sobota, 7 października 2023

Rybne

 W puszczę wszedłem o 13.20 i po pierwsze primo napotkałem tłuste winniczki.

Po drugie primo znowu postanowiłem zejść ze szlaku i skrócić sobie drogę przejściem na przełaj, według kompasu w głowie, nie doceniając trudności terenowych. Powalone drzewa, ślisko na mokrych liściach, więc na spadkach wykonałem kilka fikołków, a przez takie miejsca, jak wąwóz ze zdjęcia przechodziłem odwiecznym sposobem na czworakach.


Z powodu wspomnianego powyżej skrótu, czas wędrówki uległ istotnemu wydłużeniu i w Rybnem znalazłem się dopiero o 17.00. Nader często popraweczki powodują pogorszeczki.

Pić się chce. Miałem tylko półlitrową butelkę wody i już dawno ją opróżniłem. Mijane strumienie po nocnym deszczu mętne - woda nie nadawała się do picia. Zmierzam szparko do znajomego sklepu z ogródkiem piwnym, a tu kicha! Sklepu nie ma, zlikwidowany.

Pytam gdzie tu inny sklep i dopiero w Groszku, przy skrzyżowaniu Hoczew-Czarna kupuję piwo i natychmiast łapczywie je wychłeptuję obok sklepu, bo tu nie ma ogródka, więc alternatywy innej nie ma poza „na stojąco”. Chwila oddechu na przejedzenie czekoladą.


Przypomina mi się jedna z moich dawnych sentencji: - Ryba to ma dobrze. Gdy chce się jej pić to tylko otwiera pyszczek, bul, bul i już jest napita.                 

Kupuję wodę. Ceny w Groszku przystępne – za piwo i wodę płacę 5 zł.

Miałem jeszcze w planie A na dziś odwiedziny u Dymitra, ale to kawałek drogi w stronę Górzanki, a deszcz wisi nad głową i nogi w tyłek mi weszły po tylu kilometrach. Poza tym Dymitr mieszka sam w wielkim domu, jest gościnny i będzie nalegał, żebym nocował u niego. Przesunę tę wizytę na jutro, bo przecież nie po to brałem namiot, żeby spać pod dachem.

Rozglądam się za jakimś znośnym miejscem pod namiot. Przemierzam kilkaset metrów szosą, a następnie podchodzę do góry ponad domy, przedzierając się przez ociekające wodą, gęste zielska (czuję, że buty przemokły) sięgające do piersi 

Jestem już dość wysoko, gdy natrafiam na starą, nieużywaną drogę polną serpentynową. Nieużywaną, bo niemal na jej środku rośnie dziesięcioletni modrzew. Jaki tu leży piękny kamień! Od razu się nim zachwyciłem.



Czy to dobre miejsce pod namiot? A tu nie ma już czasu na deliberacje, bo deszcz, który zapowiadał się dzień cały, właśnie podjął decyzję.

Zmieniam się w automat - Wyjąć namiot z plecaka. Plecak, zdjętą kurtkę i koszulę okryć peleryną. Postawić namiot. Leje coraz bardziej. Jeszcze umocować tropik i gotowe. Teraz plecak do środka i nura za nim! Suwak w dół i drzwi zamknięte.

Mokry T-shirt zamienić na zapasowy. Spodnie są tylko lekko wilgotne, na razie w nich siedzę. Minęła godz. 18,00 - zabieram się do obiadokolacji. Jak dobrze jest we własnym domu! Uważam nawet, że dobrze to mało - jest cudnie!


Wysyłam smsa do Dymitra, że zamiast dziś, zjawię się u niego jutro. Po chwili wiadomość, że on jutro jedzie do Sanoka. Umawiamy się na lipiec, gdy pojawię się w Bieszczadach na dłużej. 

Następuje chwila błogosławionej odsapki w malowniczej scenerii namiotowej, gdy na zewnątrz ulewa. Misio już się ułożył do snu, a plastuś trochę pomarudził, a potem sobie poszedł. 



Odrobina filozofii - wymyślam, że dobrze mi w samotności, która najlepiej uwypukla piękno nawet tak mokrej  chwili.

Albo inaczej -  piękno kocha samotnych wielbicieli. Nadpływa coraz większa senność, jeszcze ceremonia krótkiej modlitwy dziękczynnej - Ach! Po czym znużony do imentu usypiam jak kamień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz