środa, 31 marca 2021

Przypowieść o Wolnych Owcach



Napatrzyłem się, oj napatrzyłem w Bieszczadach na pasterzy owiec, tych sławnych juhasów. Pierwsze zetknięcie ze stadem pędzonym przez łąkę za Łupkowem w roku 2013 było dla mnie szokiem. Potem już się nie dziwiłem - widocznie oni, ci pasterze, tak mają. O co chodzi? O język złożony właściwie z samych klątw. Krzyczeli, ryczeli, klęli tak, aż im się głos załamywał. Szły wyzwiska z najgłębszego rynsztoka, kopali owce na oślep jak popadło, a kije tylko świszczały. Agresja kipiała. Miałem czas, więc myślałem. I wyłoniła się refleksja: - przecież rządziciele także traktują społeczeństwo jak stado. Pewien rodzaj tych rządzicieli nawet sam określa się słowem pasterz, a na człowieka mówi owieczka.





"Na ogrodzonym kawałku łąki pasły się owce. Pasły się wiosną, latem i wczesną jesienią, a potem dwaj pasterze golili je z wełny, kalecząc przy tym niemiłosiernie. Rzadko byli trzeźwi, jeden straszył owce wilkiem, a gdy miał kaca klął na nie okropnie. Drugi walił kijem i nie żałował kopniaków. 
 
Gdy przychodziły chłody, owce pozbawione naturalnego okrycia trzęsły się z zimna. 
Kiedyś w pełni lata, jedna z owiec odkryła w płocie dziurę i przedostała się na zewnątrz. Uradowana wolnością pognała przed siebie i zauważyła, że poza ogrodzeniem trawa jest o wiele bardziej bujna i soczysta. Nic dziwnego - tu stado trawy nie skubało. Wolna owca pasła się więc w spokoju i radości. Nikt jej nie wyzywał, nie bił kijem i nie kopał.
      Nagle pojawił się wilk. Owca o dziwo nie przeraziła się wcale. 
Dzięki paru chwilom spędzonym na wolności poczuła w sobie wielką siłę i krzyknęła: - Uciekaj bo cię zjem! 
                                                                             
Wilk stał zaskoczony, ponieważ pierwszy raz zdarzyło mu się coś takiego usłyszeć od owcy.
- To chyba jakaś wariatka jest? - pomyślał - a z wariatkami nigdy nic nie wiadomo, lepiej się wycofam – zdecydował i tak zrobił.

Zdarzyło się to dawno temu. Dziury w płocie do tej pory nikt nie naprawił.
Owce żyjące w niewoli słyszały już co nieco o soczystej trawie na wolności, wiedziały także, że w każdym ogrodzeniu jest gdzieś dziura, lecz były leniwe i lękliwe, tudzież przywykły do swych oprawców. 
Na szczęście nie wszystkie przywykły, czas mija i kolejne buntowniczki dołączają do coraz większego stadka Wolnych Owiec. Jak tak dalej pójdzie, dręczyciele będą musieli sami się strzyc i tłuc własną pięścią". 



Drodzy Czytelnicy! Wiary nie traćmy, ducha nie gaśmy. I nie chorujmy. A jeśli już ktoś musi, to proszę wyłącznie bezobjawowo. Także nie przejmujmy się rolą i nie usiłujmy robić rzeczy wzniosłych. 

Człowiek się pali do rzeczy wzniosłych,
na czyn chwalebny idzie mu ślina,
a tu paznokcie, patrzy, urosły
i znów je trzeba obcinać.  

Wesołych Świąt !










Iskra nadziei

Nie ulega kwestii, że twórczy kreacjonizm w kosmosie jest determinowany destrukcją.                                                                                                                                   Co przełożone na prosty język oznacza, że stare musi umrzeć, aby zwolniło się miejsce na narodziny nowego. Ta banalna prawda jest uniwersalna i dotyczy zarówno skali mikro, jak i makro.

Dzięki wysiłkowi geologów i paleontologów wiemy, że życie zapłodniło Ziemię zaledwie kilkaset milionów lat po jej narodzinach, a więc cztery miliardy lat temu.                                                                                                                                           

Mijały miliolecia i życie zaroiło się w oceanach. Z pralancetników – przodków stworzeń kręgowych, powstały płazy. Po nich pojawiły się gady i panowały przez 130 milionów lat z wahnięciem w połowie tego cyklu.                                                                      I tak dochodzimy do całej serii katastrof sprzed 62 - 65 milionów lat, rozpoczętej uderzeniem bolidu w ocean nieopodal Ameryki Południowej. Prawie wyginęły dinozaury. Prawie, bo jakaś ich część jednak przetrwała w postaci ptaków.

Wreszcie przyszedł czas na pojawienie się ssaków. Paleontolodzy uważają, że przedczłowiecze  formy zawdzięczają swe powstanie właśnie katastrofie – wyrwie w biosferze, czyli w powiedzeniu, że narodziliśmy się z popiołów gwiazd, nie ma odrobiny przesady.

Jak pisał Stanisław Lem: - „We wnętrzu supernowych powstają w kolejnych fazach nuklearnych reakcji coraz cięższe pierwiastki, aż wreszcie wybuch kończący egzystencję takich gwiazd, rozsiewa owe pierwiastki na wielkich przestrzeniach i tym samym powstajemy wraz z naszymi planetami z gwiezdnego prochu. Dlatego destrukcja, jako wstępny warunek formowania się planet i istot żywych, nie jest żadną metaforą”.

Wiemy, że najlepszą wylęgarnią życia jest tak zwany okrąg korotacyjny spiralnych galaktyk, takich, jak Droga Mleczna. Ażeby jednak życie mogło zaistnieć i się usadowić, potrzebna jest woda, oraz być może jakaś obecność tlenu w atmosferze. Pierwotna Ziemia nie była ani oblana oceanami, ani nie posiadała odpowiedniej dla życia atmosfery. Teraz już wiemy, że to powstające i rozrastające się życie tak jednocześnie kształtuje atmosferyczne i wodne środowisko, że staje się ono coraz bardziej sprzyjające dalszemu rozwojowi życia.

Tak się działo do pewnego momentu, który niedawno osiągnęliśmy. To był moment kulminacyjny, szczyt sprzyjających warunków, ponieważ równowagę zburzyły trzy nowe czynniki: - ten od góry, ten spod nóg i ten ze środka.

- Po pierwsze primo środek: - nastąpiło przekroczenie cywilizacyjnego Rubikonu. Na arenę wkroczyła agresywnie nasza zbyt liczna technosferyczna cywilizacja. Wkroczyła na przykład ze smogiem elektromagnetycznym i chorym biegiem donikąd, po to tylko, aby zaspokoić zupełnie zbędne potrzeby nazywane ciągłym rozwojem. Te potrzeby są nie tylko zbędne, ale i szkodliwe, czego są świadome ukryte grupy interesów, które te potrzeby ludziom wmawiają. A bieg donikąd nazywany ciągłym rozwojem niszczy dom człowieczy. Więcej - nie tylko niszczymy własne gniazdo, ale dodatkowo podcinamy biosferyczną gałąź, na której siedzimy razem z tym gniazdem. Azaliż pojawiła się iskra nadziei i to paradoksalnie dzięki wirusowi, bo to on zatrzymał obłędną pogoń donikąd. Teraz przed nami konieczność trwałej zmiany stylu życia, ponieważ wirus już nas nie opuści. 

- Po drugie primo czynnik spod nóg: - zagrożenie klimatyczne, które idzie głównie od dołu. Ziemia bowiem włączyła grzanie i robi się coraz bardziej gorąca. Na to grzanie wpływu nie mamy. Do tego bieguny magnetyczne są niestabilne i jakby chciały zmienić położenie.

- Po trzecie primo czynnik od góry, czyli kosmos: - Wejście Układu Słonecznego w równik galaktyczny, obszar z zagęszczeniem pyłów, w tym także kosmicznych wirusów i bakterii. Jak się okazuje mamy to zapisane w Tzolkinie i jego cyklu dwudziestu sześciu tysięcy lat. Niestety nasza obrona ogranicza się do dystansu, noszenia maski i siedzenia w domu. Tylko jak długo mieszczuch może w tym domu usiedzieć i nie dostać pierdolca, jak go gna do ludzi? 

Zastrzyki pominąłeś!

- Pominąłem? Proszę przeczytać aktualny wywiad Angeli Merkel.

Dzielę się wiedzą z Czytelnikami i nie wiem, czy robię dobrze, czy niedobrze. Bo ludzie atoli mają przecież tak różną psychikę. Ostatnio na przykład zdziwiła mnie ilość wejść na wpis „Depresja” autorstwa Stachury. Młodych ludzi obecna sytuacja przytłacza, bo jak ma być inaczej. A starych nie przytłacza? Starzy też się boją. Ale oni mają wygodne wsparcie: - jak trwoga, to do Boga - ów myśli za mnie. Aktualni młodzi "wolni strzelcy" muszą natomiast sami budować osobistą hierarchię wartości. Podpowiadam proste motto: - Wystarczy być przyzwoitym.

Wracamy do myśli przewodniej: - Stare musi umrzeć aby nadeszło Nowe. I tak się w końcu stanie. Oby tylko to Nowe nie wyglądało tak, że zacznie nas dymać nowa ekipa, tym razem młodych kanalii, z jakimś nowym (bez urazy) superdebilem na czele. 

 

wtorek, 30 marca 2021

Co bywa najzdrowsze

Wiersz dla podtrzymania ducha, z czasów przed wirusem, traktujący między innymi o szczepieniu i przeciwciałach.

 

Cieplarniane warunki

 

        Gdy dyrektor przechodził przez biuro to zrobiła się taka cisza,

        Że było słychać nawet jak pchły oddychają na myszach

        Siedzących w biurowych norach i jak muchom zginają się łokcie

        I jak księgowej Maniusi odrastają gwałtownie paznokcie

        I jak kierownik w myślach robi podwładnych na szaro,

        I jak księgowemu Kopcimęckiemu sypie się pierwszy zarost

        Oraz jak kontystce Miętusik starzeją się ciepłe papucie,

        I jak w buchalterze Serojdaku budzi się nagłe uczucie

        Do wspomnianej uprzednio Maniusi, i jak Maniusia myśli:

"a chała!"

        I jak w zaszczepionym na dur brzuszny Samotraczyku wytwarzają się przeciwciała,

        I jak Pipulskiej robią się zmarszczki, i jak Kupścia zgaga piecze

        I jak łysieje Superfajczak i mnóstwo innych rzeczy,

        Ale to były odgłosy ciche, więc faktycznie panowało milczenie

        W którym trzeszczały artretycznie kroczącego dyrektora golenie

        I kolana, i w ten sposób dyrektor już się zbliżał do wyjściowych drzwi

        Gdy wtem Dreptakowi w żołądku jak zapiszczy coś "pi pi pi..."

        A zabrzmiało to w ciszy śmiertelnej jak bomba wodorowa,

        Lub raczej - jak się okaże - jak salwa honorowa,

        Bo dyrektor, nie przywykły do huku, pomyślał, że coś wybucha

        Więc zbladł, zatrzepotał rękami, zadarł nogi i oddał ducha.

        I leżał. A żołądek Dreptaka śpiewał nad nim jak zespół "Mazowsze"

        Tak, tak... cieplarniane warunki nie zawsze bywają najzdrowsze!

 

                                        Andrzej Waligórski

  

poniedziałek, 29 marca 2021

Odruch zwierzęcy

 


2013 rok. Biwak blisko Chryszczatej. Mija pierwszy tydzień pomieszkiwania w całkowitej inności prawdziwego odludzia. Rzecz dzieje się stopniowo, bo na początku nie byłem na odludzie gotowy, dlatego miesiąc biwakowałem na terenie Krysi Rados w Łupkowie. Biwakowałem, a odludzie wabiło.

Więc jestem ci ja na tym odludziu wreszcie i o poranku schodzę po wodę do potoku. Dzień zapowiada się piękny, mgły już się podniosły, ale trawy jak zwykle ociekają - spływają rosą. 



Zdobywałem dopiero doświadczenia biwakowe, dlatego już w połowie zejścia miałem przemoczone buty. Zaniedługo atoli zmieniłem system – po wodę schodziłem nieco później, kiedy słońce już rosę wysuszyło. A potem to ta rosa przestała mnie obchodzić, bo przy namiocie chodziłem tylko na bosaka i skóra na stopach szybko stwardniała - mogłem schodzić boso.


Więc schodzę ci ja zadowolony wielce, od nieba uderzył właśnie pierwszy ostry krzyk orlika, z dołu słychać już śpiew ptaków, oddycham pełną piersią, nie myślę o niczym specjalnym. Akurat doszedłem do miejsca na zboczu, z którego już widać w dole drogę leśną Bystre – Żebrak. Nagle oko rejestruje na drodze ruch – idzie pojedynczy człowiek. A ja jednocześnie czuję niepokój i natychmiast kucam skrywając się w zielsku. Skryłem się i myślę o tym, co zrobiłem. Oto odkryłem, że jestem zwierzęciem! Jestem zwierzęciem, ponieważ widząc człowieka poczułem się jak zwierzę, dla którego człowiek jest zagrożeniem i właśnie wykonałem klasyczny odruch zwierzęcy – kryj się! Przeczekałem kilka minut aż piechur z plecakiem przejdzie i zszedłem tam, gdzie miałem zejść. Nie miałem bowiem ochoty na rozmowę, a sam widok piechura oceniłem jako dyskomfort. Z jednej strony dyskomfort, a z drugiej satysfakcja, bo ja go widziałem, a on mnie nie zobaczył. Czyli wykonałem prawidłowy ruch czujnego zwierzęcia.                                                                                                                     

A to ci dopiero! Odezwało się we mnie zwierzę! No tak: - kto z kim przestaje takim się staje. Co dzień widzę tu orły, sarny, kozły, jelenie, lisy, wieczorem słyszę puchacza i tak mi w tej samotności dobrze, że nie wiadomo kiedy zapomniałem o istnieniu ludzi. Do świata ludzi, do Baligrodu schodziłem raz w tygodniu po jedzenie. Kupowałem i zaraz wracałem. A idąc powtarzałem sobie: - idę i czuję, że jestem. Albo inaczej: - idę, więc jestem!






Uczucia nie kłamią, a ten pierwszy osobisty odruch zwierzęcy który zarejestrujesz, jest niepowtarzalny, odświeżający, resetujący, uzdrawiający, daje dreszczyk Nieznanego. Co ciekawe każdy może tak mieć, trzeba tylko się odczłowieczyć - pospać tydzień pod dachem nieba, posłuchać nocnego wycia watahy i masz to uczucie jak w banku.

I takiego cennego uczucia życzę Czytelnikom, zwłaszcza dziś, gdy władze usiłują nas zamknąć w indywidualnych klatkach mieszkalnych.

piątek, 26 marca 2021

Przemawiaj do ciała.

Przemawiaj do swego ciała.

 To jest właśnie początek - ciało.

Ono zawsze ciebie posłucha, bowiem nie ma wyboru. To właśnie ty w nim siedzisz. Ciało jest zależne od ciebie. Możesz szybciej je zniszczyć, albo nieco później. Być może dociągniesz do setki w zdrowiu i jeszcze będziesz w stanie zawiązać sobie sznurówki w butach. Tak było w przypadku Janka, który zrzucił pierwszą cookie na Drezno. Był wpis. Ta bomba o wadze 4 000 funtów to robiła na dole nieco zamieszania.

Maksymalnie sto lat życia. Potem z ciałem nastąpi koniec. Ale nie z tobą czyli duszą. Ten temat jednak zostawmy.

Ciało jest jak taksówka, samochód, a ty jesteś kierowcą. W ciągu życia masz kilka samochodów, albo motocykli, albo rowerów. Ale kierowcą zawsze jesteś dalej tylko ty.

      Ty, twoja dusza, albo nazywaj to jak chcesz.

Ciało nam służy. Zupełnie jak taksówka.

Nie piszę teoretycznie. Jestem praktykiem. Grudzień, noc. Jakoś pomiędzy drugą a trzecią w nocy. Lądujemy z Henrykiem Bieszczadnikiem w Sanoku. Z Warszawy przywiózł nas Neobus.

    A więc jest noc, a my w Sanoku. Nie ma żywego ducha, poza nami oczywiście.

Bar Motylek zamknięty. Nie ma pandemii, a wszystko zamknięte na głucho. Idziemy na dworzec autobusowy. Zero ludzi. W Warszawie o każdej nocnej godzinie zawsze się ktoś pęta po ulicy. A tu nikogusieńko. Nic nie jedzie, nikt nie idzie. Aż strach. Okazuje się, że pierwsze jest połączenie do Cisnej przed jedenastą. Potem 15.00 również do Cisnej, ale tym razem przez Wolę Michową, gdzie właśnie nam po drodze.

Mamy alternatywę, bo ona zawsze jest: - czekać ileś godzin na połączenie autobusowe, albo może piechotą? 70 km piechotą? I tu od razu jakby słyszę opinię mojego ukochanego wnuczka: - Dziadek! Pogięło cię?

    A więc taksówka. I najlepiej znajoma, nr 42, kierowana przez Radio Maryję. Bo z tym kierowcą mamy już uzgodnioną niską cenę za przejazd. Ale jest noc i tyle godzin zyskujesz, można chyba ze szczerego serca parę złotych dorzucić? I wtedy od razu wszyscy się cieszą!

A te taksówki, to one po to są, żeby ludziom służyć w potrzebie.

Więc telefon i już po godzinie lądujemy w Woli Michowej. A tu milusio, oraz niezwykle przyjemnie - wita nas swojskie znajome zadupie - dwie latarnie na krzyż i cerkiewka. Cisza dzwoni w uszach. Leżący śnieg odbija światło gwiazd.






 

Wchodzimy pod pod górę i zaniedługo jesteśmy pod dachem. Niedźwiedź nas nie schrupie, ani wilk nie pożre, a wokół cudnie magiczny świat, z lampionami gwiazd nad głową. Zaczyna padać śnieg. Bajka bajka!

Zapalony kominek, małe przejadanko, robi się ciepło w chałupie i w sercu. Boziuniu jak jest cudnie!

Żyć się chce! Ranek wita poduchą białośnieżną.





      I właśnie do takiego samopoczucia jest potrzebna nieraz taksówka, a ciało jest potrzebne zawsze. Zawsze. Zawsze.

    Jeśli jedziesz gdzieś daleko taksówką, pytasz o cenę? Ja pytam.

Tak samo pytaj ciała. Ono przecież jest twoje, masz je na usługach. Czy pytasz ciała dokąd może ciebie zawieźć, gdy dajesz mu chemię zamiast zdrowia?

Czy pytasz ciała jak się czuje? Może ma napięcie w jakiejś części.

To napięcie ty spowodowałeś, bo źle kierowałeś ciałem.

Zapytaj więc.

     Ta rozmowa z ciałem jest niepowtarzalna, bo ono zawsze ciebie posłucha. Nawet jak głupio rządzisz, ono posłucha.

      Czyli twoje ciało to początek.

 

PS. U ciebie może jest inaczej i nic nie musisz (co za piękne słowo) Nie musisz słuchać swego ciała. Więc go nie słuchaj. Chciałem napisać o prostym jedzeniu, o odporności naturalnej, nie zastrzykowej, a wyszło jak wyszło. Ale jeszcze napiszę, bo pisać lubię. 





Światło dalej świeci

Kto zgasił światło?

Q Value - Biznes
26 mar 2021, 11:50


„Z ciekawych tematów, warto przyjrzeć się rynkowi BTC. Ostatni rok jest niezwykle emocjonujący. Można spotkać mnóstwo ludzi, którzy w taki czy inny sposób starają się za jego pomocą "inwestować". Interesując się tematem od dłuższego czasu, można znaleźć już podobne sytuacje w przeszłości. Rok 2017 przyniósł podobną euforię setki procent wzrostu i... początek krachu. Dziś każdy wie, przecież zapomoga z czeków w USA wspiera rynek kryptowalut, widać ogromny hype, masowe zainteresowanie, a także stymulusy i większe inwestycje dużych inwestorów. Jest tak pięknie, co tu może nie wypalić?" 

I tu autor zamieszcza aktualny wykres bitcoina.



 

Liźnięte 60 000 dolarów? To sto jakby czeka? Nie wiem czy tak będzie, to przecież tylko sentyment, czyli aktualna psychologia. Potem autor tego wpisu pitoli trzy po trzy, bo przecież nikt nie wie co będzie dalej.  I po co taki szumny tytuł? Bóg ojciec się objawił?

                   Fobie.

Co pewien czas ludzi ogarnia nadzwyczajna chęć do zakupów jakiegoś dobra. Tę chęć można nazwać fobią, albo bańką spekulacyjną. Była fobia tulipanowa, fobia zakupów Kompanii Missisipi, a dziś mamy fobię bitcoina. Co ciekawe pod względem dynamiki bitcoin przeskoczył już XVII wieczne Tulipany. Kiedyś ta bańka pęknie - jak to bańka, ale zanim to się stanie, ceny mogą się zatrzymać, albo jeszcze nieźle wzrosnąć.



Co wam powiem, to wam powiem: - Ludzie mający kasę chcą zarobić. Albo może tylko nie chcą stracić. Wielu się boi, a na strachu możemy dojechać może nie do nieba, ale wysoko. Do klęski w przewidywaniu nikt się nie przyznaje, ale sukces to już ma wielu ojców. Sprawa jest prosta: - czas zweryfikuje każdą prognozę. Astronomia finansowa podsunęła konkretne daty zwrotu. 

Trzy wskaźniki podaje dziś Stooq. 






czwartek, 25 marca 2021

Kosmiczne cykle

Przyzwyczajono nas, że na historię powinniśmy patrzeć liniowo, jako na ewolucyjny, stopniowy rozwój geosfery i biosfery. Dlatego każda sugestia, że jest inaczej, spotyka się z natychmiastowym protestem skostniałego naukowego nurtu. Chodzi bowiem o ciepłe posadki i „profesorskie ego”, które nadyma się prestiżem. Gdyby się okazało, że w jakiejś dziedzinie to „inaczej” jest prawdą, wtedy tysiące rozpraw, dysertacji, tytułów naukowych, książek, okazałoby się zwykłymi śmieciami. 

Dlatego tylu ludzi czerpiących korzyści z intratnych stanowisk pilnie zważa, aby bić natychmiast w dzwony alarmowe, gdy tylko ktoś odważy się mieć odrębne od nich zdanie. Bić w dzwony i szybciutko brać się za dezawuowanie przeciwnika. Kiedy pacjent okazuje się odporny, oficjalna nauka sięga do metod niszczenia bezpośredniego.

Jak na dłoni widać skłonność ortodoksyjnej nauki, będącej pod wpływem Największej Korporacji, aby traktować chronologię historyczną jako liniowy rozwój. Tak rzekomo powstał człowiek, nazywany nawet Koroną Stworzenia. Jak jednak widzi każdy obywatel posługujący się własnym rozumem, ta Korona Stworzenia w skali globalnej jest dla Matki Ziemi zwykłym szkodnikiem.

Zacznijmy od podstaw, od mądrości pokoleń. Jak powiedzieli Solonowi kapłani z Sais: - „Wszystkie długofalowe, naturalne zdarzenia zachodzą w cyklach”.

Sprawa jest oczywista, kiedy patrzy się na strukturę kosmosu – od skali atomowej po galaktyczną. Okręgi, spirale, elipsy, złoty podział, powtarzalne pory roku, ruch planet wzdłuż zodiaku. Cykle po prostu są. Małe, średnie i wielkie i można na nich po prostu skorzystać. Dzięki cyklom małym, kilkumiesięcznym, zyskać pieniężnie (np. giełda), a dzięki tysiąc, lub milionletnim przewidzieć katastrofalne zmiany w naszym świecie.

Rozpatrzmy ostatni przykład: grudzień roku 2012 z  Kalendarza Majów. Według niektórych, cykl związany z datą 2012 był odpowiedzialny za zniszczenie Atlantydy.                                                                                      

- Po pierwsze primo, dodając autorytet Edgara Cayce, wygląda na to, że tak było.                                                       

- Po drugie primo mamy do czynienia z cyklem 26 tysięcy lat, a jak wskazują Liczby Planetarne dotyczące pieniędzy, życie to nie apteka – parę dni w lewo, czy w prawo, nie zmienia faktu, że cykl dalej działa. Przy cyklu 26 tysięcy lat, ta odchyłka może spokojnie wynosić lat kilkadziesiąt. To uwaga ze strony ściśle matematycznej. Poza tym nie zapominajmy, że Ziemia razem z Układem Słonecznym jest w strukturze dynamicznie ruchliwej – planety krążą wokół Słońca, obracają się wokół własnych osi obrotu, a jednocześnie całość wykonując ruchy sinusoidalne gna liniowo wokół środka Galaktyki z szybkością 220 km/sekundę. Na koniec dołóżmy pęd samej Galaktyki. Mamy dużo ruchu i spory worek zmiennych.

Azaliż kiedyś Ktoś Wielki to wszystko ogarnął i obliczył Cykle Zdarzeń.

Jednostki nieprzeciętne, oprócz daru wglądu w przyszłość, potrafią podać konkret liczbowy na którym opierają prognozowanie. Mam tu na myśli Nostradamusa i jego „miarę kościelną” – cykl 392 lata. Jasnowidz uważał, że historia zatacza koło właśnie w tym cyklu. Z upływem lat nauczyłem się słuchać i wiem, że każdy może wypsnąć z siebie coś ważnego. Jedno istotne zdanie, które poruszy i zapadnie w pamięć, albo tylko jedno celne słowo.                                          Szanuję astrologię, ale to nie moja dziedzina. Natomiast Piotr Gibaszewski (solarius) czuje się w niej, jak ryba w wodzie. Jak już pisałem, horoskopy indywidualne, portrety numerologiczne, Piotr sporządza po mistrzowsku. Celność 90%! Oglądam czasami jego horoskopy miesięczne na youtube. Bez urazy, ale nie można znać się na wszystkim. A przecież spotykaliśmy się kilka razy (ostatnio park Morskie Oko w Warszawie) i powiedziałem Piotrowi o cyklu 392 lata. 

Minęło osiem lat od pamiętnej daty grudnia 2012. Do ludzi, którzy się tym interesują, docierają informacje, że jednak decydenci nie lekceważyli ostrzeżenia z Tzolkina. Oto dowiadujemy się o ówczesnych przygotowaniach w środowisku mikrobiologów, pracujących dla tajnej organizacji rządu USA.  (Raport dr. Dana B.C. Burischa). Teza dla przygotowań brzmiała:

„W związku z wejściem Układu Słonecznego w płaszczyznę równikową Drogi Mlecznej, a jednocześnie w obszar zagęszczonych pyłów kosmicznych, co potwierdza data z Tzolkina, wystąpi cykliczne zdarzenie w Słońcu, któremu nadajemy nazwę Wielkie Przejście”.

Przypomnę, że dla Majów wraz z końcem roku 2012 zegar wybijał północ i zaczynał się Nowy Dzień Galaktyczny. Tak właśnie – dzień, bo chodzi tylko o jeden cykl precesji Ziemi, a więc zupełny drobiazg – 26 tysięcy lat. Dopiero odpowiednio duża ilość tych drobnych cykli wyznacza Rok Kosmiczny. Faktycznie w ostatnich latach nastąpiło więcej niż zwykle rozbłysków słonecznych klasy X, oraz wyrzutów masy koronowej. Jednocześnie w książce (2014) „Choroby z kosmosu” – napisanej przez mikrobiologa Freda Hoyle, czytamy: - „Wejście Ziemi w obszar zagęszczenia kosmicznych pyłów, komet i planetoid, oraz nadzwyczajna aktywność Słońca, sprowadza możliwość wystąpienia epidemii wskutek infekcji przez wirusy i bakterie z kosmosu”.

                      Rok Kosmiczny

Pełen cykl sinusoidy Układu Słonecznego przecina równik Galaktyki co około 62 miliony lat. Można więc przyjąć, że rok kosmiczny wynosi: 

  4 ćwiartki x 62 000 000 lat = 248 milionów lat.

A to ciekawe, bo przyjmuje się, że 62 – 65 milionów lat temu wyginęły dinozaury. Z badań uczonych z Berkeley wynika, że kolejne katastrofalne zdarzenia wydarzały się właśnie co około 62 miliony lat. A to oznacza, że występują cztery (co najmniej) krytyczne punkty, w których nasz Układ Słoneczny wchodzący w skład ramienia Oriona w Galaktyce, może przechodzić przez wymienioną wyżej krytyczną strefę. Czyli te rozważania astronomiczne wskazują, że aktualnie znajdujemy się w niebezpiecznej strefie, w której tę naszą podróż kosmiczną taksówką o nazwie Ziemia czekają przykre niespodzianki.

                        Mądrość Pokoleń

Rysunek naskalny w kanionie Hava Supai w Arizonie ukazuje stojącego na tylnych łapach Tyranosaurusa. Jak mówią Indianie, na rysunku przedstawiony jest jeden z „potworów z praczasów”.

       Indianie Hopi, spokrewnieni z plemieniem Zuni, uważają, że „ludzie istnieli także przed pojawieniem się obecnej ludzkości”.

       Księga Indian Hopi mówi o Czterech Światach.

 Pierwszy Świat nazywał się Tokpela i była to Nieskończona Przestrzeń – Space.

Z tej Nieskończonej Przestrzeni, Taiowa - Stwórca utworzył Skończoność.

Tam też umieścił pierwszych ludzi w miejscu, o którym mówi się „Wysokość” lub „Niebo”.

W końcu Pierwszy Świat - Niebo, zostało zniszczone ogniem.

Zniszczenie nastąpiło, „ponieważ ludzie stali się źli”.

 Drugi Świat został zniszczony przez lód.

 Trzeci ŚwiatKasskara”- Kraina Słońca” zniszczyła woda.

 Nasz świat jest Czwartym Światem.

 Indianie Hopi twierdzą, że informacje uzyskali od Kaczinów – Przybyszy z gwiazd. Nauki Kaczinów (także matematyka, astronomia) były wykładane w majańskim centrum uniwersyteckim w Palenque.

 

Wniosek z powyższego: - mamy mieć ból głowy, bo koniec świata tuż-tuż? Ależ spokojnie drodzy Czytelnicy. Obliczenia są prawidłowe, atoli pamiętajmy o dopuszczalnej odchyłce: - w tym przypadku rozpatrujemy cykl 62 milionów lat. Odchyłka może spokojnie wynosić milion lat. Albo dwa miliony. Lepiej zachowajmy pogodę ducha, aby z dystansem obserwować miłościwie nam panującego covida.


PS. Godzina publikacji powyższego posta nie jest przypadkowa. Autor bloga z pierwszego imienia i nazwiska ma przez Gematrię - bardzo starą naukę - przypisaną liczbę 55. Natomiast oba imiona (drugie Stanisław) dają liczbę 11. Czy Ty Czytelniku sprawdzałeś siebie za pomocą Gematrii i Numerologii? 

Taka zabawa: - wyobraź sobie, że jesteś gotowy do startu w biegu przez życie. Czekasz na sygnał. Buty biegowe tkwią w blokach startowych. Jeden blok nazywa się Gematria, drugi Numerologia. Gdybyś mógł dostrzec napis na mecie - przeczytałbyś: - "Poznałeś siebie".


środa, 24 marca 2021

Depresja

Tkwimy w czasie niełatwym, a ponieważ musi być wdech i wydech, radość i smutek – jak to w życiu, dziś  tekst Edwarda Stachury pod tytułem „Depresja”.

 


 

             "Cieszyłem się nowym dniem i chciałem, żeby wszyscy tak jak ja się cieszyli, bo kiedy człowiek się smuci, nie chce, żeby wszyscy się smucili, wcale nie, ale kiedy człowiek cieszy się, to wtedy chce, żeby wszyscy się cieszyli i czy jest w tym coś złego?

Nowy dzień, Santa Polonia, a ilu znam i nie znam, w życiu których już od wielu dni i tygodni, od wielu tygodni i miesięcy, od wielu miesięcy i długich lat — nie było nowego dnia.

Wstają rano i nie bije im mocniej serce, nie rośnie im dusza, nie śpiewa krew, nie swędzą stopy, a nogi ich nie grzebią ziemi niecierpliwie jak konie przed galopem, nie trzepocą im na plecach niewidzialne z przezroczystych piór skrzydła, „skrzydła teopais, o, skrzydła”, nie błyszczą im oczy, nie biją powieki, nie widzą albo nie chcą widzieć naocznego dziejącego się cudu, nie wyciągają przed siebie ręki, nie poruszają palcami i nie ogarnia ich na ten widok, na widok poruszających się u rąk palców, niewymowne wstrząsające wzruszenie.

      Wstają rano i dzień, który z nimi wstał, to nie jest dla nich nowy dzień, ale ciągle ten sam dzień wczorajszy i przedwczorajszy i zaprzedwczorajszy, zaprzeszły dzień ciągnący się, wlokący się już od wielu tygodni, miesięcy i długich lat, ginący w przeszłej minionej oddali czasu. Nie było dla nich nowego dnia już długo—długo, dawno—dawno, i to jest straszliwie niebezpieczne, bo do tego można się przyzwyczaić i oni mogą już wcale nie pragnąć, wcale nie tęsknić za nowym dniem, a bez tego, bez tęsknoty, może już do nich nigdy nie przyjść nowy dzień. Nigdy.

Jeden jedyny może ostatni dzień, dzień śmierci ich, może być dla nich nowym dniem, ale muszą o tym wcześniej wiedzieć, przeczuć muszą swoją śmierć na jeden przynajmniej dzień, „czuję, że jutro umrę”, i wtedy to, wtedy to obudzą się następnego dnia rano z przedostatniego snu i poczują wreszcie, że to jest nowy dzień, ale to już będzie niestety ostatni raz, że spotka ich to szczęście, ten cud, o którym zapomnieli, że istnieje, że jest coś takiego, takie codzienne fenomenalne zjawisko jak nowy dzień, teraz dopiero sobie o nim przypomnieli, szkoda że tak późno, lepiej chyba żeby w ogóle ich to nie spotkało, bo doznawszy tego szczęścia żyć nagle na nowo zapragną, umierać nagle nie zechcą, tylko żyć dalej w nowych co dzień dniach, ale za późno, za późno, nie ma już sil, nie ma zdrowia, nie ma życia, kończy się życie i leży na łóżku pani Sobolewska, wysoko pod głową poduszki, rano jest, nowy dzień, słoneczny był to dzień, pamiętam dobrze, w przesłonięte firankami okno bił blask tych promieni:

 

- Jakie ładne światło na dworze — wymówiła cicho pani Sobolewska.

— Nie rozpraszaj się, córko — powiedział ksiądz, co właśnie skończył był ją spowiadać.

O, kwitnąca rekonstrukcjo wymarłego kwiatu beneditta, ilu znałem i nie znałem, którzy martwym życiem żyli i to była ich wina, albo nie była ich wina, bo stracili, utracili to, co mieli na świecie najdroższego:

                     żonę najukochańszą, męża najukochańszego, przyjaciela najmilszego, przyjaciółkę najmilszą, matkę, ojca, braci, siostry i jak tu żywym życiem żyć? Czym oddychać? Inni jeszcze sami siebie potracili, popalili się na popiół, pogubili sensu wątłą nić, posmutnieli na zawsze, powariowali na dalszą metę.

O, Santa Polonia, nikt nigdy nie odkupi, nie cofnie tych, co już były, ludzkich nieszczęść i krzywd: ani Międzynarodowy Czerwony Krzyż, ani Unesco, ani żaden Zbawiciel. Nikt nigdy nie cofnie, mówię, tych, co już były, ludzkich nieszczęść i krzywd, od których aż trzeszczą, aż pękają w szwach panoramiczne ekrany powietrza.

Aż za ramy się to czasami wylewa i wtedy się to widzi, i wtedy się to słyszy: skargi, jęki, zawodzenia, płacz, szloch, wycie i dudnienie ziemi od padających na nią rannych i trupów".

 

wtorek, 23 marca 2021

I wyszedłem na łąki

 Spaceruję z moim Dyziem i spotykam znajomego. Zawsze widywałem go z psem.

- Co słychać? A gdzie pana pies? – pytam.

- Miesiąc temu niestety zdechł – facet odpowiada przygaszonym głosem. Milczymy chwilę.

- Pan się nieprawidłowo wyraził – wtrącam osobiste przekonanie – pana pies umarł. Natomiast „zdechł” to odpowiednie określenie na śmierć niektórych ludzkich kanalii.

I facet wziął i się z tą opinią zgodził.

Oczywiście każdy żyje po swojemu, a ja zamiast się wymądrzać zamieszczę zdjęcia związane z tytułem wpisu.