Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SI. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą SI. Pokaż wszystkie posty

środa, 6 listopada 2024

Małpy na beczce prochu

 


Największym źródłem energii dostępnym naszej cywilizacji jest bomba wodorowa. Atoli technologia, którą rozporządzają ludzie jest tak prymitywna, że energię syntezy wodoru potrafimy wyzwolić tylko w wybuchowy sposób. Na syntezę kontrolowaną w reaktorach, musimy jeszcze poczekać. Zwykły huragan wytwarza energię setek bomb wodorowych. Dlatego kontrolowanie pogody jako jedna z cech cywilizacji typu I, wyprzedza dzisiejsze umiejętności o przynajmniej sto lat.

Tu pewna ciekawostka: - W powieści Dana Browna „Anioły i Demony”, grupa przestępcza chce wysadzić Watykan za pomocą bomby zbudowanej z antymaterii skradzionej z genewskiego CERN. Czemu z antymaterii? Ano z powodu wydajności: - bomba wodorowa ma przy całej swej niszczycielskiej potędze „tylko” jeden procent wydajności, a bomba z antymaterii osiąga wydajność stu procent!

Pamiętamy kultowe powiedzenie z pewnego polskiego filmu – Ile procent cukru jest w cukrze?

Otóż przestępcy jak wiadomo są bezwzględni i przed inwestowaniem w cokolwiek wybierają pewność zamiast wątpliwości – tu za pewnik przyjęli, że dopiero bomba z antymaterii przemieniająca sto procent materii w energię obrazuje prawdziwe piękno równania Einsteina!

Jak będzie wyglądał dalszy rozwój naszej cywilizacji, ocenianej przez Carla Sagana na 0,7? A może dokładnie 0,62?

 Cywilizacja typu I jest wtedy, gdy zbada już większą część swojego systemu gwiezdnego. My, kolejne kroki rozwoju dotychczasowej techniki podboju kosmosu mierzyliśmy w dziesięcioleciach, dlatego jakościowe skoki, polegające na kolonizacji innych planet będziemy odmierzać stuleciami.

Niestety mamy poślizg w prognozach krótkoterminowych, bo na przykład pierwsi ludzie na Marsie mieli lądować według przewidywań NASA w roku 2020. Potem, gdy Elonowi Muskowi uda się lądowanie pierwszych ludzi na Marsie, upłynie jeszcze 50 lat, zanim będziemy nazywać rzecz kolonizacją, a podbój całego Układu Słonecznego potrzebuje co najmniej stu lat.

    Dla porównania przejście od cywilizacji typu I do typu II może zająć już "tylko" tysiąc lat. Biorąc pod uwagę wykładniczy rozwój cywilizacji możemy oczekiwać, że w ciągu tysiąca lat wzrastające potrzeby energetyczne takiej rozwijającej się cywilizacji wymuszą konieczność bezpośredniej eksploatacji Słońca.

Tu następna ciekawostka: - kilkanaście lat temu astronomowie zaobserwowali (są zdjęcia) ogromny obiekt „tankujący” bezpośrednio z naszego Słońca. Jak wiemy tego typu informacje bywają ukrywane, a jeśli przeciekną, są wyciszane, lub ośmieszane.

Typowym przykładem cywilizacji typu II jest Federacja Planet przedstawiana w serialu Star Trek. Cywilizacja ta dopiero zaczęła panować nad siłą grawitacji – czyli nauczyła się zakrzywiać czasoprzestrzeń za pomocą tuneli czasoprzestrzennych i po raz pierwszy osiągnęła możliwość dotarcia do najbliższych gwiazd. Jednocześnie uniknęła ograniczeń związanych z barierą prędkości światła, opanowując praktycznie posługiwanie się teorią względności Einsteina.

    W niektórych systemach gwiezdnych powstały niewielkie kolonie, a zadaniem kosmicznego statku Enterprise jest ich ochrona. Pojazd czerpie energię ze zderzeń antymaterii z materią, a więc tylko ta umiejętność wytwarzania dużych ilości antymaterii wyprzedza naszą cywilizację o tysiąclecia.

      Osiągnięcie poziomu cywilizacji III potrwa kolejne tysiąclecia. Taka jest skala czasowa przepowiadana przez Isaaca Asimova w jego klasycznym cyklu powieści Fundacja.

Cykl ten opisuje powstanie, upadek i odrodzenie się cywilizacji galaktycznej, która wykorzystuje źródła energii samej Galaktyki. W cyklu powieści Asimova wyprawy do gwiazd przez zakrzywienie czasoprzestrzeni nie stanowią żadnego problemu, one są zwyczajnym sposobem prowadzenia handlu i zawierania transakcji międzygalaktycznych.

Czyli były potrzebne dwa miliony lat, by nasz gatunek wyszedł z leśnej gęstwiny i stworzył współczesną cywilizację, natomiast opuszczenie przytulnego Układu Słonecznego może zająć „tylko” kilka tysięcy lat. Inna sprawa, że za przymiotnikiem "przytulny" przyszli gwiezdni podróżnicy jeszcze zatęsknią, bo przypomni o sobie zasada Miss ewolucji przystosowująca człowieka do życia na Ziemi, a nie w kosmosie.

   Tu pozwolę sobie na dygresję dotyczącą dalszej ewolucji rasy ludzkiej, bo nie ma wątpliwości, że takowa jest (Na razie jakby głupiejemy od nadmiaru medialnego bełkotu). Dziś wspomnę jedynie o kierunku polegającym na wspomaganiu ciała i mózgu ludzkiego implantami SI. Dziedzina rozwija się gwałtownie, a na horyzoncie widać cyborga – nie wiadomo, czy już maszynę, czy jeszcze człowieka.

    Cywilizacja typu III potrafi wykorzystywać energię supernowych i czarnych dziur. Pojazdy tej cywilizacji będą potrafiły dotrzeć do jądra Galaktyk, czyli najbardziej tajemniczego ze wszystkich źródeł energii. Astrofizycy przypuszczają, że centrum Galaktyki może skrywać miliony czarnych dziur, a więc już nie źródło, lecz prawdziwy ocean energii. Ponieważ cywilizacja na tym etapie rozwoju będzie korzystała z energii milion miliardów razy większej od tej dostępnej nam dzisiaj, wygląda na to, że osiągnie panowanie nad dziesiątym wymiarem.

      Oczywiście o ile przebrniemy przez barierę uranu, co potrwać ma do trzystu lat. Na razie bowiem jesteśmy stadem małp siedzących na beczce prochu.

wtorek, 5 marca 2024

Gorzki jest brak pana

Kiedyś kościół katolicki zbierał wiadomości (czytaj haki) na człowieka, a czynił to w sposób prosty i dwojaki: - na spowiedzi pacjent sam donosił na siebie, po czym było to weryfikowane z pomocą sieci donosicieli nie tylko z kółek różańcowych. Tak czy siak, zaiste w obu przypadkach donosicielem był ten sam tak zwany baranek boży.


Dziś to źródełko kościelnego dostępu do informacji wysycha w sposób naturalny, a jego miejsce już zajęła SI.

Czasy się zmieniają, mamy postęp: - instrument spowiedzi zastąpiły algorytmy śledzące zainteresowania, co ciebie najbardziej porusza, jakie strony przepatrujesz i jak długo się zatrzymujesz. Zbierane informacje są jednocześnie wykorzystywane do kierunkowania. Człowiek internetowy jest osaczany, oplątywany pajęczyną powiadomień.


Mnie to przykładowo uderzyło w 2013 roku, kiedy zamieszkałem tuż przy granicy ze Słowacją. Wystarczyło ruszyć się kilkaset metrów z chałupy w stronę niedawnej granicy państwowej, aby zaraz odebrać wiadomość proponującą korzystny roaming. To samo działo się w pobliżu połonin, czyli granicy z Ukrainą. Pomyślałem wtedy: - Oto mają człowieka na widelcu, namierzają z dokładnością do paru metrów.

Korzystam z internetu, on stał się już częścią naszego życia, trzeba tylko pamiętać, że każdy medal ma dwie strony i pilnować się, aby nie utonąć w informacyjnej sieczce głupot.


Profilaktycznie trzymam się z dala od fejsbuka, nie uczestniczę w forach społecznościowych – wystarcza mi kontakt z Czytelnikami poprzez bloga, atoli nikomu nie staram się podpowiadać jak ma żyć.


Czytałem ciekawy artykuł o sygnalistce, która pracowała przy kampanii wyborczej amerykańskiego Jasia Fasoli czyli Trumpa. Szefowie sygnalistki twierdzili, że jest dość łatwo wpłynąć na określoną grupę ludzi. Wpłynąć i skierować ich tam, gdzie się chce. Potrzeba na to sześć miesięcy.

Natomiast na wygranie każdych wyborów we współczesnym społeczeństwie karmionym internetem, dla dowolnej partii, potrzeba dwóch lat. I wcale nie trzeba mieć na to kupę kasy - podpisuje się po prostu umowę (cyrograf chyba, bo sprawa wydaje się diabelska) dotyczącą podziału przyszłych fruktów.

Czy rzeczywiście sprawa wydaje się diabelska?

Być może ludzie są łatwowierni. Albo nie potrzebują, czy też nie chcą wolności, bo nie bardzo wiedzą co z takową zrobić. Jak twierdził był klasyk Adolf, ludzie lubią, gdy Ktoś za nich myśli - potrzebują pana.

Czy aby kroczek po kroczku tym Ktosiem nie staje się SI w rękach złych ludzi?

W jednej z bajek Oskara Wild’ea trafiam na słowa: - Gorzko jest pracować dla pana, lecz bardziej gorzki jest brak pana, który daje pracę.


poniedziałek, 11 grudnia 2023

Ducha nie gaśmy

 


Część piąta o SI. (Ostatnia)

Zamierzałem wykonać wpis o Sztucznej Inteligencji podzielony na cztery części. Azaliż życie jest wielką niewiadomą, tudzież zdania nie zmienia tylko martwy lub głupi.

Jako że nie poczuwam się do należenia do żadnej z wymienionych wyżej grup, dziś publikuję część piątą o SI, czyli o przyszłych Nadzorcach człowieka.   

Jak widzimy, świat jest podzielony, a pokrewne energie się przyciągają. Uczciwy szuka uczciwych, złodziej trzyma ze złodziejem, a dobro od zarania dziejów walczy ze złem. Oraz wydarzenia falują od minimum do maksimum, co obserwujemy między innymi na rynkach finansowych, gdy wykresy cenowe podążają od krańcowego wyprzedania do wykupienia, a potem na odwrót.

Popatrzmy na świat i Polskę z perspektywy ostatnich kilkudziesięciu lat. Z takiego dystansu widać, że to Polska po stanie wojennym zainicjowała pozytywne przemiany, przynajmniej w Europie. Atoli zawsze ktoś jest pierwszy, ktoś inicjuje trend, dlatego nie lubię dętych rozmów o tak zwanej „Misji Dziejowej”.

    To jest poronione hasło wszelkich oszołomów. Już bliżej mi do tezy Hegla o Duchu Świata, który co pewien czas wstępuje w jakiś naród i popycha go ku rozpoczynaniu zmian, na dobre, albo w kierunku zła. „Żeby było lepiej, najpierw musi być gorzej”.

      To samo hasło w wykonaniu inwestorów giełdowych brzmi: „Żeby wzrosło, musi najpierw spaść. I vice wersal”

                Bunt wobec tego co jest.

 Francuska Rewolucja na przykład była inicjacją – rozprawą ze zroślakiem, chimerą: - zdeprawowany kk + wynaturzona władza, z czego niestety wyszedł falstart.

Falstart, lub tak miało być, ponieważ rzeczy dzieją się w odpowiednim czasie, czyli czas nie tylko powinien, ale musi być dojrzały do zmian. Azaliż masy były jeszcze zbyt ciemne, co nie dziwi, ponieważ kk od wieków pracował nad utrwalaniem owej ciemnoty, oraz wpisywaniem do ludzkich mózgów kodów posłuszeństwa, grzechu i konieczności poniesienia kary.

Minęły lata i kk na Zachodzie Europy został zagoniony do kruchty, tam, gdzie jego miejsce. Tymczasowe miejsce.

    W każdym razie zawsze ktoś jest pierwszy, ktoś pierwszy zaczyna, inspiruje do buntu wobec niechcianej rzeczywistości. Popatrzmy na rok 1968, kiedy fala niepokojów wśród młodych rozlała się po świecie.

A dziś? Zawsze należy patrzeć w przyszłość z nadzieją. Polska znowu inicjuje zmianę w stronę demokracji.

   Czyli mamy dualizm – lewo, prawo – zimno, ciepło i szerzej: zło - dobro.

Dzięki głupiemu, możemy zdiagnozować, że głupim nie jesteśmy, czyli owemu należy się szacunek, ponieważ przy jego braku, nie byłoby poziomu odniesienia.

    Wracając do meritum: - w czwartej części rozważań o sztucznej inteligencji, pisałem o „białej dżumie”.  (Książka z 2005 roku o epidemii SARS -Radykalna Ewolucja czy człowiek ulepszony przez naukę i technikę będzie jeszcze człowiekiem?).

 

Broń biologiczna. 

Każdą broń, przed masowym użyciem należy:

- Po pierwsze primo wypróbować.

- Po drugie primo: - zmodyfikować, czyli poprawić skuteczność. Skuteczność zabijania w tym przypadku.

Bill Joy wspomina o wojskowych laboratoriach biologicznych i pracach nad zarazami tak zwanej „białej dżumy”, kiedy jedna nacja stara się zesłać Armagedon na drugą, potencjalnie wrogą.

Wydaje się, że takie próby zaczęły się w czasach nowożytnych od Afryki. Pomińmy w tym miejscu nazwy chorób. Potem tę broń unowocześniono, lub tylko nad tym pracowano. W Chinach na przykład pracowano, gdzie w najnowocześniejszym tajnym laboratorium biologicznym wyposażonym przez Francję, nastąpił wypadek. Albo to nie był wypadek. W efekcie zostaliśmy obdarowani Covidem.

Czyli co? Ano to, że biali wymyślają choroby na czarnych, a żółci na białych. Nieciekawa perspektywa.

    Wracamy do tematu SI.

 

Ponadczasowe proroctwa.

- Po pierwsze primo Tybet – pisałem o malowidle ze ściany pałacu Potala, na którym setki lat temu uwieczniono przyszłość.

        „Na innym malowidle łańcuchy pokrytych śniegiem szczytów szczelnie otaczały królestwo Szambali, z którego wyruszały armie wojowników na wielką bitwę z dziwnymi maszynami w wojnie, która według przepowiedni kalaćkary-tantry wybuchnie w przyszłych stuleciach.

Malowidła były zbyt dziwne, żebym zdołał je pojąć w tak krótkim czasie. Co więcej, czułem się jak intruz, wiedząc, że zmarł tam XIII Dalajlama”.

 

- Po drugie primo Nostradamus – dziś ten jego dar można śmiało nazwać łaską dostępu do „Chmury” – pola morfogenetycznego otaczającego Ziemię, czyli Kroniki Akashy.   

Jasnowidz pisał, że nadejdzie Era Numeryczna, podczas której Maszyna obejmie rządy nad nielicznymi ludźmi, zamkniętymi w „indywidualnych klatkach mieszkalnych”, ludźmi, którzy przetrwali eksterminację. Era skończy się w roku 3786, kiedy garstka buntowników wymyśli sposób na zniszczenie Maszyny.

Wszystko przebiega bowiem według zasady filozoficznej: - Nic nie trwa wiecznie, a w siebie wierzyć trzeba.

   Przed wakacjami pisałem – ducha nie gaśmy, wiary nie traćmy i 15 października ta nadzieja oblekła się w ciało. Okazało się, że dzięki sumie jednostkowych decyzji można zmienić przyszłość kraju i pokazać innym narodom (powtórka z lat osiemdziesiątych?) że to możliwe także u nich.

 

 

 

 

 

sobota, 9 grudnia 2023

Winowajca

 Część czwarta o sztucznej inteligencji.


Jako że nie ma przypadków, 10 września 2001 roku Bill Joy rozpakował zgromadzoną kolekcję materiałów w wynajętym właśnie mieszkaniu na Manhattanie, zaledwie o kilka przecznic od World Trade Center.

„Zacząłem układać książki w porządku alfabetycznym, według działów: - zarazy, broń A, broń biologiczna, broń chemiczna, wąglik. Nie było tam żadnego podręcznika anarchisty, myślę jednak, że gdyby rankiem 12 września do mojego mieszkania weszła policja, niechybnie skończyłbym w więzieniu”.

    Czyli wraz z uderzeniem samolotów w WTC, ulotniła się potrzeba napisania książki ostrzegającej przed podobną sytuacją. Joy postanowił teraz ostrzec ludzi przed coraz czytelniejszym niebezpieczeństwem widma samoreplikujących się robotów, głównie tych nano.

    Jakiś czas temu napisał o tym artykuł w Wired. Na podstawie własnych badań doszedł do wniosku, że najpoważniejsze zagrożenie stwarza biotechnologia. W tym czasie bowiem ogromne poruszenie w waszyngtońskich agencjach wywiadu wywołała możliwość,  że w Iraku pod rządami Husseina trwają prace nad patogenem, który miał się składać ze zmodyfikowanego genetycznie wirusa ospy i jadu węża.

Było to prawdopodobne, bo już w 1986 roku w Journal of Microbiology opublikowano artykuł, w którym poinformowano, że kurza ospa w obecności ekstraktu z jadu węża rozprzestrzenia się błyskawicznie i zabija ptaki w niezwykle krótkim czasie. A wywiad miał informacje, że Irak szuka sposobów na połączenie ospy i jadu kobry.          

Sztuczną formę życia powstałą przez umieszczenie sekwencji DNA pochodzącej z modyfikowanego genomu jednego organizmu w genomie drugiego, określa się chimerą. To określenie jak wiemy pochodzi od ziejącego ogniem potwora z greckiej mitologii, krzyżówki lwa, węża i kozła.

     (Inspektorzy poszukujący takiej broni po drugiej wojnie w Zatoce Perskiej odkryli, że bombardowania i embarga zniweczyły techniczne możliwości Iraku wyprodukowania chimer. Nie można więc odmawiać słuszności ostrzeżeniom Joya).

   W każdym razie Bill uwypuklił rolę, jaką w szybkim przenoszeniu wirusów pełnią podróże lotnicze. Także widział związek między masową produkcją żywności, a występowaniem choroby szalonych krów, a także odporności na antybiotyki. Wszystkie pojawiające się nagle choroby to dla niego albo przestroga Matki Natury, by ludzie się wreszcie opamiętali, albo działalność tajnych laboratoriów.

Widząc to wszystko, zastanawia się, czego jeszcze mogą dokonać źli ludzie. (Realista nie ma wątpliwości, że źli ludzie gotowi są do każdego draństwa).

    To niepokojące, jak wiele dokonań inżynierów genetycznych było dziełem przypadku. Dobrym przykładem jest australijski incydent z mysią ospą.

     Australia jest niezwykłym izolowanym ekosystemem, gdzie obce gatunki rozmnażają się z ogromną szybkością, ponieważ nie mają naturalnych wrogów. Jednym z takich gatunków są myszy, a ich populacja od czasu do czasu gwałtownie wzrasta. Są wtedy wszędzie. Dlatego poszukuje się intensywnie sposobów opanowania tej plagi. W 2000 roku dwóch badaczy z Canberry pracując nad nowym środkiem antykoncepcyjnym dla myszy, stworzyli coś potwornego.

     Dodali oni mianowicie jeden gen wirusowi mysiej osy, a wtedy nowy patogen samoistnie rozprzestrzenił się na sterylnie odizolowaną część laboratorium i zabił zaskakująco szybko wszystkie myszy doświadczalne. Po jakimś czasie w laboratoriach amerykańskich ponowiono próby z tą wersją wirusa i okazało się, że nie działają na niego żadne środki przeciwwirusowe, a także szczepionki. Nic nie pomaga i myszki odchodzą do Domu Pana.

        Potem badano z podobnym skutkiem zmanipulowaną ospę bydlęcą.

Mysia ospa na szczęście nie infekuje człowieka, jest jednak bardzo zbliżona do śmiertelnej dla ludzi czarnej ospy. Gdyby więc manipulacje przeprowadzono na ludzkiej ospie, a wirus jakoś wydostałby się z laboratorium – zagłada całej ludzkości stałaby się faktem.

      I teraz ciekawostka: - australijscy badacze zasięgnęli opinii Ministerstwa Obrony i opublikowali wyniki eksperymentów w „Journal of Virology”:

    „Naszym celem jest ostrzeżenie opinii publicznej o realnym zagrożeniu. Chcemy uzmysłowić społeczności naukowej, że powinna zachować ostrożność, bo stworzenie śmiercionośnych organizmów wcale nie jest takie trudne”.

    Cała ta historia, a zwłaszcza opublikowanie wszystkich szczegółów doprowadziła Joya do wściekłości. Jego zdaniem ludzie nie zdają sobie sprawy jak może wyglądać nowoczesna zaraza – a zwłaszcza taka, która została poddana genetycznym „ulepszeniom” pozwalającym jej na pokonywanie mechanizmów obronnych. Przecież powinniśmy pobrać lekcję z epidemii SARS, której skutkiem była śmierć 20% zarażonych osób, a infekcja przenosiła się drogą kropelkową.

(Książka Radykalna Ewolucja czy człowiek ulepszony przez naukę i technikę będzie jeszcze człowiekiem? w której wyczytałem powyższe o SARS została wydana w 2005 roku).

Gdy rozważamy zagrożenia scenariusza piekielnego ogarnia nas rozpacz, azaliż z małą nutką nadziei.

Ta dobra wiadomość niosąca nutkę nadziei brzmi: - Już tyle razy wieszczono koniec świata, a my dalej żyjemy.

      Niestety scenariusz piekielny różni się istotnie od tych wszystkich przewidywań. Jego podstawą jest bowiem geometryczny wzrost krzywej zmian.

Poza tym ….. nastraszyć człowieka, zasiać mu duszy katastroficzne wizje, to wygodny materiał dla demagogów politycznych wszelkiej maści. Ziarno niepokoju kiełkuje bowiem z łatwością na podatnym gruncie naszej wyobraźni. Widmo zagłady jest najlepiej sprzedającym się towarem na świecie.

    Joy zastanawiał się, czemu tak się dzieje i doszedł do wniosku, że przyczyną jest wpojone poczucie winy (indoktrynacja kościelna), oraz przekonanie, że jako ludzkość odpowiadamy grupowo za liczne grzechy. A więc nosimy w sobie podświadome przekonanie, że będziemy za nie ukarani.

      Wizje Armagedonu mają długą tradycję. O ile scenariusze optymistyczne wyrastają z zachwytu nad ludzkością wykradającą bogom ogień (czyli zachwyt z powodu złodziejstwa), o tyle scenariusze katastroficzne narzucają przekonanie o nieuniknionej karze za grzechy.

    W mitologii greckiej pierwsza kobieta, Pandora, otworzyła z ciekawości puszkę zapieczętowaną przez Zeusa. Tym sposobem uwolniła wszelkie zło i choroby, pozostawiając w środku jedynie nadzieję. Hindusi opowiadają sagi o poprzedzającym nieszczęścia złotym wieku, podobnie jak Konfucjanie, Zaratustrianie, Aztekowie, Lapończycy, wczesne ludy Islandii i Irlandii, a także plemiona północnoamerykańskie i syberyjskie.

    „Do kogo mam dziś mówić?

Grzech, który poraża ziemię

nie ma końca.

Do kogo mam dziś mówić?

Nie ma już prawych ludzi.

Ziemia jest poddana zbrodniarzom”.

 

Tekst powyższy zapisano ponad dwa tysiące lat temu w Egipcie.

W greckim micie Apollo, pożądający Kasandry, córki Priama i Hekuby, zesłał wybrance dar proroctwa. Ona jednak odrzuciła jego zaloty i bóg się zemścił, sprawiając, że nikt nie wierzył w jej przepowiednie, bez względu na to, jak bardzo były prawdziwe. Dziś terminem „kasandryczny” określamy wizję, która nie zawiera nic oprócz smutków, a nawet zapowiedzi zagłady (Jackowski się kłania). To jest dużo łatwiejsze niż poszukiwanie sposobów na uniknięcie przeznaczenia.

      Ciekawe, że historyczne wizje zagłady wiążą się z obawami dotyczącymi postępu technicznego. Jak napisano w Księdze Rodzaju, ludzie postanowili zbudować wieżę do nieba, żeby „uczynić sobie znak”. Spojrzał na nią Jahwe i zobaczył, że „to jest przyczyną, że zaczęli budować, a zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe”. Wieżę nazwano Babel, „tam bowiem Pan pomieszał mowę mieszkańców całej ziemi, stamtąd też Pan rozproszył ich po całej powierzchni”.

     Nawet tak zdecydowana i drastyczna boska interwencja nie powstrzymała postępu cywilizacji, a jedynie ten postęp spowolniła.

W roku 1627 Francis Bacon opublikował słynną utopię Nowa Atlantyda, w której przewidział pewne elementy scenariusza piekielnego. Opisuje mianowicie działania naukowców, decydujących, jakie wynalazki należy upowszechniać, a które utajnić. Pragną w ten prosty sposób ochronić społeczeństwo przed ciemną stroną odkryć, a samych siebie przed odwetem ze strony niezadowolonych.

     Natomiast w 1788 roku Edward Gibbon w Zmierzchu i upadku Cesarstwa Rzymskiego wyłożył teorię autodestrukcji społeczeństwa. W tej teorii wszystkie imperia dochodzą do pewnego momentu, poza którym rozwoju wydarzeń nie da się już powstrzymać.

„Cnota i prawda prowadzą do siły, siła do dominacji, dominacja do bogactwa, bogactwo do luksusu, a ten w końcu do słabości i upadku”.

     W 1794 roku wielebny Roger Malthus zauważył, że przemiany społeczne zachodzą z narastającą prędkością, a ludziom wydaje się to podniecające i dezorientujące zarazem.

    W 1808 roku Goethe opublikował pierwszą część swego monumentalnego dzieła, które za pomocą osoby Fausta, stało się jedną z podstawowych legend europejskiego folkloru. Jak wiemy Faust – niemiecki czarownik i astrolog zaprzedał duszę diabłu w zamian za wiedzę i moc (polska baśń o panu Twardowskim)

      Jednak najwspanialszy opis wpływu postępu technicznego na ludzką naturę, stworzyła Mary Shelley w powieści „Frankenstein – współczesny Prometeusz”.

W powieści mamy wgląd w duszę naukowca opętanego obsesją kreacji życia, który odrzuca stworzoną przez siebie istotę, chociaż potrafi ona myśleć i czuć.   

Tytuł tej powieści jest także dziś zaklęciem i amuletem. Za każdym razem, kiedy nowa, potężna zdobycz techniki, jak międzygatunkowe przeszczepy organów, inżynieria genetyczna, czy klonowanie, zaburza nasze pojmowanie istoty człowieczeństwa, słychać złowieszczy szept: - Frankenstein.

     W 1932 roku Aldous Huxley w „Nowym wspaniałym świecie” opisał ludzkie obawy przed światem opanowanym przez masową produkcję i bezmyślną rozrywkę. Akcja toczy się w roku 632 A.F.

 Huxley zastosował taką nazwę roku z przekory wobec powszechnie przyjętego liczenia lat naszej ery, A.D, Anno Domini, czyli po Chrystusie.  Autor przyjął za rok zerowy narodziny Forda, czyli A.F oznacza „after Ford”.

    W tym świecie producent samochodów Ford i jego Model T zajmują miejsce Chrystusa i krzyża. Warunkowanie psychologiczne, inżynieria genetyczna i soma – doskonały narkotyk dostarczający przyjemności tłumowi, stanowią filary nowego społeczeństwa. Rozmnażanie przeniesiono z kobiecego łona na taśmę produkcyjną. Robotnicy majstrując przy embrionach, produkują różne klasy ludzi niczym różne modele samochodów – Lincoln czy Merkury. Istnieje wiele klas nowych istot, od superinteligentnych Alfa Plus, po skarlałe, półdebilne Epsilony, a każdą z nich uwarunkowano tak, by kochała swoją pracę i swoje wyznaczone miejsce w społeczeństwie.

      Epsilony są więc niesłychanie szczęśliwe, sortując na przykład śmieci. Poza pracą życie upływa ludziom na nieustannej przyjemności: - kupują sobie różne, całkiem niepotrzebne im rzeczy, uprawiają wymyślne, szkodliwe dla zdrowia sporty, oraz pławią się w powszechnym, nieskrępowanym, technicznym seksie, bez zbędnego angażowania uczuć. Miłość, małżeństwo i rodzicielstwo uważa się za rzeczy obciachowe. Kontroler Świata wyjaśnia, że zadowolenie mas jest ważniejsze niż dobro i prawda.

     No i wreszcie dochodzimy do Roku 1984 Orwella. Książka została napisana w roku 1948, kiedy parowała jeszcze mocno trauma powojenna. Kataklizm wojny i związana z nim rzeź, rozwiały obietnice nadchodzącego raju, które głosili Stalin i Hitler. Orwell obnaża naturę tych potwornych dyktatorów, oraz mechanizmy ich władzy.

    Rok 1984 jest przepełniony sennymi koszmarami i specyficznym językiem, z pomocą których ukazuje się świat ery informacji. Informacji spreparowanej, służącej kontroli nad wiedzą, co zapewnia władzę niemal boską. Wielki Brat stworzył rzeczywistość, w której dotychczasowe pojęcia zmieniły znaczenie, a każda rzecz jest w istocie czymś zupełnie innym niż nazwa, jaką jej nadano.

    Ministerstwo Miłości torturuje. Ministerstwo Prawdy kłamie. Ministerstwo Pokoju wszczyna wojny, Ministerstwo Obfitości doprowadza do głodu.

A wszystko opiera się na informacji. „Wiedzieć i nie wiedzieć, mieć świadomość prawdomówności, a jednocześnie wygłaszać umiejętnie skonstruowane, albo wręcz prymitywne kłamstwa” – oto sedno totalitaryzmu opisanego w książce Rok 1984.

Wielki Brat, Policja Myśli i Luka Pamięci weszły na stałe do naszego słownika. „Rzeczywistość Orwellowska” to najlepsze określenie na wyrażenie przepaści między językiem politycznym a moralną rzeczywistością.

      Pogląd, że ludzką naturę można zredukować do bezdusznej maszyny, umocniły prace Burrhusa Skinnera, który w połowie XX wieku zasłynął jako najznamienitszy psycholog od czasów Freuda. Jego doświadczenia nad odruchem warunkowym u gołębi i szczurów wykazały, że nagromadzenie dowolnego pożądanego działania kształtuje ich zachowania. Dlatego Skinner uznał, że nie istnieje coś takiego jak ludzki umysł, a zachowanie człowieka jest sumą skutków działania sił zewnętrznych. Kształtując odpowiednio system nagród, można dowolnie wpływać na ludzką naturę. W 1971 roku napisał książkę „Poza wolnością i godnością”, w której uzasadniał potrzebę porzucenia jednostkowych wolności dla osiągnięcia idealnego społeczeństwa. Czyli jeszcze jedna utopia.

      Jego pomysły zaczęły przypominać Nowy wspaniały świat, oraz Rok 1984 i straciły atrakcyjność. Także sama rzeczywistość w postaci reżimów Mao i Pol Pota, podważyła skuteczność takiego podejścia. Ideę pogrążyła skłonność ludzi do zachowań nie przynoszących im pożytku, do tego często nieprzewidywalnych.

     Nawet zwierzęta laboratoryjne często zachowują się nie tak jak „powinny”. Uczniowie Skinnera podsumowali pomysły swego niedawnego guru w „Harwardzkim prawie zachowania zwierząt”;

- „Przy określonej temperaturze, czasie, oświetleniu, żywieniu i warunkowaniu organizm będzie się zachowywał tak, jak mu się będzie do jasnej cholery podobało”.

     W 1964 roku Stanley Kubrick nakręcił film Dr Strangelove albo „Jak przestałem się martwić i pokochałem bombę” – najwspanialszą czarną komedię wszech czasów.

Podobne dzieła i setki innych, tak skutecznie wzbudziły w ludziach przerażenie, że ustanowione zostało tabu dotyczące użycia broni A.

     Silent Spring, książka Racheli Carson zawiera natomiast ostrzeżenie ekologiczne – mamy tu sugestywny opis nadejścia wiosny w środowisku tak zanieczyszczonym pestycydami, że nie słychać już śpiewu ptaków, ponieważ wszystkie wyginęły.

Owszem, człowiek jest częścią natury, ale jako jedyny gatunek potrafi ją zmieniać na gorsze w sposób nieodwracalny. Carson pisze: - „Określenie władza nad naturą wynika z arogancji, jaka narodziła się w epoce neandertalskiej, kiedy zapanowało przekonanie, że natura istnieje dla wygody człowieka”.

Ta jej książka przyczyniła się do powstania ruchów ochrony przyrody i rozpoczęcia walki z tak zwanym „ciągłym postępem”.

     Otóż zmiana nie jest postępem, jeśli narusza fundamenty wspólnoty, której częścią są ludzie.

Miarą sukcesu ruchów ekologicznych jest to, że dwa pokolenia temu mniej niż jedna osoba na sto wiedziała, co oznacza słowo ekologia. Dla ludzi świadomych zagrożeń jest to mała pociecha.

    Obecnie na czoło wysuwa się widmo nagłej zmiany klimatu, a winowajcy upatruje się w paliwach kopalnych.

I to byłoby na tyle o smutkach, dlatego kończąc wpis, dla równowagi dodam coś na luziku.

      A do tego luzika akurat pasuje słowo winowajca, które pojawiło się kilka wierszy wyżej:

Ktoś zapytał: - Gdzie jest winowajca?

Między nami – odrzekły jajca. 


CDN

piątek, 8 grudnia 2023

Kontrola nad SI

Część trzecia.


 Bill Joy urodził się w 1957 roku. Nauczył się czytać w wieku trzech lat. W domu się nudził, dlatego ojciec zaprowadził go do podstawówki, gdzie mały Bill wgramolił się na kolana dyrektora i przeczytał mu bajkę z książeczki. Wprawił tym swoim występem dyrektora w tak wielki podziw, że został bez wahań przyjęty do szkoły. Rodzice odetchnęli, bowiem mieli teraz, gdy mały był w szkole, chwile oddechu, ponieważ Joy zadawał codziennie mnóstwo pytań, czym doprowadzał dorosłych do szaleństwa. W trakcie nauki szkolnej, dzieciak jeszcze przeskoczył jedną klasę.

      Jednocześnie dużo czytał, interesował się teleskopami i krótkofalówką. Większość wolnego czasu spędzał samotnie w piwnicy ze słuchawkami na uszach. „Już wtedy byłem dość aspołeczny” – wspomina. Na swój maturalny bal w ogóle nie poszedł.

      Zamiast bliskich przyjaciół miał wielkich pisarzy snujących wizje o przyszłości. Wspomina „Wkładaj kombinezon i w drogę” - Roberta Heinleina, oraz „Ja robot” – Isaaca Asimova. Natomiast w czwartkowe wieczory, kiedy rodzice udawali się do kręgielni akurat nadawano oryginalną serię Star Treka, którą traktował jak widok w przyszłość, pełen przygód w wykonaniu kosmicznych bohaterów, przestrzegających nakazów moralnych spisanych w kodeksie Pierwsza Dyrektywa.

      „Prawo każdego rozumnego gatunku do życia w zgodzie z jego właściwą ewolucją kulturalną uważamy za święte, dlatego też nikomu z personelu Gwiezdnej Floty nie wolno ingerować w prawidłowy rozwój obcego życia i kultury. Za ingerencje uważa się przekazanie zaawansowanej wiedzy, siły lub technologii światu, którego społeczność nie jest w stanie mądrze z takimi korzyściami postąpić. Personelowi nie wolno także złamać Pierwszej Dyrektywy nawet dla ratowania życia i/lub pojazdu kosmicznego, chyba że działanie takie ma na celu naprawę skutków wcześniejszych naruszeń Dyrektywy, lub przypadkowego zanieczyszczenia wymienionej kultury. Niniejsza Dyrektywa stanowi nadrzędne prawo i najwyższe moralne zobowiązanie”.

 

      Bardzo mnie to zafascynowało – wspomina Joy - że w przyszłości dominują ludzie kierujący się moralnością, a nie roboty i tę wizję przyjąłem jako własną. A teraz, w scenariuszu piekielnym pojawia się możliwość, że Ziemianie już dziś złamali Pierwsza Dyrektywę.

     Szesnastoletni Joy studiuje matematykę na University of Michigan i tam odkrywa  fascynujący świat komputerów. Po krótkim czasie podejmuje pracę jako programista pierwszych superkomputerów. Odkrywa niewiarygodną zdolność tych urządzeń do symulowania zjawisk rzeczywistych. Podczas studiów doktoranckich spędza długie nocne godziny w pracowni komputerowej Berkeley na wymyślaniu nowych światów. Wspomina, że program wręcz sam prosił się o napisanie.

     Oto Michał Anioł sportretowany przez Irvinga Stone’a w powieści „Udręka i ekstaza” czuł, że jedynie uwalnia z kamienia posąg (Pietę) odłupując wszystko to co zbędne.

Joy czuł się podobnie ekstatycznie przy tworzeniu programów. Wyglądało to tak, jakby prawda i piękno tkwiły w maszynie od zawsze, czekając aż ktoś je wydobędzie na wolność. Nieprzespana noc była jedynie niewielką ceną za te niezapomniane chwile „ekstazy odkrywania”.

Dziś znaczną część Sieci tworzy sprzęt firmy Sun, a opracowane przez Joya procesory RISC stanowiły do niedawna podstawę wielomiliardowego rynku serwerów.

     Punktem zwrotnym w karierze Billa było poznanie słynnego wynalazcy Raya Kurzweila. Obaj wygłaszali referaty na sesjach Telecosm Conference – w owym czasie najważniejszego zlotu maniaków komputerowych na świecie. Finansiści dysponujący górami pieniędzy przybywali całymi stadami, aby z nabożnym zachwytem spijać wiedzę z ust cyfrowych wizjonerów. Na takim spotkaniu Joy po raz pierwszy usłyszał przepowiednie Kurzweila o komputerach, które zastąpią ludzi na następnym etapie ewolucji. Do tej pory tezę, że maszyny kiedyś osiągną poziom ludzkiej świadomości uważał za niedorzeczną, jednak argumenty Kurzweila były nie do odparcia. Kurzweil forsował scenariusz rajski, a Joy dostrzegł możliwość zaistnienia rzeczywistości odwrotnej, zgodnie z zasadą dualizmu góra-dół. Krzywa zmian może w swym lustrzanym odbiciu zaprowadzić nas albo do raju, albo prosto do piekła. Jak już pisałem, rzecz wyłożył w eseju „Dlaczego przyszłość nas nie potrzebuje”.

       Czytając później maszynopis „Spiritual machines”, znalazł w nim zacytowany przez Kurzweila fragment z prognozami innego autora:

         „Na początek przyjmijmy, że specjalistom komputerowym uda się stworzyć maszyny tak inteligentne, iż będą one wykonywać wszystkie czynności lepiej niż ludzie. W takim wypadku cała praca będzie prawdopodobnie wykonywana przez ogromne, wysokowyspecjalizowane maszyny, a nawet całe systemy maszyn, więc ludzki wysiłek stanie się zbędny i pojawią się dwie możliwości.

    Maszynom pozwoli się na podejmowanie suwerennych decyzji bez nadzoru człowieka.

    Albo ludzka kontrola zostanie utrzymana.

Jeśli maszynom zezwoli się na podejmowanie samodzielnych decyzji, nie sposób przewidzieć rezultatów, ponieważ nie wiadomo, jak owe maszyny mogą się zachować. Wskazujemy tylko, że los ludzki będzie spoczywał w gestii maszyn. Można argumentować, że rodzaj ludzki nigdy nie byłby na tyle głupi, by oddać całą władzę maszynom. Jednakże nie sugerujemy, że człowiek zrobi to świadomie, czy też padnie ofiarą przejęcia władzy przez maszyny. Sugerujemy, że człowiek łatwo mógłby pozwolić na doprowadzenie do takiej zależności od maszyn, że nie miałby właściwie żadnego wyboru, jak tylko zaakceptować ich decyzje. W miarę, jak społeczeństwo i trapiące je problemy stawać się będą coraz bardziej złożone, a maszyny coraz inteligentniejsze, ludzie oddadzą większą część decyzji do uznania maszyn, gdyż będą one sobie radziły lepiej niż człowiek.

     Ostatecznie może nastąpić moment, kiedy decyzje konieczne dla utrzymania systemu staną się tak złożone, że istoty ludzkie nie będą zdolne ich zrozumieć. W takiej chwili maszyny przejmą pełną kontrolę, ponieważ ludzie nie będą w stanie ich wyłączyć, gdyż uzależnienie będzie już tak zaawansowane, że równałoby się to samobójstwu.

    

Z drugiej strony możliwe jest, że kontrola nad maszynami zostanie utrzymana. W takim przypadku przeciętny człowiek będzie mógł sprawować kontrolę nad niektórymi ze swoich urządzeń, takimi jak samochód czy komputer osobisty, lecz kontrola nad dużymi systemami urządzeń spoczywać będzie w rękach wąskiej grupy – elity. Dalej będzie niemal identycznie, jak dzisiaj, jednak z dwiema różnicami.

     W wyniku udoskonalonych technik elita uzyska większą kontrolę nad masami, a ponieważ ludzka praca nie będzie już potrzebna, masy staną się zbędnym, bezużytecznym ciężarem dla systemu, jeżeli elita będzie bezwzględna, może po prostu zdecydować się na eksterminację ogromnej części ludzkości.

Jeżeli elita będzie humanitarna, może użyć propagandy, lub innych psychologicznych bądź biologicznych technik w celu redukowania liczby urodzeń, aż do wymarcia ludzkości, pozostawiając świat wyłącznie członkom elity. Jeżeli elita składać się będzie z liberałów o miękkich sercach, może zdecydować się na odgrywanie roli dobrego pasterza wobec pozostałej części gatunku ludzkiego. Będzie im się wydawało, że potrzeby fizyczne każdego zostały zaspokojone. Wszystkie dzieci dorastają w odpowiednich psychologicznie warunkach, każdy ma swoje hobby, które go zajmuje, a ewentualni niezadowoleni przechodzą „leczenie” eliminujące ich „problem”.

Oczywiście życie będzie tak puste, niedające satysfakcji i pozbawione celu, że ludzie będą musieli zostać poddani biologicznej bądź psychologicznej ingerencji usuwającej potrzebę poczucia mocy, lub przekształcającej ją w jakąś nieszkodliwą namiastkę. Tak przystosowane istoty mogą czuć się w owym społeczeństwie szczęśliwe, lecz z całą pewnością nie będą wolne. Zostaną zredukowane do statusu zwierząt domowych”.

 

       Bill Joy przypomina sobie, z jakim niepokojem czytał te słowa. Kiedy jednak przewrócił stronę, doznał szoku!

Jego niepokój wynikający z czytania powyższego fragmentu zmienił się w ciarki wędrujące po plecach. Oto okazało się, że właśnie czytał urywek z Manifestu Unabombera Theodore’a Kaczyńskiego. (Był wpis o tym wybitnym matematyku, a w czerwcu 2023 podano, że Unabomber umarł w więzieniu).

      Dla Joya Ted Kaczyński był typem godnym pogardy, ponieważ przez siedemnaście lat w kampanii terroru konstruował bomby, które zabiły trzy osoby spośród elit, a raniły wiele innych. Od jednej z takich bomb ucierpiał przyjaciel Joya, David Gelernter, genialny i wizjonerski informatyk tamtych czasów. Także sam Joy, jak i cała grupa jego kolegów czuli, że mogą stać się następnym celem na liście. Nie ulegało wątpliwości, że Kaczyński był luddystą, jednak waga jego argumentów była porażająca.

     Joy pisze: - „z wielką niechęcią, ale jednak musiałem zgodzić się z wywodem Teda Kaczyńskiego. Musiałem stawić temu czoło”.

To niesamowite, w jakim stopniu scenariusz piekielny Joya jest odwrotnym, zwierciadlanym odbiciem rajskiej prognozy Kurzweila i pokrywa się z Manifestem Unabombera Kaczyńskiego.

    Podstawą obu scenariuszy Niebo – Piekło jest krzywa zmian – perspektywa oszałamiającego rozwoju urządzeń przetwarzających informacje dzięki GRIN (Genetyka, robotyka, nanotechnika itd.)

Obliczenia, które na zwykłym komputerze zajęłyby czas równy wiekowi wszechświata, na komputerze kwantowym będą trwały sekundę. Postęp będzie wykładniczy” – mówił Joy.

     Kiedy ukazała się książka Dexlera o możliwościach nanotechnologii, Joy dosłownie pochłonął jej treść, a w roku 1989 wygłosił referat na pierwszym zjeździe Foresight Institute założonego przez Dexlera.

Zarówno Kurzweil, jak i Joy wyszli od tych samych założeń, jednak różnią się diametralnie co do skutków, które niosą one dla przyszłości.

  Na temat bariery uranu Bill mówi tak: „ Jeśli milionowi ludzi damy do ręki bomby A, czy jest możliwe , aby któryś z nich z niej nie skorzystał?”.

Od opublikowania "Dlaczego przyszłość nas nie potrzebuje?” pesymizm Joya jeszcze się pogłębił. Gdy tylko artykuł ten ukazał się w Wired, nowojorscy wydawcy oferowali mu wielką kasę za rozwinięcie tematu w książkę. Niektórzy autorzy rzuciliby się na okazję, by podszlifować gotowy tekst i nieco go uzupełnić do objętości, która usprawiedliwiałaby przewidywaną wówczas cenę 25 dolarów. Prawa kapitalistycznego rynku są bezwzględne – myśli się o wszystkich aspektach, choć produktu jeszcze nie ma.

      Joy był nieugięty. Nie dlatego, że miał i tak boski nadmiar pieniędzy, ale z powodu upodobania do reguły „ jeśli coś robię, ma to być zrobione dobrze, albo wcale”. I zabrał się do pisania książki. Lata płyną, a książki wciąż nie ma, chociaż Joy intensywnie nad nią pracuje. Zmienia kolejne wersje, uzupełnia dowody. W swoim domu ma już kilka pokoi zapełnionych materiałami zgromadzonymi do jej napisania.

    Za nim są już opracowane trzy wersje robocze, atoli rozwój wydarzeń wciąż go wyprzedza, przez co gotowy materiał traci na aktualności.

       Początkowo zamierzał jedynie odeprzeć ewentualne zarzuty o czarnowidztwo. Jego asystent zbierał wiec argumenty na rzecz tezy, że nie brakuje ludzi złych do szpiku kości, gotowych realizować swoje chore pomysły na zabicie wielkich ilości współplemieńców.

Jak wiemy, najbardziej zaskakujące scenariusze pisze samo życie.

CDN

czwartek, 7 grudnia 2023

Bill Joy

 Część druga o SI.


Czemu Joy mieszka w Aspen? 

Jak sam przyznaje, na pewno nie robi tego dla jeżdżenia na nartach. Także blichtr Aspen uważa za irytujący. Bill Joy mieszka tu od 1989 roku, bo postanowił uciec od znienawidzonej Doliny Krzemowej! A także uciec od tego wszystkiego co dzieje się w innych wielkich miastach Kalifornii – obłędu przerośniętych ambicji, korków i trzęsień ziemi. Część druga.

Stać go było, by szukać spokoju w dowolnym miejscu na świecie. Gdyby tylko potrzebował się przemieścić, firma Sun Microsystems, której był współzałożycielem, wysłałaby po niego Citation X, w owych czasach najszybszy odrzutowiec do prywatnego użytku (max. 1 Mach).

Joy zdradza, co zdecydowało o wyborze Aspen – otóż „jest to miejscowość licząca 6 tysięcy mieszkańców i leży na końcu drogi, dzięki czemu nikt tędy nie przejeżdża, jest tu z dala od zgiełku, oraz mają tu przyzwoitą księgarnię”.

    Joy przyznaje, ze nie czuje się zbytnio członkiem społeczności Aspen. Wygłosił co prawda jeden raz przemówienie w czasie rozdania dyplomów w miejscowym liceum, ale jego nazwisko mieszkańcom nic nie mówi.

 Mieszka w domu niezbyt okazałym jak na miejscowe warunki - ma powierzchnię tylko 500 m kwadratowych. Jak Bill drwiąco tłumaczy, w Aspen za przyzwoity uchodzi dom, w którym same sypialnie zajmują 200 metrów, a powierzchnia niektórych rezydencji dochodzi do pół hektara.

   Domowi Joya daleko do tego, atoli dla niego ważniejsze jest, że „jesienią, pod dziką jabłonką w ogrodzie, układa się do snu zimowego niedźwiedź”.

  Jednak nawet Aspen nie jest dla Billa dostatecznie odizolowane od świata, dlatego nabył rancho Three Maeadows, położone w głuszy zachodniej części Kolorado.

Okolice rancha porastają zarośla bylicy i nieliczne osiki. Pełno tu łosi, jeleni, kojotów i niedźwiedzi. Chata jest malutka – sypialnia ma niewiele większe rozmiary od łóżka, w którym Joy mierzący metr dziewięćdziesiąt z pewnym trudem się mieści.

      Za to prywatny teren otaczający chatkę jest olbrzymi i nie zjawia się tu nikt niezaproszony. Miejsce jest także poza zasięgiem cywilizacji – a więc łączność działa przez satelitę, jest turbina wiatrowa, ogniwa słoneczne. To Bill Joy jest jedną z osób, które nadawały kształt ogólnoświatowej Sieci. Jeszcze w 1978 roku jako doktorant był głównym programistą w projekcie, który później nazwano Internetem. To dyrektor naukowy Sun Microsystems do 2003, twórca procesora RISC.

     Kiedy inni zaczynali dopiero dostrzegać znaczenie komputera osobistego, Joy myślał już o świecie, w którym SI będzie montowana we wszystkim – telefonach, butach, drzwiach i okularach, a wszystkie te urządzenia nawet bez udziału człowieka będą wymieniały ze sobą treści werbalne i niewerbalne w ramach gęstwiny informacyjnej.

     Naczelną zasadą Billa jest prostota – unikanie wszelkiego zadęcia, tudzież otwartość. Odkrył potencjał własnych prac, dzięki czemu wszyscy chętni mogą współuczestniczyć w udoskonalaniu jego pomysłów. Ta filozofia swobodnego dostępu do zasobów źródłowych wprowadzanych rozwiązań technicznych wyraźnie kontrastuje z zaborczością firm w rodzaju  Microsoftu zastrzegających prawnie swoje idee.

      W Dolinie Krzemowej Joy ma reputację człowieka zdroworozsądkowego, nadzwyczaj opanowanego, wręcz flegmatyka.

Dlatego też, gdy w marcu 2002 ten ojciec chrzestny ery informacji zapowiedział „faktyczne wymarcie” ludzkości w ciągu kilku pokoleń, wywołało to szok. Tym bardziej zdumiewającym było, że miałoby to nastąpić za sprawą gwałtownego przyspieszenia postępu technicznego, do którego przecież sam się przyczynił.

     Bill Joy chciał, aby jego ostrzeżenie spełniło podobną rolę, jak słynny list Einsteina z 1939 roku do Roosvelta, w którym donosił o możliwości stworzenia bomby A.

W obszernym, liczącym 24 strony eseju o tytule: "Dlaczego przyszłość nas nie potrzebuje” (esej pisał pół roku) opublikowanym w magazynie „Wired”, napisał jak ku swemu przerażeniu odkrył to zagrożenie dla ludzkości.

    W apogeum internetowego boomu, kiedy twórcy podobni do Joya zajmowali na okładkach magazynów miejsce gwiazd filmu i sportu, jego nawrócenie było gromem z jasnego nieba.

    W eseju czytamy: 

„Pojawią się nowe, potężne środki czynienia potwornego zła. Nastąpi niesamowite dozbrojenie rozmaitych ekstremistów. Genetyka umożliwi stworzenie „białej dżumy”, zabijającej mnóstwo ludzi określonej rasy, pokieruje także naszą ewolucją w ten sposób, że ludzkość rozpadnie się na szereg odrębnych gatunków o zróżnicowanym rozwoju, co podważy ideę równości, stanowiącą kamień węgielny naszej demokracji. Roboty o ponadludzkiej inteligencji sprowadzą życie swoich twórców do poziomu wegetacji zombie. Roboty egzystować będą w sposób dla nas niepojęty, spowodują zatracenie naszego człowieczeństwa.

     Nanotechnologia sprawi, że realny stanie się scenariusz „szarej mazi” – zagłady świata wywołanej przez samoreplikujące się lawinowo maleńkie niezniszczalne nanomechanizmy, wysysające wszelkie substancje życiowe z żywych organizmów, w wyniku czego organizmy żywe przeobrażą się w bezpostaciową masę.

     Szara maź to wyjątkowo przygnębiająca wizja końca ludzkiej przygody na Ziemi – pisze Joy – znacznie mniej przyjemna od zlodowacenia planety, wojny jądrowej, czy innej globalnej katastrofy wywołanej jakimś nieudanym eksperymentem.

      Co gorsza, po raz pierwszy stanie się możliwe, lub zamierzone, wywołanie takiego kataklizmu przez pojedynczych ludzi, gdyż wystarczy do tego sama wiedza.

Do produkcji bomby A potrzeba zaawansowanych technologii i rzadkich surowców, a to jest dopiero w zasięgu jakiegoś „zbójeckiego państwa”, natomiast dzięki GRIN, dysponujący dobrze wyposażonym laboratorium biologicznym, w miarę inteligentny, rozgoryczony samotnik, czy też osoba gotowa ponieść męczeńską śmierć dla jakiejś poronionej idei, jest w stanie spowodować więcej ofiar niż w jakimkolwiek tradycyjnym scenariuszu.

     Ten rodzaj broni Bill Joy nazywa „bronią masowego rażenia opartą na wiedzy”. Szczególnym niepokojem napawa Joya zdolność takiej broni do samoreplikacji. W przeciwieństwie bowiem do broni A, stworzone genetycznie patogeny, superinteligentne roboty, maleńkie nanotechnologiczne asemblery i oczywiście wirusy komputerowe raz wypuszczone, będą powielać się tryliony razy i trudniej je będzie powstrzymać niż komary roznoszące zarazę.

     Sednem mojego scenariusza, który nazwałem piekielnym, jest pogląd, że wystarczy jeden nierozważny krok, żeby doprowadzić do zagłady ludzkości.

   Mamy jedyną realistyczną alternatywę, aby do zagłady nie doszło – jest to samoograniczenie się: - zarzucenie niebezpiecznych rozwiązań technicznych i niepodejmowanie dalszych badań w niektórych obszarach wiedzy. I nie mamy tu żadnego wyboru, jest to równie nieuniknione jak śmierć i podatki. Mamy problem i ten problem doprowadzi do naszej zguby”.