czwartek, 27 marca 2014

Kaszka manna





        Niedobrze się robi ptaszkom, odbija się myszce
        Mamcia karmi dziecko kaszką łyżeczka po łyżce.
        Karmi, nuci coś radośnie: "Jedz, jedz ty łobuzie..."
        Kaszka dziecku w buzi rośnie i wydyma buzię.

        Ma już kaszki pełen brzuszek i płucka, i nereczki,
        Kaszka sączy mu się z uszek i rozpycha majteczki.
        Słyszy dziecię matki piosenkę i myśli figlarnie:
        "Jak cię dorwę, gdy dorosnę, to też cię nakarmię..."

        Zaśmiało się miłe dziecię na myśl o igraszkach.
        Mamcia na to: "A więc przecie smakuje ci kaszka".
        Dam ci jeszcze, żebyś przytył i miał pulchne policzki!"
        Dziecko żuje myśląc przy tym: "Ach, dajcie mi nożyczki!"

        Wtem huknęło coś jak mina - gówniarz zwymiotował.
        "Porzygała się dziecina - zaczniemy od nowa!"
        Kot z rozpaczy skoczył w wannę a pies się wściekł na dworze.
        Po coś stworzył kaszkę mannę, o sympatyczny Boże?!

Tajemnica



Poznaj siebie.
I nie ma znaczenia, czy wierzysz w Boga. Ważne jest, że Bóg wierzy w ciebie.
         

            Rosemary Altea - medium.
" To, co płynie z odkrycia kim się naprawdę jest, może tylko wzbogacić nasze życie. Natomiast uznanie swego duchowego "ja", przynosi zdumienie, radość i wiedzę, a to z kolei powoduje tak dużą przemianę, że nie sposób już powrócić do swego dawnego życia".
     


Dannion Brinkley - jasnowidz.

Za młodu był postrachem szkoły, potem wstąpił do piechoty morskiej. Był także rządowym zabójcą i…… lubił swoją pracę.
      Kiedyś rozmawiał w swoim biurze przez telefon stacjonarny, gdy trafił go piorun. Upadł i leżał z dymiącą słuchawką w ręku, a nad nim unosił się dym. Jego dziewczyna wezwała pomoc. Niestety umarł - serce stanęło. Wieziono go do kostnicy.
Gdy umierał, dostał przekaz: - "U kresu życia masz tyle miłości i dobrych uczuć, ile dałeś innym. To takie proste".
Ponieważ nie miał na swoim koncie zbyt wiele miłości do innych, poczuł, że wieczność będzie dla niego ponura.
     Zapragnął wszystko zmienić. Ale przecież było już za późno?
Otóż nie było za późno.
     Odzyskał świadomość w 28 minucie po ustaniu akcji serca. Był tak słaby, że zdołał tylko zdmuchnąć z twarzy cienką płachtę przykrywającą twarz.
Powrót do życia był trudny i trwał dwa lata.

Po powrocie do świata nie zmienił się. Dlatego wezwano go na "anielski dywanik" ponownie.
Przeżył drugą śmierć kliniczną, a potem trzecią. I wtedy dopiero się zmienił.
     


           Edgar Cayce – „Cała siła, całe uzdrowienie każdej natury polega na zmianie wibracji od wewnątrz.”

Jeśli siebie akceptujesz, takiego jaki jesteś, wchodzisz w harmonię wibracji z samym sobą. Teraz wystarczy siebie polubić i podnosisz wibracje swojej energii, potem idziesz jeszcze dalej: możesz siebie pokochać. Wtedy wibrujesz energią miłości i na tym poziomie masz moc kreowania rzeczywistości.
      Proste ma być.

Osho - Dokonaj pielgrzymki w głąb siebie, aby odnaleźć w sobie radość, a potem błogosławieństwo. Zastosuj medytację, która jest po prostu byciem zadowolonym ze swojej obecności.   

         
Medytacja jest zachwytem obecnym w tobie!
Ten zachwyt, czyli medytację można porównać tylko z orgazmem. W czasie orgazmu dzieją się dwie rzeczy:
     - Po pierwsze primo: - umysł przestaje gadać. Zaprzestaje na moment ciągłego gadania.
    - Po drugie primo: - zatrzymuje się na mgnienie czas.
Jeden moment radości, którą niesie orgazm, daje odczucie pełni, pozwala sobie wyobrazić, czym jest wieczność.
A więc te dwie rzeczy: zatrzymanie umysłu i czasu, obie naturalne, przynoszą największą przyjemność. I to dzieje się najpierw w zachwycie, a potem stopniowo można się tego nauczyć i wtedy…..

" Nie musisz już zależeć od drugiej osoby, od mężczyzny ani od kobiety. Osiągasz samodzielnie stan wzniosły, czyli medytacji, czyli wewnętrznego orgazmu. To nastąpiła transformacja energii, jesteś teraz w orgazmicznej wewnętrznej radości. I nie ma to nic wspólnego z seksem”.

Czy to do Ciebie dociera?

 Zachwycaj się, zachwycaj....sobą i tym co wokół.
 I już jesteś w medytacji.
A gdy jesteś w medytacji, szybko poznasz siebie.
     


Tylko wtedy, gdy będziesz w stanie zachwycać się tak, jak czyni to dziecko, skontaktujesz się ze swoją prawdziwą istotą, ze swą duszą.
    
 Prawda, że niewiele potrzeba? Prawda, że to proste?
Lecz wielu opiera się na wiedzy, nie na sercu.
      A co to jest wiedza?
Wiedza, czyli nauka jest środkiem do tego, żeby unikać zadziwienia światem. Wiedza próbuje wszystko wyjaśnić, każdą tajemnicę.
I w ten sposób w miarę upływu lat ludzie tracą wrażliwość i zdolność do zadziwienia, stają się coraz bardziej znudzeni. Wydaje im się bowiem, że już wszystko wiedzą.
     Tak naprawdę jednak nie wiedzą niczego, a ich umysły wypełnia zapożyczona wiedza. Nie myślą o tym, że na dnie tej wiedzy znajduje się ciemność i ignorancja.
 --------------------------------
Gdy ktoś jest rozpaczliwie nieszczęśliwy, jego dusza może opuścić ciało, a na to miejsce „wchodzi” obca dusza. Często dzieje się tak z umierającymi.
 A w małżeństwie możemy któregoś dnia stwierdzić, że obok nas jest obca osoba, wtedy jest tylko rozpacz i rozwód jako jedyne rozwiązanie.

Najpiękniejsze, czego możemy doświadczyć, to tajemnica.
   - Albert Einstein


Ciężkowice wzywają

Pierwsza Pielgrzymka do Domu na Górze w roku 2014.
       Wczoraj nie miałem głowy, żeby wyciąć zdjęcie. Dziś poprawka
  Wczoraj byłem gdzieś daleko od Ciężkowic. Albo jeszcze dalej....... A dziś jestem bliżej.
          Katowice. Jak dziwnie brzmi nazwa tego miasta.....
Stalinogród jest na mojej mapie. Nie ma tu Katowic.
        Dziwna mapa. Jutro coś wymodzę, a dziś popatrzmy na tęczę ponad Domem na Górze. Dom mamy za plecami. Przed nami nowa szklarnia.
       Jan zbudował.
Stara szklarnia poległa, żeby dać życie nowej.
Stare ustępuje nowemu. Albo inaczej: - stare musi paść, żeby nowe wezbrało.
         Tylko dlaczego nowe jest takie głupie? Albo jeszcze inaczej: - podpowiadamy staremu,  a stare myśli, że młode jest i wszystkie rozumy zjadło i się obraża, albo ma tylko muchy w nosie....
       Natomiast ta tęcza ponad -  to znak anielski. Każdy to widzi.....

jestem w drodze. W Ciężkowicach będę w sobotę na pewno. Pozdrawiam moich przyjaciół ludzkich.
      Są jeszcze moi bliscy znajomi zwierzęcy - kobyłka pstra, Fifi i koty.

środa, 26 marca 2014

Bogaty Jezus



 Czyli: - Apoloniusz z Tyany

Kościół zbudowano na biednym Jezusie. Biedny Jezus wypowiedział kilkadziesiąt zdań. Mówią, że 28 na pewno.
       - Prawda może obronić się sama.
       - Lecz chodzi o to, aby do prawdy dopiął się ktoś, kto proste wytłumaczy zawile.
Więc poprzez stulecia dopisano do słów Jezusa całe mnóstwo, całe morze słów.
 I w ten sposób ziarno prawdy zostało przysypane tonami ziaren półprawdy, i czarny pośrednik stał się niezbędny.

Apoloniusz nie nadawał się na fundament kościoła.
     - Nie został bowiem zabity.
     - Żył w luksusie ( Jak młody Budda ) Do pewnego momentu żył w luksusie oczywiście.
Apoloniusz żył w dostatku do momentu, kiedy opuścił ojcowski dom i wyrzekł się wszystkich doczesnych bogactw. Udał się wtedy do słynnej świątyni Asklepiosa.

Czyli na każdego przyjdzie pora, jeśli ma przyjść: - nie przyspieszysz, ani nie opóźnisz.

Apoloniusza z Tyany przyrównywano do Jezusa z Nazaretu i było to poniekąd logiczne. Obaj żyli mniej więcej w tym samym czasie i wędrowali po świecie, głosząc przesłanie dobrej woli, dokonując licznych cudów, uzdrawiając chorych i wskrzeszając zmarłych.
     Obaj mieli także urok i charyzmę, pozwalające im porywać za sobą rzesze uczniów, oddanych im nawet po ich zejściu z tego świata. I ani jeden, ani drugi nie zostawił po sobie ciała.

     Jest też, oczywiście wiele różnic.
Główną różnicą jest luksus, który za młodu otaczał Apoloniusza. Jego popularność pozostała niezachwiana do końca jego dni. A żył 90 lat.
      Byli tacy, którzy z niego szydzili, zawsze się tacy znajdą, ale stanowili oni margines. W żadnym razie Apoloniusz nie budził takich kontrowersji, jak Jezus, więc nie został też stracony za swoje nauki - dożył dość sędziwego wieku.
     Apoloniusz był niezwykle przystojny, towarzyski i oczywiście czarujący. Dodatkowo jego ojciec należał do najbogatszych mieszkańców prowincji.
   Jednak Apoloniusz od najmłodszych lat przejmował się losem innych ludzi.
Od dziecka zdawał sobie sprawę ze swoich paranormalnych zdolności.
Pomimo tego, że Los złożył u jego stóp dary bogactwa, kobiet, wina i śpiewu, wybrał mądrość wieszcza i wszystkie relacje o nim są zgodne, że wiódł życie cnotliwe, w trzeźwości i czystości, skupiając swoje zdolności na pomaganiu ludziom.
     Po naukach pobranych w świątyni Asklepiosa, wkrótce porzucił konwenanse swoich czasów: - zrezygnował z jedzenia mięsa, chodził w prostym, skromnym odzieniu i szybko stał się uzdrowicielem, do którego zjeżdżali ludzie z bardzo daleka.
     Potem Apoloniusz złożył 5-cio letni ślub milczenia.
I wyruszył w drogę do Indii, żeby u tamtejszych u mistyków szukać odwiecznej mądrości.
Jednak po drodze zatrzymał się w Dafne, w świątyni Apollona. Tam spotkał pewnego kapłana.
Zrządzeniem Synchroniczności kapłan ów sprawował pieczę nad świątynnym skarbem - cienkimi miedzianymi płytkami, na których wyryte były postacie i symbole. Kapłan ten nie wiedział jaki jest sens tych znaków.
     Apoloniusz natomiast szybko zorientował się co mówi przekaz.
Na miedzianych tabliczkach widniała mapa sporządzona przez Pitagorasa - wcześniejszego słynnego podróżnika do źródeł mistycznej mądrości.
Mapa pokazywała nie tylko miejsce, do którego Apoloniusz powinien się udać w Indiach, ale także kogo tam spotka. Kapłan ze świątyni Apollona był pełen podziwu i został kolejnym dozgonnym wielbicielem młodego jasnowidza.
     W kolejnym etapie podróży Apoloniusz zatrzymał się w Niniwie. Tu zapoznawał się ze starożytnym hinduskim kalendarzem Manuatara, który liczył miliony lat.
( tak ostrożnie napisał Flawiusz Filostratos, a dziś wiemy, że ten Starożytny Kalendarz liczy trzysta osiem milionów lat ).
Dotarłszy do Indii, Apoloniusz odnalazł siedzibę braminów i spędził z mędrcami wiele miesięcy, chłonąc każdą kroplę prastarej mądrości. Tu utwierdził się w swojej drodze duchowej.
     Przepełniony radością, dziękował nauczycielom następująco:

 - " Przybyłem do was pieszo, a wy daliście mi morze, ale też pozwoliliście, bym przechadzał się po niebie, udzielając mi dostępu do waszej filozofii. O tym wszystkim będę pamiętał wśród Greków, towarzysząc wam w myślach, jakbyście byli przy mnie".

I słowa dotrzymał.
Posłuszny swemu powołaniu Apoloniusz dokonywał później czynów naprawdę niezwykłych. Wypędził wiele demonów i wygłosił niezliczone przepowiednie.
    Próbując uzdrowić pewnego ascetę, który utracił swoje moce, odkrył, że człowiek ten był reinkarnacją Palamedesa z Troi.
    Apoloniusz udał się do Troi i dowiedział się, że Palamedes stracił życie na skutek zdradzieckiego listu napisanego przez Odyseusza.
    Ustalił w sposób paranormalny, gdzie stał posąg Palamedesa i nakazał kopać w tym miejscu. Rzeczywiście odkryto posąg, który wydobyto i ustawiono ponownie.
W tej samej chwili asceta odzyskał swoje moce.
     Apoloniusz wskrzesił pewną dziewczynkę, kiedy przechodził obok niego kondukt pogrzebowy. Uchronił też swego przyjaciela i ucznia Mennepusa z Koryntu przed poślubieniem "wampirzycy".
     Podczas uczty weselnej sprawił, że zniknęło całe jadło, napoje i ludzie, co skłoniło spragnioną krwi pannę młodą do przyznania, że jest wampirem.
    Uniknął skazania przez Nerona, sprawiając, że ze zwoju oskarżyciela zniknęły wszystkie litery, pozostał tylko czysty papier.
    Napisał kilka ksiąg, w tym jedną o astrologii.
Narodził się w dziwnych okolicznościach, a jeszcze bardziej dziwnie zakończył życie.
Po prostu zniknął z zamkniętego pomieszczenia – (K-Pax?) - rozpłynął się w powietrzu.

Wszystko to opisał Flawiusz Filostratos na początku III wieku.



wtorek, 25 marca 2014

Migawki z podróży



Na ostatnim zdjęciu powyżej te mury w tle, to była cerkiew wybudowana dwieście lat temu. W 1953 zamieniona na kościół - sanktuarium Matki Bożej Sokalskiej.
Na pierwszym planie Baba, która może mieć dziesięć tysięcy lat, w tle kościół, którego mury mają dwieście lat.
          


Poniższa pałacowa ruina miała być we wczorajszym poście.




     
    Blisko ruiny źródełko.
     
 
Poniżej zgrabny budynek, a za nim mało reprezentacyjna wygódka.

       

     
               
I na koniec Henryk Bieszczadnik przed schroniskiem Koniec Świata.
    





    

poniedziałek, 24 marca 2014

Post roboczy

To był post roboczy, mało co się udało zapodać jak należy

Bar Lewiatan



Migawki z drogi.
Okolice granicy z Ukrainą.
      
Pusto. Pogoda jest. Nie ma tych, którzy tu żyli.
   
Krzyż ze starości zgubił ramię. Dla mnie to koniec świata. Przy tej resztce bramy na dole, leżą kości człowieka. A co? One, te kości. różnią się bardzo od zwierzęcych? Piszczele mają rozpoznawalną długość.

A człowiek to w sumie mięso. Bardzo żylaste i ścięgniste mięso na starość. Jeśli ktoś nie skorzysta z mięsa..... A to korzystanie z mięsa bywało, bywało..... Warunki ekstremalne.

    Dziś ludojady szukają złota, albo jakichś skarbów. I stąd te kości na wierzchu.

Tak, jak w Zubeńsku hieny cmentarne szukają klamer z pasów żołnierzy rosyjskich 1915.

     

Kości na wierzch. Klamra na allegro chodzi po 80 zł. I to Polacy robią. Ci Polacy nazywają się łowcami militariów. Przyjeżdżają w Bieszczady od lat.

   





Przy tej cerkwi poniżej mieszkało przed wojną 422 mieszkańców. W tym: - narodowości ukraińskiej 422. Czy trzeba pisać, że Polaków było tu zero? 
Świadomie mylę cerkwie i miejsca, żeby zapodać Mądrość Ponadczasową:
Giga - moja miłość, czuje się dobrze!
To ty człowieka porównujesz z psem? Nie! ja porównuję i to chwilami tylko, psa-sukę z człowiekiem.        
     
Mogę podać nazwy miejscowości, gdy wrócę z wojaży na początku kwietnia. Ale to będzie wymagało wysiłku. Czy nie lepiej z serca nadawać

W każdym razie na mnie działają najpierw uczucia. Odbieram energię miejsca. Kiedyś było wszędzie kolorowo i radośnie. Dziś króluje tu smutek wszechwładny i starość.
Zrządzeniem Losu zachowały się perełki architektury drewnianej zwieńczone bańkami.

Oraz pustka, smutek i ruiny.
    




 No nie. Dosyć smutków. Jesteśmy gdzieś. Zadupie tak zwane. Jeśli była tam większość 422 na 422 Ukraińców to dla Polaków zadupie jest. Zgoda?
 Jakiś ktoś w miodowej koszuli się wspina po kratach.To wandal chyba?  Panie kierowniku wycieczki. Taki przykład pan daje?
Teraz obrona kierownika: - jego ciągnie do staroci. 
Ja tam się oglądam za siebie: - może jakaś wnuczka w szpilkach na horyzoncie.

To dla serca było. A ciało domaga się swego. Jedzenie w Dołhobyczu.
Bar Lewiatan, obok zachowanego pałacu, i lamusa. 
Żeby nie pomylić. Najpierw lamus, potem kierownik. I drzeworyt z baru.

   


    
   


    


Bardzo sympatyczna jednoosobowa obsługa w Barze. Bo w lamusie nikogo.
       
      Dzwonią do mnie ostatnio z kilku banków - robię jakieś ostatnie ruchy przed wakacjami.
Jak pan nas ocenia? Panie! Inwestuj pan!
Odpowiadam: - od kilku lat inwestuję w siebie. Zaproponujecie lepszą inwestycję?
To chociaż jak pan nas ocenia. Skala od 1 do 5.
Otóż w tej skali bankowej oceniam panią z Baru Lewiatan w Dołhobyczu na 6 !
Szefie - podwyżka dla tej pani, a przynajmniej głębokie spojrzenie w oczy. Bo zobaczcie ten uśmiech pod wąsem u kierownika. 
 ( Baru nie mylić z mikrofalą przy szosie, trzeba wejść w głąb poza magazyny)

Na foto jeden z gości sobotnich. Wydaje się, że jest zadowolony z posiłku. Okazało się potem, że ten facet, to kierownik wycieczki. To już było.

Wieczorem były występy. Na zdjęciu tylko partnerka kierownika. Kierownik skromny, usunął się w cień.
    


A tu jedna fotografia przedmiotów. Mały przeskok w czasie. Luty- marzec. Schronisko Koniec Świata. Stół i jakieś przedmioty przed Zbyszkiem.     
       
Piłem. W doborowym towarzystwie to nie grzech.

W oddali kierownik wycieczki. Taki oddalony kierownik, a jednocześnie obecny.
      To jest mądre, bo w takiej bezpiecznej odległości nikogo nie posądza.
    

I jak tu takiego kierownika nie kochać?

PS. Na kilku zdjęciach Henryk Bieszczadnik.

środa, 19 marca 2014

Wyjeżdżam, czyli hrabia Lew Tołstoj




Hrabia Lew Tołstoj.


Przedmowa - (Zbyszek)

     Jezus Buntownik.

A kim był Archanioł Lucyfer, jeśli nie buntownikiem?
Archanioł Lucyfer nie zgadzał się z Bogiem.
      Nieposłuszeństwo.
 Dlatego został strącony w Otchłań.
        Mamy prawo wysłuchać argumentów Strąconego Archanioła?
Mamy. Tylko te argumenty-fakty, mogłyby do nas trafić i byłby problem dla czarnych.
(Gorzej, jeśli byśmy zwątpili w Boga. Czy coś takiego jest możliwe?
Właśnie przekonałeś - aś się o tym)
Więc nie ma argumentów.

       Dlatego tu jest milczenie, lub czarna dziura.

Adam był także buntownikiem. Buntownik nie słucha się.
Adam zjadł jabłko. Mógł nie jeść.
      - Ewa niewinna.
      - I nie zwalajmy winy na węża.
Adam wstał z kolan. Okazał Nieposłuszeństwo.
     Czarni orzekli: - grzech. Jaki grzech? Niech czarni poszukają grzechu pod swoją sukienką.

Wracamy do hrabiego Lwa Tołstoja. Lew, jak na Lwa przystało zaryczał.
Nie ma silniejszej broni niż satyra.
Zaraz. Jest bomba wodorowa.
      Czy myślisz Czytelniku, że rządziciele po tę bombę sięgną?
Sam sobie odpowiedz, co oni mają do stracenia, zobacz, jak są przyspawani do stanu posiadania, do materii. I jak Tobą manipulują razem z czarnymi.

Lew popadł w zatarg z rządem (Dostał zakaz rozpowszechniania drukiem swoich myśli) i w zatarg z Cerkwią (został ekskomunikowany i wydalony z niej w 1901).
      
Tyle lat minęło, a politycy, rządy idą dalej na pasku kleru. Zmieniło się coś?

Lew był w tym czasie nominowany do Literackiej Nagrody Nobla (mówiono o nim jako o najważniejszym kandydacie) Nobla ostatecznie nie otrzymał.
     Dziwne?
Tołstoj uznawany jest za twórcę Wolnościowego Chrześcijaństwa Anarchistycznego.      

Jezus Anarchistyczny….. taki właśnie Jezus, z ogniem w oczach, strzelający z bicza w świątyni jest mi najbliższy!

Tołstoj sam nauczył się w krótkim czasie języka esperanto. Za jeden z jego artykułów do La Esperantisto, w którym nauczenie się esperanta nazwał „obowiązkiem każdego chrześcijanina”, zabroniono propagowania pism esperanckich na ziemiach podlegających Rosji.

Tołstoj był wegetarianinem.

Prezentowane opowiadanie zostało wydane drukiem dopiero po śmierci Lwa Tołstoja przez jego syna. Lew był sądzony o herezję, jednak go uniewinniono. Polska wersja opowiadania krążyła w edycjach powielaczowych, ukazała się też m.in. w piśmie "Wegetariański Świat" Nr 5 (42) maj 1998r. Opowiadanie jest w istotny sposób satyrą religijną i parodią na stan prawosławia w XIX wieku.
       
O tym opowiadaniu, wspominał wielokrotnie Osho.

Na koniec prośba tylko: - rozważ Czytelniku w swoim sercu argumenty diabłów.
                      

         

Hrabia LEW TOŁSTOJ.

          

                  ODBUDOWA PIEKŁA

I. 

Działo się to w czasach, gdy Chrystus głosił ludziom swą naukę, nauka ta była tak zrozumiała i stosowanie jej w życiu tak łatwe, tak widocznie uwalniała ludzi od zła, że nie sposób było się jej oprzeć. Nic nie mogło położyć tamy jej rozpowszechnianiu.
Belzebub - ojciec i władca wszystkich diabłów - przestraszył się.
Wiedział dobrze, że Jego władza nad ludźmi skończy się na zawsze, jeśli Chrystus nie wyrzeknie się głoszenia swojej nauki. Był w strachu, lecz nie tracił nadziei i podburzał posłusznych mu faryzeuszy i uczonych w piśmie, aby możliwie najdotkliwiej obrażali i dręczyli Chrystusa, uczniom zaś jego radził uciec i zostawić go samego. Ufał, że skazanie na śmierć haniebną, naigrywanie się, opuszczenie przez wszystkich uczniów, wreszcie same męki i kara śmierci sprawią, że Chrystus w ostatniej chwili wyrzeknie się swojej nauki, a wyrzeczenie zburzy całą jej potęgę.

Sprawa rozstrzygała się na krzyżu. Gdy Chrystus zawołał: "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił!". Belzebub wydał okrzyk triumfu; schwycił przygotowane kajdany i włożył je sobie na nogi, dopasował je tak, żeby nie mogły być zerwane, gdy zostaną założone Jezusowi.
Wtem z krzyża dały się słyszeć słowa: "Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią". Zaraz potem Chrystus zawołał: "Spełniło się" i wyzionął ducha.
       Belzebub zrozumiał, że wszystko stracone. Chciał zdjąć kajdany i uciekać, lecz nie mógł ruszyć z miejsca. Kajdany przywarły do jego nóg. Chciał wznieść się na skrzydłach, lecz nie mógł ich rozpostrzeć. I widział Belzebub jak Chrystus w wielkiej światłości zatrzymał się w bramie piekieł, widział jak wyszli z piekła grzesznicy od Adama do Judasza, widział jak rozbiegły się wszystkie diabły, nawet jak same ściany piekieł rozpadły się bez hałasu na cztery strony świata. Nie mógł znieść tego widoku, więc zaryczał przeraźliwie i wpadł w bezdenną przepaść przez pękniętą posadzkę piekieł.

II.

Upłynęło sto, dwieście, trzysta lat. Czasu Belzebub nie liczył. Naokoło była zupełna ciemność i cisza. Leżał bez ruchu i starał się nie myśleć, o tym co zaszło, a jednak myślał i pałał bezsilną nienawiścią do sprawcy swej zguby.

Nie pamiętał już i nie wiedział, ile setek lat upłynęło od tamtego czasu, gdy raptem usłyszał nad sobą szmery podobne do tupotu nóg, stękania, krzyki i zgrzytanie zębów. Belzebub podniósł głowę i zaczął nasłuchiwać. W to, że po zwycięstwie Chrystusa piekło mogłoby być odbudowane, nie mógł uwierzyć, tymczasem zaś tupot, jęki, krzyki i zgrzytanie zębów stawały się coraz wyraźniejsze. Belzebub podniósł tułów, podciągnął pod siebie kosmate nogi z odrośniętymi kopytami (kajdany ku jego zdziwieniu same z nich opadły) i zatrzepotawszy swobodnie rozpostartymi skrzydłami, wydał zwykły sygnałowy świst, którym dawniej wzywał swe sługi i pomocników. Nie zdążył jeszcze nabrać tchu, gdy nad jego głową zrobił się otwór, błysnął czerwony ogień i tłum diabłów w wielkim ścisku wysypał się z otworu w przepaść i na podobieństwo kruków obsiadających padlinę, rozsiadł się naokoło Belzebuba.

Diabły były wielkie i małe, grube i chude, z długimi i krótkimi ogonami, z prostymi i krzywymi rogami.

Jeden z diabłów, odziany w pelerynkę narzuconą na ramiona, cały nagi, czarny i błyszczący, z twarzą ogoloną i ogromnym, obwisłym brzuchem, siedział w kucki przed samym obliczem Belzebuba i przewracając swymi ognistymi ślepiami, uśmiechał się bezustannie, machając z boku na bok swym długim, cienkim ogonem.

III.

- Co znaczy ten hałas? - zapytał Belzebub wskazując do góry

- Cóż tam się dzieje?

- To, co zawsze - odpowiedział błyszczący diabeł w pelerynce.

- A czy są jeszcze grzesznicy? - spytał Belzebub.

- O tak, wielu - odparł błyszczący.

- Jak tam z nauką tego, którego imienia nie chcę wymieniać? - zapytał Belzebub. Diabeł w pelerynce wyszczerzył zęby tak, że pokazały się wszystkie jego ostre kły, a przez całą zgraję przeszedł tłumiony śmiech.

- Nauka ta już nam nie przeszkadza. Oni przestali w nią wierzyć - powiedział diabeł w pelerynce.

- Jak to? Przecież nauka ta, poświadczona jego własną śmiercią, w sposób oczywisty ratuje ich od nas - rzekł Belzebub.

- Tak było, dopóki jej nie przerobiłem -- odparł z dumą diabeł w pelerynce, uderzając ogonem o podłogę.

- Jak ci się to udało?

- Właściwie nie musiałem nic robić. Trochę tylko pomagałem.

- Opowiedz w skrócie - rozkazał Belzebub.

Diabeł w pelerynce, spuściwszy głowę, pomilczał chwilę, jakby dla namysłu, następnie nie spiesząc się zaczął opowiadać:

- Gdy nadszedł ten straszny czas, że piekło zostało zburzone, a ojca naszego i władcy zabrakło między nami, udałem się w miejsca gdzie właśnie głoszona była ta nauka, która o mały włos nie doprowadziła nas do całkowitej zguby. Przyszła mi chęć zobaczyć, jak żyją ludzie stosujący się do niej. I ujrzałem, że ludzie stosujący tę naukę w życiu, byli zupełnie szczęśliwi i dla nas niedostępni. Nie gniewali się na siebie, nie ulegali urokowi kobiet i albo nie żenili się, albo mieli tylko jedną żonę, majątku zaś nie posiadali wcale, wszystko było uważane za wspólną własność, nie bronili się przed tymi, którzy na nich napadali, a za złe płacili dobrem. I życie ich było tak dobre, że wciąż więcej i więcej ludzi do nich przystawało. Widząc to pomyślałem sobie, że wszystko stracone i chciałem już odejść. Oto jednak w tym czasie zaszedł incydent sam w sobie błahy, lecz mnie wydał się interesujący i pozostałem. Zdarzyło się bowiem, że wśród tych ludzi jedni byli zdania, iż wszyscy powinni ulegać obrzezaniu i nie powinni jeść tego co zostało złożone w ofierze bogom pogańskim, inni zaś uważali, że takie rozgraniczenie jest zbyteczne, i że można nie stosować obrzezania i jeść wszystko. Zacząłem więc podpowiadać jednej i drugiej stronie, że ta różnica zdań jest różnicą o pierwszorzędnym znaczeniu, i że nie można ustąpić, ponieważ chodzi tu o rzecz ważną - o służenie Bogu. Ludzie uwierzyli mi, a ich kłótnie przybrały ostry charakter. Więc i ci i tamci zaczęli gniewać się na siebie wzajemnie, a wtedy ja zacząłem im podsuwać myśl, że cudami mogą dowieść prawdziwości swojej nauki. Jakkolwiek było rzeczą oczywistą, że cuda prawdziwości nauki dowieść nie mogą, ludzie zapałali taką żądzą, aby mieć rację, że uwierzyli mi, ja zaś urządziłem im cuda.

Z urządzeniem cudów trudności nie miałem. Ludzie wierzyli we wszystko, co potwierdzało ich chęć posiadania prawdy przez nich jedynie. Jedni utrzymywali, że zstąpiły na nich ogniste języki, inni zapewniali, że widzieli samego zmarłego nauczyciela i wiele innych rzeczy; imaginowali to, czego nie było i niepostrzeżenie kłamali nie gorzej od nas, w imię tego, który nas kłamcami nazywał. Jedni o drugich mówili:

"Wasze cuda nie są prawdziwe", a tamci odpowiadali: "Nie, to wasze cuda są nieprawdziwe, a nasze prawdziwe". Wszystko szło dobrze, ale obawiałem się, że ludzie mogą rozpoznać zbyt ewidentne oszustwo i wtedy wymyśliłem kościół. Kiedy uwierzyli w kościół, byłem już spokojny, zrozumiałem, żeśmy uratowani, a piekło odbudowane.

IV.

- Cóż to takiego "kościół"? - zapytał surowo Belzebub, nie chcąc uwierzyć, że jego słudzy okazali się mądrzejsi od niego.

- Kościół to jest coś takiego, że gdy ludzie kłamią i czują, że im się nie wierzy, wtedy, powołując się na Boga, mówią: "Jak Boga kocham, prawdą jest to, co ja mówię"; to właśnie jest kościół, z tą tylko osobliwością, że ludzie, którzy uznali się za kościół, nabierają przekonania, że są nieomylni, i dlatego nie mogą się już później wyrzec żadnego, choćby raz tylko wypowiedzianego głupstwa. Tworzy się zaś kościół w taki sposób: ludzie wmawiają w siebie i w innych, że nauczyciel ich, Bóg, po to, by objawione przez niego ludziom prawo nie zostało fałszywie wytłumaczone, wybrał szczególnych ludzi, i oni to jedynie, lub ci, na których przeleją tą władzę, mogą dokładnie tłumaczyć jego naukę. Ludzie więc, którzy nazywają siebie kościołem, twierdzą, że są w posiadaniu prawdy nie dlatego, że to, co głoszą jest prawdą, a dlatego, iż uważają siebie za jedynych prawowitych spadkobierców uczniów samego nauczyciela - Boga.

W manipulacji tej, podobnie jak w cudach, była pewna niedogodność, taka mianowicie, że ludzie jednocześnie mogli utrzymywać każdy o sobie, że są członkami jedynego prawdziwego kościoła (działo się to zawsze). Nasza wygrana polegała jednak na tym, że skoro raz tylko ludzie powiedzieli: "My stanowimy kościół" i na tym zapewnieniu zbudowali naukę, wtedy nie mogli już zrzec się wypowiedzianych przez siebie słów, niezależnie od tego, jak wielkim były głupstwem i cokolwiek mówiliby inni ludzie.

- Dlaczego jednak kościół przekręcił naukę na naszą korzyść? - zapytał Belzebub.

- Powód jest prosty - ciągnął dalej diabeł w pelerynce - ludzie ci uznawszy się za jedynych tłumaczy prawa boskiego i przekonawszy o tym innych ludzi, stali się tym samym panami ich losu i posiedli nad nimi władzę zwierzchnią. Posiadłszy zaś tę władzę, naturalnie urośli w pychę i w większości przypadków ulegli zepsuciu, wskutek czego wzniecili przeciwko sobie oburzenie i gniew ludzki. W celu pokonania swych wrogów, nie dysponując innym orężem niż przemocą, zaczęli prześladować, skazywać na śmierć i palić na stosie wszystkich, którzy ich władzy nie uznawali. W ten oto sposób samo przyjęte stanowisko zmuszało ich do przekręcania nauki tak, aby usprawiedliwiała ich złe życie i okrucieństwa, które stosowali wobec swych wrogów.

V.

- Nauka jednak była tak prosta i zrozumiała, że nie można było jej przekręcić - upierał się Belzebub, nadal nie mogący uwierzyć, że jego słudzy byli sprytniejsi od niego. - "Postępuj wobec innych tak, jak byś chciał, aby postępowano wobec ciebie". W jaki sposób można to przekręcić?

- Stosując się do mych rad, posługiwano się w tym celu różnymi sposobami - kontynuował diabeł w pelerynce. - Ludzie opowiadają bajkę o tym jak dobry czarodziej, ratując człowieka od złego czarodzieja, zamienił go w ziarnko kaszy jaglanej i jak zły czarodziej, przedzierzgnąwszy się w koguta, gotów był już zadziobać owo ziarnko, lecz dobry czarodziej wysypał na ziarnko całą ćwierć tychże ziaren. I zły czarodziej nie mógł już ani zjeść wszystkich ziaren, ani znaleźć tego, które zjeść zamierzał. To samo, idąc za mą radą, uczynili ci ludzie z nauką tego, który nauczał, że całe prawo polega na tym, aby drugiemu czynić to, co chciałbyś, aby i tobie czyniono: ogłosili, że świętym wykładem prawa boskiego jest 49 ksiąg i uznali każde słowo w nich zawarte za dzieło Boga - Ducha Świętego. Tak więc wysypali na prostą, zrozumiałą prawdę taką kupę rzekomo świętych prawd, że stało się niemożliwością przyjąć je wszystkie i znaleźć pośród nich tę, która ludziom jest potrzebna. Na tym polega pierwszy sposób.

Drugi sposób, którego oni używali z dobrym skutkiem przez więcej niż tysiąc lat, polega na zabijaniu i paleniu wszystkich tych, którzy chcą głosić prawdę. Obecnie sposób ten wychodzi z użycia, lecz nie porzucają go całkowicie, bo chociaż już nie palą ludzi próbujących ujawnić prawdę, to jednak tak ich szkalują, tak zatruwają im życie, że tylko niewielu odważa się ich demaskować. Na tym polega drugi sposób.

Trzeci zaś sposób polega na tym, że uznając się za kościół, a więc za nieomylnych, uczą, gdy im jest to potrzebne, rzeczy wprost sprzecznych z tym, co jest powiedziane w Piśmie: "Ale wy nie nazywajcie siebie rabbi, albowiem jeden jest nauczyciel wasz, a wy wszyscy jesteście bracia. I ojcem nie nazywajcie nikogo na ziemi; albowiem jeden jest ojciec wasz w niebiosach". Oni zaś mówią: "Myśmy ojcami, myśmy nauczycielami waszymi".
Albowiem powiedziane jest: "Ale ty, gdy się będziesz modlić, wejdź do komórki swojej i zamknąwszy ją, módl się do ojca twego w ukryciu, a ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie".
Oni zaś nauczają, że trzeba się modlić gromadnie, w świątyniach, przy dźwiękach muzyki i pieśni.
   - Albo powiedziane jest w Piśmie: "A ja powiadam wam, abyście zgoła nie przysięgali", oni zaś nauczają, że trzeba przysięgać na bezwzględne posłuszeństwo władzom, nie bacząc na to, jakie mogłyby być żądania tych władz.
   - Albo powiedziane jest: "nie zabijaj", oni zaś nauczają, że zabijać można i trzeba na wojnie i z wyroku sądowego - zakończył diabeł w pelerynce, wywrócił ślepia i roześmiał się, rozwarłszy paszczę po same uszy.

- To bardzo dobrze - rzekł Belzebub i uśmiechnął się, a wszystkie diabły zawtórowały mu głośnym śmiechem.

- Czyż tak jak dawniej są jeszcze rozpustnicy, złodzieje, zabójcy? - zapytał już wesoło Belzebub. Diabły, również rozweselone, zaczęły mówić wszystkie razem, chcąc wykazać się przed Belzebubem swoją sprawnością.

- Nie tak jak dawniej, lecz więcej niż dawniej - wrzeszczał jeden z nich.

- Rozpustnicy nie mieszczą się w dawnych oddziałach - piszczał drugi.

- Złodzieje dzisiejsi gorsi są od dawniejszych - huknął trzeci.

- Brak nam opału dla zabójców! - ryczał czwarty.

- Nie mówcie wszyscy razem, niech odpowiadają tylko ci, których zapytam - rzekł Belzebub.

- Niech wystąpi ten, pod którego opieką jest nierząd i niech opowie, w jaki sposób radzi sobie z uczniami tego, który zabraniał zmieniać żony i mówił, iż nie należy patrzeć na kobietę z pożądliwością. Kto opiekuje się rozpustą?

- Ja - odpowiedział bury, przypominający kobietę diabeł z nalaną, oślinioną twarzą, z bezustannie żującym pyskiem i na pośladkach przyczołgał się do Belzebuba.

Diabeł ten wysunął się spośród innych, usiadł w kucki, przechylił głowę na bok, i machnąwszy ogonem zakończonym miotełką, głosem śpiewnym zaczął mówić:

- Robimy to według starego sposobu, przez ciebie, ojca naszego i władcę użytego jeszcze w raju, który to sposób oddał w naszą władzę cały rodzaj ludzki i według nowego sposobu kościelnego. Tak więc przekonujemy ludzi, że prawdziwe małżeństwo polega nie na tym, na czym zasadza się ono w swej istocie - na wspólnym życiu mężczyzny z kobietą - lecz na tym, żeby odziać się w najszykowniejszą nową odzież, pójść do wielkiego, przeznaczonego na ten cel gmachu, oświetlonego świecami, przystrojonego dywanami i kwiatami, następnie wobec ciekawej gawiedzi dokonać przysięgi w imię tego, który nauczał: "A ja wam powiadam, abyście zgoła nie przysięgali".
Wmawiamy w ludzi, że tylko ta ceremonia jest właśnie małżeństwem prawdziwym, że po niej ludzie otrzymują specjalną łaskę Boga, dzięki której bez specjalnego ze swej strony wysiłku nabywają zalety potrzebne do zgodnego pożycia i należytego wychowania dzieci - i, że każdy stosunek kobiety z mężczyzną, pomimo tych warunków, jest zwykłą, do niczego nie zobowiązującą przyjemnostką lub zadośćuczynieniem potrzebie biologicznej, przeto ludzie nie krępując się, oddają się tej przyjemności, krzywoprzysięzców zaś manipulacja ta stwarza tylu, iż o ściganiu ich nikt nie myśli, gdyż zabrakłoby więzień dla skazanych za krzywoprzysięstwo.

Podobny do kobiety diabeł o nalanej twarzy, skłonił na bok głowę i zamilknął, jak gdyby w oczekiwaniu działania swych słów na Belzebuba. Belzebub kiwnął głową na znak aprobaty, a podobny do kobiety diabeł ciągnął dalej:

- Tymże sposobem, nie porzucając dawniejszego, użytego w raju sposobu "zakazanego dla ciekawości owocu" - wspomniał diabeł, niedwuznacznie próbując przypodobać się Belzebubowi - osiągamy najlepsze rezultaty. Wyobrażając sobie, że mogą zawrzeć uczciwy małżeński związek kościelny po wielu kontaktach miłosnych, mężczyźni zmieniają setki kobiet i tak przyzwyczajają się do rozpusty, że czynią to samo i po zawarciu małżeństwa. Jeśli zaś niektóre żądania związane z małżeństwem kościelnym wydadzą się im zbyt krępujące, to urządzają ceremonię po raz drugi, a pierwsza ceremonia zostaje uznana za nieważną. Podobny do kobiety diabeł zamilkł, utarłszy końcem ogona ślinę wypełniającą usta, przechylił głowę na drugą stronę i wlepił milczący wzrok w twarz Belzebuba.

VI.

- Krótko i zwięźle: aprobuję - rzekł Belzebub. - Kto opiekuje się grabieżcami?

- We własnej osobie! - odpowiedział, wypełzłszy z tłumu, okazały diabeł z długimi, krzywymi nogami, z wąsami podkręconymi do góry i ogromnymi łapami, krzywo przystawionymi do tułowia. Diabeł ten wysunąwszy się jak jego poprzednicy do przodu, wzorem ludzi wojskowych oburącz podkręcał wąsy i czekał na pytania.

- Ten, który zburzył piekło - rzekł Belzebub - uczył ludzi żyć jak ptaki niebieskie i rozkazywał dawać temu, który prosi, a temu, kto chce zabrać suknię, oddawać i płaszcz - i powiedział, że aby być zbawionym, trzeba rozdać majątek. W jaki sposób nakłaniacie do grabieży ludzi, którzy o tym słyszeli?

- Postępujemy tak samo, jak nasz ojciec i władca przy obieraniu Saula na króla - odparł wąsaty diabeł, w uroczystym geście zarzucając łeb do tyłu.

- Dokładnie tak, jak wtedy wmawiamy w ludzi, że zamiast przestać się wzajemnie okradać, powinni pozwolić się okradać jednemu człowiekowi, oddawszy mu całkowitą władzę nad sobą. I człowiek ów i jego pomocnicy tych pomocników - wszyscy oni grabią naród nieustannie, spokojnie i bezpiecznie. Zazwyczaj zaprowadzają przy tym takie prawa i porządki, przy których mniejszość próżniacza może bezkarnie łupić pracującą większość. Jak więc widzisz, ojcze nasz i władco, sposób przez nas stosowany jest w gruncie rzeczy sposobem starym. Nowe w nim jest tylko to, że uczyniliśmy go bardziej ogólnym, zamaskowanym, rozpowszechnionym w czasie i przestrzeni i trwalszym. Bardziej ogólny jest przez to, że dawniej ludzie z własnej woli ulegali tym, których wybierali, teraz zaś niezależnie od swej woli ulegają nie tym, których wybierają, lecz komu popadnie. Bardziej tajnym sposób ten uczyniliśmy przez to, że teraz, dzięki wprowadzeniu podatków, zwłaszcza pośrednich, okradani swych grabieżców nie widzą, a często nawet nie domyślają się samego faktu grabieży. Bardziej rozpowszechnionym w przestrzeni sposób ten stał się przez to, że narody tak zwane chrześcijańskie, nie zadawalając się okradaniem swoich, grabią pod rozmaitymi dziwnymi pozorami, najczęściej zaś pod pozorem krzewienia chrześcijaństwa, te wszystkie obce narody, u których jest coś do zagrabienia. W czasie zaś sposób ten jest bardziej rozpowszechniony niż dawniej, dzięki wprowadzeniu pożyczek zaciąganych przez organa samorządu lokalnego i państwa, co powoduje, że nie tylko żyjące pokolenia, ale i te które po nich nastąpią mogą być okradane już teraz. Sposób ten bardziej trwałym uczyniliśmy poprzez to, że główni grabieżcy uważani są za osoby nietykalne, więc ludzie, lękając się surowych kar, nie odważą się na opór.

Pewnego razu w celach doświadczalnych sadzałem jedną za drugą najpodlejsze baby, głupie i nieoświecone i nie mające żadnych praw według panujących u nich przepisów, ostatnią zaś posadziłem nie tylko rozpustnicę, lecz i zbrodniarkę, która zamordowała swego męża i prawego następcę tronu. I ludzie nie wyrwali jej nozdrzy i nie siekli jej batem, jak to zazwyczaj robili z zabójczyniami, lecz przez wiele lat, niewolniczo ulegali jej samej i jej kochankom, których miała bez liku, pozwalając im pozbawiać ludzi nie tylko majątku, lecz i wolności osobistej. Tak więc w obecnych czasach jawne złodziejstwa, takie jak odebranie przemocą wózka z pieniędzmi, konia, odzieży, stanowią zaledwie jedną milionową wszystkich tych grabieży prawnych, popełnianych na co dzień przez ludzi mających odpowiednie możliwości. Obecnie, utajona, bezkarna grabież i w ogóle pogotowie złodziejskie zorganizowane jest wśród ludzi do tego stopnia, że stało się to głównym celem i przedmiotem gorących pożądań prawie wszystkich i maskowane jest tylko przez walkę złodziei między sobą.

VII.

- No cóż, bardzo dobrze - rzekł Belzebub. - A zabójstwa? Kto opiekuje się zabójstwami?

- Ja! - odpowiedział, występując z tłumu czerwony jak krew diabeł z kłami sterczącymi z pyska, ostrymi rogami i zadartym do góry nieruchomym ogonem.

- W jaki sposób zmuszasz do zabójstw uczniów tego, który nauczał: "Nie odpowiadaj złem na zło, kochaj nieprzyjaciół swoich"? W jaki sposób robisz zabójców z tych ludzi?

- Robimy to według starego sposobu - odparł czerwony diabeł ogłuszającym, bełkotliwym głosem - wzniecając w ludziach chęć zysku, warcholstwo, nienawiść, mściwość, pychę; stosujemy również starą metodę, gdy wmawiamy w nauczycieli, że najlepszy sposób oduczenia ludzi od zabójstw polega na tym, żeby sami nauczyciele zabijali tych, którzy popełnili zabójstwo. Sposób ten nie tyle daje gotowych już zabójców, ile przygotowuje ich dla nas. Większą zaś ich liczbę dają nam nowe nauki: o nieomylności kościoła, o małżeństwie chrześcijańskim i o równości chrześcijańskiej. Nauka o nieomylności kościoła dawała nam dawnymi czasy największą liczbę zabójców. Ludzie, którzy uznali się za członków nieomylnego kościoła, nabrali przekonania, że zbrodnią byłoby pozwolić fałszywym wykładcom nauki gorszyć ludzi, więc ich zabijanie jest sprawą miłą Bogu. W taki sposób zabijano całe wioski i skazywano na śmierć setki tysięcy ludzi. Śmieszne wydaje się to, że ci, którzy skazywali na śmierć i palili ludzi zaczynających rozumieć prawdziwą naukę, uważali tych najniebezpieczniejszych dla nas ludzi za nasze sługi, tzn. sługi diabłów. Ci zaś, którzy zabijali i palili na stosach i rzeczywiście byli naszymi sługami, uważali się za świętych wykonawców woli Boga. Tak było w dawnych czasach; w naszych czasach wielką liczbę zabójców stwarza nauka o małżeństwie chrześcijańskim i o równości. Nauka o małżeństwie daje nam przede wszystkim zabójstwa wzajemne małżonków, następnie dzieciobójstwa popełniane przez matki. Mężowie i żony zabijają się wzajemnie, gdy niektóre żądania prawa i zwyczaju małżeństwa kościelnego wydają im się zbyt krępujące. Matki zaś zabijają dzieci wtedy, gdy związki, z których dzieci powstały, nie są uważane za małżeństwa. Takie zabójstwa popełniane są stale. Zabójstwa wywołane przez chrześcijańską naukę o równości dokonywane są periodycznie, ale za to masowo. Według nauki tej wmawia się w ludzi, że są równi wobec prawa. Ludzie ograbieni czują jednak, że to nieprawda. Widzą, że nie ma równości, gdyż grabieżcy mogą grabić bez przeszkód, a im nie wolno, więc buntują się i napadają na swych grabieżców. Wtedy to zaczynają się morderstwa wzajemne, które dostarczają nam niekiedy dziesiątek tysięcy morderców jednocześnie.

VIII.

- A zabójstwa na wojnie? W jaki sposób doprowadzacie do nich uczniów tego, który uznał ludzi za synów jednego Ojca i kazał kochać nieprzyjaciół? - zapytał Belzebub.

Czerwony diabeł wyszczerzył zęby, wypuścił z pyska strumień ognia i dymu, i uderzył się radośnie po plecach grubym ogonem.

- Wmawiamy w każdy naród, że jest narodem najlepszym na świecie: "Deutschland über alles", Francja, Anglia, Rosja "über alles", i że naród ten powinien panować nad wszystkimi innymi narodami, ponieważ zaś we wszystkie narody wmawiamy to samo, więc węsząc ciągłe niebezpieczeństwo ze strony sąsiadów, narody szykują się stale do obrony i pałają do siebie nienawiścią. Im bardziej zaś szykuje się do obrony jedna strona i z tego powodu pała nienawiścią do sąsiadów, tym bardziej szykują się do obrony wszystkie pozostałe narody, pałając do siebie wzajemną nienawiścią. Tak oto wszyscy ludzie, którzy po przyjęciu nauki tego, który nazywał nas zbójcami, stale zajęci są przygotowywaniem się do zabijania i zabijaniem.

IX.

- Tak, to bardzo dowcipne - rzekł Belzebub po długim milczeniu - Ale dlaczego ludzie uczeni, zabezpieczeni przed oszustwem, nie spostrzegli tego, że kościół sfałszował naukę i nie przywrócili jej pierwotnego znaczenia?

- Uczeni nie mogą tego uczynić - odpowiedział pewnym tonem, przesuwając się do przodu, matowo-czarny diabeł w doktorskiej todze, z płaskim, spadzistym czołem, z kończynami o zanikłych mięśniach i odstającymi, długimi uszami.

- Dlaczego?! - zapytał surowo Belzebub niezadowolony z pewnego siebie tonu wypowiedzi diabła w todze.

Nie pesząc się wykrzyknikiem Belzebuba, diabeł w todze siadł z wolna, spokojnie i nie w kucki jak inni, lecz na wzór wschodni - skrzyżowawszy nogi o mięśniach w zaniku. Potem zaczął mówić bez zająknięcia się, cichym, miarowym głosem:

- Nie mogą tego zrobić dlatego, że ja stale odwracam ich uwagę od tego, co mogą i powinni wiedzieć i kieruję ją na to, co nie jest im potrzebne i czego nigdy tak naprawdę nie zdołają poznać.

- W jaki sposób to robisz?

- Sposoby są różne, odpowiednio do czasu - odparł diabeł w todze. - Dawniej wmawiałem w ludzi, że najważniejszą dla nich rzeczą jest znać szczegóły stosunku wzajemnego pomiędzy osobami Trójcy, szczegóły na temat pochodzenia Chrystusa, jego pierwiastka boskiego i ludzkiego, właściwości Boga itp. Ludzie uczeni wiele i rozwlekle dyskutowali o tym, kłócili się i gniewali na siebie. A te dysputy tak ich absorbowały, że wcale nie myśleli o tym, jak mają żyć, więc nie odczuwali też potrzeby wiedzieć, co ich nauczyciel mówił o życiu.

Potem, gdy już tak zaplątali się w roztrząsaniach, że sami przestali rozumieć, co mówią, ja wmówiłem w jednych, że najważniejszą dla nich sprawą jest zbadać i wyjaśnić wszystko, co napisał człowiek imieniem Arystoteles, który żył tysiąc lat temu w Grecji, w innych zaś wmawiałem, że najważniejsze to znaleźć kamień, za pomocą którego można wytworzyć złoto i taki eliksir, który leczyłby wszystkie choroby, a ludzi czynił nieśmiertelnymi. I najmędrsi i najbardziej uczeni pośród ludzi skierowali na te sprawy wszystkie swoje siły umysłowe. Tym zaś, których to nie interesowało, wmówiłem, że najważniejszą sprawą jest wiedzieć, czy Ziemia obraca się wokół Słońca, czy też Słońce dookoła Ziemi, a gdy przekonali się, że obraca się Ziemia, a nie Słońce i obliczyli, ile milionów mil jest od Słońca do Ziemi, ucieszyli się wielce i od tamtego czasu z jeszcze większą gorliwością badają odległość od gwiazd i nie mogą się nadziwić, że liczba gwiazd jest nieskończona, choć wiadomość ta jest im zgoła zbyteczna. Oprócz tego, wmówiłem im jeszcze i to, że koniecznie powinni wiedzieć, w jaki sposób powstały wszystkie zwierzęta, wszystkie robaczki, wszystkie rośliny i wszystkie nieskończenie drobne żyjątka. Chociaż i te wiadomości nie są im wcale potrzebne i choć jest zupełnie jasne, że nie będą w stanie poznać tych wszystkich szczegółów, gdyż różnorodność życia jest nieskończona, to jednak na te i podobne badania zjawisk świata materii ludzie kierują wszystkie swe zasoby umysłowe i bardzo się dziwią, że im więcej poznają rzeczy, których znajomość nie jest im pilnie potrzebna, tym więcej wyłania się rzeczy jeszcze nie poznanych. I chociaż jest oczywiste, że w miarę rozwoju tych badań, obszar tego, co pozostaje do zbadania, rozszerza się, a przedmioty badania stają się coraz bardziej zawiłe i same zdobywane wiadomości znajdują coraz mniej zastosowania w życiu, to jednak okoliczność ta wcale nie zbija ich z tropu i ludzie ci, przekonani w zupełności o wadze swych badań badają, głoszą, piszą i drukują, tłumaczą z jednego języka na drugi wyniki swych w większości do niczego niezdatnych badań i roztrząsań, a jeżeli i czasami zdatnych, to tylko na pociechę bogatej mniejszości lub na pogorszenie położenia większości niezamożnej.

Po to zaś, aby już nigdy nie domyślili się, że jedyną ich rzeczywistą potrzebą jest ugruntowanie praw życiowych, wskazanych w nauce Jezusa, wmawiam w nich, że nie mogą znać praw życia duchowego i że każda nauka religijna, nie wyłączając nauki Jezusa, jest to stek błędów i zabobonów, i że wiedzę o tym, jak trzeba żyć zdobyć mogą dzięki nauce zwanej socjologią, polegającej na badaniu tego, w jak zły sposób ludzie żyli dawniej. Tak więc zamiast starać się żyć lepiej według nauki Chrystusa, myślą, że wystarczy zbadać życie dawnych ludzi, wyprowadzić z tych badań ogólne prawa życiowe i by żyć lepiej, stosować się tylko do tych wymyślonych praw. Po to zaś, aby jeszcze bardziej utwierdzić ich w błędzie, wmawiam w nich, że istnieje pewien system wiedzy zwanej nauką, i że założenia tej nauki są niepodważalne. Skoro zaś ci, którzy uważani są za działaczy nauki, nabiorą przekonania o swej nieomylności, wówczas ogłaszają jako niewątpliwe prawdy, różne zbyteczne i często oczywiste głupstwa, których wyrzec się już nie mogą, gdy raz je wygłosili. Na tej oto podstawie twierdzę, że dopóki będę wmawiał w nich cześć i służebność wobec nauki, którą dla nich wymyśliłem, nigdy nie zrozumieją tej nauki, która o włos nie doprowadzała nas do zguby.

X.

- Bardzo dobrze! Dziękuję - rzekł Belzebub i twarz jego rozjaśniła się. - Zasłużyliście na nagrodę i wynagrodzę was według zasług.

- A o nas panie zapomniałeś! - krzyknęła wielkim głosem zgraja diabłów różnokolorowych, małych, dużych, grubych, chudych i o krzywych nogach.

- A jakaż wasza profesja? - zapytał Belzebub.

- Ja jestem diabłem ulepszeń technicznych!

- Ja - podziału pracy!

- Ja - dróg i komunikacji!

- Ja - sztuki drukarskiej!

- Ja - sztuk pięknych!

- Ja - medycyny!

- Ja - kultury!

- Ja - wychowania!

- Ja - poprawy ludzi!

- Ja - odurzania się!

- Ja - filantropii!

- Ja - socjalizmu!

- Ja - feminizmu! - przekrzykiwały się wzajemnie, cisnąc się przed oblicze Belzebuba.

- Mówcie pojedynczo i nie rozwlekle! - krzyknął Belzebub

- Czym ty się zajmujesz? - zwrócił się najpierw do diabła ulepszeń technicznych.

- Wmawiam w ludzi, że im więcej rzeczy będą, wytwarzać i im szybciej będą to robić, tym będą szczęśliwsi. I ludzie marnując życie na produkowanie rzeczy, wytwarzają ich coraz więcej, nie bacząc na to, że rzeczy te ani nie są potrzebne zmuszającym do ich produkowania, ani dostępne dla tych, którzy Je produkują.

- Dobrze! A ty? - zapytał Belzebub diabła podziału pracy.

- Ja wmawiam w ludzi, że skoro przedmioty wytwarzać można szybciej za pomocą maszyn niż ręczne, więc trzeba ludzi przekształcić w maszyny; i to właśnie się robi, a ludzie przekształceni w maszyny, nienawidzą tych, którzy to z nimi zrobili.

- I to dobrze! Jak u ciebie? - rzekł Belzebub, zwracając się do diabła dróg i komunikacji.

- Ja wmawiam w ludzi, że zachodzi potrzeba możliwie najszybszego przemieszczania się z miejsca na miejsce. I ludzie zamiast ulepszać swe życie każdy na swoim miejscu, spędzają większą jego część w przejazdach. Są bardzo dumni z tego, że w ciągu godziny mogą przejechać 50 wiorst i więcej.

Belzebub pochwalił i tego diabła. Wysunął się z tłumu diabeł sztuki drukarskiej. Jego praca, jak objaśnił polega na tym, aby jak największej liczbie ludzi zakomunikować wszystkie te paskudztwa i głupstwa, które dzieją się i o których piszą na świecie.

Diabeł sztuk pięknych objaśnił, że pod pozorem pocieszenia i wzbudzenia u ludzi wzniosłych uczuć, pobłaża ich nałogom, przedstawiając je w ponętnej i atrakcyjnej postaci. Diabeł medycyny wyjaśnił, że wmawia w ludzi, iż najważniejszą dla nich sprawą jest troska o ciało; ponieważ zaś troska o ciało nie ma końca, więc ludzie troszczący się o swe ciało z pomocą medycyny, zapominają nie tylko o życiu innych ludzi, ale i o swoim własnym. Diabeł od kultury opisał jak wmawia w ludzi, że korzystanie z tych wszystkich przedmiotów, którymi opiekują się diabły ulepszeń technicznych, podziału pracy, dróg i komunikacji, sztuki drukarskiej, sztuk pięknych, medycyny - stanowi coś w rodzaju cnoty, i że człowiek korzystający z tego wszystkiego może być zupełnie zadowolony z siebie i nie musi starać się być lepszym. Diabeł wychowania wyjaśnił jak to wmawia w ludzi, że mogą żyjąc źle i nawet nie wiedząc na czym polega istota dobrego życia, uczyć dzieci dobrego życia.

Diabeł poprawy ludzi opowiedział, jak przekonuje ludzi, że mogą poprawiać innych, nie wyzbywając się uprzednio swych złych przyzwyczajeń.

Diabeł odurzania się chwalił się, że naucza ludzi, iż wygodniej jest szukać zapomnienia przez odurzanie się winem, opium, morfiną, tytoniem, niż uwolnić się od cierpień spowodowanych złym życiem przez poprawę tego życia. Diabeł filantropii powiedział, że wmawia ludziom, iż są dobroczynni, grabiąc na pudy i oddając ograbionym na łuty. Dzięki temu nie odczuwają potrzeby doskonalenia się, stają się niedostępni dla dobra.

Diabeł socjalizmu chwalił się, że w imię najdoskonalszej organizacji społeczeństwa ludzkiego, wznieca nienawiść klasową. Diabeł feminizmu dodał, że dla jeszcze większego udoskonalenia organizacji życia, oprócz nienawiści klasowej, wznieca jeszcze nienawiść pomiędzy ludźmi odmiennej płci.

- Jestem komfort! - A ja moda! - wrzeszczały jeszcze inne diabły, pełznąc ku Belzebubowi.

- Czy myślicie, żem stary i głupi i nie rozumiem, że wszystko, co mogłoby być dla nas szkodliwe, staje się pożyteczne, gdy nauka o życiu jest błędna - wykrzyknął Belzebub i głośno roześmiał się.

- Dosyć! Dziękuję wszystkim! - i zatrzepotawszy skrzydłami, wstał. Diabły otoczyły go kołem. Na jednym końcu łańcucha był diabeł w pelerynce, na drugim diabeł w todze. Obaj podali sobie łapy i koło zostało zamknięte. Diabły śmiejąc się, krzycząc, gwiżdżąc i wymachując nogami, rozpoczęły taniec wokół Belzebuba. Ten zaś rozpostarłszy skrzydła zatańczył pośrodku.
W górze słychać było krzyk, płacz i zgrzytanie zębów.

PS. Pozdrowienia dla moich przyjaciół na Ukrainie Wolnej! Jadę do Was!