W sumie jedna malutka miejscowość rozciągnięta na półtora kilometra. Dwadzieścia kilka murowanych domów ludności napływowej. Nieliczne drewniane chałupy, po innych chałupach tylko ślady.
Cmentarz, cerkiew.
Teren bliżej cerkwi pusty – zatarte ślady grobów po tubylcach
wypędzonych w 1947 roku.
Nieliczne
ocalałe groby znajdują się w głębi.
Jak
widać, ktoś kiedyś strzelał do tej tablicy. Normalka. W końcu dziś
także bezcześci się groby.
Nowe czarne mieszkanie jest jeszcze bez napisów, być może doczeka się fraszki nagrobnej:
Tu
wdowa po trzech mężach leży pod kamieniem
przechodniu
odmów pacierz z głębokim westchnieniem
i
klęknąwszy na grobie niedawno zawartym
podziękuj
Panu Bogu że nie byłeś czwartym
Idę
przez wieś, aż do rozwalającej się stodoły. Tu koniec Bereżnicy.
Po
drodze ani żywego ducha, wreszcie widzę kobietę na podwórku.
-
Gdzie jest sklep! - wołam.
-
Tu nie ma sklepu – słyszę odpowiedź – trzeba albo do
Wołkowyji, albo do Baligrodu.
I wszystko jasne. Mam
kaszę, no i grzyby są, ale jem to od kilku dni i serdelek mi się
marzy....
Dalej
droga prowadzi do Baligrodu, w tamtą stronę skieruję się
raniutko.
Budzi się głód – wracam więc do namiotu.
W
powrotnej drodze przypomina się wierszyk na czasie:
Zmarł
przedwcześnie Kowalski (Z głodu?)
chwalmy
Kowalskiego
gdyż
państwo już nie musi
dopłacać
do niego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz