Bajka polityczna.
Dawno temu, w małej podgórskiej wiosce żyła sobie biedna wdowa,
która miała syna jedynaka o imieniu Jacenty.
Syn sprawiał matce ciągłe bóle głowy, ponieważ za nic miał normy przyzwoitości:
a to podebrał jajka kurom sąsiada, a to skradł garnki z płotu sąsiadki i za
grosze sprzedał karczmarzowi, a to wtrąbił garniec śmietany przygotowany do
sprzedaży na targu przez ubogą, steraną życiem matkę.
Przychodzili ludzie do rodzicielki na skargę, miała ona wielkie
utrapienie z powodu syna. A ów szedł w zaparte, wypierał się wszystkiego i bezczelnie
kłamał. Jednym słowem wyrastał na porządnego łachudrę.
Matka
usiłowała oszczędzić pieniądze, aby w końcu wyprawić syna w świat i pozbyć się
kłopotu, aliści co zaoszczędziła, to wydała i ciągle miała nie więcej niż trzy
grosze.
Jacenty w końcu dorósł i matka
powiedziała do niego:
- A idź ty
sobie precz w świat i tam dokazuj z innymi podobnymi tobie, bo ja już nie mam
zdrowia na znoszenie twoich wyczynów.
To powiedziawszy dała synowi przyoszczędzone trzy
grosze na drogę, po czym na koniec dodała:
- Te trzy
grosze to tylko symbol, ale dopóki masz je w kieszeni, one ciebie ochronią,
pomimo tego, że właściwie jako diabelski pomiot na to nie zasługujesz. Jeśli
się ich pozbędziesz będzie w trymiga po tobie.
Jacenty był kontent z takiego
obrotu sprawy, bo w rodzinnej wiosce setnie mu się już nudziło.
Na odchodne odwrócił leżącego na progu kota ogonem
do przodu, co uwielbiał robić, po czym wziął i poszedł.
Szedł dzień cały i całą noc, aż zaszedł do
miasteczka. Jako że do pracowitych nie należał, rozpatrzył się w sytuacji i
zagnieździł u podstarzałej, ale jeszcze niczego sobie kobiety, którą szybko
zjednał swą młodzieńczą jurnością. Wikt miał obfity, szybko zmężniał, a
rozglądał się dalej po miasteczku, bo ego mu się rozdęło i zamarzyła kariera i
bogactwo. A że jak już wiemy do pracowitych nie należał, rozmyślał o stanowisku
księdza, atoli nie było to takie proste – należało przejść, przynajmniej
oficjalnie na celibat, a to już niespecjalnie Jacentego kręciło.
Nażarty,
zadowolony, chadzał tymczasem w porze poobiedniej na łąkę, kładł się na trawie
i rozmyślał:
- Gdyby tak
było w miasteczku biuro Pisu-u, zapisałbym się, a wtedy przy moich zdolnościach
odwracania kota ogonem wysokie stanowisko wśród pisowskich jejmościów murowane.
Poznaliby się na mnie chyżo i dostałbym odpowiednie stanowisko. No a wtedy, na
takim wysokim stołku, tobym nakradł się już po kokardkę.
Albo porwę
żonę jakiemuś bogatemu komu i jak nie zechce płacić, zagrożę, że ją z powrotem
puszczę do domu?
Niestety były to tylko marzenia - nie było jeszcze Pisu, więc Jacenty przystał do węgierskich tołhajów, jako że rzecz dzieje się w Beskidach. I rabował razem ze zbójami i mordował kogo popadło, a że wyróżniał się okrutnictwem, jeszcze większym niż herszt zwany Orbańcem (niewykluczone, że był to jeden z przodków Orbana) szybko został wybrany nowym hersztem.
A odbyło się to tak: - zbóje popili tęgo, po czym Jacenty wstał i rzekł krótko:
- Tera ja będę hersztem!
Na co z ławy poderwał się chwiejnie Orbaniec krzycząc: – A po moim trupie! To niedemokratyczne
wybory, żądam reasumpcji!
- Już ja ci dam reasumpcję – odpowiedział Jacenty i przerwał protest oponenta zdzielając
owego ciupażką bez łeb. Po czym dodał: - cham
to innego języka nie rozumie!
Jako że wyjaśniła się sprawa obsady stanowiska,
więc niezwłocznie odsunięto nieboszczyka pod ścianę i wartko zarządzono stypę.
Kiedyś w czasie pijatyki w gospodzie,
natrafił Jacenty na dnie sakiewki na
owe trzy grosze, które dostał od matuli, a o których całkiem zapomniał. I niewiele
myśląc cisnął je w kąt.
Orzekł: - Jutro znowu obrabuję do cna kogoś, a jak
będę miał kaprys to i zamorduję ze szczególnym okrucieństwem – co mi tam po
jakichś głupich trzech groszach!
Azaliż jako, że wszystko dzieje się w odpowiednim
miejscu i czasie, więc zanim kur na świt trzeci raz zapiał, cała śpiąca banda
wpadła w ręce hajduków.
I zakończył życie Jacenty w sposób tragiczny, ale zasłużony wielce – oto wyzionął ducha na haku, powieszony za ziobro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz