poniedziałek, 30 listopada 2015

Jedzie siano do Marii

Wstaje piękny, upalny, bieszczadzki dzień.
Co zrobić z tym tak pięknym dniem? Po malowniczym śniadanku w wykonaniu Henryka Bieszczadnika (kolorowe małe kanapeczki pod tytułem „raz w mordeczkę”) wybraliśmy się z wizytą do Marii. Na pierwszym zdjęciu Henryk, na drugim Maria i Henryk.


Gdy Maria nas zobaczyła, powiedziała: - och! Jak dobrze, jak dobrze! - Pomożecie?
- W czym?
- Właśnie jedzie do mnie siano z Nowego Łupkowa.....
- A my damy radę? Pytamy z Henrykiem zgodnym chórem. Z perspektywy dzisiejszej oceniam ten chór, jako chór wujów....
- Dacie, dacie.....
- No, jeśli tak, to pomożemy.
Zostajemy poinstruowani, że traktor poda kolejne baloty siana na piętro, a my dwaj je tylko przetoczymy w odpowiednie miejsce, znaczy na koniec stajni, i tam postawimy. Tak ciasno postawimy, żeby wszystkie się zmieściły.
Ok. jest. Będziemy stawiać.
Udajemy się więc w kierunku stajni, żeby przygotować miejsce na przyjęcie towaru.

Na piętrze pierwszej stajni jest nieco zeszłorocznego siana, trzeba je zrzucić na dół, ma być pusto. Ochoczo zrzucamy te resztki, zamiatamy. Gorąco bardzo, jest wiatr, nawet spory dzięki Bogu. Jednak kurzy się, w gardle zasycha. Jeszcze siano nie przyjechało, a już muszę przecierać chustką twarz – spływający pot szczypie w oczy.
Powierzchnia stajni wydaje się bardzo duża, nic dziwnego, Maria ma 28 koni.

Prace przygotowawcze ukończone i akurat wtedy słychać traktor. Jedzie siano!
Silnik traktora pracuje ciężko przy wjeżdżaniu na zbocze i po chwili można robić zdjęcia.



Wracam do Henryka na górę. Henryk pyta: - ile tego jest?
Wychylam się, liczę. 24 – odpowiadam..... 

Nie ma już czasu na gadanie, Marek z Nowego Łupkowa podaje właśnie pierwszy balot. Zaczynamy pracę.

Wciągnąć nieco dalej, toczyć w kierunku, dotoczyć na sam koniec. Postawić. Uff!
    Baloty są bardzo ciężkie, nie myślałem, że aż tak. Wczoraj spadł deszcz, siano we wszystkich jest wilgotne, a w niektórych nawet mokre. Przez to cięższe. Waga jednego mokrego to pewnie dwieście pięćdziesiąt kilo.
    A teraz biegiem z powrotem! Przetoczyliśmy i ustawiliśmy jeden balot, a w tym czasie Marek wsunął następny i nadjeżdża z trzecim. Na dole pod nami konie chodzą swobodnie, czeluść z drabiną wielka i otwarta, gdyby taka piłeczka siana spadła na konia.....
     Nie można na to pozwolić!
A więc biegiem, tempo! Schnell, schnell!
Dostosowujemy się z Henrykiem do tempa narzuconego przez Marka. Przecież on tu nie przyjechał się opieprzać.
Kolejne baloty turlamy na wyznaczone miejsca, jak szybko zapełnia się powierzchnia! Maria rozcina sznurki na tych mokrych balotach, stara się je nieco rozluźnić.
     W pewnym momencie Henryk pyta: - dużo jeszcze? Bo 24 to już chyba jest!
Wychylam się.....
- Jeszcze 20 – mówię.
Bo z przejęcia policzyłem z boku tylko jedną warstwę. Razem jest 48.
No i udało się! Praca skończona. Ciężko było, ale daliśmy radę!

Zasłużona chwila oddechu. Henryk rozmawia ze swoim kolegą z Nowego Łupkowa.

Traktor odjeżdża.
Cisza bierze nas w swoje objęcia.
Jak dobrze, jak dobrze! Wracamy. Pić się chce.
Idziemy do chałupy, gdy Maria mówi:
Marek pojechał po drugą część siana.....

I w tym momencie dalej trwała cisza, chóru wujów nie było....
Idę i myślę (bo mam czas) – chyba damy radę?

niedziela, 29 listopada 2015

U Marii

Od wczesnego rana urzęduję z wykrywaczem pod mostem kolejowym tuż przed Łupkowem. Przyjechałem na rowerze. Wykrywacz trzy razy zagwizdał. Może znajdę karabin? Kopię.....
     Będą wpisy o tym kopaniu. Tylko nie wiem kiedy. Mam tych wpisów sporo przygotowanych, bardzo dobrze mi się pisze, grudzień tuż tuż, znowu wyjechać się chce, a w bieszczadzkich wędrówkach dotarliśmy dopiero do biwaku ponad Smerekiem.
 
Spokojnie, nie przyspieszysz, ani nie opóźnisz. Należy poddać się nurtowi życia, płynąć z prądem tego nurtu.
     Wczoraj został wywołany temat Marii, a więc kontynuuję.
Jestem elegancko upaćkany, kiedy dzwoni Maria. Powiedziała, że musi właśnie pilnie wyjechać i prosi mnie o pilnowanie posiadłości. Przyjechałem więc do koni kabardyńskich, gdy było grubo przed południem.

           U Marii

Po przyjeździe przegryzłem co nieco, bo od przebudzenia nie jadłem. Resztę zostawiłem na później.
Jako, że miałem ze sobą wykrywacz, postanowiłem pochodzić z nim kilka godzin po terenie Marii. Ustawiłem czułość na najwyższy poziom, zrobiłem to za pomocą buta, w którym mam metalowy nit. Tak ustawiony wykrywacz powinien zapikać gdy wykryje nawet małą łuskę z pepeszy.
Ruszam, kosząc miarowo na lewo i prawo.
       Upał jak się patrzy.
Lis myszkuje w trawach, cisza dzwoni w uszach, chyba zamiast wykrywacza dzwoni, bo wykrywacz nie ma zamiaru dzwonić. Co pewien czas sprawdzam go na bucie, czy się nie wyłączył.
   
 
W ten sposób przeszedłem całą górę za stajniami, aż do końca pod lasem, potem zszedłem na dół, na południe, w stronę potoku. Na dole wreszcie odezwał się sygnał, zaznaczyłem tylko miejsce, nie kopałem, bo nie byłem u siebie. Potem odezwało się jeszcze jedno miejsce nad samym potokiem.
      Minęło kilka godzin, zgłodniałem, czyli pora na drugie śniadanie.
Kiedy poczujesz głód – zjedz.
Wróciłem na górę, gdzie w cieniu przed domem zostawiłem chleb i nieco masła w pudełku. Bardzo skromne, wegetariańskie „co nieco”. Były jeszcze jajka na twardo, ale te zjadłem już wcześniej.
Przychodzę przed ten nowy dom Marii: - co za czort jedzenie schował?
Ale zaraz.... Pudełko po maśle leży puste, przykrywka metr dalej. Zniknęło także pół bochenka chleba.
Nie ma jedzenia, ale za to jest Puma.
Pojawiła się moja ulubienica Puma. Suka, którą Maria przywiozła z Kaukazu.
   

Szczekanie Pumy jest groźne. Ona szczeka basem, łatwo rozpoznać jej głos z drugiego końca Woli Michowej.
Puma leży nieopodal, jest cała w zachwycie. Patrzy na mnie z wielką miłością i oblizuje się zamaszyście, od ucha do ucha, jakby chciała powiedzieć: dobre masełko było, oj dobre!
No a chlebem przegryzła po maśle, żeby jej nie znudziło. Puma jest dużym stworzeniem, waży może 80 kg? Ma więc niezłe potrzeby jedzeniowe. Głodna była.
       I jak tu się na nią gniewać?
Puma odbiera bezbłędnie moje myśli, bo w tym momencie przewróciła się na plecy i podaje brzuch do głaskania. A te oczy!
Czy te oczy mogą kłamać?


Są maślane, czyli pełne uwielbienia i miłości. 
Puma mnie kocha.
Ja kocham Pumę. 
Głaszczę Pumę-sukę, to przecież biegun żeński, od czasu do czasu ten biegun potrzebuję podotykać, a innego żeńskiego bieguna pod ręką akurat nie ma.
To miał być wpis o wykrywaczu na terenie Marii, a zrobił się wpis o miłości i Pumie. Mnie to bawi, przeżywam letnie miesiące jeszcze raz.
Okazuje się, że nie tylko życie jest tajemnicą, pisanie jest także tajemnicą.

sobota, 28 listopada 2015

Nieruchomość w Bieszczadach do kupienia

Nieruchomość położona jest na terenie Woli Michowej. Powierzchnia 13 hektarów, oraz budynki: dwa domy, dwie stajnie.
Cena: jeden milion i 550 tysięcy.
Oto widok z przeciwzbocza na stronę posiadłości Marii. Zdjęcie kilka dni temu wykonał Staszek. W tle Kruhłyca.

A tu widok czerwcowy z terenu Marii na ziemię Henryka Bieszczadnika.

Na tym terenie jest prowadzona hodowla koni sprowadzonych z Kabardyno – Bałkarii, czyli koni kabardyńskich.
Oto klacz Viatani.
  

Jak napisała Maria: - Viatani jest biała...prawie biała, siwa, ale powolutku zmienia się ten kolor z siwego na szlachetną biel...




Na koniu Maria – właścicielka nieruchomości.
Oczywiście zamieszczę na blogu całą serię dalszych zdjęć z terenu mojej znajomej.

Dzisiejsza informacja o nieruchomości jest zamieszczona grzecznościowo na prośbę zainteresowanej.
Proszę kontaktować się wyłącznie z właścicielką: <kabardia@wp.pl>, tel. 48 601265883

piątek, 27 listopada 2015

Brzask

Zwykle nikt nie wstaje w środku nocy. Inaczej jest, gdy delikwent znalazł się w uniesieniu. W tym stanie zdarza się, że odbierasz wyraźny sygnał od Kogoś: - wstawaj!
Wstajesz, jeszcze nie wiesz po co, wychodzisz przed dom.....

Wiersz znad Smereka

Cud życia trwa....
Mieni się wszystkimi kolorami
rozbrzmiewa dźwiękami
żartobliwymi nutkami
pełen miłosnych zdziwień
wzruszeń porywów uniesień
czułości tkliwości i sentymentów
śmiesznostek wdzięków i fascynacji
Mój los
dziś
w magicznej liczbie 55 zamknięty
obdarza mnie hojnie
swą łaskawością
Zadumałem się
nad swym przeznaczeniem
Jak przeżyć dany mi czas?

czwartek, 26 listopada 2015

Ponad Smerekiem

Schodzę z Fereczatej

Ptaki śpiewają, słońce świeci, zefirek przynosi fale pachnącego powietrza, jestem w objęciach wielkiej przestrzeni i wspaniałego samopoczucia.
Czy właśnie tak wygląda szczęście?
Nie wiem.
    A więc odwołuję się do uczuć: - Czuję się.... wolnym człowiekiem!
Takie uczucie z automatu daje zadowolenie.
Będzie pan zadowolony, panie Zbyszku... a więc jestem zadowolony.
Wszystko jest przecież tak proste: - możesz być zadowolona - ny albo niezadowolona. Co wybierasz?
    Do Smereka z Fereczatej tylko się schodzi. Najpierw schodzi się łagodnie, potem jest większy spadek.
      Zupełnie jak na giełdzie.
Uff! Odspawałem się od komputera, od śledzenia wykresów. I to na wiele miesięcy się odspawałem. Bardzo mi z tym dobrze! A więc tak trzymać, bo uczucia nie kłamią. Mam pieniądze, mogę odpoczywać.
     Wszystkiego na świecie jest pod dostatkiem, a nawet jest wszystkiego boski nadmiar, nie tylko pieniędzy, także czasu i miłości..... również nie trzeba gonić, tylko ludzie o tym nie wiedzą. A dokładniej: nie chcą o tym wiedzieć.
      Co by robili wtedy z nadmiarem wolnego czasu?
Przeciętny Kowalski spędza prawie jedną piątą swego życia przed telewizorem..... I taki ktoś ma być mądry?
Promieniuję tymi myślami, nie narzucając się nikomu oczywiście. Kto chce, to czyta.
A kto ma uszy, ten słucha.....
W końcu każdy żyje po swojemu, każdy idzie swoją drogą. Mnie nic do tego.
       Moja droga prowadzi do Smereka.
A więc schodzę w tę stronę.
Zaczynają się błotne odcinki, przecież niedawno padało. To był ten deszcz, który padał na biwaku nad Hyrlatą.
Trzeba stąpać ostrożnie, jest ślisko, miejscami chwytam się krzaków. Bieszczadzkie błoto nie ma sobie równych.
      Hen, wysoko krąży para orlików krzykliwych, krzyczą charakterystycznie. W tym krzyku jest zawarta ogromna pulsująca radość. Przypominają mi się orły przednie znad Chryszczatej....
     Lubię krzyk orłów.
Zamieniam się w słuch, lecz jednocześnie w tym sławnym tu i teraz pilnie uważam, żeby nie wywinąć orła na błocie.
     Schodzę niespiesznie.
Docieram do drogi biegnącej u podnóża Fereczatej ponad Smerekiem. Stąd jest niecała godzina w dół do szosy. Jednak mnie się nigdzie nie spieszy, a zwłaszcza do szosy. Tu jest tak ładnie, znajdę więc jakieś niezwykle urocze miejsce i postawię w nim swój dom. A potem pomieszkam.
Jak mówił Osho: - gdy masz namiot, każde miejsce może być twoim domem.
Ja bym jeszcze dodał: - jeśli oczywiście masz na to czas.

       Pragnienie.

Jeśli czegoś pragniesz dostatecznie mocno, gdy to dostaniesz, smakuje wtedy bardzo.
Pić się chce. Jeszcze na Okrągliku wypiłem wodę, którą niosłem z Hyrlatej. Już na Okrągliku chciało mi się pić. Potem było tak cudnie, że zapomniałem o pragnieniu. Jadłem, ale nie piłem od odejścia z Okrąglika, dlatego skręcam w stronę mostka-przepustu nad potokiem Niedźwiedzim.
Boziuniu! Co za woda płynie tym potokiem! Czy mam o niej napisać, że jest czysta?
      To jest woda Kryształowa! Do tego zimna jak.... z lodowca i niezwykle smaczna! To wrażenie pozostało, i towarzyszyło mi przez te kilka dni, gdy biwakowałem ponad Smerekiem.
Powtórzę: - w potoku Niedźwiedzim u stóp Fereczatej, płynie wyjątkowo smaczna woda, porównać ją mogę tylko z uzdrawiającą wodą ze źródła Synaguryczne ponad Młynem Kamieni w Huczwicach.
      Po ugaszeniu pragnienia, następuje Ceremonia Chlapu – Chlapu. Potem napełniam butelkę.
A wokół bieszczadzkie lato, czyli upał jak się należy w czerwcu w górach. Kto nie posmakował takiej chwili, niech żałuje.
Nad potokiem rosną poziomki. Bieszczadzkie poziomki..... 
Wszystkie metafory kulą się w tym miejscu do nogi i skomlą, jak zagubione psy.....
W każdym razie poziomki znad Niedźwiedziego łagodzą nieco wzbierający głód.
      Teraz mogę się udać (niespiesznie oczywiście) na poszukiwanie fajnego miejsca na dom.
Poszedłem tu, poszedłem tam i w końcu znalazłem miłe miejsce na samym dole wielkiego zrębu. Sądząc po śladach, ścinka była tu prowadzona jakieś dwa, no może trzy tygodnie temu. Teren jest bardzo odsłonięty, nic dziwnego więc, że znajduję pierwsze w tym roku, pojedyncze, dojrzałe jagody.




Stawiam dom na tym odludziu. Lubię odludzie bowiem, ono mnie odtłumia.
Odtłumienie jest bardzo ważne. Więcej: ono jest godne i sprawiedliwe i tego się trzymam.
     Człowiek jest zwierzęciem stadnym?
Czuję się człowiekiem, ale także zwierzęciem, lecz za stadem nie przepadam. A więc wyjątek?
Nie wiem.
Być może, być może. Tylko pamiętajmy o jednym: wyjątek nie potwierdza reguły, wyjątek regułę kompromituje.

Stoi Dom ponad Smerekiem.

Obiad ugotowany. Teraz sjesta, leżę na dowolnie wybranym boku. (Trzymając w ręku kamyk zielony)
Na miękkim leżę. Jest miękko, bo pod podłogą namiotu zalega chyba piętnastocentymetrowa warstwa igieł świerkowych, czy jodłowych. Luksusowe spanie się szykuje więc. Szykuje się więc.
     Leżę i myślę. (bo mam czas) Myślę tak: gdybym siedział, a jestem
przecież na zrębie, mógłbym zacytować wiersz:

Siedziałem na zrębie
Dłubałem se w zębie
A ludziska głupie
Myśleli że ….....

Patrzę na to, co widać z okna mego domu. 
Cudny dzień widać. 
Sjesta. W brzuchu dobrze. Niebo niebieskie, trawa zielona. Po niebie niebieskim płyną białe obłoki..... Robi się usypiająco.....

Chce ci się jeść? To jedz.
Chce ci się spać? To śpij.
Pospałem więc.  
Jest prześlicznie, a więc jedno zdjęcie i mogę popisać dalej o zen w życiu i sztukach walki.

Chuck Norris jest skromnym człowiekiem. Jednocześnie jest mistrzem. Każdy mistrz zawsze spotyka na swej drodze kilku lepszych od siebie.
Norris opisuje czas nagrywania w Brazylii filmu Wejście Smoka z Brucem Lee i Bobem Wallem.
Po wakacjach pojechali w trójkę, aby odwiedzić tamtejsze szkoły taekwondo i capoiery.
Capoiera to niszczycielski system samoobrony, kładący nacisk na uderzanie w głowę i nogi. Został on stworzony ponad trzysta lata temu przez niewolników z Afryki i przez większość tego okresu jego stosowanie było oficjalnie zakazane.

Chuck pisze: - Miałem pewne zaufanie do swych umiejętności walki w parterze......W chwili, kiedy zaczęliśmy się mocować z Ricksonem Gracie, całe moje wieloletnie doświadczenie nagle gdzieś uleciało. Rickson kontrował każdy mój ruch duszącym chwytem, który zmuszał do natychmiastowego poddania się. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem.....

Każdy, nawet najlepszy, trafi kiedyś na lepszego od siebie, ale tajemnica tkwi w czym innym.
O tym Norris pisze w rozdziale: - Jak stać się sobą.

Kto sam siebie pokona, jest największym wojownikiem.
Konfucjusz.

PS - Zamiast „pokonać”, zdecydowanie wolę słowa: poznać, zrozumieć, zaakceptować.
Na tym polega oświecenie.
Żeby je uzyskać trzeba tylko otworzyć serce ( i głowę, i głowę ) na zen, sufizm. Można także wejść w zen, zaufać, poprzez przyjęcie nauk Oświeconych: Chucka Norrisa, Buddy, Osho, Nicoli Tesli, Nassima Harameina.....

Przypomnę: - Kiedyś, każdemu z Trzech Wielkich Oświeconych (Budda, Jezus, Mahomet) zadano pytanie: - Jesteś Bogiem?
Odpowiedź każdego z nich była taka sama:
  • Nie jestem Bogiem. Jestem tylko oświeconym.

środa, 25 listopada 2015

Wykład o wolności

Lubię ludzi o podobnych wibracjach, jestem otwarty, za to dostaję zwykle taką samą otwartość.
Lubię pisać, także dzięki pisaniu poznaję coraz to nowych autentycznych ludzi.
      Kiedy zaczynam rozmawiać, lub słuchać kogoś takiego, natychmiast coś się zaczyna dziać z wibracjami w ciele, czuję, że są mocniejsze. To właśnie one przyciągają do siebie podobnie wibrujących. I tak było wczoraj, gdy kilka osób rozmawiało ze mną po skończonym wykładzie.

Był magiczny wieczór z księżycem w pełni, gdy przez prawie puste ulice szedłem na warszawską Politechnikę, opowiadać o pieniądzach, ale także o odpowiednim nastawieniu do życia, o wolności.
     Astronomia finansowa: - połączyć harmonijnie dwa żywioły: pieniądz i duchowość – oto jest wyzwanie.
To na tym połączeniu u większości ludzi bywają spięcia i zgrzyty.
Forsowałem myśl, żeby wziąć odpowiedzialność za siebie, a więc i za swoje pieniądze. Nie oczekiwać, że ktoś nas poprowadzi za rękę. Jeśli ktoś szuka guru, który będzie mu podpowiadał, robi z siebie głupca.

Opowiedziałem o mistrzu szermierki, tak, jak to przekazał Chuck Norris we wczorajszym wpisie.
Podałem konkretny przykład tej pokrywki, którą starzec z opowiadania zasłonił się przed uczniem: tą pokrywką jest na przykład cennik na blogu. To moja tarcza, brama.

Po pierwsze uczenie jest nieproste. Absorbuje, męczy. Długi czas nie uczyłem.
Po drugie: uczenie powinno być skuteczne, a z tym bywało różnie. Zwykle uczniowie sprzeniewierzali się regułom postępowania. Za szybko wchodzili na giełdę, za krótko uczyli się rutyny na demo, nie stosowali stopa itd.

Zmieniłem fundament uczenia: lekcja nie trwa kilka godzin, tylko rok. Testuję ten fundament i wyniki są obiecujące.
A dzięki cennikowi - tarczy mam spokój: uczniowie są bardzo nieliczni, mało kto odważa się w ogóle napisać. Gdy jednak napisze, czyli zapuka do bramy, bywa, że po pewnym czasie dostaje lekcje za zupełnie inne pieniądze.
A nawet za darmo, gdy jest tego wart.
I nie jest tak, że to uczeń wybiera nauczyciela. Jest odwrotnie.

Była także mowa o tym, że warto uczyć się reguł szermierki życiowej.
To był udany wykład, pomimo drobnych problemów z komputerem.

Kiedyś, gdy spontanicznie otwierałem się w ufności, następował pewien schemat: część rozmówców była zdumiona. Słuchali Zbyszka mówiącego o radości z fotografowania kropel deszczu, o mieszkaniu w namiocie na odludziu, o tym, że każdy dzień jest dla niego niedzielą.
Jak mają tego faceta zaszufladkować, ocenić? Bo trzeba wszystkich szufladkować, jak uczy tresura społeczna.
     Szczęśliwy facet, pełen pasji…. Znaczy coś z nim nie tak jest.
Trzeba go naprawić, czyli najpierw właśnie ocenić, przyczepić mu do czoła etykietę – świra najlepiej. Bo szczęśliwy znaczy chory.
    "Większość jest nieszczęśliwa, ja należę do większości, jestem nieszczęśliwy, nie mam tego wszystkiego, co bym chciał mieć, za mało miłości, za mało pieniędzy, za mało czasu, a rząd nas okrada.
I jak można nie oglądać telewizji i nie interesować się polityką?
Ten facet na blogu pisze? Ja nie piszę (nie chcę, nie potrafię ) ale teraz mam go na widelcu".
    I słyszałem: - „Dziś wszyscy na wyścigi piszą na blogach, nieraz o bardzo osobistych sprawach. To ekshibicjonizm czysty”.
 
Słuchacz zadowolony z siebie, ze swego nadętego ego, ze swej „mądrości”, już ocenił i osądził. Czyli zrozumiał. Bo on wszystko rozumie i potrafi naukowo wyjaśnić. Milknie więc, czekając na ripostę.
Jestem wolnym człowiekiem, czyli nieprzewidywalnym. Jednocześnie odpowiedzialnym w rozumieniu Osho.
     Generalnie opinia innych mi wisi. A z tymi, którzy przyklejają etykiety jest mi nie po drodze, wolę posłuchać miłej muzyki, lub pobyć ze sobą.         
Należy przerwać kontakt z negatywnymi ludźmi.
Nieraz tylko odchodzę w spokoju, nie przyjmując przesyłki. Wtedy ona wraca do nadawcy. Jak zgniłe jajo.
Nieraz powiem: - bądź błogosławiony.
    Nie działam konwencjonalnie, więc zdarzyło się również, że rozmówca usłyszał: - idę już, bo rozmowa z tobą jest mi potrzebna jak pryszcz.
Tu przypomina mi się jeden niepowtarzalny minister w ekipie rządu Rakowskiego, to było gdy komuna padała.
     Facet nazywał się Wilczek. Zrobił kasę we własnym biznesie. Praktyk.
Szło nowe w Polsce. W czasie posiedzenia Rady Ministrów, wypowiadali się partyjniacy, czyli ludzie od błędnych idei i teorii, nie mający pojęcia o prawach wolnego rynku. Wilczek słuchał i gdy przyszła jego kolej na mówienie powiedział krótko: - Zamiast waszych przemówień, wolę słuchać jak krowa pierdzi.

Powiedział niegrzecznie? Nie, on tylko mocno zaakcentował prawdę. I to jest zachowanie autentyczne. Na takie zachowanie nie każdego stać.

 A słuchaczom wczorajszego wykładu jeszcze raz dziękuję.




wtorek, 24 listopada 2015

Chuck Norris

Zen szermierki

Dotyczy każdej szermierki, życiowej także.

Jesteśmy tym, co myślimy.
W całości powstajemy z myśli.
Myślami stwarzamy świat.
                                                             Budda.

Dochodzę do Fereczatej.

Podoba mi się to miejsce. Są szersze widoki niż na Okrągliku, a także więcej miejsca na biwak.
Pobyłem trochę na bezludnej Fereczatej.... W tym czasie chmury prawie odpłynęły.
Kiedy znowu zakładałem plecak, pomyślałem: - teraz idę dalej, ale jak będę wracał z rajdu, dobrze by było, żebym w tym miejscu odprawił ceremonię pomieszkania....






Mistrz wschodnich sztuk walki. Tak napisałem wczoraj. Odzew czytelników był natychmiastowy: - to Chuck Norris.
A więc Chuck Norris pisze:

Z zen można się spotkać na całym Dalekim Wschodzie, szczególnie w Chinach i Japonii. Odbiciem jego ducha są poezja, kaligrafia i malarstwo, układanie kwiatów i urządzanie ogrodów, łucznictwo oraz wiele aspektów codziennego życia, łącznie z ceremonią parzenia i podawania herbaty......
      Zen to także integralna część wschodnich sztuk walki. Opiera się na dyscyplinie i ma specyficzny smak. Ten smak powinien budzić w człowieku poczucie większej przytomności, dzięki czemu dostrzega się piękno i prostotę rzeczy nawet najzwyklejszych.
      O tym smaku zen mówią aforyzmy i opowieści zen. Są one bardzo stare i są przekazywane z pokolenia na pokolenie. Oto jedna z moich ulubionych opowieści:

Pewien młodzieniec chciał się nauczyć szermierki. Poszedł wysoko w góry do starego mistrza miecza, który ostatnie lata życia postanowił spędzić w górskiej samotni.
    Mistrz zgodził się przyjąć go za ucznia i młody człowiek zamieszkał z nim w chatce. Od samego początku mistrz wynajdywał dla niego rozmaite prace: zbieranie gałęzi, rąbanie drewna, noszenie wody, gotowanie ryżu, sprzątanie, pielenie ogródka i temu podobne.
     Mijały dni.
Mistrz wciąż nie mówił słowa na temat mieczy i fechtunku. Codziennie rano uczeń odkrywał, ze czeka na niego nowa seria obowiązków. Wreszcie zmęczyło go to, ze zamiast lekcji szermierki, pracuje u starego człowieka jako służący. Poszedł więc do mistrza i zapytał go o nauki, po które doń przybył.
     Rozpoczęły się lekcje.
Gdy następnego ranka uczeń zabrał się do gotowania ryżu, mistrz nagle pojawił się za nim, uderzył go boleśnie drewnianym mieczem i odszedł bez słowa.
Potem młodzieniec zaczął zamiatać pokój. Nagle mistrz pojawił się znowu, uderzył go i wyszedł.
     Odtąd było tak co dzień, od rana do wieczora. Uczeń nie miał chwili spoczynku, cokolwiek by bowiem nie robił, wiedział, że w każdej chwili może pojawić się mistrz i uderzyć go drewnianym mieczem.
Minął jakiś czas.....
    W końcu uczeń stał się czujny, nauczył się uchylać przed uderzeniami mistrza. Wówczas poczuł, że coś osiągnął, lecz mistrz nie był z niego zadowolony.
     Pewnego ranka mistrz zajęty był gotowaniem warzyw nad ogniskiem. Uczeń postanowił odwrócić role. Znalazł spory drąg i podkradł się do starca od tyłu. Kiedy ten pochylił się nad garnkiem, młody człowiek zamachnął się, chcąc go uderzyć.
Jednak mistrz momentalnie chwycił pokrywkę i odbił nią uderzenie.

W tym momencie uczeń doznał olśnienia, o którym wspomina zen: pojął jedną z tajemnic sztuki walki, ową przytomność zmysłów, którą powinno się wyostrzyć do tego stopnia, żeby móc uprzedzić z szybkością myśli ruch przeciwnika.
     Nauczył się także, że zawsze należy utrzymywać umysł w otwartości na naukę.
I po raz pierwszy zrozumiał i docenił, życzliwość swego mistrza.
Nauka każdej ze sztuk walki wymaga zapamiętywania i doskonalenia ruchów i technik.
      Jednak cała biegłość techniczna świata nie wystarczy do stworzenia mistrza i będzie nieprzydatna, jeśli się sprzeniewierzysz zasadom otwartości umysłu.
    Uczeń nauczył się, że aby zostać wielkim szermierzem, trzeba mieć odpowiednie nastawienie umysłu. Być całkiem zestrojonym z otoczeniem, w każdej chwili być gotowym zareagować.
To jest właśnie podstawa, to jest zen szermierki. I to należy sobie przyswoić na samym początku.

poniedziałek, 23 listopada 2015

W stronę Fereczatej


Tytuł dzisiejszego wpisu mógłby także brzmieć:

Zwycięstwo nad samym sobą
Zen na giełdzie
Zen w życiu.
Zen tajemnicą wschodnich sztuk walki itd.

Mnie zen kojarzy się z filozofią sufich.

W bezczasowej chwili tu i teraz idę samotnie. Prowadzi mnie wijąca się ścieżynka. Przeżywam, chłonę to co wokół.





Chwilami wyskakuję jednak z bezczasowości i myślę. A myślę, bo mam czas.

Zen jest wszędzie. Odnajdziesz go tam, gdzie chcesz.

Do mistrza zen przyszedł młody człowiek i zapytał:
- Gdzie jest to zen? W którym miejscu mam w niego wejść? Przyszedłem do ciebie w poszukiwaniu Prawdy.
- Czy słyszysz, jak szemrze górski strumień? - zapytał mistrz.
- Słyszę – odparł młodzieniec.
- To wejdź tamtędy!

                                                                  Przypowieść zen.

Jeden z mistrzów wschodnich sztuk walki pisze tak:

Nauczyłem się wchodzić w zen z Oklahomy, gdzie się urodziłem, a tam klasztoru zen nie znajdziesz...... Po raz pierwszy usłyszałem o zen w Korei, gdzie byłem w wojsku. Na początku było to tylko obce słowo, później częściowo pojąłem, co się za nim kryje, ale nie przyszłoby mi do głowy usiąść pod klasztorem i czekać, aż mnie wpuszczą.
Nie rozważałem takiej możliwości, bo już udawało mi się samemu wchodzić w zen.
       Prawda jest taka, że wejście w zen może być trudne, gdy podejdziesz do tego niewłaściwie.
Gdybyś pojawił się pod bramą klasztoru zen w Japonii i poprosił o wyjaśnienia, zostałbyś odprawiony z kwitkiem – być może uprzejmie, a może nie. Oznajmiono by ci, że szkoła jest przepełniona i nie ma dla ciebie miejsca. Albo usłyszałbyś inną historyjkę.
Pewne jest jedynie to, że nie zostałbyś wpuszczony do środka.
W każdym razie nie natychmiast, nie pierwszego dnia.
         Odprawa przy drzwiach klasztoru jest częścią tradycji.
Jest to w istocie pierwsza lekcja zen, a jej celem jest zniechęcenie wszystkich, którym brakuje prawdziwego zapału.

Kandydat na ucznia musi znieść znacznie więcej niż tylko czekanie pod bramą. Czeka, aby usłyszeć: - Jeszcze tu jesteś? Wynoś się!
Kandydat na ucznia powinien odczuć głód i pragnienie.
Jeżeli wytrzymasz to wszystko, wytrwasz pomimo szyderstw i głodu, zostaniesz prawdopodobnie wpuszczony do środka.
Kiedyś zostaniesz wpuszczony.

A gdy już przejdziesz przez bramę?
Każą ci usiąść w kącie, przez co poczujesz się opuszczony i zlekceważony. Może dadzą ci od razu czarną robotę do wykonania, coś, czego nigdy w życiu nie robiłeś: - remont dachu, rąbanie drewna, rozpalenie w łaźni – i to bez instrukcji, jak masz to robić, jakich narzędzi użyć. Najpewniej dostaniesz kilka takich prac do wykonania i żadnej pomocy.
Tak wygląda początek treningu zen.

Tu niewiele się zmienia, tak samo wyglądał ten początek w przeszłości. Wielu uczniów opisało przecież swoje doświadczenia. Jest takie sławne opowiadanie o człowieku, który w końcu sam stał się mistrzem zen.
Kazano mu czekać przed bramą trzy dni i noce na zimnym deszczu. Kiedy wraca pamięcią do tego doświadczenia, dostrzega w nim współczucie, a nie okrucieństwo.
     Gdyby mnisi powitali go wylewnym uściskiem dłoni, poklepali po ramieniu i zaprosili do środka na filiżankę herbaty – czy przygotowaliby go w ten sposób do życia?
Czy pomogliby mu osiągnąć oświecenie?
Osobom z zewnątrz zen wydaje się zimny, wyprany z uczuć. A tak nie jest. Gdy weń wejdziesz, wiesz, że jest uczciwy i ludzki.

Uderzające jest podobieństwo pierwszych kroków zen i samego życia.
Jeśli naprawdę czegoś pragniesz, dąż do tego. I to z wielkim oddaniem.
 
Jeśli się zawahasz, lub zwątpisz – poniesiesz klęskę.

Cóż może lepiej naśladować życie, jeśli nie sytuacja, w której stoisz zagubiony. Nie masz przewodnictwa, ani pomocy?
W życiu także często stoimy opuszczeni na deszczu......

(Tu kończy się dzisiejszy urywek z tej niezwykłej książki)......

Jest noc.
Ta noc to twoje zagubienie, twoja sytuacja życiowa.
Jednak jest droga: - stoisz na grobli prowadzącej przez bagna. Nie widzisz tej grobli, bo jesteś w ciemności.
Stoisz w ciemności, a trzymasz w ręku latarkę.
Zapal latarkę.
Snop światła z niej to oświecenie.
Zobaczysz wtedy drogę wśród bagien.
Ta droga to sławne tu i teraz.
Bagno po lewej to przeszłość.
Bagno po prawej to przyszłość.
Nie wpadaj do bagna.
Idź śmiało, na pewno dojdziesz.
 
(Te są słowa Eckharta Tolle, nieco zmienione przez Zbyszka).

Inni piszą tak ładnie, że warto, a nawet trzeba korzystać z ich pisania.

Dla czytelników zagadka: jak nazywa się mistrz wschodnich sztuk walki, który napisał cytowany urywek?

Na zdjęciach dalej widoki z górskiej ścieżki, którą zachwycony autor idzie w stronę Fereczatej.