Zaprawdę, powiadam wam,
godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne.
I wstąpiłem jeszcze raz do
potoku.
Miło, chłodno, pachnąco.
Nabrałem wody w butelkę 0,3
litra. Napiłem się tej zimnej wody, zostało pół butelki
- wystarczy. W Woli Michowej jest sklep, tam się piwa napiję.
Liczba PÓŁ
Anna Maria Dróżdż
Liczba PÓŁ
jest liczbą optymalną
dam ci pół jabłka
dasz mi pół siebie
pół życia dla mnie
połowa dla nich
z mojej połowy pół moim myślom
druga
dla moich słów
pół uśmiechu
co pół godziny
połowicznie samotnym
i zdecydowanym
półpocałunek
na półpożegnanie
W zasadzie można by
zdecydować się na liczbę zero
ale z pewnością
owo PÓŁ od niechcenia
jest bardziej bezpieczne
dla nas wszystkich
półludzi
O tej porze, tu na dole
jest dużo cienia. I cisza w której słychać tylko
jak żwir chrzęści pod butami.
Zbliżam się do obozowiska
studentów. Profilaktycznie opuszczam nogawki spodni i rękawy koszuli.
Następuje atak much
końskich, jak się spodziewałem. Atakują na odcinku kilometra akurat przy
studentach. Przecież to udręczenie ogromne. Nawet się zastanawiałem, jak
studenci wytrzymują i doszedłem do wniosku, że wszystko ma także swoje dobre
strony. Dzięki gzom, jest tu tylko kilka osób.
Nadleśnictwo ulitowało się w końcu nad
nimi i wycięło sporą polanę wokół. Widzę pracownika lasów, który podkosiarką
wycina zielsko – siedlisko gzów.
Kilometr za studentami
można ponownie podwinąć nogawki i rękawy.
Wspinanie niespiesznie do
przełęczy.
Jest Żebrak.
Dostaję silny gorący wiatr
w twarz.
Jest bardzo miło, oraz
niezwykle przyjemnie. Teraz żegluję na luziczku znowu w dół, a myśli ulatują mi
w kierunku zimnego piwa.
Plecak lekki, ciało pracuje prawidłowo, idzie się wygodnie.
Zostawiam za sobą kolejne
kilometry i już widzę sklep!
Na drzwiach kartka: - dziś
sklep zamknięty…..To niemiłe akurat.
Zachodzę
do chałupy, żeby zapytać o godzinę. Jest bardzo wcześnie: 12.30. Widocznie
pomyliłem się nieco w swej rachubie czasu z wysokości słońca i wyruszyłem za
wcześnie. Ale nic to. Mam dwie i pół godziny do autobusu. Wypijam resztkę wody
i postanawiam odpocząć w cieniu nad
Osławą. Zdejmuję buty, żeby przejść w urocze miejsce. Idę bardzo
ostrożnie, bo kamienie są niezwykle śliskie od glonów. Woda płyciutka, po
kostki tylko, jeszcze tylko jedno głębsze miejsce, tu woda po kolana i już będę
na miejscu.
W tym głębszym miejscu
pośliznąłem na glonach i wywijam orła na plecy. Plecak w wodzie!
Wygramalam się na kamienie po środku
Osławy i rozpakowuję plecak. W środku sucho, aparat był zawinięty w foliową
torbę, jest ok. Znowu druciak uratował sytuację: on jest najniżej pod
plecakiem.
Przepieram spodnie, są
całe w łatach i ogólnie brudne, ale teraz na tyłku to jedno wielkie błoto z
glonów. Wyżymam śpiwór. Rozkładam rzeczy na kamieniach. Jest takie ostre słońce
w zenicie, że wszystko szybko wysycha.
Pakowanie i jestem znowu
na przystanku.
Nawet
fajna przygoda. Lubię przygody.
Pełnia sezonu, połowa
lata, przyjeżdża autobus z Cisnej. Jestem jedynym pasażerem. W Nowym Łupkowie
także nikt nie wsiada.
Małe zakupy w sklepie i piję niezwykle smaczne piwo.
Było dobrze w moim
człowieku, ale teraz zrobiło się jeszcze lepiej. Stęskniony za „głupimi krokami” idę po torach do
strażnicy.
Dzień dobry Semaforom!
Stawiam dom, podłączam
ładowarki, gotuję obiad.
Jest bardzo miło. W strażnicy nie ma nikogo poza mną. Krysia poszła do stacji nakarmić psy.
Cisza – spokój. Po obiedzie kasuję nieco zdjęć i
fruu na górę jagodową popatrzeć z góry na Łemkowynę.
A Łemkowyna jak zwykle w
kwiatach cała.
Po obfitym jedzeniu, zaczynam się snuć. Prysznic bardzo ożywczy. Piję kawę, ale przychodzi senność. Kręcę się jeszcze przy ognisku, jednak coraz częściej patrzę w kierunku spania.
Dziś położę się nawet przed kurami.
Wspaniały dzień, piękne życie
jest!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz