poniedziałek, 30 października 2023

Efekt wilka

 


Czyli połączenia i zależności wewnątrz ekosystemów.

Niby nic nowego, ponieważ wiemy, że wszystko jest połączone ze wszystkim, atoli przykład jest istotny, mianowicie chodzi o kaskady troficzne. To są zaburzenia łańcuchów pokarmowych, w których szczytowy drapieżnik oddziałuje na zachowanie i liczebność swoich ofiar, a pośrednio wpływa na wszystkie poziomy ekologicznej piramidy.

   Jedną z najbardziej znanych kaskad troficznych zanotowano w Parku Narodowym Yellowstone, gdy po koniec XX wieku na powrót zasiedlono w nim wilki.


Filmik opisujący wynikłe zmiany (How Wolves Change Rivers) był swego czasu hitem internetu.

 Otóż wilki zredukowały liczebność jeleniowatych i wypchnęły je z otwartych przestrzeni. Jednocześnie ograniczona została liczba kojotów. W efekcie pojawiło się więcej roślin, z drzewami włącznie. Wzrosły populacje gryzoni i zajęczaków. To z kolei stworzyło nisze, wabiące do parku wiele gatunków wymarłych od ponad stu lat, na przykład bobry.

Brzegi rzek wzmocnione roślinnością umocniły się i utrwaliły, koryta ustaliły i zwęziły, bobry potworzyły nowe rozlewiska i nie tylko bioróżnorodność, ale nawet krajobraz Yellowstone się zmienił.

A wszystko za sprawą fascynującego stworzenia nazwanego wilkiem.


Teraz kilka słów o nas, czyli rzekomo o Koronie Stworzenia. Otóż od jakiegoś czasu mówi się o powstaniu nowego gatunku, a nawet superorganizmu, tudzież antropocenie – erze  człowieka. Warstwą geologiczną umożliwiającą w przyszłych epokach jej identyfikację będą pokłady plastikowych śmieci.

 

 

piątek, 27 października 2023

Kosmiczny Instrument Zbawienia

 


Nożownicy mieli tylko jedną kosmologiczną wizję

Była to wizja Maszyny Zbawienia

Rysowali ją na ścianach swoich domów, rzeźbili na trzonkach noży, ich nieliczne dzieci przenosiły ją z opowieści dorosłych patykiem na piasek. Śpiewali o niej swoje płaczliwe psalmy, które były tak dziwaczne i smutne, że tylko oni sami mogli ich słuchać.

    Głosili, że Kosmicznym Instrumentem Zbawienia jest ruch obrotowy i ten wielki, który porusza po orbitach dalekie gwiazdy, zodiak i cały wszechświat, ale też i ten mały, obecny w wytworach ludzi, kołach młyńskich, korbach, zegarach, kołach u wozu, w ucieraniu maku, w lepieniu garnków. Oraz ten najmniejszy, który podobno drga we wszystkich najmniejszych cząsteczkach, z których składa się wszechświat.

     Opisałabym to tak, że Słońce, wprawione na początku czasu w ruch obrotowy, jest gigantycznym odkurzaczem – wyciąga  światło z materii, podaje je na orbity planet i na ogromne wodne koła zodiaku. A z nich ów ruch podaje światło wyżej, do granic całego świata, skąd światło pochodzi.

   Światło żyje w duszach ludzi i zwierząt, tam mieszka w ukryciu, zahibernowane, zamknięte w puszce. Księżyc zaś jest statkiem transportowym – przewozi dusze zmarłych ludzi z ziemi na słońce. Przez każdą pierwszą połowę miesiąca zbiera je i staje się coraz bardziej świetlisty; idzie do pełni. W drugiej połowie miesiąca oddaje je Słońcu, więc w nowiu znowu jest pusty, rozładowany. Stoi między ziemią a słońcem, wypróżniony, gotowy do swojej dalszej pracy. Srebrzysty tankowiec.

   Słońce będzie trwać tak długo, śpiewają psalmy Nożowników, aż wyssie wszystkie cząstki światła i odda je Właścicielowi. Potem przepadnie, zgaśnie, rozkruszy się, a z nim Księżyc i potem połamią się harmonie Zodiaku. Cała wielka skomplikowana Maszyna Kosmiczna zazgrzyta, stanie i w końcu rozpadnie się z trzaskiem. Niepotrzebne okażą się galaktyki. Obrzeża świata znajdą się w jego centrum.

-----------------------------------------------------------

                    Urywek z rozdziału "Nożownicy", książka  "Dom dzienny, dom nocny" - Olga Tokarczuk.

czwartek, 26 października 2023

Dachy





W rodzinie Goetzenów był jeden profesor, prawdziwy profesor, który całe życie czytał książki, studiował, podróżował. Nazywał się Jonas Gustaw Wolfgang Tschaschawitz von Goetzen. W ciągu swojego życia (1862-1945) napisał wiele książek o historii religii, z których najważniejszymi były dwie – o śląskiej mistyce z 1914 roku i Ursprung der Religion z 1918. W życiu miał dwie pasje: religię i dachy.




Musiało być coś wspólnego w tych dwóch tematach, tak myślał, musiały się jakoś dopełniać. Religią zainteresował się jako młody chłopiec, w czasie jednej bożenarodzeniowej mszy w wiejskim kościele, gdzie na owalnym obrazie wokół Matki Boskiej unosili się świeci z atrybutami swoich męczeńskich śmierci.


Dachy natomiast były pasją powstałą później, podczas kolejnej przebudowy pałacu, gdy trzeba było zmienić całe stare pokrycie i położyć nowoczesną dachówkę. Cokolwiek miał robić Jonas Gustaw Wolfgang, zawsze musiało to być dokładne, pieczołowite i staranne. Przeczytał więc wszystko o dachach, pokryciach, dachówkach i gontach. W przypływie rewolucyjnej odwagi, jaką pachniał na początku wieku cały zeitgeist, zdecydował się na zmianę tradycyjnej karpiówki, zwanej berlinką, na bardziej uniwersalną, w estetyce gotycką, nawiązującą do architektury Zachodu – jasnoceglastą „mniszkę”. Odtąd Szlos był z powodu pokrycia dachu ewenementem na Śląsku. Przyjeżdżali go oglądać bliżsi i dalsi sąsiedzi, księża i architekci. Szlos wyglądał jak burgundzki zamek, jak klasztory w Bawarii.


Gdziekolwiek Jonas Gustaw Wolfgang wyjeżdżał, jego oczy szukały dachów. Niby nieuważnie, powoli przesuwały się z pociągów po górnych strefach mijanych miast, ale w gruncie rzeczy widziały każdy komin, każdy spad. Dzięki rodzajom dachów Jonas orientował się, w jakiej części Europy się znalazł.

Studiował w Lozannie i Genewie. Poznał tam Freuda, Frazera i Durkheima. Ogromne wrażenie zrobił na nim Rudolf Otto. Szwajcarskie dachy są jednymi z najpiękniejszych na świecie. Dachówki robią tam z niezwykłej, wielokolorowej gliny i nie ma dachu, który byłby jednolity w kolorze. Płaszczyzny mienią się odcieniami, zadziwiają tysiącem kolorów, jakie może przyjąć zwykła glina. Wyglądają jak patchworki.


W Szwajcarii trzeba zawsze brać pokoje na najwyższych piętrach hoteli i patrzeć z okien na te fascynujące dachy. Dachówek nie układa się tak jak na Śląsku, w koronkę, ale w rybią łuskę, więc domy wyglądają jak wielkie ryby odwrócone brzuchami do góry, wyrzucone na ląd z jakichś niewyobrażalnych mórz.

Potem, w Heidelbergu zrobił doktorat z życia i pism legendarnej śląskiej świętej o imieniu Kummernis. Wykładał na uniwersytecie, a specjalizował się w sektach działających na Śląsku w okresie reformacji. Zwłaszcza w Szwenkfeldystach i Nożownikach. Pisał o tym artykuły.

    Dachy w Heidelbergu są typowo niemieckie – czerwone i stalowe. Strzeliste zwieńczenia kościołów mają antracytowy kolor, który uspokaja oczy. Po wykładach szedł spacerem na zamek i patrzył z góry na miasto szemrzące wieczorami od taniego studenckiego wina z jabłek i naukowych teorii.

    Istnieje jakiś ulotny związek między religią ludzi a dachem domu. Pierwsze skojarzenie jest banalne – że to najwyższa sfera. Nic z tego skojarzenia nie wynika. Chodzi o coś innego. Jonas Gustaw wpadł na to kiedyś, patrząc z góry, właśnie z tarasów heidelbergowskiego zamku na miasto.

Oto zarówno dach – jak i religia jest ostatecznym zamknięciem, które zamyka zarówno przestrzeń, oddziela ją od reszty przestrzeni, od nieba, od nieskończoności świata. Dzięki religii można normalnie żyć i nie przejmować się wszelką nieskończonością świata, która inaczej byłaby nie do zniesienia, a w domu schować się bezpiecznie.

                      Dom dzienny, dom nocny - Olga Tokarczuk

------------------------------------------------------------------------------

PS. Zamieszczony urywek z rozdziału pod tytułem „Dachy” zaciekawił mnie i zastanowił. Otóż w zdaniu: - dzięki religii można normalnie żyć - słowo „normalnie” napisałbym właśnie tak, w cudzysłowie. Uważam bowiem, że dopóki człowiek nie zapozna się z historią religii, dopóki chociaż nie liźnie religioznawstwa, dopóty nie uda mu się wyjść z myślowego zasklepienia.

    Według mnie należy rozróżnić religię obcą, narzuconą siłą, tudzież wielowiekową indoktrynacją, która zamyka, oducza myślenia, oddziela od niezbędnych człowiekowi tęsknot do rodzimego sacrum czczonego przez dziadów i ojców.

 

 

 



środa, 25 października 2023

Jego Osobistość Zezio

 




Żona otworzyła przede mną Świat Pluszaków, tudzież innych bibelotów. Jako że zawsze uważałem, iż przedmioty także mają dusze, polubiłem natychmiast ten niby nowy świat. A w nim, w tym świecie zróżnicowanych Osobistości, niektóre z nich wydały mi się szczególnie sympatyczne. Ta sympatyczność zmieniła się nawet w miłość.

Landrynkowego Zająca pokazałem, pora na Zezia.

Czemu Zezio? Z powodu że zezowaty on. Mój nieżyjący już piesek Dyzio, nieco sfatygował Zezia, prawdopodobnie z zazdrości, połykając jego lewe ucho. Po tej awanturze Dyzio został zrugany, bardzo się zawstydził, atoli Zezia do zabawy już więcej nie dostał, a lewe ucho obraziło się i postanowiło nie odrosnąć.

Zabrałem Zezia do lasu i wyszła sesja przeważnie grzybowa. Znaleźliśmy z Zeziem stary (zielony już) rożek kozła i kolejną czaszkę, a na ostatnim zdjęciu widać Jego Osobistość Zezia na tle innego przedmiotu z duszą – plecaka (z nitką Ariadny), który ma obecnie 56 lat.











W mazowieckim lesie było tego dnia wyjątkowo przecudnie!

Nie trzeba w lesie kląć, lepiej kapelusz zdjąć ....                                                                                                    

poniedziałek, 23 października 2023

Poszukiwanie konia

     


Einstein powiedział kiedyś: - „Natura pokazuje nam tylko ogon lwa, nie ma jednak wątpliwości, że w naturze istnieje lew, choć nie może się objawić w całości z powodu ogromnych rozmiarów”.

Jeśli Einstein ma racje, na co wygląda, wtedy być może okaże się, że cztery siły to ogon lwa, podczas gdy lew jest wielowymiarową czasoprzestrzenią. Ta idea podsyca nadzieje, że fizyczne prawa Wszechświata, których konsekwencje wypełniają całe ściany bibliotek książkami pełnymi tabel i wykresów, można będzie pewnego dnia zawrzeć w jednym równaniu (Unifikacja).

Einstein sformułował zasadę fizyczną nie wiedząc o istnieniu prac Riemanna. Nie znał więc matematycznego języka, który umożliwiłby jej wyrażenie. Spędził trzy lata pełne frustracji, od 1912 do 1915 na desperackich poszukiwaniach odpowiedniego formalizmu matematycznego. W końcu napisał rozpaczliwy list do swego przyjaciela matematyka Grossmanna, błagając: - „Grossmann, musisz mi pomóc, bo inaczej zwariuję!”

                                   Cegiełka matematyczna.

      Na szczęście Grossmann przeglądając literaturę w poszukiwaniu rozwiązania problemu Einsteina, natknął się na tensor metryczny Riemanna, ignorowany przez fizyków od sześćdziesięciu lat. Einstein natychmiast stwierdził, że jest to klucz do rozwikłania problemu. To była ta brakująca cegiełka matematyczna.

    Jako że wszystko jest połączone ze sobą, można powiedzieć, że cegiełka matematyczna rządzi także rynkami finansowymi.

Tensor metryczny Riemanna okazał się polem Faradaya dla grawitacji!

Einstein wykorzystał całą pracę Riemanna, przekształcając ją linijka po linijce, aby zakończyć swe wielkie dzieło. Pisał potem: - „ Grossmann podsunął mi potrzebny matematyczny wątek, który był już dawno rozwiązany przez Riemanna”.

Obecnie ta fizyczna interpretacja słynnego wykładu Riemanna, nazywana jest ogólną teorią względności, a równania pola Einsteina są zaliczane do najważniejszych idei w historii nauki.

Równania Einsteina wyrażone za pomocą tensora metrycznego Riemanna zyskują wdzięk, lekkość i elegancję, jakiej dotąd nie znano w fizyce. Laureat Nagrody Nobla Subrahmanyan Chandrasekhar nazwał to odkrycie „Najpiękniejszą teorią, jaka kiedykolwiek istniała”.


Teoria Einsteina jest tak prosta, a jednocześnie tak potężna, że fizycy wręcz dziwią się jej doskonałości. Vicktor Weisskopf, fizyk z Massachusetts Institute of Technology, powiedział kiedyś: - „Przypomina mi to historię pewnego chłopa, który zapytał inżyniera, jak działa silnik parowy. Inżynier wyjaśnił chłopu dokładnie, którędy przechodzi para, jak porusza się w silniku i tak dalej. Chłop wysłuchał i mówi: - rozumiem wszystko, ale gdzie jest koń?”

  

niedziela, 22 października 2023

Landrynkowy Zając

 

Deszczowa niedziela, dzień akurat na przedstawienie Czytelnikom Landrynkowego Zająca, który także podróżował w tym roku z autorem.

Krasnoludki już pokazywałem, ale nie da się ich pominąć, jako że grzyby należą do Królestwa Krasnoludków. I sympatyczna żabka.




 I gwiazda dzisiejszego wpisu, która pokaże się jeszcze nie jeden raz – Landrynkowy Zając.

Zając siedzi między innymi na siarkowcu. Siarkowiec rośnie na drzewie i jest grzybem jadalnym. Pysznym grzybem jadalnym.











piątek, 20 października 2023

Trzy grosze

 


Bajka polityczna.

Dawno temu, w małej podgórskiej wiosce żyła sobie biedna wdowa, która miała syna jedynaka o imieniu Jacenty. Syn sprawiał matce ciągłe bóle głowy, ponieważ za nic miał normy przyzwoitości: a to podebrał jajka kurom sąsiada, a to skradł garnki z płotu sąsiadki i za grosze sprzedał karczmarzowi, a to wtrąbił garniec śmietany przygotowany do sprzedaży na targu przez ubogą, steraną życiem matkę.

   Przychodzili ludzie do rodzicielki na skargę, miała ona wielkie utrapienie z powodu syna. A ów szedł w zaparte, wypierał się wszystkiego i bezczelnie kłamał. Jednym słowem wyrastał na porządnego łachudrę.

    Matka usiłowała oszczędzić pieniądze, aby w końcu wyprawić syna w świat i pozbyć się kłopotu, aliści co zaoszczędziła, to wydała i ciągle miała nie więcej niż trzy grosze.

Jacenty w końcu dorósł i matka powiedziała do niego:

- A idź ty sobie precz w świat i tam dokazuj z innymi podobnymi tobie, bo ja już nie mam zdrowia na znoszenie twoich wyczynów.

To powiedziawszy dała synowi przyoszczędzone trzy grosze na drogę, po czym na koniec dodała:

- Te trzy grosze to tylko symbol, ale dopóki masz je w kieszeni, one ciebie ochronią, pomimo tego, że właściwie jako diabelski pomiot na to nie zasługujesz. Jeśli się ich pozbędziesz będzie w trymiga po tobie.

Jacenty był kontent z takiego obrotu sprawy, bo w rodzinnej wiosce setnie mu się już nudziło.

Na odchodne odwrócił leżącego na progu kota ogonem do przodu, co uwielbiał robić, po czym wziął i poszedł.

Szedł dzień cały i całą noc, aż zaszedł do miasteczka. Jako że do pracowitych nie należał, rozpatrzył się w sytuacji i zagnieździł u podstarzałej, ale jeszcze niczego sobie kobiety, którą szybko zjednał swą młodzieńczą jurnością. Wikt miał obfity, szybko zmężniał, a rozglądał się dalej po miasteczku, bo ego mu się rozdęło i zamarzyła kariera i bogactwo. A że jak już wiemy do pracowitych nie należał, rozmyślał o stanowisku księdza, atoli nie było to takie proste – należało przejść, przynajmniej oficjalnie na celibat, a to już niespecjalnie Jacentego kręciło.

      Nażarty, zadowolony, chadzał tymczasem w porze poobiedniej na łąkę, kładł się na trawie i rozmyślał:

- Gdyby tak było w miasteczku biuro Pisu-u, zapisałbym się, a wtedy przy moich zdolnościach odwracania kota ogonem wysokie stanowisko wśród pisowskich jejmościów murowane. Poznaliby się na mnie chyżo i dostałbym odpowiednie stanowisko. No a wtedy, na takim wysokim stołku, tobym nakradł się już po kokardkę.

Albo porwę żonę jakiemuś bogatemu komu i jak nie zechce płacić, zagrożę, że ją z powrotem puszczę do domu?

     Niestety były to tylko marzenia - nie było jeszcze Pisu, więc Jacenty przystał do węgierskich tołhajów, jako że rzecz dzieje się w Beskidach. I rabował razem ze zbójami i mordował kogo popadło, a że wyróżniał się okrutnictwem, jeszcze większym niż herszt zwany Orbańcem (niewykluczone, że był to jeden z przodków Orbana) szybko został wybrany nowym hersztem. 

A odbyło się to tak: - zbóje popili tęgo, po czym Jacenty wstał i rzekł krótko:

 - Tera ja będę hersztem!

Na co z ławy poderwał się chwiejnie Orbaniec krzycząc: – A po moim trupie! To niedemokratyczne wybory, żądam reasumpcji!

Już ja ci dam reasumpcję – odpowiedział Jacenty i przerwał protest oponenta zdzielając owego ciupażką bez łeb. Po czym dodał: - cham to innego języka nie rozumie!

Jako że wyjaśniła się sprawa obsady stanowiska, więc niezwłocznie odsunięto nieboszczyka pod ścianę i wartko zarządzono stypę.

Kiedyś w czasie pijatyki w gospodzie, natrafił Jacenty na dnie sakiewki na owe trzy grosze, które dostał od matuli, a o których całkiem zapomniał. I niewiele myśląc cisnął je w kąt.

    Orzekł: - Jutro znowu obrabuję do cna kogoś, a jak będę miał kaprys to i zamorduję ze szczególnym okrucieństwem – co mi tam po jakichś głupich trzech groszach!

Azaliż jako, że wszystko dzieje się w odpowiednim miejscu i czasie, więc zanim kur na świt trzeci raz zapiał, cała śpiąca banda wpadła w ręce hajduków.

I zakończył życie Jacenty w sposób tragiczny, ale zasłużony wielce – oto wyzionął ducha na haku, powieszony za ziobro.

czwartek, 19 października 2023

Mądry pies

 


Fizyka kwantowa uczy, że wszystko jest połączone ze wszystkim, a jedno słowo wywołuje kolejny wątek. Takim ostatnim słowem z bloga, wywołującym temat, było słowo PIES.

     Jak wiemy, jesteśmy dziś zasypywani śmieciem informacyjnym, w tym także zwykłymi kłamstwami. Wydaje się, że skłonność do konfabulacji ludzie mają zapisaną w genach.

   Z tego powodu staram się pisać o faktach po wielokroć sprawdzonych, a więc najlepiej sprzed wielu lat.

Czas bowiem jest nie tylko jest najlepszym lekarzem dla duszy, ale także bezwzględnie weryfikuje wydarzenia.

    Oto w roku 1953 pewne, niby błahe wydarzenie nabiera wagi. W East Greenwich (Rhode Island) gwałtowną popularność zdobywa pewien pies. Okazuje się, że ten pies potrafi porozumiewać się bez słów.

     - Jak to bez słów?

- Ano tak. Człowiek mówi, pies szczeka.

Czy nie miałeś nigdy Czytelniku bliskiego kontaktu z psem, któremu wściekłość odebrała rozum?

Taki pies nie myśli. Także rozwścieczony człowiek, w pewnych sytuacjach nie myśli, nie różniąc się w tym momencie od psa. Czy mam dać przykład?

   Zupełnie inna sytuacja bywa w chwilach, kiedy patrzysz w oczy psa i próbujesz nawiązać z nim mentalną nić porozumienia i widzisz Zrozumienie. Czujesz, że pies odbiera twoje myśli, a ty odbierasz jego myśli. 


Ale dość wynurzeń.

     Dr Henry Nugent, z Rhode Island College of Education, badając wyżej wymienionego psa, powiedział, że nie tylko jest on żywą zagadką, zagadką porywającą, ale i zagadką wstrząsającą zarazem.

    Inny badacz, który włączył się w temat badania niezwykłego psa, ojciec badań nad parapsychologią - J.B. Rhine, nazwał tego niezwykłego psiaka – „ zdumiewającą istotą, której zdolności nie sposób wyjaśnić w sposób ludzki”.

     Właściciele psa, państwo Wood, nazywali tego niezupełnie rasowego beagle’a imieniem Chris. Przyjaciel rodziny, specjalizujący się w uczeniu psów opowiadał, że jednego ze swych psów nauczył liczyć do dziesięciu.

     Czy Chris to potrafił?

Chris umiał nieco więcej. Okazało się, że znał się na rachunkach lepiej od swoich właścicieli. Najpierw liczył do miliona, pierwiastkował w swojej psiej pamięci i jeśli chodzi o matematykę, mógłby zdać do niejednej szkoły.

     Sprawa stała się przedmiotem zainteresowania opinii publicznej.

Opracowano system porozumiewania się z psem. Do akcji wkroczyli fachowcy, podjęto różnorakie niesamowite eksperymenty. Być może napiszę o tych eksperymentach.

   Wróćmy do matematyki.

Mając matematyków za rywali (wybitnych matematyków) Chris rozwiązał zadanie testowe w ciągu czterech minut, a to samo zadanie pierwszemu z dwunożnych mistrzów zajęło minut dziesięć!

     Wielka, ogromna konsternacja!

Po kilkunastu minutach naukowcy jednak ochłonęli i zadają Chrisowi proste pytanie: - Jak tego dokonałeś?

- Pada odpowiedź: - mądry pies.


P.S.  Jak powyższy wpis ma się do naszej polskiej rzeczywistości? Ano jest gościu, który patrzy na nas z telewizora i ma ksywkę Pies. Ten ma z kolei rzadką umiejętność rozmowy plecami. Azaliż wizerunku owego Czytelnikom oszczędzę. 





środa, 18 października 2023

Wracać psem

Budzę się i sprawdzam godzinę – jest trzy po szóstej. Czyli budzik w głowie, nastawiony wieczorem na szóstą, działa niezwykle precyzyjnie. Mam trzy godziny do odjazdu.





Pojadłem, po czym powoli zwijam dobytek – poprawiła się pogoda, nie tylko nie pada – słońce usiłuje przebić się przez chmury. Nie pada, ale namiot zwijam mokry - domowe suszenie będzie obowiązkowe.




Zapinam już plecak, gdy na ścieżce prowadzącej z lasu, z góry, pokazuje się wielki pies - owczarek. Biegnie śmiało, widać, że to jego teren i pewnie codzienny poranny obchód. Niemal wpada na mnie – tak był zajęty wąchaniem, że nie zauważył intruza. Zatrzymuje się jak wryty, widzę zaskoczenie w jego spojrzeniu. Stoi tak kilka sekund, po czym macha przyjaźnie ogonem, zaznacza miejsce i odbiega w górę.

Plecak na człowieku - o ósmej ruszam i ja pod górę – mam tylko kilometr do przystanku, a całą godzinę do odjazdu. Luzik.

Wychodzę z lasu prosto na autobus, którym niedługo będę jechał. Telefonuję do żony z informacją, że będę wracał „psem”.


Jak to psem będziesz wracał?

Wysyłam zdjęcie wyjaśniające sprawę.






17 czerwca 2023, godz. 9.05 - mija pięćdziesiąta pierwsza godzina dwudniowego wypadu w Bieszczady.


- Taki krótki pobyt? To ci się opłacało? – pytali znajomi.

- Bardzo mi się „opłacało” – odpowiadałem – zrobiłem sporo fajnych zdjęć, a podobnie krótkie, ale aktywne wyskoki, nieco przed sezonem, oraz jesienią, wprost uwielbiam.

 51 godzin, a relacja na blogu zajęła dwa tygodnie.

W życiu liczy się bowiem jakość, a nie ilość. Liczy się intensywność, suma wrażeń. Bo czyż nie jest tak, że dwa szare, zwykłe dni, spędzone w miejscu zamieszkania zacierają się w pamięci niemal natychmiast?

Pluszaki w domowym zaciszu odpoczywają przed kolejną wycieczką.