czwartek, 28 lutego 2019

Sygnały z ciała

Coraz bliżej do Baligrodu, a mnie ślinka leci na pieczoną kiełbaskę!
Pragnę odmiany po kilkudniowym jedzeniu kaszy z grzybami.
Wiem, wiem; - każde mięso było kiedyś trawą.
Ale w tym momencie czuję potrzebę zmiany smaku.

Pewien Chińczyk, co mieszkał był w Lhasie
Do szaleństwa się kochał w kiełbhasie.
Mówił: "W kółko ten ryż!
Ja zwyczajną chcę tyż!"
Toteż wnet przeniósł się na Podlhasie.

Wchodzę do miasteczka przez Stężnicę i dokonuję zakupów w sklepie przy czołgu.
Na śniadanie wybrałem miejsce, gdzie mogę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: - jest to znajomy kawałek terenu nad Hoczewką w Bystrem
Jedna pieczeń to kiełbaska, druga to moczenie zdrożonych nóg.


Na betonowych płaszczyznach przed mostem gruba warstwa brunatnych glonów – czy jest ślisko i można wywinąć orła? Tak myślałem wchodząc na beton.
Wchodzę ostrożnie - jejku!!!! 
Ależ miłe zaskoczenie: - gruba na 10 centymetrów warstwa glonów daje niepowtarzalny, błogosławiony, chłodny, balsamiczny dotyk. 
         Taki łaskoczący dywan!  
I zobacz: -  ten dywan jest tylko dla Ciebie!
Dosłownie stopy są pieszczone!
I do tego nie musisz za nic płacić!
Masz za darmo cóś miłego!
No, może nie za darmo. Masz to za to, że tu jesteś!
Za to, że ci się chciało chcieć!
Albo jak powiedział mój wnuczek: - musi człowieka pogiąć, żeby ze środka Polski jechał autobusem 11 godzin do jakiegoś zadupia. (Warszawa - Wola Michowa z przesiadką w Sanoku)
Fakt. A pociąg z Warszawy do Sanoka jedzie także koło jedenastu godzin.
Dlatego pociągiem w Bieszczady nie jeździmy.
Ja tu gadu gadu, a kiełbasa czeka....
Glony łaskoczą.... Przypomina to chwile z dzieciństwa, kiedy nie było zapory wodnej przed Nowym Dworem na Bugo - Narwi
Trzymałem nogi w wodzie a maleńkie kiełbiki – takie rybki – stukały w skórę nóg spijając posmak soli.
          Niepowtarzalne delikatne łaskotki.
A tu, w Bystrem, stopy znalazły się w Glonowym Niebie.
To jest takie niebo?
Właśnie się przekonałem, że jest.


Szykuję ognisko optymalnej wielkości, opiekam pierwszą kiełbaskę w nastroju podniosłym i skupionym. Jednocześnie piorą się wkładki i skarpetki - w godzinę wyschną.


Pałaszuję przymykając oczy z Lubości, która wjeżdża do brzucha. Czuję się w prawdziwym nabożeństwie. Tu pasuje tylko Missa Pagana.

Komunia

I jeżeli spontaniczna to rzecz
I jeżeli oczywista to rzecz
I jeżeli naturalna to rzecz

Weź

To co się tu daje
W imię słońca
I jego gońca:
Skowronka gwiżdżącego, amen


Pierwsza kiełbaska już w brzuchu – mało!
Przenoszę się na drugą stronę potoku, po czym szykuję kiełbaskę drugą, a potem trzecią. Do tego trzy bułki a do popicia ten ciemny płyn z butelki – to mięta zaparzona jeszcze w Bereżnicy.

No. Pojadłem elegancko.
Odwiedza moje rzeczy sympatyczna jaszczurka.


Jest ….. no szalenie miło jest, aż tu nagle przychodzi apetyt na coś słodkiego (zwracam baczną uwagę na sygnały od ciała) – wracam więc do Baligrodu, tym razem do bliższego sklepu po czekolady. Jedną zjadam zanim na powrót doszedłem do Bystrego, znaczy miałem niedobór czekolady w organizmie. A przedtem kiełbasy.

Upał. Przy pompie rabskiej gaszę pragnienie.




Idę i tak sobie myślę: – robię to, co lubię: - idę pełen wdzięczności przed siebie, czuję się szczęśliwy, a to jest godne i sprawiedliwe i tego trzymać się trzeba.
Znaczy Radość przez duże R.

Raz pewien kawaler z Konstancy 
straszliwej nabawił się francy, 
    Więc rzekł swej bogdance: 
    "Najdroższa, mam francę, 
musiałem ją złapać Niechcancy".



I już Jeziorko Bobrowe w Huczwicach.
Jest niewiele po południu – wita mnie cisza - nie ma tu nikogo, idąc z Bystrego także nie spotkałem nikogo, a to mi się podoba.
Ufff! Osiągnąłem punkt docelowy na dziś, o czym zasygnalizowały nogi. Ale cóż znaczą te przedreptane kilometry, wobec osiągnięć Jasia Głoda z Hoczwi (koło Polańczyka), który pieszo potrafił pójść do Rzeszowa.
I wrócić.

środa, 27 lutego 2019

Jesteś zrobiony ze szczęścia

Rozkoszowanie się swoją obecnością,
zachwyt nad własną istotą,
czyli tylko odrobina więcej niż zwykła, zdrowa akceptacja samego siebie - oto jedyna droga do wolności i co ciekawe, to jest właśnie sedno medytacji!


Medytacja to odwaga bycia w ciszy i samotności, a to z kolei prowadzi w końcu do oświecenia.

Medytacja polega na tym, aby być. 
Być sobą. Bez oceniania.
Osiągasz cel, kiedy stajesz się radosny. Nie trzeba dodawać: radosny bez powodu. 
  Czysta radość, zadowolenie, nie potrzebuje powodu. Kiedy jesteś nieszczęśliwy – jest jakiś powód.
Kiedy czujesz się szczęśliwy, nie potrzebujesz powodu. To tylko umysł próbuje znaleźć powód tej radości, bo nie potrafi uwierzyć w coś, co nie ma przyczyny.


Umysł nie potrafi kontrolować bezprzyczynowości.
Bezprzyczynowość pozbawia umysł znaczenia.
Więcej: - kiedy usiłujesz znaleźć przyczynę radości bez powodu, oznacza to, że umysł tobą rządzi. Ogon merda psem.




A szczęście to twój prawidłowy stan, bo jesteś po prostu zrobiony ze szczęścia, tylko o tym do tej pory nie wiedziałeś.

To jest ta prawda, która wyzwala. I nie trzeba o niej myśleć, bo się ją blokuje.
Gdy już wiesz o tej prawdzie, trzeba tylko przestać o tym myśleć, tak, by ta prawda mogła wydostać się na powierzchnię twojej istoty.
Należy tylko stworzyć wolne miejsce, aby ukryte światło mogło się rozszerzyć i ogarnąć całą istotę. Ta wewnętrzna światłość ogarnie nie tylko was, ona zacznie promieniować na zewnątrz.
Całe wasze życie stanie się pięknem, które nie jest cielesne....




Człowiek medytujący, czyli zadowolony z siebie i z tego, co jest, potrafi się wypowiadać ze swego rodzaju magią, jest charyzmatyczny.
        Działanie w zadowoleniu – to jest medytacja.
        Kiedy robisz to, co lubisz - oto jest medytacja.
A więc nic szczególnego nie trzeba robić, aby medytować; - tylko tańcz, biegnij, ciesz się chwilą, rób jak najczęściej to, co lubisz– oto cała tajemnica.
       Szukaj swojej drogi do jedności. Jest tak wiele drzwi do świątyni Boga. Jedne z nich są przeznaczone tylko dla ciebie. Zostaniesz wpuszczony specjalnymi drzwiami jako gość honorowy.
Pamiętaj tylko: - ciało, umysł i świadomość powinny zgodnie współdziałać.


Wtedy znajdziesz się na zielonych pastwiskach, pojawi się energia bycia świadkiem. Pojawi się w tobie jedność.
Nazwij ją Bogiem, nirwaną, albo jak chcesz. 
                                                                              Osho

wtorek, 26 lutego 2019

Kierunek Baligród

Po bezowocnych poszukiwaniach sklepu wracam do namiotu.



Obfita kolacja: – gęsta zupa grzybowa z kaszą plus ostatni kawałeczek wędzonego boczku - leżę ci ja na dowolnie wybranym boku i przysypiam na długo przed tym, zanim kury pójdą spać.


Nic dziwnego więc, że jest jeszcze noc, gdy zrywam się wyspany tudzież rześki i zwijam namiot, pomimo tego, że on jeszcze mokry.
Nic to, wyschnie w drodze. Na zdjęciu widać że niektóre trawy są już wyższe od namiotu.




Schodzę w dół do drogi, potem podążam lekko w górę w stronę Baligrodu, zostawiając za sobą Wolę Matiaszową i Bereźnicę.


Zdjęcia szare, bo jest szary przedświt – teraz godz 4.11.
Tam daleko na górze, gdzie kończy się linia drzew, stał przez trzy noce mój namiot.


Mijam znajomą stodołę. Przed nią olbrzymia, a więc stara lipa. W ciszy świtu niesie się głośne brzęczenie – czerwiec, lipa kwitnie na całego. Kwitnie i pachnie odurzająco, Ciekawe ile tu pszczół pracuje? Tysiąc? Dwa?



Wchodzę coraz wyżej, już jestem ponad Bereżnicą. Rozpiera mnie radość i poczucie wolności.

Nie poczuje wolności ten, kto nigdy nie był niewolnikiem.
Oraz: - potrafię się cieszyć z byle czego. Albo ze wszystkiego. Na przykład z tego, że żyję. A może z tego, że w Baligrodzie kupię serdelka?
Podsumowując: - daję sobie prawo do bycia radosnym bez powodu. Czego i Tobie Czytelniczko - Czytelniku życzę.

Przez chwilę przebijało się słońce, ale szybko podniosła się mgła. Ostatni szary widok, bo zaraz wejdę w las.


(Nieco wybiegnę w przyszłość: - pewnie to ta opisana właśnie radość spowodowała, że tego czerwcowego dnia 2018 roku pobiłem swój własny jednodniowy rekord bieszczadzkiego piechura – 45 kilometrów)

Dopiero po drodze chwila na śniadanie.
Idę więc o poranku skrajem drogi w tej cudnej, niepowtarzalnej samotności i sobie myślę (bo mam czas).
    Myślę o wojennej historii trasy Baligród – Cisna i ludziach, którzy w tej historii uczestniczyli.
Z jednej strony byli to partyzanci Ukraińskiej Powstańczej Armii, czyli obrońcy tej ziemi – swojej ziemi, w którą dosłownie wrośli przez ostatnie pięćset lat harówki.
        Z drugiej strony …... Dziś głównie o pewnej młodej, męskiej, interesującej parze.

Jan Gerhard. To pseudonim. Po co pseudonim? Na przykład żeby ukryć swoje prawdziwe nazwisko.
Gerhard ma 24 lata, jest podobno francuskim komunistą, oficerem Ruchu Oporu, gdy na „wezwanie” polskiej partii komunistycznej przyjeżdża do kraju i zostaje mianowany dowódcą 34 pułku piechoty w Baligrodzie.
     Tu zostaje awansowany na pułkownika.
Razem z Gerhardem przyjeżdża jego kompan, 18 latek w stopniu starszego sierżanta (!) też podobno francuski komunista z Ruchu Oporu.
Ten 18 latek, po wielu latach wrócił w Bieszczady i dziś zalicza się do bieszczadzkich zakapiorów. Znany pod ksywką Francuz.

1947 rok. W niewyjaśnionych okolicznościach ginie generał Świerczewski, zasłużony komunista. Mówi się, że przez jego dowodzenie wielu żołnierzy pojechało do piachu.
W miejscu zasadzki w Jabłonkach, generałowi towarzyszył Gerhard.
       O tym, jak Polacy dławili ukraińskie powstanie Gerhard pisze propagandową książkę „Łuny w Bieszczadach” - jest to opowieść o dobrych Polakach i złych Ukraińcach. Komuniści uczynili książkę obowiązkową lekturą w szkołach.
        O tym co było, Francuz starał się nie mówić.
Nic dziwnego, nie były to miłe wspomnienia. No bo jak ocenić wyrzucanie ludzi z domów, z ojcowizny, bicie, zabójstwa i krzyki:
- „Szybciej, kurwa wasza mać! Chcieliście Ukrainy, to ją dostaniecie!”
I podpalali opuszczone domy.

Co opowiadał Francuz wiem z kilku źródeł, m.in. od Darka Karalucha - dozorcy przy Młynie Kamieni w Huczwicach, który z Francuzem pracował przy siekierezadzie pod Cisną.
Pracował i pił. Pił i pracował.
A taki kompan z ciemną przeszłością otwiera się tylko przy wódce. 
Francuz był młody, ale bystry. Szybko się uczył. 
Zrozumiał, że nie strzela do bandytów, tylko zabija tych, którzy bronią swojej ojcowizny, swojej ziemi.
Odpryski wspomnień Francuza są także w książce Andrzeja Potockiego – Majster Bieda.

Francuz uczestniczył w pacyfikacjach i wysiedleniach Ustrzyk Górnych, Wołosatego, Bereżek, także sławnej Terki, Zawadki Morochowskiej. W tych dwóch ostatnich miejscowościach Wojsko Polskie dopuściło się zbrodni masowych na ludności cywilnej. Wieczne śledztwo trwa w polskim IPN.

Po akcji Wisła Gerhard pociągnął swego młodszego przyjaciela do Warszawy. Sam miał dwuletnie kłopoty, ale jego pupila awansowano na podporucznika i wylądował w ochronie Bieruta. Tu „pracował” do 1956 roku, do momentu, gdy Bierut wrócił z Moskwy w trumnie.
        Łaska pańska na pstrym koniu jeździ - Francuza wyrzucono z wojska i jakiś czas tułał się po Ziemiach Wyzyskanych.
Potem wylądował w Bieszczadach.
        Życie zakończył klasycznie w domu pomocy społecznej w Moczarach.
Gerhard natomiast został zamordowany w Warszawie w niejasnych okolicznościach powiązanych ze sprawą śmierci Świerczewskiego.

Ci zakapiorzy...... do nich zaliczam Darka. Mieli wiele czarnych kart w życiorysie, każdy z nich przechodził okres prosperity, ludzie wielkiego serca, towarzyscy, a towarzyskość kosztuje, oj kosztuje.
          Darek opowiadał o swoich zarobkach, gdy był na wypale na dalekim Mikowie. Góra pieniędzy. Wszystko przepił. Wypalacze chodzili na zmianę przeważnie do knajpy w Komańczy. Niezależnie od pory roku. Nasłuchałem się o ich przygodach po drodze. Nie on jeden tak postępował.
         Wcześniej, kiedy wypał był w Rabem, Darek chodził po zaopatrzenie do Baligrodu. Przynosił trochę jedzenia oraz pięćdziesiąt półlitrówek wódki. O każdej porze roku. To wtedy, zimą, zapracował na przydomek Karaluch. Pisałem o tym.

Darek mówił z rozbrajającą szczerością, że żaden z jego kolegów niczego się nie dorobił, bo „przecież nikt nie miał takiego zamiaru”, jako że do grobu niczego nie da się zabrać.
Z takiego to powodu nie należy się nadmiernie trudzić na tym padole ziemskim.




poniedziałek, 25 lutego 2019

Sześć prostych liczb

Odwieczne pytanie brzmi: - Czy przyszłość jest wykuta w skale, czy zasłonięta tylko jakby mgłą, lub w ogóle niepoznawalna?
Natomiast właściwa odpowiedź brzmi tak: - Nigdy nie poznamy znaczenia Odpowiedzi, jeśli nie postawimy Właściwego Pytania.
        A to prowadzi nas wprost do sacrum.
Wyścig Czerwonej Królowej trwa w najlepsze - ludzkość ewoluuje, bo przecież nic nie trwa wiecznie, a kto się nie zmienia, ten przegrywa.

Oto religia narzucona siłą, w dużej części świata stopniowo zamiera.
Społeczeństwa europejskie sięgają do swych korzeni - religii Celtów, Druidów, Słowian, religii Natury, albo nie sięgają nigdzie i dobrze im z tym.
       Każdy z nas, czasem ulotnie, a niekiedy często ma przeczucie, że pod powierzchnią, na jakimś głębszym poziomie Rzeczy Nie Są Takie Jak Nam Się Wydaje.

Nowożytna wszędobylska manipulacja – wynalazek kościelno-polityczny, miesza ludziom w głowach.
    Miliony wierzą nawet do dziś, że lądowanie człowieka na Księżycu zostało sfingowane, że Ameryka wydała miliardy dolarów, aby przekonać społeczeństwa iż to ona wygrała wyścig z Rosją.
Musiało minąć trzydzieści lat, żeby uznać życie pozaziemskie za rzecz najzupełniej normalną. Tak z trudnością przebija się prawda, skrzętnie ukrywana przez decydentów.
        I nie chodzi tu o obecność Obcych na Księżycu, lecz na przykład wiedzę, że pod zamarzniętą powierzchnią Europy, podobnego do śniegowej kuli księżyca Jowisza, znajduje się ogromny ocean, a w jego czarnej otchłani być może kryją się niewyobrażalne bestie.
Carl Sagan - znany kosmolog i popularyzator nauki, ostrzegał przed szowinizmem, który zakłada, że obce istoty muszą w zasadniczy sposób przypominać formy ziemskie.
       Od lat osiemdziesiątych program SETI – poszukiwania pozaziemskiej inteligencji – skanuje niebo w celu wykrywania sygnałów emitowanych przez obce cywilizacje.
Są na tym polu spektakularne osiągnięcia, o których dowiadujemy się z „przecieków informacyjnych”.
          Należy dodać: - kontrolowanych przecieków.
Bo naiwnością byłoby sądzić, że decydenci podzielą się swą pełną wiedzą ze społeczeństwem.
W tym miejscu odsyłam Czytelników do wykładów fizyka kwantowego Nassima Harameina.

Przyszłość można nie tylko podglądać, ale i ją kreować.
To dzieje się przecież na naszych oczach przy pomocy niewidzialnej komunikacyjnej sieci pajęczej oplatającej Ziemię – internetu.
Od tej sieci w coraz większym stopniu zależy funkcjonowanie naszej cywilizacji. 
Ta sieć uzależnia.
Starsi, na szczęście w coraz mniejszej części (bo powoli wymierają) uzależnieni są od sieci kościelnej, młodzi zapatrzyli się w internet.

Rybak wypłynął na połów i zarzucił sieć.
Odczekał odpowiednią chwilę.
Zaczyna ciągnąć, a sieć ani drgnie.
Zdziwił się - Co jest?.
Naraz głos z nieba: - sieć chwilowo niedostępna!

Pisałem o poszukiwaniach czynionych przez genialnych fizyków i matematyków, następców Alana Turinga, którzy twierdzą, że nasza rzeczywistość jest tylko zaawansowanym (boskim?) programem komputerowym, który da się zapisać w kilku linijkach.
        Ta myśl została przez wielu potraktowana co najmniej z niedowierzaniem.
A przecież już w 1999 roku, nie kto inny, lecz sam brytyjski astronom królewski napisał, że Wszechświat sprowadza się do sześciu prostych liczb!

Komputery klasyczne, związane z nimi prawo Moore'a, miniaturyzacja, tudzież testowane już komputery kwantowe zbliżają ludzkość do chwili uzyskania Pytania. Tu dwie możliwości:
- Albo pojawi się Pytanie, a wraz z nim natychmiastowa Odpowiedź.
- Albo wcześniej zniszczymy sami siebie.

piątek, 22 lutego 2019

Pierścionek zaręczynowy

Słyszałam, że zerwałaś zaręczyny z Tomem. Co się stało?
- Och, moje uczucia do niego się zmieniły.To się stało.
- Zamierzasz mu zwrócić zaręczynowy pierścionek?
- Ależ nie! Moje uczucia do pierścionka się nie zmieniły.

                                                                                  Anthony de Mello




Kim był  Anthony de Mello?

Największa Korporacja zwraca baczną uwagę na jednostki nieprzeciętne, działające w jej szeregach, promując takie jednostki dopóki jest z tego korzyść.
Tak też było z ojcem Anthonym de Mello, hinduskim jezuitą (1931 – 1987).
     
Gdy Hindus dmuchał w kościelną trąbkę, wszystko działało bez zakłóceń: - Anthony zdobywał miliony wiernych a Największa Korporacja z tego korzystała.
Jednak stała się rzecz typowa dla badaczy umiejących myśleć, wkraczających na teren, z którego trudno się potem wycofać.
     Bywa wtedy bowiem, że uwiedzeni oczywistymi zaletami konkurencji, przez nadmiar obiektywizmu dokonują odkryć nie zawsze miłych dla zleceniodawcy.
I do tego mają odwagę o tych odkryciach głośno mówić.
Tak właśnie stało się z Anthonym de Mello.

Nastąpił bunt oświeconego, a Największa Korporacja w pewnym momencie uznała go za wroga, próbując się od niego odciąć.
Oto Kongregacja Doktryny Wiary, w osobie kardynała Josepha Ratzingera, podówczas jej prefekta, ogłasza upomnienie:

Hinduski jezuita, ojciec Anthony de Mello jest szeroko znany z powodu swych licznych publikacji, które uzyskały szerokie upowszechnienie w wielu krajach, jakkolwiek nie zawsze są to teksty przez niego autoryzowane.....
W swoich wczesnych pracach o. de Mello, jakkolwiek objawiał oczywisty wpływ nurtów duchowych buddyzmu i taoizmu, jednak utrzymywał się jeszcze w obrębie chrześcijańskiej duchowości. W dziełach tych omawiał rozmaite rodzaje modlitwy: błagalnej, o wstawiennictwo i pochwalnej, a także kontemplację życia Chrystusa, itd.”

Do tego miejsca wszystko jest w porządku. Jednak po komplementach i należnym uznaniu zasług zawodowych, następuje, całkowicie w stylu Procter&Gamble, tzw. część niszcząca, najeżona zarzutami i upomnieniami wobec funkcjonariusza Korporacji, który choć w dobrej wierze, zgrzeszył jednak nadmiernym entuzjazmem dla jakości i performance produktów konkurencji.
           O co tu chodzi?
Już w niektórych partiach swych pierwszych dzieł, a coraz bardziej w kolejnych publikacjach, jezuita odchodzi od podstawowych treści wiary chrześcijańskiej. Objawienie, jakie dokonało się w Chrystusie, zastępuje on domysłem Boga bez postaci, ani obrazu, wywodząc wreszcie Boga jako czystą próżnię.
        Twierdzi, że aby dojrzeć Boga wystarczy po prostu spojrzeć w świat.
Nie można o Bogu mówić, że jedynym Jego poznaniem jest nie-poznanie. Już samo stawianie kwestii Jego istnienia jest nonsensem.
Ten radykalny apofatyzm prowadzi także do negowania faktu, iż Biblia zawiera ważne twierdzenia o Bogu.
     Słowa Pisma Świętego są jedynie wskazówkami, które miałyby służyć do osiągania ciszy.
W innych miejscach ocena świętych ksiąg wszelkich religii, łącznie z Biblią, jest w ocenie ojca de Mello jeszcze surowsza:
One stoją na przeszkodzie temu, by ludzie kierowali się zdrowym rozsądkiem, skłaniają ku ciasnocie i okrucieństwu. Religie, włączając w to chrześcijańską, są jedną z głównych przeszkód na drodze ku prawdzie.

Odkrycie ojca de Mello w gruncie rzeczy nie było wielkim odkryciem. Przejście od rynku zamkniętego do globalnego, naraża na szereg szokujących odkryć, takich na przykład, jak widok masy produktów podobnych do naszego i co najmniej równie dobrych. 
   W takiej sytuacji komunikowanie się badacza z górnymi piętrami władzy własnego przedsiębiorstwa staje się sprawą niezmiernie delikatną, gdyż zasiadający tam panowie mają dość dogmatyczne podejście do rynku, całkowicie odporne na wszelkie myśli o otwarciu się na wolną konkurencję.

De Mello docenia Jezusa deklarując się jego uczniem. Ale traktuje Go jako jednego z nauczycieli. Jedyna dzieląca Go od pozostałych różnica to ta, że Jezus jest „bystry” i całkowicie wolny, a inni nie.
       De Mello nie ma Go za Syna Bożego, a jedynie za kogoś, kto naucza, że wszyscy ludzie są dziećmi Boga. Także tezy o ostatecznym przeznaczeniu człowieka budzą konsternację. W pewnej chwili jest mowa o „rozpuszczeniu się” w bezosobowym Bogu, niczym sól w wodzie....
          Stosownie do powyższego, można domniemywać, idąc tropem logiki autora, że jakiekolwiek wyznanie wiary zarówno w Boga, jak i w Kościół może tylko uniemożliwić osobiste dostąpienie do prawdy.
          Kościół, czyniąc sobie bożka ze słowa Bożego w Piśmie Świętym, w istocie wygnał Boga ze świątyni. Dlatego utracił powagę nauczania w imieniu Chrystusa.

Tego już było zdecydowanie za dużo, jak dla marki tak bardzo przeświadczonej o swojej unikalności. Oto zatem obrona marki, i jej wyłącznego wizerunku:

Dla zabezpieczenia dobra wiernych, Kongregacja uznaje za konieczne oświadczyć:

Wyżej opisane stanowisko (ojca de Mello) jest nie do pogodzenia z wiarą katolicką i może przynieść wielkie szkody”.

Najwyższy Kapłan Jan Paweł II w toku Audiencji udzielonej Prefektowi, zatwierdził niniejszą Notyfikację postanowioną na Sesji zwyczajnej tej Kongregacji i zarządził jej opublikowanie.

Rzym, z siedziby Kongregacji do spraw
Doktryny Wiary
24 czerwca 1998 roku w święto Narodzin
Świętego Jana Chrzciciela.

Dokument byłej Inkwizycji „ratuje” jednak pierwsze prace de Mello, ale te jedynie, które wydrukowano na zasadach wyłączności we Włoszech, staraniem hiperkatolickiego wydawnictwa Edizioni Paoline. Po prostu już było za późno, by przyznać, że ich opublikowanie było błędem, a w gruncie rzeczy, nadarzała się okazja zrobienia interesu na tej zadymie i dalszej ich sprzedaży.

Bruno Ballardini
Książka „Jezus – jak Kościół wymyślił marketing”.

czwartek, 21 lutego 2019

Bereżnica

Niżna na dole, Wyżna nieco wyżej.
W sumie jedna malutka miejscowość rozciągnięta na półtora kilometra. Dwadzieścia kilka murowanych domów ludności napływowej. Nieliczne drewniane chałupy, po innych chałupach tylko ślady.


Cmentarz, cerkiew.
Teren bliżej cerkwi pusty – zatarte ślady grobów po tubylcach wypędzonych w 1947 roku.
Nieliczne ocalałe groby znajdują się w głębi.




Jak widać, ktoś kiedyś strzelał do tej tablicy. Normalka. W końcu dziś także bezcześci się groby.


Nowe czarne mieszkanie jest jeszcze bez napisów, być może doczeka się fraszki nagrobnej:


Tu wdowa po trzech mężach leży pod kamieniem
przechodniu odmów pacierz z głębokim westchnieniem
i klęknąwszy na grobie niedawno zawartym
podziękuj Panu Bogu że nie byłeś czwartym

Idę przez wieś, aż do rozwalającej się stodoły. Tu koniec Bereżnicy.

Po drodze ani żywego ducha, wreszcie widzę kobietę na podwórku.
- Gdzie jest sklep! - wołam.
- Tu nie ma sklepu – słyszę odpowiedź – trzeba albo do Wołkowyji, albo do Baligrodu.
I wszystko jasne. Mam kaszę, no i grzyby są, ale jem to od kilku dni i serdelek mi się marzy....
Dalej droga prowadzi do Baligrodu, w tamtą stronę skieruję się raniutko. 
Budzi się głód – wracam więc do namiotu.


 
W powrotnej drodze przypomina się wierszyk na czasie:

Zmarł przedwcześnie Kowalski (Z głodu?)
chwalmy Kowalskiego
gdyż państwo już nie musi
dopłacać do niego.