Odchodzę, oglądając się za
siebie kilka razy.
Postanawiam trzymać się szlaku. Szeroka
droga biegnie początkowo wzdłuż linii masztów wysokiego napięcia. Aliści na
drodze znowu pojawia się sławna bieszczadzka glina, na którą od iluś tam godzin
pada deszcz, więc jest mocno błotniście, tudzież ślisko. Ale idzie się.
Idzie się jakoś do chwili, kiedy droga dobiega do
niecki – lokalnego zagłębienia terenu. W tym miejscu wody zebrało się już do
kolan, droga jest zalana od lewej do prawej i chciał nie chciał - muszę ominąć
ten odcinek lasem. Omijanie wodnej przeszkody gąszczem leszczynowym zajęło
trochę czasu, ale korzyścią było foto milutkiej orzesznicy
leszczynowej. Zupełnie się nie bała.
Po tej przeprawie szedłem już tylko zygzakami z góry, cięgiem przez
ciemny bór. Kiedy wyszedłem z leśnego tunelu na części nieco bardziej widokowe,
przypomniała mi się historia Dymitra. W
skrócie historia, aby osłonić człowieka od jadu tych, którzy nie mają pojęcia o życiu.
Poznaliśmy się w 2013 roku na Łemkowskiej Watrze w Żdyni. Dymitr jest Bojkiem, urodził się w Terce.
W 1947 roku, mając 17 lat dołączył do ukraińskich
powstańców i broniąc swojej ziemi walczył z polskimi komunistami i NKWD. Dobrze strzelał, dlatego został
snajperem. Jesienią cześć jego sotni przebiła się na Ukrainę, a on ze swoją czotą,
z bronią w ręku, przez Słowację i Austrię
doszedł do strefy amerykańskiej w Bawarii.
Potem wylądował na krótko w Anglii,
by ostatecznie dotrzeć do Kanady. Tam
po kilku latach założył, a potem rozkręcił biznes. Dymitr to zmyślny człowiek, tak zwana złota rączka, a nawet wynalazca. Po czterdziestu latach w Kanadzie, kiedy umarła jego żona,
postanowił wrócić w strony rodzinne. Jego dzieci czują się już Kanadyjczykami i przyjeżdżają w Bieszczady do ojca jedynie w odwiedziny.
„Oni łaskawie raczą przyjeżdżać"- mówi Dymitr. To im powiedziałem, żeby się nie
katowali, niech siedzą w tej swojej Kanadzie. Dymitrowi
początkowo to mocno uwierało, ale z czasem mu przeszło. Tak, tak – czas jest
przy wielu zgryzotach jedynym skutecznym lekarzem.
I już widzę z oddali tę nieszczęsną cywilizację, panoszącą się na zniszczonej
łączce ponad ulicą Zielone Wzgórze, a
za chwilę-moment jestem na szczycie zbocza i patrzę na maki, mocno sfatygowane
nocną ulewą. Poza tym maki są delikatne i krótkotrwałe, tudzież także wszystko inne mija zgodnie
z przypisanymi cyklami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz