wtorek, 19 lutego 2019

Pozdrowienie dla Ducha Góry

Wędrówka w bezludziu, jest oczyszczająca jak prysznic po upalnym dniu.

Od kilku dni wracam z lasu do Kołyby z plecakiem grzybów. 
Kroję, nawlekam - słońce i wiatr suszy sznur za sznurem. Ta praca wygląda już jak manufaktura grzybowa.
      
Mam za jednym zamachem i grzyby i górską jazdę rowerem, bo najpierw zjeżdżam całym pędem do szosy.
Potem za Nalewkarnią dwa kilometry do góry - tam chowam rower w krzakach i dalej piechotą.
    A z powrotem...... staję na pedałach i wio w dół, no może nie ile fabryka daje, ale na tyle szybko, aby nie wypaść z gruntowej drogi.
Tylko szum wiatru i gdy glina na drodze jest wilgotna - werbel grudek błota poderwanych tylną oponą, wybijający rytm na plecaku i plecach.                                             

Niby żyję tak, jak lubię, jednak od kilku dni czuję, że konieczny jest jakiś przerywnik, że znowu potrzebuję wyruszyć gdzieś dalej w góry, po noc w lesie, po samotność pomiędzy niebem a ziemią.
Przerywnikiem mogłaby być także jakaś panienka, z którą dzieliłbym radość zjednoczenia, ale takowej akurat nie ma.
    
Więc zjednoczę się z przestrzenią i moim przyjacielem – wiatrem......
Po długim pobycie w Kołybie brakuje mi prawdziwej Świątyni Natury.
Tu jest przytulnie bardzo, azaliż jest to siedziba człowieków.
Podziwiam niezwykłe zachody

Bawię się światłem

Hmm....  jednak tutaj, pod dachem, czuję jakby tylko 50% Bieszczadów. 
Natomiast gdy wędruję z plecakiem i namiotem przez góry i doliny, to czuję … no sto procent Bieszczadów w Bieszczadach!

Wędrówka w bezludziu, jest oczyszczająca jak prysznic po upalnym dniu......
Potem wybieranie miejsca na pomieszkanie widokowe..... 
Pobiwakować trzeba ze trzy dni na przykład.
Oj! Ciągnie mnie w góry!
Jutro rano wyruszę!

Więc świt i już idę.
Nie spieszy mi się, mam czas - z Woli Michowej wędruję niespiesznie na łąki ponad Rabe, a konkretnie górę 686 opisywaną wielokrotnie na blogu.
      Taka wędrówka niespieszna to w istocie sztuka. 
Zdobywa się poczucie miejsca, znika napięcie a pojawia się wielka przyjemność – wręcz radość.
    No i ten brak troski o czas w tym dzisiejszym pędzącym świecie.
Idzie się gdzieś w samotności.
Od kiedy poznałem i zasmakowałem samotności, doceniam jej błogosławione towarzystwo.
       
Schodzę z przełęczy Żebrak, mijam bazę studentów, kilka dobrze znanych zakrętów i mostek.
Rozlega się charakterystyczny, ostry krzyk orlika.
Jeszcze kilkaset metrów podejścia i po czterech godzinach jestem w swym ulubionym miejscu.
Kiedy dochodzę na szczyt.... no serce bije mocniej!
       Nie tylko dlatego, że wszedłem na tę górę, ale z powodu sentymentu, jakim darzę okolicę. Spędziłem tu przecież w poprzednich latach tyle cudownych, niezapomnianych dni i nocy. Patrzyłem na wschody słońca ponad Baligrodem, zachody za Chryszczatą, nad moją głową przetaczały się letnie burze i zawsze czułem się tu wtopiony w przyrodę.



I oto jestem w Świątyni Natury!
Nie w fałszywej, sztucznej, wybudowanej przez ludzi, gdzie czyha czarny pośrednik.
Nie potrzebuję czarnego pośrednika.....



A tu, na tym dachu lokalnego świata, mogę klęczeć z własnej woli, do tego z przyjemnością!
I czuję się wyciszony, pełen pokory i niezaspokojonego pragnienia, przygotowany na przyjęcie sacrum.
Bądź pozdrowiony Duchu Góry!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz