kamiennymi czopami. Do tego kamień środkowej płyty minimalnie, na milimetry, wznosił się ponad poziom całości.

Ruz zarządził próbę uniesienia płyty z pomocą swojej ekipy oraz zastosowaniem dźwigni. Wielokrotnie ponawiane przez ekipę Ruza próby zostały w końcu uwieńczone powodzeniem – odsunięta płyta ukazała zejście w dół – poszukiwacz zobaczył kilka schodów, reszta była zasypana gruzem.


CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz