środa, 15 maja 2013

Ostatni post przed wyjazdem




WAKACJE!
Zmiany są konieczne. Jest potrzebny wdech i wydech, noc i dzień i pory roku. Każdy schemat powinno się co jakiś czas przerwać, wyskoczyć z tej wyjeżdżonej, głębokiej koleiny życia. Stworzyć nowe połączenia neuronowe w mózgu. Uwalniam Was Czytelnicy, na kilka miesięcy uwalniam,  od tych listów do samego siebie. I siebie też uwalniam od komputera, i od śledzenia wykresów giełdowych. A komputer uwalniam od siebie.
         Wiem, że niezadługo zatęsknię za Wami.
       Teraz jednak cieszę się z Nadchodzącego  - gdzie tylko przestrzeń i wiatr, czyli wiatr i wiatr, bo w końcu wichrem jestem. Bulgocący kociołek z jedzeniem ( wypróbuję makrobiotykę ), wieczory przy ognisku, przychodzące do głowy piękne opowiadania. Nocne niebo pełne mrugających gwiazd.
        Ktoś powie: - „Napijesz się z krynicy Prawdziwej Samotności”…., i tak i nie, przecież tak naprawdę człowiek nigdy nie był i nie jest sam. A te rozmowy samego ze sobą? Przecież  mamy najlepszego kumpla i przyjaciela – jesteśmy nim my sami, dla siebie.
       Albo popatrz inaczej: - ten nurek, skok do swego wnętrza, o którym piszą wszyscy oświeceni, to po co jest? Kto w Tobie mieszka? Zapomniałeś? Nie chcesz z Nim pogadać?
      Każdy moment to cudo, niebo błękitne i żeglujące poduchy chmur, zachody słońca, ale także  dni i noce, gdy krople deszczu pukają monotonnie o namiot. Powinno się bowiem kochać każdą pogodę, i nie nudzić się ze sobą.
A gdy kogoś spotkam, pogadam niespiesznie o tym i tamtym, czyli o najważniejszym.
Może w tym roku znajdę w jakimś starym lesie-borze, Czarodziejski Kwiat Paproci?
       Wczoraj, w ulotnej chwili Tu i Teraz, powiedziałem – do widzenia! - Brzozom Wysokim. Obserwowałem przez kilka miesięcy, jakie codziennie były inne.



I pobyłem z moimi znajomymi kamykami. Kocham kamienie, one piękne są.

Bo Królewna Zaklęta w Jaszczurkę wczoraj nie przyszła. Coś mi się widzi, że dzieci urodziła….

Nie raz i nie dwa, pobiegnę myślami do wszystkich Wspaniałych Osób, z którymi miałem kontakt.
I myśli pobiegną także do tych Wspaniałych Osób, które tylko, albo „” – czytają bloga.
Wszystkim, którzy do mnie wysłali życzenia udanej wędrówki po zagubionych ścieżkach Bieszczadów – jeszcze raz dziękuję. Wszystkim pozostałym także dziękuję. Za co? Dziękuję Wam za to, że jesteście!
        Jutro wyjeżdżam na wakacje, zaistnieję ponownie na blogu w PAŹDZIERNIKU.           
                  
        Komentarze które napiszecie jutro, będą musiały poczekać do października. Osoby, które mają mój numer telefonu informuję, że przewiduję brak łączności całymi tygodniami. Jadę, a potem idę, na tak zwane krańcowe, przecudne, niewysłowione, fantastyczne Zadupie. Poza cywilizację. Do wilków, niedźwiedzi i żmij.
Od czasu do czasu wyląduję w jakimś gospodarstwie agroturystycznym i naładuję telefon, ale on po 4 – 5 dniach znowu padnie. No i nie wiem, jak tam z zasięgiem będzie.
     „SIEĆ CHWILOWO NIEDOSTĘPNA”. Te wszystkie przeszkody są tylko w zewnętrznym świecie.
A więc należy przerzucić wajchę na kierunek do wewnątrz. I tak robię.

BĄDŹCIE ZDROWI! 


Prefacja
Edward Stachura
 
 
 
Zaprawdę godnym i sprawiedliwym

Słusznym i zbawiennym jest

Śmiać się głośno

Płakać cicho

Deszcz ustaje sady kwitną

I tego trzymać się trzeba



Zaprawdę godnym i sprawiedliwym

Słusznym i zbawiennym jest

Iść i padać

Z- padłych- wstawać

Przeszła wojna

Wstaje trawa

I tego trzymać się trzeba



Zaprawdę godnym i sprawiedliwym

Słusznym i zbawiennym jest

Śledzić gwiazdy

Grać na skrzypcach

Astronomia

I muzyka

I tego trzymać się trzeba



Zaprawdę godnym i sprawiedliwym

Słusznym i zbawiennym jest

Być uważnym

Pełnym pasji

Dobra wasza

Gwiżdżą ptaki

I tego trzymać się trzeba



Zaprawdę godnym i sprawiedliwym

Słusznym i zbawiennym jest

Żeby człowiek

W życiu onym

Sprawiedliwym

Był i godnym



Żeby człowiek

Był człowiekiem

Lecą liście

Szumi w lesie

Wiatr z obłoków

Warkocz plecie

I tego trzymać się trzeba
 




wtorek, 14 maja 2013

Data zwrotu dla Wigu 20

W abonamencie na maj podałem dwie daty. Dziś, 14 maja, wypadła pierwsza z nich.



Lek na chandrę

Kiedy nie masz już siły, gdy ci nerwy puściły,
 gdy świat cały jakby uwziął się przeć –
iwko tobie, niewiasto,
gdy się miesisz jak ciasto
i znów czujesz się zbędna jak śmieć,

Mam receptę na smutki,
Na sen szczęścia zbyt krótki,
Na rozpaczy łzawej otchłań, co łka: Liść senesu w mig zalej
Wodą wrzącą i dalej
Wypij duszkiem, bez szemrania, do dna!

Gdy straciłaś już siłę,
gdy ci życie niemiłe,
czarnej chandry kiedy toczy cię czerw,
Wówczas korę kruszyny
Warz około godziny
- to ukoi skołatany ci nerw.

Gdy cię kochaś opuści,
Grzęźniesz w nędzy czeluści
I w najgłębszym kiedy toniesz dnie z den
- Weź tabletkę Alaxu,
Zaznasz trzewi relaksu,
To do życia wszak niezbędne jak tlen!

Bowiem Moc Przeczyszczenia
Światopogląd odmienia
I nie dumasz nad nieszczęściem już swym.
Gdy w rozkosznym kich skręcie
Rozładujesz swe wzdęcie,
Wszystkie troski rozpędzisz wraz z nim!

(Wiersz z nowego tomiku Ewy Szczawińskiej)

Recepta Zbyszka na smutki: - Nie sikaj jak długo tylko możesz. Stopniowo myśl o sikaniu będzie coraz częściej powracać, w pewnym momencie będziesz myślał – myślała już tylko o wysikaniu się, myśli o smutkach znikną. A wtedy, gdy się wreszcie wysikasz – pomyślisz:
Och! Jak dobrze się czuję! Jak mi lekko! Po co się martwiłem? SUPER JEST!

A obrazek ma tytuł: Kuszenie Adama.

Perła



PERŁA

Kropla deszczu skapująca z chmury
Zawstydziła się, kiedy zobaczyła morze.
„Kim jestem wobec morza?”
Kiedy zobaczyła się okiem pokory
Muszla wzięła ją w swoje objęcia.

    

Nauczanie sufich




Wielu ludzi pielęgnuje cnoty, albo przebywa z mądrymi i wybitnymi osobami, sądząc, że jest to droga do samodoskonalenia. Ulegają złudzeniu. W imię religii popełniono niektóre z największych bestialstw. Chcąc czynić dobro, człowiek dopuszczał się najcięższych grzechów.
Bierze się to z niedorzecznego założenia, że sam kontakt z czymś wartościowym jest korzystny dla osoby, w której nie dokonała się wewnętrzna przemiana.
     Nie wystarczy sama styczność z dobrem. Trzeba obcować z taką formą dobra, która potrafi nas przeobrazić.

      Osioł trzymany w bibliotece nie stanie się od tego piśmienny.

Ta świadomość odróżnia sufickie nauczanie od innych szkół etyki i samodoskonalenia.
Czytelnik, czy uczeń z reguły zaniedbuje tę kwestię.
 Talib Kamal powiedział: -„Nitka nie staje się klejnotem z racji tego, ze przechodzi przez otworki w szeregu pereł”.
       A także: -„ Moje cnoty mnie nie uszlachetniły, tak, jak jałowej gleby nie użyźnia zakopany w niej skarb”.
Inne szkoły, upojone odkryciem etyki i cnoty, poprzestają na moralizowaniu. Tajemnicą sufich jest świadomość, że oprócz moralizowania potrzebny jest sposób na przeistoczenie człowieka.

Śmierć kliniczna



Nowy komentarz do posta "Po drugiej stronie - 5" dodany przez 0silbermann0 :

"Życie przed życiem"

Jest wiele przekazów tego, co ludzie widzieli w trakcie 'smierci klinicznej'. Twój Zbyszku jest przepiękny, ale znam również przekaz mojego dziadka, który też widział tunel światła, ale na końcu był mur. Próby rozdrapania go palcami skończyły sie tylko pokrawiweniem rąk i głosem 'jeszcze nie teraz'. Ostatnio Marek Dyjak opowiadał w jednym z programów telewizyjnych o swoich przeżyciach o próbie popełnienia samobójstwa przez powieszenie (nie wiem czy to weszło do emisji czy zostało wycięte, bo nie mam w domu telewizora i nie oglądam telewizji). Twierdzi, że obudził się cały oklejony jakimś śmierdzącym błotem. Było zimno, a smród był nie do zniesienia. Nie było żadnego tunelu, tylko śmierdzące, wszechogarniające błoto po horyzont. Jemu tez powiedziano, że to jeszcze nie jego czas. Wtedy przestał pić.

Ale nie to miało być tematem mojego wpisu. Tak naprawdę, nawiązując do tematu komentarza, chciałem opisać Ci to, co sam pamiętam (albo to tylko sen, czy halucynacje) z momentu przed narodzinami. Wiem, że takie relacje są bardzo rzadkie. Pierwszy raz o tym, że można miec wspomnienia z okresu okoloporodowego dowiedziałem się od mojego kolegi, półjapończyka, ktory twierdził, że tam (w Japonii) jest to temat którym interesują sie bardzo. Inna sprawa, że większość ludzi posiada jakiekolwiek wspomnienia z okolic 3-5 roku życia. Może to jest powód, dlaktórego taka wiedza może być interesująca (pożyteczna, przydatna) dla ludzi interesujących się życiem po życiu, życiem poza ciałem i życiem przed życiem.

Do rzeczy:
"...pamiętam, że nie wiedziałem co to znaczy widzieć. Współodczuwałem grupę istot z którymi czyliśmy się jednością mimo tego, że każde z nas posiadało osobną jaźń. Dziś wyobrażam to sobie jak takie małe, dziecięce, pięcioramienne gwiazdki (z usmiechniętymi buźkami i oczkami) wszystkie razem wtulone w siebie. Było nam tam dobrze i to był stan, z którego nie chcieliśmy się wydobyć.

Co jakiś czas któraś z 'gwiazdek' nas opuszczała. Aż w końcu usłyszałem głos 'teraz kolej na ciebie'. Nie chciałem się rozłączać, bo ta współprzebywalnosć była stanem, w którym najchetniej bym pozostawał cały czas. Ale ciekawość tego co będzie 'tam na dole' mnie skusiła. Dziś (kiedy już wiem co to znaczy widzieć) wyobrażam sobie ciemny otwór w podłodze do którego sam wskoczyłem by się narodzić..."

Dodam tylko, że jestem późniakiem. Urodziłem się okolo dwóch tygodni po 'termnie'. Moja matka przetrzymała poród o dzień, bo nie chciała żebym się urodził w niedzielę ( bo 'podobno urodzeni w niedzielę to największe lenie' sic?), wody płodowe odeszły jej dwa dni wczesniej, a ja (po urodzeniu) byłem cały siny, bo miałem wokół szyi okręconą pępowinę, która utrudniala dopływ krwi do mózgu i drogi oddechowe w całości zapchane łożyskiem, czy co tam jeszcze z dzieckiem w macicy zalega. W szpitalu przezwali mnie King-kong bo miałem (jak małpka) zadarty nosek i włosy nie tylko na głowie ale też na plecach i uszach :)

To nie jest koniec tej historii. Wszystko co napisałem wczesniej możnaby spokojnie nazwać urojeniami chorego umysłu. Jest tylko jeden problem. Co jakiś czas napotykam w życiu osoby, w stosunku do których mam uczucie jakbysmy już kiedyś ze sobą byli. Jakbyśmy już kiedyś przytulali się w tej wyposażonej w osobne jaźnie gromadzie. I sa to osoby w róznym wieku. Jedna miała 75 lat kiedy ją poznałem jako dwudziestolatek, inne są w moim wieku (38) bądź około. Ale spotkałem też pięciolatkę co do której miałem takie uczucia. I najciekawsze zostawiłem na koniec...

Te osoby czuły to samo w stosunku do mnie.

Pozdrawiam

Al Ghazali - Boża wiedza



Boża wiedza jest tak głęboka, że odpowiedzieć na pytanie o nią mogą tylko ci, którzy ją posiedli.
      - Dziecko nie posiada prawdziwej wiedzy o osiągnięciach intelektualnych dorosłego.     
      - Przeciętny dorosły nie rozumie osiągnięć intelektualnych uczonego.
      - Człowiek wykształcony nie zrozumie doświadczeń oświeconych świętych, bądź sufich.
Ludzie przeciwstawiają się różnym rzeczom, ponieważ nic o nich nie wiedzą.
Wielbłąd jest silniejszy od człowieka.
Słoń jest większy.
Lew dzielniejszy.
Krowa potrafi więcej zjeść.
Ptaki są płodniejsze.
A człowiek został stworzony po to, żeby się uczył.

                                                                  ( Al. Ghazali, zm.1111. Napisał między innymi traktat „O Potędze Indoktrynacji”)    

Dedykacja dla moich mistrzów



Wiedza mistrza

Ta wiedza ma z pewnością swoją cenę. To jest cena wszystkich upadków i powstań ucznia, to jest cena jego udręk, cierpienia, rozterek, jakie przeszedł. To jest wreszcie osiągnięty spokój i harmonia. Dojrzałeś do „czegoś”. To się czuje. Wiesz, że dojrzałeś i nie musisz wiedzieć do czego dojrzałeś.
     Po prostu wiesz, że jesteś gotowy.
I teraz są dwie szkoły: - jedna mówi, że wtedy dopiero zjawia się nauczyciel. Jest to ten sam nauczyciel-mistrz, który inicjował, ale teraz widzisz w nim głębszą głębię.
                     - druga szkoła mówi, że to mistrz odbiera twoje wibracje gotowości i przyjmuje ciebie jako ucznia- pomaga ci znaleźć drzwi. Gdy staniesz przed nimi, nie szukaj klucza w kieszeni – te drzwi nie są zamknięte i nigdy nie były.
         Można to samo próbować wyjaśnić innymi słowami. Lecz słowa są ułomne. To w końcu nieważne. Ważne, że Przypadków nie ma, a ty o tym wiesz.
       - Stajesz się pochodnią gotową do zapłonu.
       - Przychodzisz do mistrza, i zapalasz się – jasnym, równym płomieniem.
       - Przez samo sąsiedztwo tylko, bo jesteś gotowy – potrzeba tylko jednej maleńkiej iskierki.
       - Zapalasz się przez samą obecność  jego energii. Bez słów. Słowa są zbędne.
On coś wie, ale wie też, że trudno to wyrazić słowami. Więc po co słowa? O sobie piszę i o moich mistrzach.
Za moment rozpoczynam wakacje, rozpoczynam oczywiście od pielgrzymki do Domu na Górze – pobyć tam trochę, obok moich przyjaciół i mistrzów Jana i Bożeny Gabriel.

Ten urywek poniżej, dedykuję więc moim mistrzom z Domu na Górze.

Osho - Przemówienie do sanyasinnów..
                Co mogę ci dać?
Mogę zburzyć twoje wierzenia. Pokażę ci siebie, jako pełnię sprzeczności. Przestaniesz być w końcu napięty i przestaniesz zajmować się tym, czy się ze mną zgadzasz, czy nie zgadzasz.
   Wtedy, gdy będziesz czytał moje książki, pojawi się nowy rodzaj zgody – nawrócenie – zaczniesz zgadzać się z moim istnieniem. To jest prawdziwe bycie na fali.
Poczujesz, że jesteś gotów iść ze mną w ciemność Nieznanego, że ufasz mi, jesteś gotów nie tylko słuchać moich słów, ale także mojej ciszy. Książka może dać ci tylko słowa, nie może dać przerw między nimi.
     A tak naprawdę to one właśnie są wartościowe, to one są istotne.
      ISTOTNE SĄ PRZERWY – PAUZY, A NIE SŁOWA.
Przebywanie przy mnie, odbieranie mojej energii, patrzenie w moje oczy jest bardziej znaczące niż czytanie moich książek.
Jeśli wejdziesz głęboko w ciszę, w nie-czas, staniesz się rówieśnikiem Buddy, Lao Tzu, Chrystusa.
 Staniesz się rówieśnikiem wszystkich oświeconych. Jeśli chcesz być moim uczniem…..
Wtedy powinieneś odłożyć na bok swój umysł.. Coś takiego na Wschodzie nazywa się satsang – bycie w obecności mistrza.
    To jest bycie obok mistrza. To nie jest komunikacja werbalna. Komunikacja werbalna ma inny cel. Nie umiesz bez niej zacząć – muszę mówić. Albo czytasz mnie.
    
Dlatego jesteś tutaj.
I nie gromadź tylko moich słów. Powiedzianych, lub zapisanych. Bo one wtedy staną się martwe. Obojętnie jak ciepłe i żywe są w momencie wypowiadania, gdy trafią do twojego archiwum – staną się martwe. Staną się kamieniami. Martwymi kamieniami.
    Jesteś przecież wrażliwą osobą….Jesteś?
A więc wcześniej, czy później, poczujesz potrzebę przemiany. Radykalnej przemiany, potrzebę przejścia rewolucji. Rozbicia się na czynniki pierwsze i poskładania na nowo inaczej. WEDŁUG WOLI SWOJEJ.
    Punkt zwrotny przed tobą. On jest blisko. Jeśli mnie słuchasz i to do ciebie trafia, już jesteś w tym punkcie.

Zatęsknić za nowym dniem



Cieszyłem się nowym dniem i chciałem, żeby wszyscy tak jak ja się cieszyli, bo kiedy człowiek się smuci, nie chce, żeby wszyscy się smucili, wcale nie, ale kiedy człowiek cieszy się, to wtedy chce, żeby wszyscy się cieszyli i czy jest w tym coś złego?
Nowy dzień, Santa Polonia, a ilu znam i nie znam, w życiu Których już od wielu dni i tygodni, od wielu tygodni i miesięcy od wielu miesięcy i długich lat — nie było nowego dnia. Wstają rano i nie bije im mocniej serce, nie rośnie im dusza, nie śpiewa krew, nie swędzą stopy, a nogi ich nie grzebią ziemi niecierpliwie jak konie przed galopem, nie trzepocą im na plecach niewidzialne z przezroczystych piór skrzydła, „skrzydła teopais, o, skrzydła”, nie błyszczą im oczy, nie biją powieki, nie widzą albo nie chcą widzieć naocznego dziejącego się cudu, nie. wyciągają przed siebie ręki, nie poruszają palcami i nie ogarnia ich na ten widok, na widok poruszających się u rąk palców, niewymowne wstrząsające wzruszenie. Wstają rano i dzień, który z nimi wstał, to nie jest dla nich nowy dzień, ale ciągle ten sam dzień wczorajszy i przedwczorajszy i zaprzedwczorajszy, zaprzeszły dzień ciągnący się, wlokący się już od wielu tygodni, miesięcy i długich lat, ginący w przeszłej minionej oddali czasu. Nie było dla nich nowego dnia już długo—długo, dawno—dawno, i to jest straszliwie niebezpieczne, bo do tego można się przyzwyczaić i oni mogą już wcale nie pragnąć, wcale nie tęsknić za nowym dniem, a bez tego, bez tęsknoty, może już do nich nigdy nie przyjść nowy dzień. Nigdy. Jeden jedyny może ostatni dzień, dzień śmierci ich, może być dla nich nowym dniem, ale muszą o tym wcześniej wiedzieć, przeczuć muszą swoją śmierć na jeden przynajmniej dzień, „czuję, że jutro umrę”, i wtedy to, wtedy to obudzą się następnego dnia rano z przedostatniego snu i poczują wreszcie, że to jest nowy dzień, ale to już będzie niestety ostatni raz, że spotka ich to szczęście, ten cud, o którym zapomnieli, że istnieje, że jest coś takiego, takie codzienne fenomenalne zjawisko jak nowy dzień, teraz dopiero sobie o nim przypomnieli, szkoda że tak późno, lepiej chyba żeby w ogóle ich to nie spotkało, bo doznawszy tego szczęścia żyć nagle na nowo zapragną, umierać nagle nie zechcą, tylko żyć dalej w nowych co dzień dniach, ale za późno, za późno, nie ma już sil, nie ma zdrowia, nie ma życia, kończy się życie i leży na łóżku pani Sobolewska, wysoko pod głową poduszki, rano jest, nowy dzień, słoneczny był to dzień, pamiętam dobrze, w przesłonięte firankami okno bił blask tych promieni:
— Jakie ładne światło na dworze — wymówiła cicho pani Sobolewska.
— Nie rozpraszaj się, córko — powiedział ksiądz, co właśnie skończył był ją spowiadać.
O, kwitnąca rekonstrukcjo wymarłego kwiatu beneditta, ilu znałem i nie znałem, którzy martwym życiem żyli i to była ich wina, albo nie była ich wina, bo stracili, utracili to, co mieli na świecie najdroższego: żonę najukochańszą, męża najukochańszego, przyjaciela najmilszego, przyjaciółkę najmilszą, matkę, ojca, braci, siostry i jak tu żywym życiem żyć? Czym oddychać? Inni jeszcze sami siebie potracili, popalili się na popiół, pogubili sensu wątłą nić, posmutnieli na zawsze, powariowali na dalszą metę. O, Santa Polonia, nikt nigdy nie odkupi, nie cofnie tych, co już były, ludzkich nieszczęść i krzywd: ani Międzynarodowy Czerwony Krzyż, ani Unesco, ani żaden Zbawiciel. Nikt nigdy nie cofnie, mówię, tych, co już były, ludzkich nieszczęść i krzywd, od których aż trzeszczą, aż pękają w szwach panoramiczne ekrany powietrza. Aż za ramy się to czasami wylewa i wtedy się to widzi, i wtedy się to słyszy: skargi, jęki, zawodzenia, płacz, szloch, wycie i dudnienie ziemi od padających na nią rannych i trupów.


Świeca nie płonie dla siebie



Sufi nauczają wielu metod wspinania się od wielbłąda-larwy do dziecka-motyla.
Przyczyną tego są właśnie wielbłądy-larwy. To one potrzebują tak wielu metod, bo one ufają tylko metodzie, technice, systemowi.
Same są niemal jak roboty, jak maszyny. Nie potrafią dostrzec tego, co nieuchwytne, ich serca jeszcze nie funkcjonują. Gdy serca wielbłądów zaczną działać, wielbłądy staną się lwami, a gdy zaczną żyć ich dusze, staną się dziećmi.
    - Larwy-wielbłądy potrzebują wielu metod.
    - Lwy-gąsienice potrzebują tylko jednej metody: - uważności, albo miłości.
    - Dziecko-motyl nie potrzebuje żadnej metody. Ono jest już w domu, wędrówka nie jest mu potrzebna.
Sufi wędrują ścieżką miłości. Dla miłości nie ma technik, miłość sama w sobie wystarcza, ale do tego potrzebne jest serce.
     Wielbłąd nie ma serca. Larwa-wielbłąd nie wie, czym jest serce, nie wie, czym jest uczucie albo miłość, nigdy o tym nie marzyła. Larwa nie marzyła, by stać się gąsienicą, gąsienica nigdy nie śniła o tym, by przemienić się w motyla.

     Dwie gąsienice pełzają w trawie. Przelatuje nad nimi motyl. Gdy go zauważyły, jedna z nich mówi: -„Nie ubrałabym się w coś takiego nawet za milion dolarów”.

    - Larwa tylko pełza, jest w jednym wymiarze, ma swój zamknięty mały świat.
    - Gąsienica patrzy od czasu do czasu do góry.

Gąsienica zerka chwilami do góry, jednak ma wątpliwości - nie całkiem wierzy, że coś jest możliwe, więc nic dla niej nie jest możliwe. Żyje w więzieniu, za murem. Jest w nim tylko jedno maleńkie okienko, przez które niewiele widać. Dlatego ten mur trzeba zburzyć. I do tego właśnie są potrzebne metody: do zburzenia muru, do zniszczenia więzienia.
  
     - Larwę trzeba niemal wywlec z jej więzienia, wolność musi zostać jej niemal narzucona.

Larwa boi się bowiem wolności, boi się skrzydeł i nieba. Ma klapki na oczach, jest zamknięta w sobie, nie nawiązuje relacji, nie wierzy, że są one możliwe. Larwa musi mieć rację, ona wszystko wie, i wszystko osądza natychmiast.
   Świat jest pełen larw, czyli wielbłądów.

    Gąsienica-lew widzi więcej, porusza się już w dwóch wymiarach. Teraz jest potrzebny tylko motyl-mistrz, żeby zobaczyła, że można fruwać, wtedy gąsienicy natychmiast wyrosną skrzydła. Tego mistrza może gąsienica spotkać, albo….. odnaleźć w sobie!.

     - Największym mistrzem jesteś sam-sama dla siebie.

  Powodowani współczuciem i miłością, sufi mówią o wielu metodach. Jeśli to zrozumiesz, wystarczy ci uważność-obserwacja, albo miłość, innych metod nie potrzeba.
    - Uważność oczyszcza umysł, oczyszcza proces myślenia i inteligencję – i docierasz.

Człowiekowi uważnemu wystarczy sugestia. Gdy nie jest uważny, nie pomogą tysiące wyjaśnień.
  
    - Miłość oczyszcza twoje uczucia, oczyszcza serce – i docierasz.
Jeśli sufi przemawiają do wielbłąda – dadzą mu metody.
Jeśli przemawiają do lwa – dadzą mu uważność, albo miłość.
    - Dziecku nie dadzą żadnych instrukcji. Ono nie potrzebuje nic robić, wystarczy samo nie-działanie, wystarczy mu samo bycie. Dziecko fruwa, bo jest motylem.  
      - Dziecko to człowiek-Nikt.
      - Dziecko to mistrz.

A mistrz jest jak świeca: - ona nie jest stworzona do tego, żeby przyświecać sama sobie.

Droga przez bagno






Jest noc i mgła. Stoisz z latarką w ręku. Włącz światło. Zobacz: - stoisz na grobli usypanej przez bagno.
            - Ta droga na grobli – to Teraźniejszość.                                                                 
            - Noc i mgła – to Twoja Sytuacja Życiowa                                                                                      
            - Snop światła latarki – to Twoja Świadoma Obecność      

Bagno po lewej   – to Przeszłość                                                                                                

Bagno po prawej – to Przyszłość                                                                

Ruszaj śmiało.
Dojdziesz.
Nie wypuść tylko z rąk latarki.                                          
Jeśli niechcący wpadniesz do bagna, wyłaź zaraz na drogę! I dalej naprzód!                                                      Dojdziesz…za tobą idzie Twój Anioł.



poniedziałek, 13 maja 2013

Wielkie pytania



Posłuchaj. Pytasz o ruch, kolor, dźwięk, pamięć, czas, życie, śmierć, wieczność, mądrość, wolność, prawdę, Boga, największą tajemnicę, jak powstał świat i tak dalej, i temu podobne, i wydaje ci się, że to są właściwe pytania, ale to nie są właściwe pytania. Kiedy - dzięki twojemu wielkiemu cierpieniu - trafiliśmy na siebie, powiedział ci ten, co go masz przed sobą, że może odpowiedzieć na wszystkie twoje pytania, najbardziej niewiarygodne. Pewnie dlatego windujesz te pytania, które windujesz i które wydają ci się wielkie. Ale naprawdę to one są niewielkie. Wielkie pytania, niebotyczne pytania to te, które dotykają ziemi, po której chodzisz.
- Jakie na przykład są wielkie pytania?
- Wielkie pytania są te, które tobie niechybnie wydadzą się banalne, wręcz śmiechu warte. Na przykład: dlaczego cię złości, że ktoś siorbie przy spożywaniu zupy? Dlaczego lubisz psy, a nie lubisz kotów lub odwrotnie? Dlaczego mówisz, że wolisz góry niż morze lub odwrotnie? Dlaczego przebywasz z ludźmi, z którymi jest ci przyjemnie, a unikasz jak ognia towarzystwa tych, z którymi jest ci w jakiś sposób nieprzyjemnie? Dlaczego telefonujesz do kogoś ze słowami: „Cześć. Dzwonię, bo mam do ciebie taki jeden interes" i wydaje ci się to naturalne? Dlaczego nigdy nie telefonujesz do kogoś ze słowami: „Cześć. Dzwonię, bo nie mam żadnego interesu"? Dlaczego wydawałoby ci się to nienaturalne? Dlaczego kogoś nazywasz przyjacielem? Dlaczego, kiedy temu - kogo nazywasz przyjacielem - jest źle, ciężko, to pocieszasz go, wspierasz, podtrzymujesz na duszy, wygląda, zechciałbyś mu nieba przychylić, a kiedy ten wydostaje się z biedy i zaczyna powodzić mu się, wcale cię to, dziwna rzecz, nie raduje, lecz, dziwna rzecz, zaczyna drażnić? Dlaczego nie podoba ci się, że twoja żona czy narzeczona uśmiechnęła się do jednego pana na przyjęciu imieninowym? Dlaczego podoba ci się, że czyjaś żona czy narzeczona do ciebie uśmiechnęła się? Dlaczego kupiłeś dziecku kryminalną zabawkę-pistolet? Do czego byłbyś zdolny dla swojej rodziny? Dlaczego nudzisz się, kiedy jesteś sam? Dlaczego czekasz na pewien list? Dlaczego z taką niecierpliwością? Dlaczego w towarzystwie obmawiasz nieobecnych? Dlaczego jadąc pociągiem rozwiązujesz krzyżówki? Dlaczego splunąłeś przez lewe ramię, kiedy czarny kot przebiegł ci drogę? Dlaczego wracając nocą do domu wybierasz dłuższą, okrężną trasę, żeby nie przechodzić opodal cmentarza? I tak dalej, i temu podobne. To są właściwe pytania, wielkie pytania, gigantyczne pytania. Kluczowe. Choć tobie niechybnie wydają się płaskie i głupie. W odpowiedziach na te pytania kryje się rozwiązanie wszystkich twoich problemów i wszystkich problemów świata, i początek nowego, prawdziwego życia. Bo w odpowiedziach na te pytania jest samopoznanie. A nie ma samopoznania w odpowiedziach na te pytania, które ty - sądząc, że to najwłaściwsze pytania - stawiasz, obojętnie czy udzielane ci przez człowieka-nikt odpowiedzi są opisem mądrości czy kupą wymysłów. Dla ciebie tak czy owak jest to kupa wymysłów, dopóki sam  w sobie nie odkryjesz, o czym to wszystko jest, o czym, a zwłaszcza o kim. Takie pytania należy stawiać, na które sam mógłbyś odpowiedzieć. Nikt ci nigdy nie odkryje, kim jesteś, kim jest twoje Ja, którym jesteś. Żadne święte księgi, żaden mędrzec, żaden prorok, żaden nawiedzony, żaden guru, żaden analityk, psychoanalityk, dogmatyk, pragmatyk, gramatyk i tak dalej. Ty sam i tylko ty sam możesz to odkryć, w sobie odkryć, bo tylko ty sam możesz zaobserwować, jaki naprawdę jesteś. Pytania zatem stawiaj sam sobie i sam sobie na nie odpowiadaj. Nie możesz nic naprawdę poznać, nim siebie nie poznasz, nim nie poznasz poznającego. Niczego nigdy naprawdę nie dowiesz się, nim nie dowiesz się, kim jesteś, kim jest Ja, które chce dowiedzieć się. Bez tego nigdy nic nie będziesz naprawdę wiedzieć, a wszystko będzie wydawać ci się. Wydaje ci się, że zaszedłeś bardzo daleko i bardzo wysoko w poznaniu świata, a ty - nie wiedząc kim jesteś - po prostu nie ruszyłeś z miejsca. To przecież jasne. Jak słońce za chmurami. Trzeba ci poznać chmury, żeby je rozproszyć i żeby odsłonił się widok nad widoki, i żeby mogła objąć i oświetlić cię jasność rozumienia.
            Cóż z tego, że przeczytasz jeszcze jedną książkę, co wyda ci się głupia lub wyda ci się mądra, lub wyda ci się trochę mądra trochę głupia. Czytaj, ale w którymś momencie podnieś wzrok znad książki i zapytaj wreszcie siebie: „Dlaczego czytam książki? Bo jest to przyjemne spędzenie czasu? Dlatego, że nie podoba mi się emitowany właśnie program telewizyjny albo dlatego, że już skończył się cały program na wieczór i późny wieczór dzisiejszy? Do poduszki przed snem? Dla intelektualnej rozrywki? Żeby zaliczyć kolejne dzieło modnego autora? Żeby wzruszyć się? Żeby ucieszyć się? Żeby zmartwić się? Żeby znaleźć coś mądrego o życiu? Żeby czegoś nauczyć się? Żeby pomieszkać wyobraźnią w innym świecie? Co to właściwie znaczy inny świat? Co to właściwie znaczy inny? Dlaczego czytam książki? Żeby trochę pożyć bardziej interesującym niż moje życiem bohaterów książki? Żeby zobaczyć, że pomimo wszystko oni jednak też cierpią tak samo jak ja, a niekiedy o wiele, wiele więcej? Dlaczego takie właśnie książki najbardziej podobają mi się, gdzie niepokoje, rozterki, cierpienia, nieszczęścia, tragedie i krew leje się, i trup pada gęsto jak w sztukach Szekspira? Dlaczego właściwie autorzy opisują takie okropności? Ale przede wszystkim dlaczego ja czytam takie okropności? Dlaczego czytam książki? Bo wszyscy czytają, więc dlaczego ja miałbym nie czytać? Bo mam wolną chwilę i trzeba czymś zająć mi się? Dlaczego muszę zawsze czymś zajmować się? Czy potrafię, czy potrafiłbym przez kwadrans, przez pięć minut, przez jedną minutę nic nie robić i o niczym nie myśleć? Dlaczego nie mogę usiedzieć spokojnie, uleżeć spokojnie, ustać spokojnie? Dlaczego tak nieustannie miotam się? Co to jest to uczucie pustki, które odczuwam, kiedy nic nie robię. Czemu to jest takie nie do zniesienia? Czemu tak boję się tego? Co to jest ta czarna dziura? Czy mogę ją wypełnić otworzeniem książki, włączeniem radia czy telewizora, słuchaniem płyt, telefonowaniem do znajomych, pójściem na brydża czy na pokera, do restauracji na wódkę, do kina, do teatru, do opery, do operetki, na publiczne spotkanie z jakimś artystą, pisarzem, gwiazdą ekranu czy estrady, iluzjonistą, magiem, magikiem, na mecz, napisaniem listu, napisaniem wiersza, modlitwą, wspominaniem dzieciństwa, marzeniami o przyszłości? Przecież wszystko cokolwiek robię, żeby czarną dziurę wypełnić, zalepić, zakitować kitem sfabrykowanym przeze mnie czy przez innych, wszystko to wcześniej czy później kończy się i ona znowu pojawia się, znowu jest przy mnie. Ta straszliwa czarna dziura. Więc znów mi uciekać? Mam tak uciekać całe życie? Aż do samej śmierci? Bo przecież dalej nie ucieknę. Czy na tym polega życie? Na nieustającej i, okazuje się, zawsze daremnej ucieczce? Na zawsze daremnym, próżnym kitowaniu tej straszliwej czarnej dziury? Może trzeba mi raz zrobić coś innego, nie wiem co, coś czego jeszcze nigdy nie robiłem? Ale co? Co robić? Chyba już wszystko robiłem, zawsze coś robiłem. Zawsze, kiedy tylko czułem, jak zbliża się, jak nadchodzi, jak nadciąga ta straszliwa czarna pusta chmura, ta straszliwa czarna dziura - natychmiast, w te pędy brałem się za jakąś robotę, za pranie, za cerowanie skarpetek, za mycie naczyń, za sprzątanie, za porządki, za cokolwiek, za byle co, za bylewszystko albo wychodziłem z domu i zachodziłem do znajomych, albo szedłem do kina, albo jechałem gdzieś, w kraj, w świat, albo tysiące różnych rzeczy. Nigdy nie dopuszczałem do siebie tej straszliwej czarnej dziury. Zawsze coś robiłem. Jeszcze nie było tak, żebym czegoś nie robił, zaraz... a może właśnie nic nie robić? Nic a nic. Tak, tego jeszcze zaiste nie robiłem. Więc może właśnie nic nie robić? Absolutnie nic. Nie zagłuszać się, nie chować się za barykadę jakiegoś jakiegokolwiek zajęcia, nie uciekać, nie czmychać. Położyć się albo usiąść i dopuścić do siebie tę straszliwą czarną dziurę, twarzą w twarz, oko w oko. I co? Przestraszę się. Będę chciał uciekać. Ale może chodzi o to, żeby nie uciekać. Zawsze uciekałem i w efekcie nigdzie nie uciekłem. Więc może raz nie uciekać, wytrwać z tą straszliwą czarną dziurą, z nią, przy niej, tuż obok, bardzo blisko, tuż-tuż. Bo przecież, tylko tak mogę zobaczyć, czym ona jest. Co się wtedy może stać? Nie wiem. Skąd mogę wiedzieć, jeżeli tak naprawdę nigdy jeszcze oko w oko, sam na sam z nią nie byłem?

Droga - stoisz poza sobą



Wykroczyć ponad można tylko wtedy, gdy nie ma konfliktu. W tej chwili harmonii, gdy ciało i umysł są jednością, gdy ma konfliktu, wykraczasz ponad jedno i drugie. Nie jesteś ani jednym, ani drugim. Teraz w pewnym sensie jesteś niczym, nie-czymś – jesteś samą świadomością. Nie świadomością czegoś, a samą uważnością.

Ta uważność bez bycia świadomym czegokolwiek, jest chwilą eksplozji. Twe potencjalne możliwości stają się rzeczywistością. Eksplodujesz w nową rzeczywistość – w to, co ostateczne. Tą ostatecznością zajmują się wszystkie religie.

Jest wiele sposobów na dotarcie do tej ostateczności. Można mówić o kundalini albo nie, nie jest to istotne. Kundalini to tylko słowo. Możesz użyć innego słowa. Ale to, co jest sensem słowa “kundalini", musi w taki czy inny sposób istnieć jako napływ energii do wewnątrz.

Ten napływ do wewnątrz to jedyna rewolucja, jedyna Wolność. Inaczej stale będziesz tworzył więcej Piekieł, bo im bardziej wychodzisz na zewnątrz, tym bardziej oddalasz się od siebie, a im bardziej oddalasz się od siebie, tym bardziej jesteś chory i nie masz lekkości.

Kundalini jest pierwotnym źródłem wszelkiego życia, ale ty jesteś od niego odcięty na tyle sposobów. I stajesz się kimś stojącym poza samym sobą.
              - Stoisz poza sobą.
              - Zgubiłeś drogę do swego domu.
              - Nie wiesz jak do niego wrócić.
              - Szukaj w sobie.
                            
                                                            (Osho)


Opowieść od Jana z Domu na Górze



 GROTA z krzyżami.

Był człowiekiem zagubionym, wiecznie niezadowolonym z życia
Wieczorem po dniu ciężkiej pracy, wracał do domu zmęczony i w złym humorze.
Patrzył z zazdrością na ludzi, jadących samochodami
i na siedzących przy stolikach w kawiarniach.
- Ci to mają dobrze - zrzędził, stojąc w zatłoczonym tramwaju.
- Nie wiedzą, co to znaczy zamartwiać się...
Mają tylko róże i kwiaty. Gdyby musieli nieść mój krzyż!

Bóg z wielką cierpliwością wysłuchiwał narzekań mężczyzny.
Pewnego dnia czekał na niego u drzwi domu.

- Ach to Ty, Boże - powiedział człowiek, gdy Go zobaczył.
- Nie staraj się mnie udobruchać.
Wiesz dobrze, jak ciężki krzyż złożyłeś na moje ramiona.

Człowiek był jeszcze bardziej zagniewany niż zazwyczaj.

Bóg uśmiechnął się do niego dobrotliwie.

- Chodź ze Mną. Umożliwię ci dokonanie innego wyboru - powiedział.

Człowiek znalazł się nagle w ogromnej lazurowej grocie.
Pełno było w niej krzyży: małych, dużych, wysadzanych drogimi kamieniami,
gładkich, pokrzywionych.

- To są ludzkie krzyże - powiedział Bóg. - Wybierz sobie jaki chcesz. Bo możesz też….

Ale człowiek już nie słuchał, rzucił swój własny krzyż w kąt i zacierając ręce zaczął wybierać.

Spróbował wziąć krzyż leciutki, był on jednak długi i niewygodny.
Założył sobie na szyję krzyż biskupi,
ale był on niewiarygodnie ciężki z powodu grzechów, jakie na nim ciążyły, należał bowiem do hiszpańskiego zakonnika, drugiego biskupa Jukatanu, Diego de Landy.
Inny, gładki i pozornie ładny, gdy tylko znalazł się na ramionach mężczyzny,
zaczął go kłuć, jakby pełen był gwoździ.
Złapał jakiś błyszczący srebrny krzyż, ale poczuł,
że ogarnia go straszne osamotnienie i opuszczenie.
Odłożył go więc natychmiast. Próbował wiele razy,
ale każdy krzyż stwarzał jakąś niedogodność.

Wreszcie, zmęczony poszukiwaniem, podniósł mały krzyż, trochę już zniszczony używaniem.
Nie był on ani zbyt ciężki ani zbyt niewygodny.
Wydawał się zrobiony specjalnie dla niego.
Człowiek wziął go na ramiona z tryumfalną miną.

- Wezmę ten! - zawołał i wyszedł z groty.

 Zdecydowałeś – niech tak będzie! – Powiedział Bóg i spojrzał na niego z politowaniem……
W tym momencie człowiek zdał sobie sprawę,
że wziął właśnie swój stary krzyż - ten, który wyrzucił, wchodząc do groty.
Zmieszany przestępował z nogi na nogę…..
A Bóg rzekł: - Bo była jeszcze inna możliwość. Zacząłem o tym mówić, ale ty mnie nie słuchałeś. Nie byłeś uważny. Otóż chciałem powiedzieć, że możesz tu zostawić swój krzyż, a innego nie brać….. 


sobota, 11 maja 2013

Wybacz swoim wrogom



Kaznodzieja wygłasza niedzielne kazanie na temat przebaczenia. Po płomiennej przemowie pyta zgromadzonych:
- Ilu z was bracia przebaczy swoim wrogom?!
Mniej więcej połowa wiernych podnosi ręce do góry. Niezadowolony kaznodzieja kontynuuje kazanie. Mija 20 minut i znowu pyta:
- Ilu z was bracia przebaczy swoim wrogom?!
Tym razem zgłasza się jakieś 80% osób. Kaznodzieja zawiedziony wraca do kazania. 30 minut minęło. W końcu przerywa i pyta:
- Ilu z was bracia przebaczy swoim wrogom?!
Ponieważ wszyscy już myślą o obiedzie, podnoszą ręce do góry... Wszyscy oprócz staruszki z drugiego rzędu. Kaznodzieja pyta jej:
- Dlaczego nie chce pani przebaczyć wrogom?
- Nie mam żadnych.
- Jakie to niezwykłe, ile pani ma lat??
- 98.
- Niech pani wyjdzie na środek i powie wszystkim, jak to możliwe, żeby nie mieć żadnych wrogów.
Staruszka nieśmiało wychodzi na środek bierze do ręki mikrofon i mówi:
- Przeżyłam wszystkich skurwysynów!
 

Kodeks Borgia



 Misjonarze spalili większość zapisów starożytnych kultur z Ameryki Południowej. Zostały tylko Kodeksy - cudem boskim uratowane. Rzecz dotyczy trzydziestej strony Kodeksu Borgia.
            Tam są kolorowe obrazki. Ich interpretacji dokonał Helmut Hammer – grafik. ( i co z tego, że nie dr hab profesor generał zakonu?) Bardzo wielu zbierających tytuły, to sieroty pogubione. Boją się wychylić poza schemat. Boją się utraty swego autorytetu-ego. Nowe szlaki przecierają tylko odważni ludzie.
. Erichowi von Daniken larwy zarzucały kiedyś, że jest hotelarzem. Ten hotelarz przeszedł do historii. A o wszystkich wielbłądach-larwach, które go krytykowały, nikt już nie pamięta.
                        
                  Jeszcze tylko jeden cytat:
Mieć fantazję, to nie znaczy coś sobie wymyślać. To znaczy tworzyć coś z tego, co istnieje”
 Tomasz Mann (1875 – 1955)
        
               
   Rysunek przedstawia 20 „znaków dziennych” – tak określają te znaki „naukowcy”. „Naukowiec” jest naładowany wiedzą zapożyczoną. Zamknął się na Nowe i potrafi myśleć tylko schematem. Dla niego Nowe musi pasować do jego mizernej-cząstkowej wiedzy. Ale jest postęp, bo kiedyś ”naukowcy” palili innych na stosach......
O interpretacji Helmuta Hammera napisał kilkadziesiąt lat temu Erich von Daniken. Wyśmiano go wtedy….
      
        Oto interpretacja Helmuta Hammera:

Dlaczego na rysunku z Kodeksu Borgia jest 20 znaków?
Przypadków nie ma - istnieje 20 aminokwasów białkowych, które mają ogromne znaczenie dla budowy organizmów żywych.
Wiadomo, że te 20 aminokwasów stanowi podstawę budowy białek i komórek.
          Na rysunkach te znaki są wyróżnione zieloną barwą i obrzeżone czerwonym szlaczkiem.
Każdy aminokwas białkowy składa się z czterech pierwiastków –wodoru, węgla, azotu i tlenu. W zależności od rodzaju aminokwasu dochodzą do tego jeszcze pierwiastki dodatkowe – ale bez tych czterech podstawowych istnienie  aminokwasu byłoby niemożliwe.
         Te znaki zostały podzielone na cztery grupy.
Składniki podstawowe, czyli atomy, są zbudowane z protonów, elektronów i neutronów.  A jeśli atomy miałyby inną budowę i składały się nie tylko z trzech podstawowych elementów, czy istniałby wtedy atom będący podstawą budowy całego Wszechświata?
         Jeśli spojrzy się na czerwony szlaczek, zobaczymy, że są tam jeszcze dwa żółte punkty, które składają się na kuleczkę, a kuleczki te, są otoczone wszędzie czerwonym szlaczkiem.
         Kolejny rysunek pokazuje cztery ludziki pomalowane na czerwono. Są to bogowie stwarzający życie. Bogowie mają na plecach symbole związków chemicznych oznaczone kolorem zielonym. Wszyscy czterej trzymają w rękach pałki, na końcach których znajdują się aminokwasy wyróżnione zielonym kółkiem, a odbierane bądź przekazywane kolczastemu czemuś.
         Następny rysunek ukazuje błonę komórkową wyróżnioną  czerwienią i zawierającą przepony, których zewnętrzna strona jest zakończona wypustkami, mogącymi wyobrażać dopływ energii. Co druga wypustka ma kuleczkę złożoną z dwóch pierścieni, podstawowych elementów komórki. W jądrze wije się zielono-czerwona wstęga przypominająca helisę – podwójną spiralę DNA.
       Na kolejnym rysunku widać wnętrze komórki i jej składniki, z których najważniejszym jest kwas dezoksyrybonukleinowy, wielkocząsteczkowy nośnik informacji genetycznej.
    DNA składa się z zasad – adeniny, guaniny, cytozyny i tyminy. Każda z tych czterech substancji faworyzuje inną formę kontaktu – adenina przyciągana jest przez tyminę, a guanina lgnie do cytozyny. Obie skłaniające się ku sobie pary, wyróżniono kolorem zielonym i czerwonym – czerwone zasady właśnie się wzajemnie oplotły. Poza czterema zasadami życiodajny łańcuch DNA składa się z nukleotydów, związków chemicznych zbudowanych z zasad purynowych lub pirymidynowych. W oryginale zaznaczono je kropkami i pierścieniami. Przy dolnej krawędzi rysunku, kwartet schodzi ze sceny – przekazuje informację genetyczną dalej. W oryginale wyraźnie widać podstawowe zasady zamarkowane czterema barwami.
    Zasady te po połączeniu – jak węże splecione wokół siebie – stają się jednością w helisie DNA.
    Lecz wąż ucieka już od swej partnerki. I to jest zrozumiałe. Łańcuch DNA posiadłszy komplet informacji genetycznych, staje się samodzielny – sam wyrusza w dalszą drogę….

piątek, 10 maja 2013

Co na rynku?

Mogę po pierwsze primo przypomnieć rysunek z poprzedniego tygodnia.
Po drugie primo: być może, daytraderowi udałoby się wejść "do góry" na poziomie 2260 w okolicach cyfry 2. Załóżmy, że się udało. Załóżmy dalej, że po prawidłowym postawieniu stopa, gracz odszedł od komputera i przyszedł znowu, gdy rysunek wyglądał, jak powyżej. Był wtedy osiągnięty pierwszy PD, a więc należało podciągnąć stopa, niech będzie, że następnego dnia rano. Dlaczego? Bo zyski się liczą, a nie gdybanie!
Po trzecie primo: w tym momencie należało także wpisać poziom realizacji zysku na 2354 pkt. Dlaczego? Bo wszystko powyżej tego poziomu, na polskim ledwo żywym rynku mogło być HAZARDEM!
Wig 20 to nie DAX niestety. Ale Wiga 20 kochamy, bo to jest nasza ojczyzna....

Załóżmy dalej, że to nie jest wykres Wigu 20, tylko Polanda 20 w Cityindex. Czyli mamy teoretycznie zarobione 94 pkt=94 zł na jednym CFD. Wyobraźmy sobie, że mamy cztery pozycje. Ponieważ jeden CFD na Polanda kosztuje niecałe 60 zł, należy to pomnożyć przez 4, i mamy wtedy wydane 240 zł na cztery pozycje i zarobione 4 x 94 zł = 376 zł.
DAX w tym samym czasie dał teoretycznie ( zakładam od 7500 do 8200) zarobek 700 pkt = 700 euro, czyli 2800 zł, z takiej samej sumy podstawowej 240 zł. Bez komentarza to zostawiam.
Czy ja tyle zarobiłem? Nie.  A dlaczego? Bo życie składa się z wielu aspektów, giełda była, jest i będzie.
Zrobiłem sobie już wakacje od giełdy, piękne dni nastały i czytałem książkę przy kwitnących magnoliach

a także robiłem zdjęcia zaprzyjaźnionej Królewnie Zaklętej w Jaszczurkę.