wtorek, 31 marca 2020

Marnowanie życia


Marnować życie? A po co? Lepiej zakochaj się!

Możesz się zakochać we wszystkim.
W rzeczy, albo osobie.
I nie szukaj powodów tego zakochania, bo wszystkie powody są fałszywe. Serce ma własne powody, o których umysł nic nie wie……
     
Tych powodów nie da się określić, są nieuchwytne, nieopisane, niewytłumaczalne. Spróbuj je wyjaśnić, a będą wyglądać bardzo głupio.
    Ktoś pyta: - "Dlaczego się zakochałeś w tej kobiecie? Odpowiadasz: - Ona ma takie piękne włosy". Jak to głupio brzmi!
Zakochałeś się we włosach? Albo: "ona ma takie zgrabne nogi".
     Jak można zakochać się w nogach? To po co ci cały człowiek?
To wszystko jest bez sensu, ale umysł łaknie sensu, szuka jakiegoś powodu. Chce wiedzieć "dlaczego". I nic nie znajduje, tworzy więc własne powody.
    - Nie zakochałeś się w jakiejś kobiecie, bo jest piękna.
    - Jest odwrotnie: - ta kobieta jest piękna, bo się w niej zakochałeś.
Najpierw pojawia się miłość, dopiero potem piękno. Piękno jest tylko cieniem miłości, bo ta sama kobieta nie jest piękna dla innych ludzi. Czasem będą się śmiać z ciebie - "co ty widzisz w tej kobiecie, w niej nie ma nic ciekawego".
Piękno pojawia się, gdy jest miłość. Gdy zakochasz się, poczujesz, że coś się dzieje, dzieje się właśnie coś pięknego.
    - Gdy zakochasz się w drzewach, stają się piękne, tak widzi je malarz.
    - Zakochaj się w kwiatach, w chmurach, w czym chcesz, a będzie to piękne.



Czy widziałeś ludzi zakochanych w swoim samochodzie? Widziałeś, jak go polerują i dotykają? A gdy to widzi żona, staje się zazdrosna.
Zakochaj się w pieniądzach, a zaczną nabierać piękna. Widziałeś ludzi dotykających pieniędzy z taką miłością i troską, że niemal je głaskali i całowali?
 
"Goldstein poszedł do sądu. Chciał rozwodu - przyłapał bowiem swoją żonę w łóżku z innym mężczyzną.
  - Panie Goldstein - zwraca się do niego sędzia - Mówi pan, że niepisane prawo zezwalałoby panu zabić pana Cohena, i że mierzył pan do niego z pistoletu, a mimo to nie strzelił pan. Dlaczego?
 - Kiedy wycelowałem, - powiedział Goldstein, - on zapytał: - Ile chcesz za ten pistolet? Wysoki sądzie, jak mogłem zabić człowieka, kiedy on mówi o interesach?"

Jeśli jesteś zakochany w pieniądzach, widzisz w nich coś, czego nikt inny nie widzi i nigdy nie zobaczy. Wielu będzie się z ciebie śmiać głośno, a po cichu zazdrościć.
Zakochaj się w czymś innym, a zaczniesz widzieć rzeczy, które dla innych są niedostrzegalne.

Miłość tworzy piękno. Jest twórcza, jest jedyną istniejącą siłą twórczą.
Wtedy ta rzecz, w której się zakochasz zaczyna promieniować, zaczyna mieć blask, staje się bardzo znacząca dla ciebie.
   Jeśli w takim momencie spotkasz Buddę, czy Chrystusa, od razu ich rozpoznasz, bo jesteś wrażliwy, obudzony. Masz w sobie miłość, to ona otworzyła twoje oczy i serce.


Jeśli się niczym nie potrafisz zachwycić, nie ma w tobie pasji, zakochania……
      - już jesteś martwy.
Już jest po tobie. Jesteś cyborgiem bez uczuć. Homo Mechanicus.
Jesteś tępy i zamknięty w swoim małym świecie, jesteś niewrażliwy. Straciłeś całą swą inteligencję, nie można dostać się do twego istnienia - nigdy nie otwiera się w tobie żadne okno, nie dociera światło, i nie bawi się wewnątrz ciebie wiatr.
Gdy w takim momencie pojawi się obok ciebie Chrystus lub Budda, miniesz ich. Nie zauważysz nawet.
Nieś w sobie uważność bez centrum, nieś w sobie płomień, światło! 
Bądź inteligentny.
       
Inteligencja. Co to słowo oznacza?
To jest twoja cecha, która pozwala żyć bez pytania: - dlaczego?
     - Człowiek inteligentny żyje, świętuje, cieszy się.
     - Człowiek intelektu, człowiek, który tylko gromadzi wiedzę, stale pyta: - dlaczego? dlaczego? - i marnuje życie.

Swoje życie marnuje, a czasami zatruwa także życie drugiemu.

                                                                                                           Osho

poniedziałek, 30 marca 2020

Ze światem jest coś nie tak

Być może ze światem było coś nie tak, a Tu i Teraz następuje przemiana?
No nie wiem, być może, być może .....

Wszystko bierze się z głowy, czyli z myśli. 
I to my nadajemy moc tym osobistym myślom. 
Kiedy przeczytałem Janowi Gabrielowi tekst umieszczony poniżej, zwłaszcza urywek o głodzeniu się, Jan się zdenerwował.
I wydaje mi się, że początkowo nawet jakby znielubił Osho. 
Janowi ulżyło dopiero, gdy przyszła refleksja.

Argumentowałem: - przecież ty nie jesteś smutny i cierpiący, potrafisz się 
śmiać, sypiesz kawałami, oraz broń boże nie zaliczasz chyba sam siebie do świętych, bo to przecież byłby tylko dowód, jak silne masz ego? 





Osho.

Wszyscy święci cierpią.
Smutek wypisany jest na ich twarzach, w ich oczach. Ponieważ zaś sami są 
smutni, są przeciwni radości.
Każdy rodzaj szczęścia utożsamiają z hedonizmem.
   Każda radość wiąże się dla nich z grzechem. Cierpią i chcieliby widzieć cały świat pogrążony w smutku. Faktycznie tylko w świecie wypełnionym smutkiem mogą być uznani za świętych.
  
W świecie pełnym radości musieliby zostać poddani leczeniu. 
To są przypadki patologii.
Widziałem wielu świętych, przyglądałem się ich życiu. Dziewięćdziesięciu 
dziewięciu na stu to ludzie nienormalni - neurotyczni lub nawet
psychotyczni.
Ale cieszyli się szacunkiem - i pamiętaj: - szanowano ich za to, że cierpią.




Wielcy święci urządzali sobie długie głodówki, torturowali się.
Nie jest to zbyt mądre.
Kilka pierwszych dni, pierwszy tydzień, trudno wytrzymać. Drugi tydzień jest już łatwy.
   Po trzecim ty­godniu problem sprawia jedzenie. 
W czwartym tygodniu całko­wicie o nim zapominasz. Ciało z radością zjada 
samo siebie, czu­je się lżejsze, nie ma problemów z trawieniem.





Cała energia, którą przeznaczało na trawienie, zostaje wykorzystana
przez głowę. Możesz więcej myśleć, lepiej się koncentrować, możesz zapomnieć o ciele i o jego potrzebach.
    Ale wszystko to stworzyli ludzie nieszczęśliwi, nieszczęśliwe społeczeństwo.
Spójrz na swoje cierpienie, a zauważysz pewne podstawowe sprawy.
Cierpienie daje ci szacunek. 
Ludzie są dla ciebie bardziej przyjacielscy, współczują ci. Cierpiąc, zdobywasz sobie więcej przyjaciół.
    Świat jest bardzo dziwny - jest z nim coś nie tak. 
A nie powinno tak być. To szczęśliwa osoba powinna mieć więcej przyjaciół. Jednak wystarczy, że będziesz zadowolony, a ludzie zaczną ci zazdrościć, przestaną zachowywać się przyjaźnie.


niedziela, 29 marca 2020

Jak to z dżumą było


Wszystko już było - rzekł Ben Akiba.                                                                      
A co rzekł był polski klasyk? (Nazwisko w etykietach).

„Udałem się też do Waszyngtonu, żeby obejrzeć inauguracje drugiej tury prezydentury Busha. Jak wiadomo 90% mieszkańców stolicy głosowało na Johna Kerry’ego, więc pomyślałem, że może być ciekawie.
Rzeczywiście, wielu właścicieli restauracji z porażającą bezinteresownością wywiesiło na drzwiach swoich lokali tabliczki „Blue Zone”, co należało rozumieć: - „Tylko dla demokratów”.

A na ulicach wielotysięczne tłumy w teksańskich kapeluszach świętujące zwycięstwo Busha, przerzucały się obelgami z tłumem zwolenników pokonanego senatora. Tymczasem przebieg uroczystości obserwował z dachów przez optyczne celowniki długi szereg strzelców wyborowych.
Po powrocie na Manhattan pomyślałem, że jak na razie to wystarczy i po powrocie do domu z ulgą pogrążyłem się w renesansie. Tyle, że z renesansem też był kłopot.

Mianowicie warto przypomnieć, że kiedy nareszcie świat po grozie średniowiecza zaczynał powolutku łapać oddech, aby się ludziom nie poprzewracało w głowach, po ziemi ciągle jeszcze snuła się narodzona w wiekach średnich dżuma. A dżuma mało że wybiła dziesiątki milionów ludzi, to przy okazji potrząsnęła stosunkami społecznymi, które i wcześniej były napięte, i to bardzo.

Ale skoro już zeszło na dżumę, to z jej przebiegiem wiąże się pewna ciekawostka, na którą zresztą zwróciło uwagę kilku historyków.
Otóż w związku z błyskawicznym rozprzestrzenianiem się zarazy, arystokracja, jak to arystokracja, w panice pouciekała z miast, zapanował chaos, a władza leżała na ulicach razem z trupami i czekała, aż ją ktoś podniesie. Czekała zresztą niedługo.
No bo wtedy właśnie narodziła się zupełnie nowa elita społeczna, mianowicie kopacze grobów. A jak się narodziła, to wzięła sprawy w swoje ręce. Oczywiście kopacze grobów byli już wcześniej widoczni, ale tylko o tyle, o ile.                                                                                                   

Po pierwsze, nie było na ich pracę szczególnego  zapotrzebowania. Po drugie, spędzali oni większość czasu w więzieniach, odsiadując kary za morderstwa oraz rabunki. Natomiast w warunkach dżumy zapotrzebowanie na kopaczy gwałtownie wzrosło, bo ktoś te groby kopać musiał, a że nikt się do tego nie palił, więc więzienia otworzono i kopacze przystąpili do pracy.
Do ich zadań należało, rzecz prosta, w pierwszej kolejności zbieranie piętrzących się na ulicach stosów trupów, palenie ich, albo zakopywanie. Natomiast w drugiej kolejności do obowiązków kopaczy należało odwiedzanie mieszkań i sprawdzanie, czy aby zaraza się nie rozprzestrzenia.

Otóż kopacze stosunkowo szybko doszli do wniosku, że ta druga kolejność to jest jednak pierwsza. Ogromną większością głosów uchwalili, że zajmowanie się chorymi, albo nieżywymi leżącymi na ulicach to czynność monotonna i na dodatek niebezpieczna. I zaczęli zajmować się zdrowymi.
A ponieważ zawodowi lekarze albo uciekli, albo nie żyli, a jeżeli nawet jeszcze żyli to odmawiali składania wizyt domowych, więc siłą rzeczy trud badania mieszkańców oraz stawiania diagnoz musieli wziąć na siebie kopacze.

A taka diagnoza była o tyle istotna, że od niej i tylko od niej zależało, czy badana osoba otrzyma świadectwo zdrowia i pozostanie w domu, czy wprost przeciwnie, jako stanowiąca zagrożenie epidemiczne zostanie przetransportowana do wydzielonej i zamkniętej części miasta nazywanej Wymieralnią, żeby tam sobie w towarzystwie zadżumionych powolutku wracała do zdrowia.

Otóż bardzo szybko okazało się, że większość badanych, zwłaszcza tych całkiem zdrowych, jednak wolała zostać w domu. W związku z czym, oczekując na wizytę kopaczy grobów, przyszli pacjenci gromadzili dowody zdrowia w postaci rozmaitej. A znów kopacze grobów nie byli żadnymi fanatykami, rozpatrywali każdy przypadek indywidualnie.  
I jeżeli ktoś zdiagnozowany na pierwszy rzut oka jako śmiertelnie chory, potrafił przedstawić przekonujące dowody zdrowia, mieli odwagę przyznać się do błędu i zostawić go w domu.
Niestety, mimo wielu wysiłków kopaczom nie udało się całkiem wyeliminować możliwości zakażenia, w związku z czym większość z nich, owszem, mogła nacieszyć się zdobytym majątkiem i prestiżem społecznym, ale tylko przez parę dni. Za to nieliczni, którzy epidemię przeżyli, zaczęli zaraz potem kupować ogromne majątki, a także pałace. Kilku kopaczy wystąpiło nawet o przyznanie im arystokratycznych tytułów. I podobno je otrzymało.

Po wszystkim okazało się, że najgorzej na epidemii wychodzili Żydzi, ponieważ w ich przypadku kopacze wykazywali małą elastyczność, uznając ich, bez względu na ilość i jakość dowodów zdrowia, nie tylko za chorych, ale nawet za sprawców epidemii. Szczególną podejrzliwość kopaczy budził fakt, że Żydzi wymigiwali się od najnaturalniejszych czynności, takich jak na przykład picie wody z zatrutych trupami studni, tylko upierali się przy czerpaniu jej ze źródeł, które z natury bywają zwykle czyste”.

sobota, 28 marca 2020

Mądrość piasków

Co musi się wydarzyć, aby w delikwencie zmienił się skostniały sposób myślenia i wytrącił owego z dotychczasowej wyjeżdżonej koleiny życia?

To może się przydarzyć tylko po dotarciu do ściany, uderzeniu głową w mur, czyli gdy pojawi się sytuacja krańcowa: - śmierć bliskiej osoby, zdrada, rozwód, utrata pracy lub bankructwo, ciężki wypadek lub choroba, także alegoryczne dotarcie do pustyni, która przecież może śmiałka uśmiercić.

Opowiadanie Osho.

Każdy strumień dąży do oceanu. 
Tak było również ze strumieniem z opowieści. Strumień płynął, aby wypełnić swój los, aż dopłynął do pustyni. Tu przestraszył się, że pochłoną go piaski, zwątpił i zatrzymał się.


Ludzie, którzy trwają w wątpliwości, stają się grzęzawiskami. Tylko ci, którzy potrafią zaufać, poznają rzeczywistość.
         Jeśli mnie słuchasz, pojawią się w tobie pewne echa… Kiedyś żyłeś w zgodzie z całością. Tak było w łonie twojej matki. I także potem, gdy jako dziecko mówiłeś tylko „tak”. Nie miałeś jeszcze ego. Jeśli to się zdarzyło, dlaczego teraz nie może się zdarzyć?
    - „Strumień przypomniał sobie, jak przez mgłę, pewien stan, w którym obejmowały go – ramiona wiatru. Przypomniał sobie też, że było to prawdą, choć nie było takie oczywiste”.
 
 Zapamiętaj to wspaniałe stwierdzenie: - oczywiste i normalne niekoniecznie jest prawdziwe.
Oczywiste pasuje natomiast do twojej przeszłości.
        Normalne współgra z twoimi nawykami, niekoniecznie jest prawdziwe. W życiu przychodzi chwila, gdy stajesz w obliczu pustyni…. Wtedy cała wiedza i przeszłość stają się nieistotne. Wszystkie nawykowe sposoby myślenia i działania tracą znaczenie.
     
Ta chwila kryzysu, znalezienia się na pustyni, jest czymś wielkim. W takim momencie możesz zostać przemieniony. Jeśli tylko jesteś dość odważny, by podjąć ryzyko.
    - „ I strumień wzniósł się w oparach w witające go ramiona wiatru, który delikatnie i z łatwością uniósł go i przeniósł przez pustynię….”



Strumień podjął ryzyko. To jedyne sensowne wyjście. Jeśli przyjrzysz się temu, zobaczysz, że wyboru nie ma. Wybór jest tylko dla umysłu zdezorientowanego. W jasnym umyśle wyboru nie ma.
        Jak to? Ano tak : - to nie jest alternatywa. Coś jest dobre, albo złe. Gdy jesteś czysty, masz jasność i wnikliwość, po prostu widzisz, co jest dobre i to robisz. Nie zastanawiasz się, czy czynić dobro, czy zło, nie ma dwóch możliwości. Wybór pojawia się tylko w zamęcie umysłowym.
    Strumień wyraźnie widział, że jest jedyny możliwy sposób, aby nie stać się grzęzawiskiem. Bo stanie się grzęzawiskiem, to jak pójście do piekła.
    I zaryzykował. Stał się parą wodną i uniósł się w wietrze.
- „W witające ramiona wiatru….”


One zawsze są witające. Egzystencja zawsze jest gotowa wziąć cię w objęcia. Tylko ty wciąż biegniesz, wciąż uciekasz.
        Wszechświat zawsze jest kochający, okazuje ci przyjaźń.
Jest bardzo łagodny, opiekuńczy, subtelny, troskliwy. A ty jesteś jego dzieckiem.
       Jeśli jednak czasem masz wrażenie, że egzystencja jest dla ciebie surowa, oznacza to, że z nią walczysz. To twoja walka tworzy problem.


Poznaj swoją prawdziwą tożsamość, bo twoja obecna tożsamość jest fałszywa. Twoje imię jest fałszywe, twoja forma jest fałszywa.     
Hindusi nazywają to  namarupa – nie jesteś ani imieniem, ani formą. Jesteś czymś pomiędzy.
    A kim jesteś, dowiesz się wtedy, gdy się powierzysz. Powierzysz swoją fałszywą osobowość – tożsamość. Dlatego imię i szaty zostają zmienione w sannyasie. Jest to tylko symbol, który mówi, że twoja przeszłość już odeszła.
   
- „Strumień uczył się. Piaski szeptały….
       Bieg strumienia zapisany jest w piaskach pustyni”.

Strumień zrozumiał mądrość piasków, i dopłynął do oceanu.
            Posłuchaj mądrości piasków…….

To opowiadanie ma ogromną wartość. Jeśli pozwolisz, by zapadło w twoje serce, wyrośnie z niego wielkie drzewo. A kiedy przyjdzie czas, rozkwitną na nim wspaniałe, pachnące kwiaty.

piątek, 27 marca 2020

Jak to z piecem było


Czerwiec. Cegła wniesiona na górę przed dom, chorągiewki do oznaczenia łąki przygotowane.



Na krótko przyjechał Henryk – wykosił podjazd i miejsce widokowe pod namioty gości, którzy także niedługo mają zjechać. Upał jak cholera, nic dziwnego, że w końcu kosiarka spalinowa wysiadła.


Henryk wyjechał, dyspozycje wydane, znowu jestem sam. Jeszcze wapno przywieźli, wnoszę worki pod dach. Szykuje się generalny remont Kołyby.


Świt. Rano ma przyjechać ekipa z Ciężkowic: - Jan Gabrjel i Józek.
Jan był na blogu opisany wielokrotnie – bretharianin, pokarmów nie przyjmował dwanaście lat. Sprawa mistyczna, jak z Teresą Neumann.
Ciekaw byłem Józka
Facet złota rączka, niezwykle popularny w Ciężkowicach, krążyły o nim legendy. Specjalista od szczepień w sadach. Wszystkie przeszczepy z jego ręki na drzewkach, przyjmowały się w stu procentach. 
      Do tego wspaniały murarz, studniarz, malarz, kafelkarz i co chcesz. (Jeszcze o Józku napiszę).
Oraz znany był też ze zdroworozsądkowych sentencji, tudzież humoru, który objawiał się przy pracy, którą zwykł był wykonywać pod wpływem. Mianowicie nie przystępował do pracy bez oddania należnego poszanowania gorzałce. Czyli mówiąc krótko, podobno potrzebował wprowadzić do ciała pół litra na dzień dobry. Z Janem w pewnym momencie stanowili duet: - jeden pił i jadł, drugi nie pił i na dokładkę nie jadł. 
Więc ciekawość. Henryk zapoznał się z legendą otaczającą Józia i usunął się chyba na bok profilaktycznie? No nie wiem, w każdym razie ciekawość.

Nadszedł poranek i zajeżdża ekipa. Jan dowodzi: - to trzeba tu, a to tu. Józek niepocieszony: - Chwila moment. Animuszu nie mam, Zbyszek nie pije, ja nie zwykłem pić do lustra, a trzy litry bimbru czeka.

Józio mianowicie okazał się także specem od pędzenia dla swoich oczywiście osobistych potrzeb. Napitek o mocy 50% uzyskiwał z winogron własnych.
Praca stoi więc. Kicha kompletna. Co robić, co robić?
W Woli pod ręką jest tylko Maria od koni, ale ona przecież ciągle powtarza, że jej konie nie lubią woni i gdyby wypiła konie mogą ją skopać dość poważnie być może. Nie wolno ryzykować.
Jest także Wiesia Abramowa, ale ona z kolei ma dziś zamówienie na lepienie pierogów dla Wojtka Judy

I wpadam na pomysł: - Staszek First! Zjadę rowerem po Staszka. No tak, ale on słabo chodzi, zanim tu na górę wejdzie, będzie południe.
Jan wkurwiony nieźle, kilka razy użył słowa pijak z przymiotnikiem w stosunku do Józia. Jednak nadszedł czas wyższej konieczności i Jan jest zmuszony zaoferować pomoc.

Zjeżdżamy na dół. Nie ma przypadków! Akurat Staszek z plecakiem pełnym ochłapów dla psów, wysiada z jakiegoś samochodu, który przywiózł go właśnie z Cisnej.
Dobiegam wołając: - Staszek! Byś się napił? Bo okazja jest! Zdun do Kołyby zawitał, a nie ma z kim się napić.

I zaprawdę powiadam wam cud, cud! Dzieje się mianowicie nie do wiary - Staszek biegnie do swego domu! Biegnie! A zwykle tylko chodzi i to z trudnością! Oto dobiegł! Otwiera drzwi, wrzuca do środka plecak, po czym szybko zamyka i pomykając do samochodu wyjaśnia krótko sprawę: - Jadziem!

Cóż to za precyzyjne krótkie słowo objaśniające właściwie wszystko. 
Proszę się nie śmiać. 
Tylko ludzie na wsi, na prawdziwym zadupiu, potrafią się cieszyć życiem. W mieście żyje się za szybko. W tych kamiennych pustyniach brakuje także kontaktu z naturą……
Jan dowozi nas na górę. Józio szczęśliwy, Staszek szczęśliwy – obaj uśmiechają się szeroko. Jan krąży wkurwiony. Sprawnie zmywam się na grzyby.

Kiedy wróciłem było po pracy. Piec stał w pełnej wysokości, a Józio stał całkiem pewnie narzekając, że w tych Bieszczadach to słabe głowy mają i będzie musiał niestety resztę niedopitą zabrać do domu. 
Staszek był także po pracy i spał na trawie przed domem. Wieczór zapadał, gdy go wreszcie dobudziłem. Jan znowu wykonał transport. A Józio zainteresował się przypowieściami Osho stwierdzając, że ten Hindus to głupi nie był, skoro na trzeźwo takie rzeczy zapodawał.
Wyjechali.
Po raz drugi, na dokończenie pracy ekipa przyjechała, gdy był już Henryk
Józio wyciągnął swoje obowiązkowe trzy litry na dwa dni. Szykowałem się oczywiście na grzyby, kiedy zawołali mnie z tarasu. Jednocześnie usłyszałem dzwonek. 
- Widziałeś taką kielnię? –zapytał Józio.



- Ale fajna! Takiej jeszcze nie widziałem - odpowiadam fotografując gadżet. I dzwoniąc.
- To napijesz się?                                                                                                                  Józek ujął mnie bardzo tym swoim wynalazkiem. Jak tu odmówić temu tak niepospolitemu człowiekowi? Toż to byłaby pogarda ostentacyjna. Wypiłem. Trzepnęło. Tak bywa po pierwszym. Potem jednak poszedłem na grzyby. Rano ekipa wyjechała, a Henryk marudził, że piec krzywy jest.




Tłumaczyłem: - krzywy czy prosty – nieważne. Ma dobrze działać
A jak widać wcale krzywy nie był.
Przez kolejne trzy dni pracowicie smarowałem cegły wodą z olejem dla barwy. Tak zalecał majster.
Piec grzał dobrze – w zimie się sprawdził.

- No i Lux!
(Lux to ulubione słowo Józka).


czwartek, 26 marca 2020

Niebieskie Połoniny


Rano rowerem do sklepu.


Zakupy na tydzień: - dwa chleby, masło, śmietana, kiełbasa, jajka, biały ser, groch, makaron, cebula, włoszczyzna, kakao, płatki owsiane, herbatniki …. Siedemdziesiąt cztery złote. Tanio. Tu koszt jedzenia (letniego samodzielnego bezalkoholowego) to okolice 300 zł miesięcznie.


Konkretne śniadanie - jak widać na apetyt nie narzekam. Do tego dwa popicia. Organizm określił właściwy cykl odżywiania - dwa posiłki, śniadanie i obiadokolacja, oraz naturalny rytm egzystencji - pobudka o świcie, usypianie o szarówce. Niedługo przyjadą goście, mam do wykonania kilka prac.



Po śniadaniu wizyta w lesie, aby wyciąć kije leszczynowe na chorągiewki. Chorągiewki są potrzebne dla wyznaczenia obszaru koszenia dla traktora, który pojawi się za kilka dni.




Potem szykuję okolicznościowy gadżet dla Henryka. Płaski obrzynek pochodzi z góry 686. Także wysuszone trawki z których składa się napis pochodzą z Rabego. No, darzę sentymentem to szczególne miejsce. Przynoszę łupki z potoku i do wieczora powstaje również nowy kawałek chodnika. 


W obu butach odkleiły się podeszwy, można się przewrócić - naprawiam je taśmą, do prac około domowych będą w sam raz.
Na zadupiu każdą rzecz należy doprowadzić do użytkowości i przed wyrzuceniem wykorzystać do imentu.


Dzień kończy się majestatycznie przepięknie krwistym zachodem.



Rano wyruszam rowerem do Dołżycy zamówić cegły – będzie stawiany piec w Kołybie. Jadę przez Balnicę. Nie ma akurat kolejki bieszczadzkiej, nie ma ludzi, cisza – ceremonia drzemki w wykonaniu babci Luny, półwilczycy Wojtka Judy.


W Cisnej odwiedzam Ryśka Szocińskiego w jego Atamanii. To zdjęcie okazuje się ostatnim, bowiem niedługo potem Rysiek udał się na Niebieskie Połoniny. A więc wiersz Ryśka.

Cisza

Jak nieposiany mak
na odległym wzgórzu
księżyc tańczy z gwiazdami
zawstydzony
kryje się za następną
jeszcze większą górą

przytuleni
rozkosz odnajdujemy w swoich oczach
i splecionych dłoniach
wiemy wszystko
nie zbeszcześcimy ciszy słowem.

Następnego dnia przyjechały cegły. Trzeba je teraz wnieść na górę przed wejście. Ot bieszczadzkie gospodarowanie.