wtorek, 31 stycznia 2023

Tao grzybowe

 


Postanowiłem dziś zamieścić fotografie grzybów i do tego napisać coś lekkiego o przyrodzie. I oto biorę do ręki książkę, a właściwie książeczkę i otwieram ją na chybił - trafił:

„Tysiące lat temu człowiek żył w harmonii z przyrodą. Za pomocą tego, co dziś nazwalibyśmy telepatią, porozumiewał się ze zwierzętami, roślinami i innymi formami życia, z których żadnej nie uważał za „niższą” czy „gorszą” od siebie. Uznawał ją po prostu za inną, mającą inne zadania do spełnienia. Pracował ramię w ramię z Aniołami ziemi i Duchami przyrody, z którymi dzielił odpowiedzialność za opiekę nad światem.




Atmosfera ziemska różniła się bardzo od dzisiejszej – była znacznie bardziej wilgotna, pozwalając roślinności na bujny rozwój. Różnorodne pożywienie niemięsne było w zasięgu ręki. Zabijanie zwierząt dla pokarmu lub jako „sport” było nie do pomyślenia. Człowiek żył w zgodzie z sobą samym i przyrodą, którą uznawał za nauczyciela i przyjaciela.


Jednak do głosu zaczęło dochodzić ludzkie ego. Najpierw stopniowo, potem coraz intensywniej zaczynało się rozrastać i rozpychać, aż w końcu uchwalono, że człowiek powinien zostać oddzielony, aby się czegoś nauczył.

     I tak człowiek nabył uczucia odrębności wobec świata, który go stworzył, odciął się od pełni jego bogactwa i w efekcie przestał być szczęśliwy.

Zaczął więc szukać utraconego szczęścia, a kiedy tylko znajdował coś, co mu je przypominało, próbował to posiąść i zgromadzić jak najwięcej.

Przez to gromadzenie namiastek szczęścia wprowadzał do swego życia napięcie, ponieważ namiastki są jedynie namiastkami i nie dają trwałego zadowolenia.





 Mijały pokolenia, postępowanie człowieka z przyrodą zaczęło mieć charakter rabunkowy, zmniejszały się zasoby zdrowej żywności i w końcu ludzie zaczęli zabijać i zjadać swych przyjaciół – zwierzęta.

    Potem stopniowo zaczęto ten rabunkowy system stosować wobec innych ludzi. Zabijano i niewolono siebie nawzajem, nękając tych, którzy wyglądali, mówili, lub zachowywali się inaczej aniżeli ci, którzy sami tworzyli reguły tego co najlepsze”.

Ktoś powie: - ależ to dyrdymałki! Być może dyrdymałki, atoli książeczka nosi nieprzypadkowy tytuł: - Tao Kubusia Puchatka. Kubusia Puchatka nie mam, ale mam za to jego przyjaciela misia.






poniedziałek, 30 stycznia 2023

Piękny umysł Edward Witten

Edward Witten z Institute Advanced Study w Princetown w stanie New Jersey, należy do najważniejszych postaci fizyki teoretycznej. Witten jest przywódcą nieformalnego zespołu, oraz najbardziej błyskotliwym fizykiem wszystkich energii, wytyczającym nowe drogi w fizyce, tak jak Picasso robił to w sztuce.

        Setki fizyków podążają z religijną ufnością jego śladem, aby znaleźć się w blasku nowatorskich idei. Samuel Treiman, kolega Wittena z Princetown, mówi: - „On bije na głowę całą resztę, skierował wielu na nowe ścieżki. Tworzy eleganckie, zapierające dech w piersiach dowody, na które naukowcy patrzą z podziwem i uwielbieniem. Nie powinniśmy zbyt pochopnie nadużywać porównania z Einsteinem, ale jeśli chodzi o Wittena …..”.

       Witten wychował się w rodzinie fizyków. Jego ojciec Leonard Witten, profesor fizyki na Uniwersytecie Stanu Cincinnati i wielki autorytet w dziedzinie ogólnej teorii względności Einsteina, twierdzi, że jego największym wkładem w rozwój fizyki jest syn.

Edward nie przypomina innych fizyków. Większość z nich rozpoczęła bowiem swój romans z fizyką wcześnie (w szkole średniej, czy nawet podstawowej). Tymczasem Witten podejmując studia na Uniwersytecie Brandeisa, wybrał historię jako główny przedmiot i wykazywał olbrzymie zainteresowanie lingwistyką. Po ukończeniu studiów w 1971 roku, zaangażował się w kampanię prezydencką George’a McGoverna i jednocześnie kończył studia doktoranckie. Publikował artykuły polityczne wyznając opinie, że najinteligentniejszym człowiekiem jest liberalny demokrata.

       Po przygodzie wyborczej zdecydował, że jego powołaniem jest jednak fizyka, na którą rzucił się z pasją. Został doktorantem w Princetown, uczył w Harvardzie, a w wieku 28 lat zdobył samodzielną profesurę w Princetown. Otrzymał prestiżowe stypendium McArtura (czasem zwane nagrodą dla geniuszy). Tylko uboczne rezultaty jego pracy wpłynęły głęboko na matematykę. W 1990 roku został odznaczony Medalem Fieldsa, który cieszy się równie wielkim uznaniem wśród matematyków, jak Nagroda Nobla wśród innych dziedzin nauki.

       Większość czasu Witten spędza siedząc i patrząc przez okno. W tym czasie, wyłącznie w głowie manipuluje wzorami matematycznymi, tworząc rozlegle szeregi równań.

Jego żona mówi: - „On zawsze wykonuje wszystkie obliczenia w głowie, ja muszę zapełnić wiele stron, zanim zrozumiem, co robię. Edward siada do obliczeń wyłącznie wtedy, gdy potrzebuje ustalić znak wyrażenia albo czynnik dwa”.

Żoną Wittena jest Chiara Nappi, również fizyk teoretyk z Princetown.

    Bohater artykułu twierdzi: - „Większość ludzi, którzy nie studiowali fizyki myśli zapewne, że nasza praca polega na niesamowicie skomplikowanych obliczeniach, ale się mylą, bo nie to stanowi jej esencję. Istotą tej pracy są koncepcje i chęć zrozumienia zasad rządzących światem”.

   To pomysłem Wittena była teoria superstrun, teoria ambitna i śmiała, która wywołała sensację, ponieważ potrafiła zjednoczyć teorię grawitacji Einsteina z teorią kwantową. Kiedy Witten zorientował się, że grawitacja wynika z teorii superstrun jedynie na podstawie  wymagań dla spójności, jak wspomina - „był to największy dreszcz intelektualny jego życia”. Teoria strun wymusza  istnienie grawitacji.

    Witten posuwa się nawet do stwierdzenia, że „wszystkie naprawdę wielkie idee w fizyce” są odgałęzieniami teorii superstrun. Ma przez to na myśli, że wszystkie wielkie dokonania w fizyce teoretycznej zawierają się w teorii superstrun. 

Dalej twierdzi, że odkrycie ogólnej teorii względności Einsteina, zanim odkryto teorię superstrun było „niezwykłym i niewyjaśnionym wypadkiem przy pracy” w historii Ziemi. Uważa, że gdzieś w przestrzeni kosmicznej inne cywilizacje mogły odkryć najpierw teorię superstrun i dopiero z niej wyprowadzić ogólną teorię względności - tak byłoby „bardziej prawidłowo, tudzież po kolei”.

Witten wniósł tu nowy powiew – postawił przed sobą zadanie znalezienia źródeł teorii superstrun, czyli w efekcie końcowym wyjaśnienie zagadki powstania Wszechświata. Siłą i unikatowością tego pomysłu, jest niezwykła geometria: - struny mogą drgać spójnie tylko w dziesięciu lub dwudziestu sześciu wymiarach. 

 

 

 

    

czwartek, 26 stycznia 2023

Zatoka Gdańska po sezonie urlopowym.

 






Jesienne spacery po Wyspie Sobieszewskiej. O świcie wypad na bezludną plażę, aby zobaczyć co nowego morze wyrzuciło. Ten czas po sezonie jest piękny, nad morzem trudno kogoś spotkać, a to mi się podoba.




 Pokazały się meduzy. Węgorz jak widać po wypadku. Na starym kapslu z czasów wojny da się jeszcze między innymi odczytać: Gerlach Lubeka.


Mój wierny towarzysz Dyzio.


 Wisła Przekop – tuż przy promie do Świbna.


 Szykowanie tradycyjnej dymnej wędzarni. 

środa, 25 stycznia 2023

Sprawa Alana Godfreya

 


28 listopada 1980 roku, środkowa Anglia, miasteczko Todmorden.

Posterunkowy Alan Godfrey właśnie miał za niecałą godzinę skończyć nocny dyżur, gdy o godz.5.15 odebrał dziwne zgłoszenie. Coś spłoszyło stado krów, które rozbiegły się i teraz włóczą po okolicy. Ruszył radiowozem na miejsce zdarzenia. Jechał wąską, typowo angielską drogą. Było jeszcze ciemno i do tego padał deszcz. W pewnym momencie policjant dostrzegł przed sobą jakiś ciemny obiekt.

      Pomyślał, że to wygląda na autobus, który uległ awarii. Włączył szperacz i podjechał bliżej. Ze zdziwieniem zorientował się, że to ciemne coś nie jest autobusem. Czegoś podobnego jeszcze nie widział: - na wysokości półtora metra ponad ziemią wisiał duży obiekt w kształcie oszlifowanego diamentu. Miał około 7 metrów szerokości i 5 wysokości. Nie zmieniał wysokości, trwał bez ruchu, ale wydawało się, że jego dno wiruje, bo falowała pod nim trawa i poruszały się liście. Posterunkowy spróbował połączyć się z komendą, by przesłać meldunek i wezwać pomoc, ale radio nie działało.

Nie było jeszcze wtedy smartfonów, więc policjant zamiast zdjęcia wyjął notes usiłując naszkicować obiekt. (Inna rzecz, że w bliskości UFO elektronika i tak nie działa). Nagle oślepiło go jasne światło: - „Poczułem jakby ktoś przystawił mi do twarzy lampę błyskową” – relacjonował w książce „Kto lub co to było” napisanej wiele lat później.


Kiedy otworzył oczy, dalej siedział w samochodzie, ale samochód stał już w innym miejscu – kilkadziesiąt metrów dalej. Alan obejrzał się – obiektu za nim nie było widać. Zawrócił samochód i powoli zbliżył się do miejsca zdarzenia. Ono było łatwe do zlokalizowania, ponieważ na mokrej drodze znajdował się kilkunastometrowy suchy okrąg. Policjant zerknął na zegarek i zdziwił się jeszcze bardziej: od momentu błysku upłynęło 25 minut, a przecież tylko na moment zamknął oślepione blaskiem oczy. Zauważył także że ma rozdarty but, a na nodze oparzenie.

      Wysiadł z samochodu i obszedł dokładnie teren. Nic ciekawego jednak nie znalazł. Po powrocie na posterunek napisał raport dla przełożonego. Do raportu dołączył kartkę z notesu, na której narysował to, co zobaczył.

     Jak się okazuje komendant nie zachował się właściwie i rozgłosił sprawę, ponieważ następnego dnia koledzy przywitali Alana słowami: „ Witaj kapitanie Kirk. Niech moc będzie z tobą”. Zrozumiał więc, że komendant zrobił z niego pośmiewisko, bo był to okres, kiedy w telewizji pokazywano odcinki serialu science fiction Star Trek.

Na nieszczęście ktoś zawiadomił także lokalną prasę, a ta łasa nowinek, przypomniała o innym incydencie, który wydarzył się również w Todmorden pięć miesięcy wcześniej.

      Otóż 11 czerwca Trevor Parker, pracownik składu węgla, zauważył, że coś leży na szczycie kilkumetrowej hałdy. Wdrapał się na szczyt i zamarł z przerażenia. Na szczycie leżał człowiek. Wyglądał dziwnie i strasznie: - „miał otwarte szeroko oczy skierowane w niebo”.

Parker ze strachu nie odważył się sprawdzić, czy delikwent żyje i pobiegł do telefonu wezwać pogotowie i policję. Pierwsza przyjechała karetka i lekarz stwierdził, że człowiek nie żyje już od kilku godzin. Chwilę później zjawiła się policja. Z samochodu wysiadł nasz znajomy policjant Alan Godfrey. Od razu zorientował się, że w składzie węgla stało się coś dziwnego. Denat leżał w ciemnym garniturze, jednak pod marynarką zapiętą na wszystkie guziki nie miał koszuli. Ponieważ nie miał portfela i zegarka, można było przypuszczać, że padł ofiarą rabunku i morderstwa. Ale nie stwierdzono żadnych znaków walki, ani jakichkolwiek obrażeń na ciele.

Ktoś wciągnął ciało aż na szczyt hałdy? – pytał sam siebie policjant. - No i jeszcze to ubranie – brak koszuli, garnitur nie tylko niepotargany, ale nieskazitelnie czysty, choć denat leżał na brudzących przecież węglowych bryłach”. Również jak się później okazało ciało denata było także sterylnie czyste.

      Do dziś nie mogę zapomnieć wyrazu twarzy tego człowieka – wspomina Godfrey w wywiadzie dla dziennika Daily Mail. Otwarte oczy i zastygły wyraz śmiertelnego przerażenia w rysach twarzy.

    Wdrożono śledztwo i szybko ustalono, że denat był Polakiem, nazywał się Zygmunt Adamski, miał 56 lat. Po drugiej wojnie pozostał w Anglii i pracował jako górnik w kopalni węgla. Mieszkał w oddalonej od Todmorden o ponad 40 km. wiosce Tingley. Opiekował się żoną, chorą na SM. Sąsiedzi zgodnie twierdzili, że Ziggy – jak go nazywali – był spokojnym, porządnym i miłym człowiekiem. W piątek 6 czerwca wyszedł do sklepu po ziemniaki. Pięć dni później znaleziono jego ciało na hałdzie w Todmorden. Na pytanie co się stało miała odpowiedzieć sekcja, jednak ona przyniosła tylko nowe pytania.

      Adamski do chwili śmierci jadł regularnie i golił się. Na ciele nie znaleziono ran, czy nawet otarć, ale odkryto niewielkie okrągłe ślady po oparzeniach na jego szyi, plecach i ramionach. Całkiem podobne do śladów oparzeń na nodze Godfreya pięć miesięcy później.

Patolog przeprowadzający sekcję nie potrafił ustalić przyczyny zgonu, stwierdził jedynie, że wszystkie ślady po oparzeniach zostały posmarowane jakąś substancją. Badania laboratoryjne wykazały że nie jest żaden znany wówczas  lek. Ostatecznie uznano, że Adamski zmarł na serce i sprawę umorzono.

     W krajach anglosaskich odpowiednikiem naszego prokuratora prowadzącego śledztwo w sprawach nagłych zgonów jest koroner. Wydarzenie w składzie węgla badał doświadczony w swoim fachu James Turnbull. Po zakończeniu dochodzenia powiedział dziennikarzom, że to najbardziej tajemnicza sprawa, z jaką miał do czynienia. Zabójstwo? Porwanie? Adamski był zwykłym niezamożnym górnikiem.

Oparzenia, maść o nieznanym pochodzeniu, no i ten nie dający spokoju brak koszuli pod dokładnie zapiętą marynarką.

     Po zdarzeniu z listopada lokalni dziennikarze rozpoczęli własne śledztwo. Okazało się, że także trzech policjantów poszukujących w okolicy skradzionego motocykla, który miał się znajdować na wrzosowiskach, także widziało nagły rozbłysk światła. I się zaczęło. Miejscowa prasa żądna sensacji poczęła bombardować czytelników tytułami: kosmici w Todmorden, a okolice miasteczka nazywano Doliną UFO.

     Oczywiście temat podchwyciła prasa w Londynie i posterunkowy Alan Godfrey stał się znany w całym kraju. Już nie tylko koledzy w pracy nazywali go kapitanem Kirkiem, ale także przypadkowo mijani przechodnie, ponieważ policjant dzięki prasie stał się rozpoznawalny. To można było jeszcze znieść.

     Jednak przełożeni Alana okazali się mniej dowcipni. W środkowej Anglii grasował od pięciu lat seryjny morderca, który zabił 13 kobiet, a drugie tyle ciężko ranił. Media nazwały go „Rozpruwaczem z Yorkshire” i oskarżały  policję o nieudolność.

   „Mam się tłumaczyć, że zamiast bandyty szukam kosmitów? - krzyczał komendant i zabronił Godfreyowi kontaktów z prasą. Posterunkowy nie chciał tracić pracy i obiecał się podporządkować zakazowi. Jak się jednak okazało było to trudne zadanie.

O wydarzeniach zaczęła już pisać prasa zagraniczna i i kilka tygodni później Godfrey dostał list z Moskwy. Nadawca listu przedstawił się jako profesor uniwersytetu i prosił o przekazanie obszernych informacji na temat zagadkowych incydentów. Godfrey wiedział, że tajne służby wielu krajów interesują się UFO, uważając je za nieznany rodzaj broni. Podejrzewał więc, że za listem stoi rosyjska KGB. O liście bez zwłoki zawiadomił przełożonych.

     Kilka dni później posterunkowego wezwano  do biura inspektora policji w hrabstwie West Yorkshire. Czekał tam na niego mężczyzna w cywilnym ubraniu. Przedstawił się jako pracownik Ministerstwa Obrony.

      Otworzył teczkę, z której wyjął oba moje raporty o Adamskim i incydencie na drodze. Miał także kartkę z notesu z moim rysunkiem” – wspomina policjant.

Następnie człowiek ten powołał się na ustawę o tajemnicy państwowej, przypomniał o karach za jej naruszenie, po czym zakazał mi opowiadania komukolwiek o tym, co widziałem.

       Posterunkowy podporządkował się temu kolejnemu poleceniu, atoli jednocześnie poczuł, że atmosfera wokół niego wyraźnie gęstnieje: - „Czułem że przełożeni mają już tego całego szumu dość i będą chcieli się mnie pozbyć”.

Znajomi zauważyli, że Alan stał się przygnębiony i coraz częściej sięgał po alkohol. Zaprzyjaźniony prawnik zaproponował, aby policjant poddał się hipnozie, ponieważ czytał, ze hipnoza uaktywnia może nie tyle głębokie pokłady pamięci, ile uaktywnia strefy wyczyszczone przez obcą ingerencję.


I stało się. Godfrey został wprowadzony w hipnozę i dostał polecenie, aby cofnął się pamięcią do chwili nagłego błysku. Hipnotyzer włączył nagrywanie, a Alan zaczął mówić: - „Jestem w nieznanym, jasno oświetlonym pomieszczeniu. Leżę nagi na łóżku. Otacza mnie osiem małych istot o ludzkich kształtach. W pewnym momencie pojawia się wysoki, brodaty mężczyzna i zaczyna mnie badać”.


Więc nic nowego pod słońcem, czyli klasyczne porwanie, uprowadzenie – abduktion.  Klasyczne, ponieważ podobne opisy, aż nudne w powtarzających się, ciągle tych samych szczegółach znamy już z tysięcy zeznań tak zwanych „wziętych” czyli porwanych przez UFO. I to jest argument za realnością zapamiętanych faktów, ponieważ podobne, czy nawet identyczne zeznania pochodzą od osób mieszkających we wszystkich możliwych miejscach na Ziemi.

      Informacje o przebiegu sesji wyciekły do prasy, tym razem za sprawą hipnotyzera i posterunkowego okrzyknięto pierwszym (nowożytnym) Brytyjczykiem porwanym przez UFO. Pisano, że co prawda wcześniej obcy porwali Adamskiego, jednak Polak tego porwania nie przeżył.

     Sensacyjne artykuły rozzłościły do tego stopnia przełożonych Alana, że wymusili na nim potrzebę poddania się badaniu psychiatrycznemu. Kiedy odmówił, przenieśli go na inny posterunek. Wcześniej jednak musiał przejść obowiązkowe testy sprawnościowe i psychologiczne. Wypadł w nich tak słabo, że poradzono mu, aby odszedł z policji. Alan nie chciał tego zrobić, więc odesłano go w 1984 roku na przymusową emeryturę.

     Emeryt Godfrey miał wtedy 36 lat. W nowej sytuacji nie mógł się odnaleźć, a mówiąc konkretnie miał żal do przełożonych. Chciał pracować, imał się różnych zajęć. Pracował w rzeźni, na budowie, w agencji ochroniarskiej. Wszędzie pracował krótko, bo coraz więcej pił.

Zacząłem wpadać w paranoję – wszędzie widziałem mężczyznę z Ministerstwa Obrony, który mnie śledzi” – mówi dziś reporterowi Daily Mail.

      W 1988 roku odchodzi od Alana żona, zabierając dwójkę dzieci. Następnie były policjant traci dom, mieszka kątem u kolegi, dzieci nie chcą go widzieć, nie ma nawet kilku funtów, żeby kupić im cokolwiek na Boże Narodzenie. Stacza się na samo dno i dopiero wtedy dociera do niego, że jeżeli natychmiast ze sobą czegoś nie zrobi aby się podnieść, to już po nim.

      Znalazł w sobie siłę, przestał pić, poznał kobietę, która została jego drugą żoną i pomogła mu stanąć na nogi. I powoli wszystko zaczęło się zmieniać. Brytyjskie i amerykańskie władze odtajniły częściowo akta dotyczące UFO. Jednak nie dowiedzieliśmy się ilu ludziom w sytuacji podobnej do Alana zniszczono życie. Dosłownie zniszczono, bo wygląda na to, że w setkach przypadków szczególnych, kiedy uprowadzeni przypominali sobie w hipnozie zbyt dużo detali z chwil „poza czasem”, kończyło się to ich zgonem.

      Czy warto więc trwać przy swoim?

Z ośmieszanego przez lata policjanta przestano kpić. Zaczęto go zapraszać do TV i na imprezy, gdzie zbierano fundusze na akcje charytatywne.

Oczywiście  zawsze znajdzie się niedowiarek, czy też nieprzejednany krytyk, a dziś wiemy, że jest to zwykle agent na usługach służb. I tak zarzucano Alanowi, że rozbłysk pochodził z jego mózgu, bo dostał ataku epilepsji. A przecież emerytowany policjant przeżył już ponad 70 lat i nigdy nie miał omamów, ani ataku padaczki.

Wszystko co zobaczyłem było prawdziwe” – twierdzi. Szczegóły całej historii opisał Michael Grais, producent z Hollywood, autor filmu „Poltergeist”, znanego w Polsce jako „Duch”. Najpierw opisał, a potem doszedł do wniosku, że na sprawie można zarobić i podpisał z Godfreyem umowę na prawa do sfilmowania jego historii.

Tu trochę się dziwię, bo znając temat wiem, że przeżycia Godfreya nie wyróżniają się właściwie niczym szczególnym, porównując je na przykład z przeobfitą historią uprowadzenia Andreassonów.

    W każdym razie kosmici, którzy jak się wydawało zrujnowali policjantowi życie, teraz mogą przynieść mu fortunę.

Dziennikarze pytają Godfreya, czy mając dzisiejsza wiedzę napisałby raport ze spotkania w 1980 roku. Alan odpowiada, że przeżył taką traumę przez lata, że gdyby można było cofnąć czas, przemilczałby sprawę.

No właśnie: - gdyby można było cofnąć czas. A ponieważ na razie nie można, to te wszystkie dziennikarskie wydumane pytania są nie warte funta kłaków.

Pozytywne zakończenie historii wskazuje natomiast na inną prawdę: - Jeśli jesteś czegoś pewien, warto przy tym trwać. 

Człowiek się podniósł, nabrał pewności siebie i dziś jeździ samochodem, na którego tablicy rejestracyjnej widnieją litery: UFO.

    

                                     

 

 

 

wtorek, 24 stycznia 2023

Trzy pierścienie

 


Nikola Tesla mawiał, że kto pozna działanie trzech liczb: 3, 6 i 9, ten pojmie działanie Wszechświata.

             Opowieść

Był sobie pewnego razu człowiek, który miał niezwykły pierścień. Ten pierścień był przekazywany od pokoleń przez ojca – synowi. Ten, kto ów pierścień nosił, był szczęśliwym człowiekiem, dobrze mu się wiodło, jednak pomimo dobrobytu nie zatracał współczucia dla innych i nie uchylał się od pomagania im. Pierścień należał więc do dobrych ludzi i każdy z nich przekazywał go swemu dziecku.

      Lecz zdarzyło się, że jednym rodzicom urodziło się naraz trzech synów i dorastali oni zdrowo w miłości braterskiej, dzieląc się wszystkim i we wszystkim się wspomagając. Rodzice zachodzili w głowę, jak to będzie, gdy dorosną i trzeba będzie jednego z nich obdarować pierścieniem. Długo rozmawiali po nocach, aż w końcu matka zaproponowała takie rozwiązanie: - trzeba zanieść pierścień do najlepszego złotnika i kazać mu zrobić jeszcze dwa takie same. Złotnik musi zadbać o to, żeby pierścienie były identyczne i żeby nie dało się rozpoznać, który z nich był pierwowzorem. Długo szukali, aż znaleźli jednego, niezwykle zdolnego, któremu z wielkim staraniem i mozołem udało się wykonać to zadanie.

      Kiedy rodzice przyszli odebrać pierścienie, złotnik pomieszał przed nimi wszystkie trzy tak, że nie mogli rozpoznać, który był pierwszy, a które na jego wzór wykonane. Toż samo i złotnik – sam się zdziwił, nie mogąc odróżnić, który jest który.

Kiedy synowie osiągnęli pełnoletność, odbyła się huczna uroczystość, na której rodzice wręczyli chłopcom pierścienie. Chłopcy wcale nie byli zadowoleni, choć starali się tego nie okazywać, żeby nie sprawić przykrości rodzicom. Każdy z nich w głębi serca uważał, że to on dostał prawdziwy pierścień i zaczęli patrzeć na siebie podejrzliwie i nieufnie.

      Po śmierci rodziców natychmiast poszli do sędziego, żeby to on raz na zawsze rozstrzygnął wątpliwości. Ale i mądry sędzia nie zdołał tego uczynić i zamiast wydać wyrok, powiedział im: - „Podobno klejnot ma właściwość czynienia jego posiadacza miłym Bogu i ludziom. Jako iż wydaje się to nie stosować do żadnego z was, to możliwe, że autentyczny pierścień się zagubił. Dlatego żyjcie tak, jakby to pierścień każdego z was był prawdziwy, a życie samo pokaże, czy to prawda”.

      I tak te trzy pierścienie, są jak trzy religie. A kto się w jednej urodził, powinien wziąć dwie pozostałe jak dwa pantofle i w nich iść do zbawienia.

                                      Księgi Jakubowe – Olga Tokarczuk


poniedziałek, 23 stycznia 2023

Nie tylko góral się waha

Dwa słowa o giełdzie, a konkretnie o kolejnych datach zwrotu dla Wigu 20. Będę o nich jak najbardziej, tudzież dalej pisał, ponieważ Magiczne Liczby, które służą do ich liczenia są moją pasją. Waham się tylko jak to w tym roku robić, bo dylemat mam taki: - podawać je z wyprzedzeniem, czy z opóźnieniem? A może w trakcie? Albo po fakcie?

Waham się podobnie jak ten góral z anegdoty:

Siedzi góral na zydelku, trochę się na tym zydelku buja, widać że o czymś myśli. Idzie ceper i pyta:

- A co wy się góralu tak bujacie?

- Eeee nie panocku! Ja się nie bujam, jeno się waham.

-  A czemu to się wahacie?

Ano syćko było tak. Byliźwa my na weselu u kuma. Tam my popili tęgo, wyszła awantura, sprali mnie sakramencko, a moją zgwałcili. Tera ślą do nasz wici na poprawiny. Moja chce iść bardzo, a ja jeszcze kapke obolały, to się waham.

       

Wątpliwości towarzyszą także teorii superstrun i to pomimo, iż pod względem matematycznym osiągnęła ona pełen sukces. Nie ma jednak możliwości jej fizycznego sprawdzenia. Czyli jednak pół sukcesu. Atoli czy może być pół sukcesu?

Może to i dobrze, że uczeni nie potrafią stworzyć nowego Wielkiego Wybuchu, gdyż taki eksperyment mógłby skończyć się zagładą Wszechświata.

Eksperymentów zaprzestać, bo dają zero i null. Czy na plan własny nas nie stać? – To my są ziemi tej sól!

Jak wiemy w każdej dziedzinie osiągnięcia jednych są krytykowane przez zawiść innych, nie inaczej jest wśród naukowców. Największym krytykiem teorii superstrun jest noblista Sheldon Glashow z uniwersytetu Harvarda.

     W sposób specyficzny docenia odkryte piękno strony matematycznej zagadnienia, używając sarkastycznego określenia „matematyka teatralna”. Złość z powodu osiągnięć innych, dla większego poruszenia wyładowuje w pisaniu wierszy. Oto jeden z nich:

    

Teoria Wszystkiego, gdyś do boju gotowy,                              

Objąć może więcej niż orbifold strunowy.                                    

Gdy twych wodzów moc cierpień nęka amnezyjnych                  

I nie ufasz już im w sprawach heterozyjnych,                        

Posłuchaj rady, nie daj się zaślepić mitem:                        

Księga nie jest skończona, ostatnie słowo to nie Witten.

 

(Witten to kolejny Piękny Umysł fizyki kwantowej, będzie wpis).

Glashow obiecywał bezskutecznie, że nie dopuści do pojawienia się teorii superstrun na Harvardzie. Bezskutecznie, gdyż za każdym razem w trakcie głosowania okazywało się, że jego frakcja jest w mniejszości i wygrywała demokracja. Poglądów Glashowa nie podzielali inni nobliści: - Murray Gell-Mann, czy Weinberg.

Według Weinberga teoria strun to obecnie jedyna kandydatka na Teorię Ostateczną – jak zatem ktoś mógłby przypuszczać, że młodzi teoretycy nie będą się nią zajmować? 

piątek, 20 stycznia 2023

Zupka Jasia

Wegetarianie sprzeciwiają się jedzeniu mięsa, bo przedtem zwierzę trzeba zabić. Także zgadzam się ze stwierdzeniem, że mięso to cześć ciała nieboszczyka.

Lecz czy rośliny nie są także żywe? Dlatego bez przesady i nie dajmy się zwariować. Dziś traktuję mój niemal dwuletni wegetarianizm, jako odkwaszenie organizmu, przygodę, zmianę przyzwyczajeń. Wróciłem do jedzenia mięsa, ale jest tego niewiele, chociażby ze względu na wiek. Wielu ludzi wybiera drogę malkontenctwa, poświęceń, cierpienia, przestrzegania jakichś specyficznych diet, obierania owoców ze skórki, bo ktoś im napędzlował do głowy, że tak trzeba. Owszem, starsi zwykle wiedzą co im szkodzi i tego przeważnie unikają. Albo nie unikają, ale to już ich sprawa.






 Ogólna zasada mówi, że wędrowanie sprzyja organizmowi, a wysiłek fizyczny zastępuje wiele lekarstw. Krew lepiej krąży, także w otoczeniu żołądka, a to z kolei budzi uczucie głodu.

W każdym razie dla mnie wędrowanie to mocno przyjemna sprawa.





 Niedawno znalazłem w archiwum notatkę o tym, co zjadłem w czasie bieszczadzkich dwóch tygodni. Przyznam się, że czytając ten jadłospis, zdziwiłem, że aż tyle tego było. Usiadłem dziś do wpisu, w którym chciałem tę notatkę zamieścić, ale jak na złość nie mogę jej znaleźć. Odpuszczam atoli i zamieszczę ją przy innej okazji. Jedno jest pewne: - wielogodzinne wędrowanie wzmaga apetyt.

 Mamusiu, dzieci w szkole mówią, że dużo jem.

- Nie słuchaj ich Jasiu, to nieprawda i nie przejmuj się tym, zjedz lepiej zupkę, bo mi wanna potrzebna. 




czwartek, 19 stycznia 2023

Wyjechać z miasta Paranoja


Nie ma przypadków. To sam człowiek podświadomie, a znacznie rzadziej świadomie kieruje swoim życiem. 

Prowadziłem jakieś życie, ale ono mi się stopniowo, tudzież coraz bardziej nie podobało. W końcu doszedłem do wniosku, że to życie, to w ogóle nie jest moje życie. A uczucia jak wiemy nie kłamią.

W codziennych obowiązkach stałem się podobny do kogoś, kto tkwi nosem w perskim dywanie, więc nie może zobaczyć jego wzorów. Potrzebowałem perspektywy, żeby popatrzeć na swoje życie z oddali. Potrzebowałem zatrzymania i inspiracji.

To zatrzymanie dał mi wypadek i wielomiesięczny pobyt w szpitalu. W ten sposób dostałem w prezencie całe oceany czasu na myślenie.

Wymyśliłem (według zasady pomyśl dobrze) że potrzebuję rozstać się ze swoja firmą, o którą tak zaciekle dotąd walczyłem. I stało się. Nie od razu co prawda, ale wygasiłem w końcu sprawy i firmę zamknąłem. Jeden ból był z głowy.

Fizycznie był z głowy, ale nie psychicznie. Minęło od tej pory ponad dwadzieścia lat, a mnie jeszcze prześladują ciężkie sny w rodzaju: - siedzę sam w firmie, wokół mnie góra niesprzedanego towaru, a na podwórku pojawia się spychacz – chcą burzyć budynek. I co ja teraz zrobię? Budzę się nagle z szybkim tętnem. Podobnych snów miałem setki, bo w firmę włożyłem całe serce.

     Stopniowo psychika się uleczyła, a ciężkie sny „firmowe” zdarzają się już tylko sporadycznie. Czas jest dobrym lekarzem.

Po zakończeniu działalności gospodarczej poczułem się jak obserwator, który po raz pierwszy patrzy na siebie z dystansu i zobaczył bezwolną kukiełkę. Zobaczyłem siebie do połowy wolnego, bo diagnoza obserwatora była jednoznaczna: - to jeszcze nie to, zmiany nie są wystarczająco dogłębne – jestem już jedną nogą poza Wydeptaną Koleiną Życia, a przecież muszę wydostać i drugą  nogę, bo nie da się tkwić w rozkroku. Potrzebowałem, chciałem, musiałem wydostać się z tego, co było dotąd. Zawarłem więc umowę z Górą i ona, ta Góra mi pomogła.

Nastąpiła Inspiracja. Oto dostaję w prezencie książkę, otwieram ją gdzieś w środku ( nie ma przypadków) i czytam: - Jeśli masz pragnienie – zasiałeś ziarno. Ono wykiełkuje, tylko potrzebuje czasu, odrzuć więc niecierpliwość i czekaj. Pragnienie bowiem to tęsknota, poddanie się, nie ma tu walki, natomiast niecierpliwość jest walką. A przecież wszystko dzieje się w odpowiednim czasie i odpowiednim miejscu. Niczego nie przyspieszysz, ani nie opóźnisz. Po co niepotrzebnie tracić siły?

Uznałem, że to był przekaz skierowany prosto do mnie. Mam tę książkę do tej pory, pomimo licznych przeprowadzek i zagubień książkowych, a akapit jest podkreślony.

Dlatego czekałem, a kiedy ziarno dojrzało, czyli ja dojrzałem, wykonałem drugi ruch według Zaratustrypowiedz, co pomyślałeś.

Od tej chwili kiedy zdobyłem się na wypowiedzenie tego, co miałem zamiar dalej zrobić, był tylko krok ostatni: - wykonaj to, co wymyśliłeś.

I wykonałem. Nie było to łatwe, bo pomiędzy powiedz – wykonaj, jest i strach i Nieznane. Ale wykonałem. Alegorycznie rzecz ujmując; - poczułem się wolny i mogłem wyjechać z miasta Paranoja.   

Kiedyś człowiek czuł każdą komórką swego ciała, że należy do Natury. Czuł tę jedność instynktownie. Potem przyszły wieki oddzielania się, a więc i stopniowa utrata naturalnych umiejętności, dziś nazywanych paranormalnymi.                                                                                                 

Do mnie ta wiedza o Jedności z Naturą dotarła fizycznie i namacalnie najpierw w dzieciństwie, dzięki babci, potem musiało minąć kilkadziesiąt lat, abym przypomniał sobie, co tak naprawdę jest cenne.

Dystans, luzik i przyroda są dla mnie takimi cennościami. A szczególnie las i to o każdej porze roku, nie tylko w czasie grzybowym. Oczywiście jest to sprawa indywidualna, co kogo cieszy.