poniedziałek, 27 lutego 2023

Astrokurczak


 

Fizyk Freeman Dyson z Institute for Advanced Study w Princetown, zasłużona postać w badaniach nad przyszłością badań kosmicznych, oksfordzki wykładowca, w roku 2010 wysunął pomysł stworzenia Astrokurczaka.

     Zauważył mianowicie, że program kosmiczny NASA idzie w kierunku niesłusznym. Preferuje się bowiem ciężkie ładunki i wielkie odstępy czasowe między kolejnymi lotami, co znacznie opóźnia badania przestrzeni.

Dlatego zaproponował to coś, co nazwał Astrokurczakiem.

    To niewielka, lekka, stosunkowo tania i inteligentna kosmiczna sonda o wszechstronnych możliwościach, a więc przeciwieństwo olbrzymich, kosztownych misji kosmicznych.

Astrokurczak będzie ważył kilogram, a nie tonę jak Voyager – mówi Dyson. I co ciekawe nie zostanie zbudowany, lecz wyhodowany! Będzie ruchliwy, a jego mózg nie musi ważyć więcej niż jeden gram!

     Byłaby to częściowo maszyna, a częściowo zwierzę stworzone z pomocą zaawansowanych technik inżynierii genetycznej. Pomimo tego, że mały, z powodzeniem mógłby badać zewnętrzne planety - Urana i Neptuna. Nie będzie potrzebował wielkich ilości paliwa rakietowego, ponieważ zostanie zaprojektowany na ”żywienie się” lodem i węglowodorami z pierścieni otaczających planety zewnętrzne. Jego genetycznie przystosowany żołądek przetrawi te materiały w paliwo chemiczne. Kiedy zaspokoi swój głód, poleci do następnego księżyca lub planety”.

 Utopia?

       Stworzenie Astrokurczaka zależy od osiągnięć inżynierii genetycznej i rozwoju SI. Dyson w roku 2013 oczekiwał, że stanie się to za trzy lata, czyli możemy przyjąć, że słowo „utopia” stało się już ciałem.

Ten odlotowy naukowiec i ciekawy facet ocenia, że każda cywilizacja wyższego typu jest około dziesięć miliardów razy potężniejsza od cywilizacji z poprzedniego stadium rozwoju. Ta różnica wydaje się mocno trudna do wyobrażenia, ale tak to wygląda.

     Według niego przejście z typu I do II zajmie kilka tysięcy lat, z typu II do III kilka milionów lat. I ciekawostka: - naukowiec uważa, że gatunkowi, który osiągnął poziom II, nie grozi wyginięcie, nawet jeśli dojdzie do najgorszych, jakie tylko można sobie wyobrazić, naturalnych, lub sztucznych katastrof.

I proszę bardzo! Po co się smucić, skoro tak znaczący człowiek pociesza naszych (dalekich) potomków, aby się nie martwili?

Jako że w żadnej sprawie nie ma samych plusów dodatnich, także i w tym opisie przyszłości jest jeden problem. To prędkość światła, która wydaje się nieprzekraczalna, a więc także więzy szczególnej teorii względności Einsteina. Wydaje się, że cywilizacja II do rozwiązania problemu mogłaby wykorzystać siłę hiperprzestrzeni, czego nie można wykluczyć.

Azaliż długość Plancka to fantastycznie mała odległość i dlatego energie konieczne do jej osiągnięcia są niewyobrażalnie wielkie. Być może – zastanawia się Dyson długość Plancka jest naturalnym ograniczeniem przed którym stanie cywilizacja II.

To może droga na skróty? Na przykład pewnego dnia spotykamy pozaziemską cywilizację, która ma już hiperprzestrzeń w „małym palcu” i zechce się podzielić z nami swoją wiedzą?

Odpowiedź na to pytanie to już każdy z Czytelników poczyni we własnym zakresie.

czwartek, 23 lutego 2023

Dwaj sąsiedzi

 


Dawno temu w pewnej tybetańskiej wiosce, w stojących obok siebie domach mieszkało dwóch sąsiadów. Jeden z nich był bogaty, a drugi biedny. Bogaty sąsiad nazywał się Cering i był wyniosły, butny i skąpy, a biedny zaś, imieniem Czampa, miał dobre serce i chętnie dzielił się ze wszystkimi tym, co posiadał.

Zdarzyło się, że para wróbli zbudowała sobie gniazdo na gzymsie nad drzwiami biednego sąsiada i po jakimś czasie wykluły się tam pisklęta. Pewnego dnia, zanim jeszcze młode wróbelki nauczyły się latać, ich rodzice pofrunęli na poszukiwanie pożywienia. W tym czasie jedno z piskląt wyleciało z gniazda, upadło na ziemię i złamało sobie nóżkę.

Kiedy niedługo potem biedny sąsiad wrócił do domu, zobaczył leżącego na progu bezbronnego wróbelka. Zabrał go do domu, starannie obwiązał nicią złamaną nóżkę, a potem wdrapał się ponad gzyms i włożył pisklę do gniazda.

Ten mały wróbelek, o czym Czampa nie wiedziała, był w istocie wróżką.

       Wróbelki podrosły i wyleciały z gniazda. Któregoś pięknego dnia do swego darczyńcy powrócił atoli wróbelek-wróżka z dziewięcioma ziarenkami w dziobie. Wysypał ziarenka na stół i powiedział: - Daję ci te ziarna w podzięce za okazaną dobroć. Zasiej je w swoim ogródku, a zobaczysz, co z nich wyrośnie.

To powiedziawszy odfrunął.


Biedny sąsiad wielce się zdziwił, że wróbel potrafi mówić i pomyślał sobie: - Ależ ten wróbelek pięknie mi podziękował za okazane serce, niezależnie od tego, co z tych ziarenek wyrośnie. Zrobię tak, jak on powiedział.

Wysiał przeto ziarno na przygotowanej grządce przed domem, po czym zupełnie o tym zapomniał.

Jakiś miesiąc później ziarno wykiełkowało, a potem rosło i rosło, aż zaczęły formować się ciężkie kłosy. Któregoś dnia Czampa przyjrzał się kłosom i zobaczył, że w każdym kłosie zamiast ziarna znajduje się drogocenny klejnot.

    Ucieszył się ogromnie Czampa ze swego odkrycia. Zabrał wszystkie 9 klejnotów i poszedł z nimi do miasteczka, aby na początek jeden spieniężyć. Odtąd nie zaznał już więcej biedy, żył sobie w wygodzie i dostatku.

      Wszelako  nagła zmiana jego położenia nie uszła uwagi bogatego sąsiada. Cering zauważył przypływ bogactwa u Czampy i pewnego dnia wybrał się do niego w odwiedziny, by wybadać, co sprawiło, że tak dobrze mu się teraz wiedzie. Zabrał ze sobą dzban piwa, które jak wiadomo rozwiązuje język, a gdy tak obaj popijali i gawędzili, zapytał niby mimochodem o ten nagły dostatek u biednego do tej pory sąsiada.

     Czampa, który był z natury ufny, odparł, że to nie jest sekret i opowiedział szczerze o wróbelku, ziarenkach i klejnotach.

Po powrocie do domu bogaty sąsiad nie mógł spać i całą noc rozmyślał, jaką korzyść mógłby wyciągnąć dla siebie z tej opowieści.

    Rano, niewyspany wyszedł przed dom i zauważył, że na gzymsie nad jego drzwiami, wróbelki również uwiły sobie gniazdo, a sądząc z ćwierkania, znajdowały się tam pisklęta. Bogaty sąsiad pilnie obserwował, kiedy odlecą po pożywienie rodzice pisklaków. Kiedy tylko to się stało, wszedł na przygotowaną drabinę i posługując się pałeczką do ryżu, wypchnął jedno pisklę z gniazda.

Ptaszek spadł na ziemie i złamał sobie nóżkę. Bogaty sąsiad podniósł ostrożnie pisklaka, obwiązał mu nóżkę nicią i pieczołowicie włożył do gniazda mówiąc przy tym, że spodziewa się wdzięczności za okazaną dobroć.

  W samej rzeczy – kiedy pisklę urosło, pewnego dnia przyfrunęło do domu bogatego sąsiada, przysiadło przed nim na stole, a następnie, zaćwierkawszy parę razy, rzekło:

     - Przyniosłem ci jedno ziarno jako prezent za okazaną dobroć. Posadź to ziarno w ogrodzie, a zobaczysz, co z niego wyrośnie.  

Po czym wróbelek odfrunął.


Cering był nieco zawiedziony, a to z powodu że wróbelek przyniósł mu tylko jedno ziarno, lecz zaraz sobie wytłumaczył, że na pewno wyrośnie z tego ziarna ogromny klejnot.

Ucieszył się ogromnie tym pomysłem, po czym starannie przygotował grządkę urodzajnej ziemi, a potem posadził ziarno nie za głęboko i nie za płytko, tak w sam raz.

Ziarno nad wyraz szybko wykiełkowało i rosło dosłownie w oczach. Akurat kiedy zaczynał formować się kłos, Cering musiał wyjechać na pewien czas do miasta w sprawach urzędowych. Gdy po kilku dniach zbliżał się ponownie do swego domu, nie mógł się doczekać widoku dojrzałego klejnotu na grządce.

Jakież było jego zdumienie, kiedy zamiast klejnotu i kłosa, zobaczył siedzącego na grządce groźnie wyglądającego mężczyznę, ze zwojem dokumentów pod pachą.

Bogaty sąsiad przestraszył się srogiego nieznajomego i zapytał, kim on jest.

- W jednym z twoich poprzednich żywotów – odparł nieznajomy – pożyczyłem ci wiele pieniędzy, a ty nigdy mi ich nie oddałeś. Jesteś moim dłużnikiem, przybyłem tu teraz, by zażądać zwrotu długów. Mam ze sobą wszystkie potrzebne dokumenty.

    To powiedziawszy, wierzyciel przejął dom bogatego sąsiada, jego bydło, owce, ziemię i cały pozostały dobytek, degradując Ceringa do pozycji swego sługi.

    

środa, 22 lutego 2023

Dożyć do emerytury

 


 

Dawno temu ludzie dali się podzielić. Ciemna strona nie tylko podzieliła narody, ona także zrobiła to z pojedynczym człowiekiem. Do kogo dociera ta refleksja, ten wie, że jego zadaniem jest poskładanie w całość tego, co zostało podzielone.

Po pierwsze primo człowiek został oddzielony od natury. Został nauczony walki z naturą, ujarzmiania jej.

Po drugie primo w człowieka wdrukowano celowo fałszywy program. Jakiś przykład?

Fałsz: - Muszę znaleźć kogoś, kto mnie zaakceptuje.

Prawda: - Nic nie muszę. Owszem, mogę kogoś takiego spotkać, może się tak przydarzyć i wtedy jest dodatkowo miło. Atoli nie muszę, bo nie jest to konieczne aby było wystarczająco miło.

Jeśli szukam kogoś, kto mnie zaakceptuje, oznacza to, że sam siebie nie akceptuję. A nie mogę siebie akceptować, bo przecież nie wiem tak naprawdę kim jestem. Nie przerobiłem podstawowej lekcji o tytule „Poznaj siebie”.

Dlatego ciągle szukam swego odbicia w oczach innych ludzi i ze strachem oczekuję od nich wyroku – nagany, albo pochwały.

Ponieważ tak postępuję, uzależniam swoje samopoczucie od oceny innych, tak samo rozbitych psychicznie jak ja, albo jeszcze mocniej. Żyjąc w ten sposób coraz bardziej oddalam się od samego siebie i coraz trudniej jest mi ze sobą wytrzymać. Boję się samotności i swoich myśli. A fuj!


Oczywiście każdy żyje jak chce, ale o sobie mogę pisać. Przerobiłem numerologiczną lekcję „Poznaj siebie”- i wiem, że było warto. Okazało się, że jestem małym grzesznikiem i jeszcze uzyskałem multum innych cennych wiadomości, które każdy, KAŻDY! może sam wyliczyć w postaci osobistej Drogi Życia, która jest częścią Portretu Numerologicznego. 

Ludzie często atoli nie chcą wiedzieć za dużo o sobie, lub się boją, bo to jest jak zajrzenie w głąb duszy. A tam czeka Nieznane. Jednak zamiast dowiedzieć się, jaką drogą należy iść, żeby nie tylko nie kopać się niepotrzebnie z koniem, nie tracić sił na walkę, ale (chociażby dla zdrowia) nauczyć się wchodzić w to sławne Wyższe, gdzie stres znika, a pacjenta ogarnia luzik. Mądrzy ludzie mówią, że stres zabija.

Popatrzmy więc na statystykę: 27 % mężczyzn w Polsce nie dożywa do emerytury.



poniedziałek, 20 lutego 2023

Arkady Kubickiego i co dalej ze światem

 


Jutro w Ogrodach Zamku Warszawskiego symboliczne przemówienie Prezydenta Ameryki.

Mija rok od drugiej napaści Kacapów na Ukrainę.

Niezłomny Ukraiński Naród, który doznał tyle krzywd od Kacapów, dzielnie broni swojej wolności, ale także wolności całej Europy. 

Ukraina trzyma obronę, ale i kąsa. Jak się okazuje dalej ma się dobrze imperialna kacapska doktryna wojenna:

- Zaatakujmy Zachód. Dwa tygodnie i nasze czołgi będą nad Atlantykiem!

Tak miało być w 1982 roku, a nie było, bo przeszkodził temu pułkownik Ryszard Kukliński. Zachód jest dziś zaskakująco zjednoczony, a całość wpisuje się w decydującą rozgrywkę dotyczącą panowania nad światem.






Pisałem kiedyś o spiskowej teorii dziejów utrzymującej istnienie Rządu Światowego, który ma zjednoczyć globalną wioskę pod sztandarem jednej religii i jednego języka. Otóż nie jest to teoria spiskowa, ale mocno stara koncepcja filozofa niemieckiego Immanuela Kanta, którą swego czasu propagował Albert Einstein. Punktem wyjścia dla myśli Kanta było pytanie: - Co zrobić, żeby ustały na ziemi ciągłe wojny?

Otóż filozof doszedł on do wniosku, że jedynym sposobem jest powołanie Rządu Światowego.








Einstein uznał pomysł Kanta za słuszny i trwał przy nim do końca życia. Jak wiemy myśl Kanta była tylko zaczynem, inspiracją dla elit, bo dopiero dziś widzimy, że jednak żeglujemy w stronę jedności. Jeden język, jedna religia, jeden pieniądz, jeden rząd.

Dzięki tranaslate jeden język właściwie już jest, Europa zjednoczona, co do jednej religii to jeszcze nie czas. No i mamy dwa państwa rywalizujące o hegemonię. Być może sztuczna inteligencja narzuci rozwiązanie uznając ludzi (i słusznie) za głupków. Dotarliśmy przecież do bariery uranu i albo ją przekroczymy, albo nie.

 

Chwała Ukrainie!

piątek, 17 lutego 2023

Chłopiec z płaską głową

Bajka z Tybetu.

Żyło kiedyś biedne, ale kochające się małżeństwo. Długo nie mogli doczekać się potomka, aż wreszcie Los się do nich uśmiechnął i na świat przyszedł chłopiec. Wszelako był jeden szkopuł, bo ich syn urodził się z płaską głową i wyglądał zupełnie inaczej niż inne dzieci. Dodatkowo jego uszy były wyjątkowo duże, albo tak się tylko wydawało, gdy wystawały na boki, jeszcze bardziej podkreślając płaskość czaszki. Rodzice boleli nad tym, ale syna bardzo kochali i wychowywali go z wielką troską. Kiedy chłopiec podrósł, codziennie wyprowadzał na pastwisko jaki i spędzał z nimi całe dnie na zboczu góry.



I tak szczęśliwie płynęło mu życie, aż skończył piętnaście lat i zapragnął, by tak jak inni młodzi mężczyźni mieć żonę. Martwił się jednak, że na skutek szpetnej głowy żadna dziewczyna go nie zechce.

Pewnego dnia chłopiec prowadził jaki na nowe bujne pastwisko nad brzegiem jeziora. Siedząc na brzegu, zobaczył, że na wodę sfrunął piękny łabędź. Łabędź wylądował, po czym opłynął jezioro trzykrotnie w prawo, a potem trzykrotnie w lewo. Po czym odleciał.


Bohater naszej opowieści przyglądał się z ciekawością poczynaniom łabędzia. Nigdy przedtem  nie widział podobnie pięknego ptaka, który dodatkowo dziwnie się zachowuje.

Nazajutrz młodzian znowu usadowił się nad brzegiem jeziora i wypatrywał łabędzia. Nie czekał zbyt długo – łabędź pojawił się rychło i ponownie zachowywał się jak poprzednio. Rzecz trwała dni kilka, młodzian był zaciekawiony coraz bardziej.

W końcu wymyślił, że złapie łabędzia, zaniesie do zagrody rodziców i tam ugotują z niego łabędziową zupę.

Co postanowił, tak i zrobił: - uplótł misterną sieć z włosia jaka, zarzucił ją na wodę i kiedy łabędź przyfrunął kolejnego dnia, schwycił go sprawnie.

Niósł już łabędzia pod pachą do domu, gdy ten przemówił ludzkim głosem:

 - „Wypuść mnie młodzieńcze, a nie pożałujesz. Jestem ci ja bowiem Czarodziejskim Królem, a mam trzy córki. Jako Czarodziejski Król wiem także o twojej chęci posiadania żony. Kiedy mnie wypuścisz, dam ci rękę jednej z nich. Ty tylko wybierz, którą chcesz – najmłodszą, średnią, czy najstarszą”.

- Zgoda – odrzekł młodzieniec i zaczął intensywnie myśleć, którą wybrać. Jako że najmłodsza mogła być za młoda, a najstarsza za stara, wybrał średnią i wypuścił łabędzia, który niezwłocznie pofrunął do swego Czarodziejskiego Królestwa, gdzie oznajmił średniej córce, że będzie żoną młodzieńca o płaskiej głowie.

     Nic dziwnego, że córka nie była zachwycona decyzją ojca, atoli nic nie odrzekła, ponieważ była wychowana w posłuszeństwie. Jednakowoż wieczorem, po cichutku gorzko zapłakała nad swoim losem.

Poczyniono stosowne przygotowania, gdyż obowiązywał specjalny ceremoniał, kiedy ludzie poślubiali istoty z Czarodziejskiego Królestwa.

I stało się. Łabędź – Czarodziej przyleciał z drugim łabędziem, a ten dotknąwszy ziemi przeobraził się w śliczną panienkę.



 

W czasie krótkiej uroczystości zaślubin, Król – łabędź wyjawił młodzieńcowi jeden obowiązujący warunek:

 - Moja córka będzie mogła mieszkać z tobą na ziemi przez dziewięć lat. Po tym okresie musi wrócić do swego czarodziejskiego domu.

Młody zgodził się na ten warunek, bo cóż miał zrobić. Król - łabędź odleciał, a żonkoś powiódł swoją wybrankę do domu rodziców.

Zaczęła się sielanka, ponieważ żona młodzieńca znając czarodziejskie zaklęcia szybko wzniosła wspaniały pałac od razu z wyposażeniem i służbą. Cała rodzina zamieszkała w tym pięknym pałacu i wiodła szczęśliwe życie. Mijały lata, żona nie tylko przyzwyczaiła się do szpetoty męża, ale nawet z każdym rokiem zaczynała na niego patrzeć z coraz większą miłością, bo to był dobry człowiek, a ona jako czarodziejka dobrze znała zasadę: „Zawartość jest ważniejsza od opakowania”.

      I tak płynął czas, aż w końcu nadszedł ostatni dzień z tych wspomnianych wyżej dziewięciu lat. Mężczyzna nie wierzył, że sielanka może się nagle skończyć. Ostatniej nocy jak zwykle położył się do łoża pod baldachimem i otoczony bogactwem przespał mocno całą noc, a kiedy się zbudził rano, że zdumieniem odkrył, że pałac, służba – wszystko zniknęło, a on leży na stoku na gołej ziemi.

 

Ludzie mówią, że wszystko co dobre kiedyś się kończy.

Pewnie tak jest, jednak ja bym wysnuł inny morał z tej tybetańskiej bajki, mianowicie: - Nawet gdy ktoś ma płaską głowę, może trafić na 9 lat szczęścia.

czwartek, 16 lutego 2023

Gepard

 


                      Prawa natury są prostsze w wyższych wymiarach

 Peter Freund, profesor fizyki teoretycznej w Instytucie Fermiego, stał się jednym z pionierów prac nad teoriami hiperprzestrzeni. Zawsze podkreślał, że prawa natury stają się prostsze i bardziej eleganckie, kiedy formułujemy je w wyższych wymiarach, będących ich naturalnym miejscem. Mało tego – tylko w wyższych wymiarach jest możliwe zjednoczenie wszystkich fizycznych oddziaływań, czyli unifikacja.

      Wyjaśniając, czemu wyższe wymiary tak pobudzają wyobraźnię naukowców, Freund posługuje się analogią pod tytułem Gepard.

Otóż popatrzmy na geparda – piękne, zwinne zwierzę, jedno z najszybszych na Ziemi, wędrującego swobodnie po sawannach Afryki. W swoim naturalnym środowisku to wspaniałe zwierzę jest dziełem sztuki, niezrównanym pod względem prędkości i wdzięku.



Teraz przyjmijmy, że gepard został schwytany i umieszczony w ciasnej klatce w zoo. Pokazywany dla naszej rozrywki stracił swój niepowtarzalny wdzięk i piękno. Zamiast właściwej mu siły i elegancji widzimy jedynie smętne widmo geparda.

Teraz możemy porównać geparda do praw fizyki, które są piękne jedynie w swoim naturalnym środowisku, a jest nim wielowymiarowa czasoprzestrzeń. Jednak mierzyć prawa fizyki potrafimy tylko wtedy, gdy znajdują się w sterylnej klatce, którą jest nasze trójwymiarowe laboratorium.

                Sawanna aż po horyzont







Nic dziwnego zatem, że oglądamy prawa fizyki - geparda wtłoczone do więzienia ciasnej klatki, a więc pozbawione gracji i wdzięku. Tak jak dla geparda domem jest sawanna aż po horyzont, tak dla praw fizyki właściwym miejscem jest hiperprzestrzeń.

     Aby zilustrować, w jaki sposób dodanie wyższych wymiarów może uprościć zagadnienie, przypomnijmy sobie wojny prowadzone przez starożytny Rzym. Wielkie wojny rzymskie, składające się z wielu mniejszych bitew, przebiegały zawsze w sporym zamieszaniu, wśród plotek i mylnych informacji napływających do obu walczących stron. Rzymscy wodzowie działali często na ślepo, ponieważ bitwy toczono na kilku frontach jednocześnie. Rzym wygrywał bardziej dzięki brutalnej sile, niż elegancji swojej strategii. Dlatego jedną z naczelnych zasad sztuki wojennej jest zdobycie wyżej położonego terenu, czyli wzniesienie się w górę, w trzecim wymiarze, ponad dwuwymiarowe pole bitwy. Z dogodnego miejsca na wzgórzu, czy po prostu optymalnej wysokości, mamy panoramę pola bitwy. Wtedy chaos wydaje się znacznie mniejszy. Jednym słowem ten chaos mniejszych potyczek oglądany z trzeciego wymiaru – wysokości, wydaje się znacznie mniejszy. On scala się w spójny, jednolity obraz.

      Innym zastosowaniem opisanej zasady, że natura staje się prostsza w wyższych wymiarach, jest główna idea szczególnej teorii względności Einsteina, a więc odkrycie, że czas jest czwartym wymiarem połączonym z trzema innymi – z przestrzenią. Co zostało zawarte w słynnym równaniu fizyki  E= mc kwadrat, wyrażającym jedność materii i energii.  



środa, 15 lutego 2023

Poczytać czasami nieba


I żyć po swojemu. Ludzie pragną oswoić świat poprzez nazwanie wszystkiego. I przez naklejanie etykiet na czole poznawanych osób. Bo kiedy wszystko jest nazwane, a znajomi mają już naklejki, dopiero wtedy 
zwykły Kowalski czuje się bezpieczny.

I popatrzmy na zasadę: - nie ma przypadków. Oto przekorne życie dostarcza nam dziś w Polsce wizerunek takiego Kowalskiego.

Się zastanawiam (chwilami tylko), jak mnie na przykład można zaszufladkować, skoro zmieniam się niemal codziennie, czyli ewoluuję i dobrze mi ze sobą. Czytelnikom życzę tego samego.



Poza tym to kompletna bzdura, żeby ustalać coś raz na zawsze – przecież wszystko się zmienia, jak na przykład chmury gnane wiatrem. One płyną, zmieniają się w każdej sekundzie, żyją. Nie używam naukowych określeń nazywam je inaczej, po swojemu. Dla mnie są to chmury leśne, bieszczadzkie, miejskie i wiejskie. To mi wystarcza i dobrze mi z tym.





Uważam się między innymi za obserwatora chmur. Kiedyś mówiłem nawet o sobie łowca chmur. Atoli jak się zwał, tak się zwał, a chodzi jedynie o to, że w chmurach, zwłaszcza tych pierzyniastych, przedburzowych, czuję element mistyczny, wręcz sacrum, kiedy się tak stopniowo piętrzą, a z oddali zaczynają dobiegać pomruki piorunów. 

Poza tym we wszystkim można dostrzec piękno. We wszystkim.



 

Chmury – Wisława Szymborska

Z opisywaniem chmur
musiałabym się bardzo śpieszyć –
już po ułamku chwili
przestają być te, zaczynają być inne.

Ich właściwością jest
nie powtarzać się nigdy
w kształtach, odcieniach, pozach i układzie.

Nie obciążone pamięcią o niczym,
unoszą się bez trudu nad faktami.

Jacy tam z nich świadkowie czegokolwiek –
natychmiast rozwiewają się na wszystkie strony.

W porównaniu z chmurami
życie wydaje się ugruntowane,
omal że trwałe i prawie że wieczne.

Przy chmurach
nawet kamień wygląda jak brat,
na którym można polegać,
a one cóż, dalekie i płoche kuzynki.

Niech sobie ludzie będą, jeśli chcą,
a potem po kolei każde z nich umiera,
im, chmurom nic do tego
wszystkiego
bardzo dziwnego.

Nad całym Twoim życiem
i moim, jeszcze nie całym,
paradują w przepychu jak paradowały.

Nie mają obowiązku razem z nami ginąć.
Nie muszą być widziane, żeby płynąć.