środa, 18 października 2023

Wracać psem

Budzę się i sprawdzam godzinę – jest trzy po szóstej. Czyli budzik w głowie, nastawiony wieczorem na szóstą, działa niezwykle precyzyjnie. Mam trzy godziny do odjazdu.





Pojadłem, po czym powoli zwijam dobytek – poprawiła się pogoda, nie tylko nie pada – słońce usiłuje przebić się przez chmury. Nie pada, ale namiot zwijam mokry - domowe suszenie będzie obowiązkowe.




Zapinam już plecak, gdy na ścieżce prowadzącej z lasu, z góry, pokazuje się wielki pies - owczarek. Biegnie śmiało, widać, że to jego teren i pewnie codzienny poranny obchód. Niemal wpada na mnie – tak był zajęty wąchaniem, że nie zauważył intruza. Zatrzymuje się jak wryty, widzę zaskoczenie w jego spojrzeniu. Stoi tak kilka sekund, po czym macha przyjaźnie ogonem, zaznacza miejsce i odbiega w górę.

Plecak na człowieku - o ósmej ruszam i ja pod górę – mam tylko kilometr do przystanku, a całą godzinę do odjazdu. Luzik.

Wychodzę z lasu prosto na autobus, którym niedługo będę jechał. Telefonuję do żony z informacją, że będę wracał „psem”.


Jak to psem będziesz wracał?

Wysyłam zdjęcie wyjaśniające sprawę.






17 czerwca 2023, godz. 9.05 - mija pięćdziesiąta pierwsza godzina dwudniowego wypadu w Bieszczady.


- Taki krótki pobyt? To ci się opłacało? – pytali znajomi.

- Bardzo mi się „opłacało” – odpowiadałem – zrobiłem sporo fajnych zdjęć, a podobnie krótkie, ale aktywne wyskoki, nieco przed sezonem, oraz jesienią, wprost uwielbiam.

 51 godzin, a relacja na blogu zajęła dwa tygodnie.

W życiu liczy się bowiem jakość, a nie ilość. Liczy się intensywność, suma wrażeń. Bo czyż nie jest tak, że dwa szare, zwykłe dni, spędzone w miejscu zamieszkania zacierają się w pamięci niemal natychmiast?

Pluszaki w domowym zaciszu odpoczywają przed kolejną wycieczką. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz