niedziela, 31 maja 2015

Kwiaty z łąki ponad wsią Rabe dla Czytelników


Drodzy Czytelnicy! Następuje Święto Lasu.
Czyli następuje Cisza na blogu.
Blog ruszy ponownie w październiku.
Do zobaczenia na Łemkowskiej Watrze w Żdyni.

      I na koniec jeszcze nieco gadulstwa:

Większość z nas woli wierzyć, że wydarzenia pojawiają się w życiu przypadkowo. To nas zwalnia z trudnej konieczności szukania związku łączącego poszczególne zdarzenia.
Jeśli jednak mamy żyć duszą, wtedy dostrzeżemy, że wszystko zdarza się z jakiegoś powodu.
       Coś nas ciągnie do ludzi, miejsc i rzeczy, których potrzebujemy. Oczywiście sami decydujemy, czy je przyjąć. 
      Ciągnie nas do ludzi, którzy potrafią najlepiej nauczyć tego, co potrzebujemy poznać.
Nie ma przypadków, wszystkie te niecodzienne zdarzenia i spotkania są drogowskazami, są znakami.
Kiedy uczeń jest gotów, zjawi się nauczyciel. 
      Tak właśnie jest ze „zwykłymi” zbiegami okoliczności. Kiedy będziemy gotowi na przyjęcie tej nauki, dowiemy się wielu rzeczy o sobie i o tym jak odczytywać znaki, które otrzymujemy codziennie. Kiedy przyjmiemy do wiadomości, że te znaki są, staniemy się bardziej czujni na ich odbiór, i zaczniemy odczytywać opowieść życia.
         Ludzie, miejsca i rzeczy mają większą głębię, niż sądzimy. 
Ucząc się żyć duszą, uczymy się widzieć to, co znajduje się pod powierzchnią niby zwykłego dnia.

Nie ma porażek, są tylko lekcje.
Bóg pisze prosto na liniach krzywych
Nie wolno lekceważyć przypadków

Teraz te obiecane kwiaty dla Was! Zbierane ze szczególnego miejsca, z góry 686 – Pod Wierchem, tuż obok krzyża. A z nimi przesyłka Miłości dla Was od Anioła!
Od jakiego Anioła? Od niezwykłego Anioła, od Anioła Anielskiego.
   




W ubiegłym roku, w ostatnim wpisie przed wakacjami, była zamieszczona cała Missa Pagana Steda.

Dziś urywek z Sanctus.
 
                  Sanctus

Święty święty święty - blask kłujący w oczy
Święta święta święta - ziemia co nas nosi

Święty kurz na drodze
Święty kij przy nodze
Święte krople potu
Święte wędrowanie
Święty kamień w polu
Przysiądź na nim, panie
Święty płomyk rosy
Święta święta święta - ziemia co nas nosi

Święty chleb - chleba łamanie
Święta sól - solą witanie
Święta cisza, święty śpiew
Znojny łomot prawych serc
Słupy oczu zapatrzonych
Bicie powiek zadziwionych
Święty ruch i drobne stopy
Święta święta święta - ziemia co nas nosi
        
                    Amen...... ach!

Daty zwrotu astronomii finansowej

Na obrazku pokazane tylko daty Zapór Gwiezdnych. Ta z końca marca wypadła dobrze, i majowa wypadła nieźle. Natomiast kwietniowa ustawiła się w połowie fali. W sumie tak sobie.

Następne daty abonamentu na Wig 20 podane do końca października roześlę dziś późnym wieczorem.

Pochwała ciszy

Mogę się czuć mieszkańcem rajskiego ogrodu? Mogę czuć się wolny? I do tego emanować radością?
Mogę jak najbardziej!
      Tylko taka radość bez powodu nie podoba się niestety wielu ludziom. Oni nawet podejrzewają, że mogę być szczęśliwy. (Bowiem jestem).
      Ci ludzie, przeważnie starsi, zdali sobie sprawę, że życie jest właściwie za nimi. Boją się śmierci, i z tego strachu, a także aby sobie zasłużyć na raj, tak ochoczo drepczą do kościoła. Tresura społeczna narzucająca jedynie słuszne pojmowanie świata, także odgrywa ogromną rolę w wepchnięciu człowieka, do mentalnej klatki.
  Jedynie nieliczni, w których budzi się dusza buntownika, albo ci, którzy przeżyli prawdziwą miłość, potrafią się wyrwać z tego nieszczęścia, jakim jest nawykowe życie. Oni są spokojni, przychylnie nastawieni do całego świata.
Większość uważa, że człowiek szczęśliwy to człowiek chory i należy go wciągać do bagna nieszczęścia.

Należy pamiętać, że człowiek staje się wolny dopiero wtedy, gdy nikogo nie obraża, ani nie krzywdzi, a jednocześnie nie zwraca uwagi na opinię tłumu. Nie odbieramy niechcianych przesyłek od innych.
          Wtedy taka niechciana przesyłka wraca do nadawcy.
Kto próbując żyć własnym życiem, styka się z nietolerancją, pouczaniem, wścibstwem, a często zwykłym chamstwem, ten doceni boski dar posiadania mądrego i niezastąpionego przyjaciela – siebie samego.
        I docenia dar ciszy.
Ludzie o zaburzonej świadomości, czyli większość, czuje się zobowiązana, zmuszona wręcz, do gadania na okrągło.
      Cisza jest piękna, a oni ją niszczą za pomocą mielenia ozorem. O sobie przeważnie opowiadają: - co ich boli, co lubią, a czego nie lubią. Może to jest ciekawe dla kogoś takiego samego, jak oni, bo nie dla mnie. I mądrzą się wypowiadając mądrości z gazety, lub zasłyszane od księdza. Sieczka zbędnego gadania stanowi pewnie 95 % dziennej wymiany informacji.
       Mało kogo stać na bycie z drugim w ciszy. Znam kilka osób, które to szanują.
Ta Krynica Samotności to niezły wynalazek...... Tylko trzeba do niego dojrzeć.
Najpierw szkoła, potem narzeczeństwo, jedna żona, mieszkanie, dom, potomek jeden i drugi, druga żona, posadzić drzewo, gonić za własnym ogonem.....
      Jeśli tak chwalę ciszę, powinna ona zapanować także na blogu. 

Bowiem są cykle: wdech – wydech, dzień – noc.

Jeszcze tylko roześlę daty zwrotu do abonamentu na Wig 20, zamieszczę wpis o datach zwrotu, potem ostatni wpis przed wakacjami, odpowiem na zaległe maile i ….. fruu!
Wiadomo dokąd.
Jutro o tej porze, namiot będzie już stał w jakimś niebywale przepięknym i uroczym miejscu, w świecie Ciszy, w Krainie Nicnierobienia.

Takie tam myśli o Aniołach

Spotykam tylu niedowiarków. Ludzie nie wierzą w siebie, ogólnie są nieufni bardzo. Biegają do kościoła, ale prywatnie często słyszę: ten nasz ksiądz to pijak, a religia jest pokręcona.
     Nie rozumiem takiego podejścia. Gdy mnie się coś nie podoba, na przykład chrześcijaństwo, nie biorę w tym udziału i święto lasu!
Ludzie zastrzegają: nie rób mi zdjęć, ani zdjęć mojego domu, nic o mnie nie pisz. Ludzie boją się ludzi, bo spotkali się z nikczemnością bliźnich i to ich powaliło.
      To jest właśnie szczyt upodlenia jaki niesie ze sobą tresura społeczna. Opinia różnych głupoli robi się najważniejsza.
Przecież to jest niewola. To jest kaganiec i krótka smycz. 
Bardzo czasami niezwykle krótka smycz. 
Ona jest nieraz tak krótka, że wręcz dusi. Człowiek, który na to pozwala jest ofiarą. To nie jest wina opinii społecznej, czyli oprawcy. To jest wina ofiary, że na to pozwala.
        Niektórzy najchętniej by zniknęli, zapadli się pod ziemię. Oni boją się własnego cienia, lecz to już ich osobista sprawa, ja to szanuję i sprawa zamknięta.
Spotykam na szczęście także pasjonatów, ci mają zdecydowaną przewagę.
    Bo tylko wtedy, gdy jest odwaga, oraz kocha się to, co się robi, i robi się to, co się kocha, można zmienić świat na lepsze.
Nie każdy ma tyle szczęścia. Nie każdy kocha swoją pracę, przeważnie jest to obowiązek. Jednak każdy z nas ma coś, co kocha ponad wszystko. Może to być głód wiedzy, uprawa ogródka, jazda na rowerze, zbieranie znaczków pocztowych.....
Jeżeli robimy to, co kochamy, przestajemy myśleć o tym, co mamy, a czego nie mamy.
     Ludzie wytresowani przez społeczeństwo (reklamy....) najczęściej myślą o zdobyciu czegoś, czego jeszcze nie mają, pragną tego. Planują i pracują, pocą się i wytężają siły. Zazdroszczą innym, tym, którzy według nich więcej osiągnęli, i stają się właścicielami kolejnego gadżetu.
Kiedy taki jesteś, twoja przyszłość to coraz szybsza pogoń za konsumpcją. Nie potępiam, więcej: - w ogóle nie oceniam takiego życia. Tylko to nie jest już mój świat i tyle.
    Reklamy …... . Zamieszczam urywki z książki Bruno Ballardiniego „Jezus – jak Kościół wymyślił marketing”.

Łatwo ulegamy oczarowaniu perspektywą posiadania wielu rzeczy. Od iluż to par słyszałem, że byli szczęśliwi, gdy byli biedni, a teraz, gdy mają wszystkiego pod dostatkiem, coś się porobiło z ich związkiem. Wpadli w jarzmo, niewolę posiadania, i to właśnie uśmierca ich związek, czy małżeństwo.
      Jesteśmy skazani na wolność, powiedział Jean Paul Sartre.
Jesteśmy skazani na wolność, a większość tkwi w niewoli konsumpcji?
Kup nowy, lepszy samochód. Kup jakieś super smarowidło do twarzy i pleców, wszędzie ci wtedy wyrosną włosy, goń, zdobywaj, walcz, a gdy cię coś zaboli, weź nasz wynalazek – super pigułkę, po której może ci kicha pęknąć, więc skonsultuj się z farmaceutą. Pękła kicha? Nie nasza wina, nie skonsultowałeś się!
Bo nam chodzi tylko i jedynie o to, aby się nachapać.

     Społeczeństwo konsumpcyjne: - Dąż do tego co ci oferujemy, o niczym innym nie myśl, kupuj, przyj do przodu, nawet depcząc innych, ale głównie depcząc siebie ...
Każdy kto kiedyś popadł w kłopoty finansowe z powodu nadużycia kart kredytowych, wie o czym piszę.
    Gdzie podziała się przyjemność? Była, kiedy się wszystko zaczynało i trwała jeszcze przez chwilę, ale gdzie jest teraz?
Dojrzewając , uczymy się, że zaspokajanie przyjemności trzeba łączyć z hierarchią wartości. Jeśli tego nie robimy, trzeba za to zapłacić więcej, niż nam się wydaje.
Wszyscy znają powiedzenie: - zdrowie najważniejsze.
A może nie jest tak?
Może najważniejsza jest dusza-Anioł?
       

Bo gdy dusza zdrowa także ciało jest zdrowe?
     Gdy zajmiemy się duszą, zaczynają dziać się cuda. Z początku to maleńkie cuda, potem wprost trudno zatrzymać proces, gdy krok po kroku naszym życiem zaczyna kierować wewnętrzny przewodnik.
Czego się nauczyłem, przez ostatnie kilka lat? Trzeba zapewnić sobie (czytaj: duszy) wystarczająco dużo czasu na czerpanie radości z piękna natury. Bo gdy masz czas, możesz siedzieć i myśleć, a gdy go nie masz, to tylko posiedź.
        Tak piękne są Chwile Odpoczynkowe!
Poddaj się, zaufaj, daj się prowadzić, nie walcz. 
Wu-wei.
Życie bez wysiłku wydaje się wielu ludziom tylko pięknym słowem. Takie życie jest dla nich utopią, uważają, że to nierealne.
Zgadza się: jak myślisz – tak jest.
          Niech się dzieje według wiary twojej!

Gdy znajdziemy się na rozdrożu, zadajmy sobie pytanie: - za czym tęsknię? Co lubię robić? Bardzo często zakładamy, że nie uda nam się robić ulubionych rzeczy zawodowo.
A może jednak się uda? Co takiego uwielbiam robić?
    Już samo postawienie takiego pytania często wystarcza na dobry początek.
Jeśli zaczniemy myśleć poważnie o robieniu tego, co kochamy, to będziemy zaskoczeni, jakich wskazówek dostarczy nam dusza-Anioł.
Prowadzenie życia, w którym kieruje nami Siła Wyższa, jest bardzo ryzykowne. Zmusza do wykraczania poza schematy postępowania i granice zwykłego myślenia o życiu, posiadaniu i pracy. Niektórzy uważają taką przygodę, za coś cudownego, innych ona przeraża, jest zbyt niepoukładana.
W każdym razie, czy chcemy tego, czy nie, dusza-Anioł nas obserwuje i stara się prowadzić.
Co trzeba zrobić, aby być w zgodzie z duszą? Czy trzeba nad tym ciężko pracować?
 
      Ciężka praca to najprostsza droga na cmentarz!

Gdy nastąpi otwarcie na Anioła, z łatwością i bez wysiłku dajemy przejaw pragnieniom swego serca. Nie trzeba już wyznaczać sobie celów czy napinać się w pracy, aby coś osiągnąć. Jeśli dostroimy się do duszy-Anioła, to, czego chcemy, bardzo szybko się staje!
      Otwiera się zdumiewająca natura istnienia. Dostajemy wskazówki, sposoby, co i jak mamy robić, dokąd iść, to jest niezwykłe i aktywne kierownictwo. O wiele prościej iść razem z duszą-Aniołem, niż wysilać się samodzielnie. Rezultaty pojawiają się szybko, gdy podchodzimy do sprawy na luziczku i bez wysiłku, lecz na pewno nie wtedy, gdy się zamartwiamy. Trzeba tylko dać szansę duszy-Aniołowi.
Klucz do współpracy z duszą-Aniołem nazywa się Zaufaj. Warto współpracować z Aniołem. Taka współpraca, to jest sama przyjemność.
   

Dusza-Anioł , to boża iskra w nas. Kiedy pracujemy w zestrojeniu z nią, mijają długie godziny, a my nie jesteśmy zmęczeni. Taka praca jest bowiem obdarzona łaską i swobodą, które nadają jej charakter modlitwy. Mnisi średniowieczni mieli motto: Laborare est orare – pracować to modlić się.
To jest właśnie zatracenie się w pracy, każdej pracy, także w daytradingu, w śledzeniu indeksów giełdowych, a także zatracenie się w pracy, której na imię Nicnierobienie. 
    Naucz się odpoczywać - o tym często mówił Osho. Bądź totalny także w chwilach Nicnierobienia.
     Gdy żyjemy duchowo, odkrywamy, że stajemy się innymi osobami, mamy odmienne podejście do życia w porównaniu z tłumem. Nasz świat stał się odmieniony, właściwie żyjemy w innym świecie niż otaczający nas ludzie, w swoim, autentycznym świecie, zgodnie ze swoim rytmem.
      Czy są to jakieś pouczenia - rady dla młodych, którzy są w permanentnej pogoni? No nie wiem.... Przecież ja także goniłem. 
     I nikt nie ma prawa pouczać drugiego.
W każdym razie są to moje listy do samego siebie.
Ci, którzy gonią, są spięci, podenerwowani, wypatrują za czymś nieuchwytnym, są niespokojni z powodu ograniczonego dostępu do dóbr materialnych, oraz własnego braku energii i czasu, aby je zdobyć, a to jest marnowanie sił, bo wystarczy po prostu uwierzyć w obfitość.
     Pewni duchowego wsparcia stajemy zdumieni bogactwem świata, obiema garściami możemy z niego czerpać przyjemność.
    

Bowiem zawsze jest czas na wprowadzenie zmian, lecz kiedy spotkamy się z Aniołami na tamtym świecie, na wprowadzenie zmian do życia będzie nieco za późno.


Atak WP na Chryszczatą

Amunicja z okopów ponad wsią Rabe. Znajdowałem tu liczne pociski karabinowe rozerwane wybuchem prochu. A więc w tym miejscu musiało się nieźle palić. 
(Kamienny stół w Zbyszkowo-Chryszczata)
  


Komuniści pisali: Po przełamaniu obrony UPA ponad wsią Rabe, wojsko ruszyło w lasy....
      Żeby nie było niedomówień: żadna partyzantka nie może stanąć do równej walki z regularnym wojskiem, nie miałaby szans. Taktyka partyzantów polega na ataku z zaskoczenia, na zasadzkach, na daniu łupnia i odskoku. Trzeba szanować ludzi, nie narażać ich na niepotrzebne straty. Do tego dochodziło korzystanie z kryjówek. Taką taktykę stosował z powodzeniem Chrin.
To on wybierał miejsce i czas potyczki, zanim wojsko polskie nie nauczyło się walczyć w Bieszczadach.
     Po deportacji z 1947 roku, walka UPA straciła sens. Część sotni przebiła się z bronią na Zachód, część przebiła się na Ukrainę, wielu żołnierzy ukryło broń i dołączyło do swoich wywiezionych ziomków na Ziemiach Zachodnich i Mazurach. Część obrońców odsiedziała wieloletnie wyroki w więzieniach, wielu komuniści zamordowali.
Wolność ma swoją słoną cenę.
  

      Atak WP na Chryszczatą.
12 - 15 maja 1947 przeprowadzono kolejną większą operację w "celu zniszczenia Chrina na Chryszczatej".
Do wykonania operacji użyto wielkich sił - cżęść dywizjiKBW, pododdziały 6 i 7 DP, 12 pp z 8 DP, oraz jednostkę WOP z Cisnej. Wsparcia udzielało też lotnictwo.
W pierwszej fazie akcji zablokowano obrzeża masywu Chryszczatej, po czym rozpoczęto "przeszukiwanie" tego kompleksu. Pierwszego dnia "przeszukano" rejon na północny zachód od linii Baligród – Rabe - Wola Michowa.
Następnego dnia, po sforsowaniu linii obrony UPA ponad wsią Rabe, wojsko weszło w lasy...
    

Po sforsowaniu obrony……
Obrońcy podpalili tego dnia las w dolinie Olchowatego i pod osłoną ognia przebili się ( sotnia Stiacha) w kierunku Duszatynia, a potem na terytorium Czechosłowacji.
    
Stiach wrócił po trzech dniach. Włączył się do krótkich potyczek - zasadzek. 18 maja znowu otoczyło go wojsko. Tym razem usadowił swych striłciw na drzewach, w ich koronach. Polska tyraliera przeszła pod drzewami niczego nie zauważając.
Stosowano także ukrywanie mniejszych oddziałów w licznych kryjówkach - w bunkrach podziemnych. Przechodziła tyraliera i po chwili dostawała ogień w plecy.... na Chryszczatej trwała zabawa w krwawą ciuciubabkę.
Chrin walczył bez przerwy od 12 do 15 maja. Wydawało się, że 15 maja sotnia Chrina została otoczona. Wojsko ruszyło z zasadniczą obławą. Nic nie znaleziono. Sotnia rozpłynęła się w powietrzu jak duchy. A najpewniej po rozdzieleniu się, część zapadła w bunkrach, a reszta poszła legendarnym tunelem do cerkwi w Smolniku.
Operacja zakończyła się kompletnym fiaskiem niezależnie od zmyślonych wersji, przedstawiających ją jako wielki suces WP.
Odtrąbiono koniec UPA!

Jednak 25 czerwca sztab 1 Dywizji KBW podjął decyzję ponownego ataku na masyw Chryszczatej,bo pojawiły się znowu "znikąd" sotnie Chrina i Stiacha.
Ponownie użyto ogromnych sił:

- Oddziały zajęły pozycje i do świtu 27 VI. zachowano pełną ciszę i zastosowano zasady maskowania. Zajęto pozycje wyjściowe do ataku. Początek zaplanowano na 4.00, 27 VI.
(Planowanie w Bieszczadach.....Tu rządzi pogoda i każdy plan zostanie zweryfikowany).
Z powodu gęstej mgły czas rozpoczęcia akcji przesunięto na 7.00, potem na 8.00. (Wojskowi lubią równe godziny)....
"Punktualnie o 8.00 trzy samoloty szturmowe IŁ-2, startujące z lotniska w Rzeszowie, dokonały 20 - minutowego nalotu, bombardując i ostrzeliwując z broni pokładowej wybrane cele na Chryszczatej".
(Boże, klasyczny język trepów! Wybrane cele w potężnym, gęstym masywie leśnym?. Przecież nic nie było widać! Zrzucili po prostu bomby gdzie bądź, puścili parę serii i odlecieli)

"Po nalocie do akcji przystąpiło dziewięć plutonów moździerzy kalibru 82 mm. Dokonały one dwukrotnego, po 10 minut, ostrzału masywu".
Przygotowanie ogniowe już było i wtedy do natarcia ruszyła masa wojska. Żołnierze najpierw biegli, po chwili tylko szli zziajani, bo byli na górze obok miejsca gdzie niedawno dostali potężnego łupnia, oraz każdy niósł na sobie ładne parę kilo żelastwa.
Atak szedł gładko, zdobywano coraz więcej terenu" - (zdobywano, bo tam powstańców nie było).

Dalej mamy opisany atak z kierunku Duszatynia: - Wojsko kierowało się na szczyt Chryszczatej poprzez Jeziorka Duszatyńskie. Atak przeprowadzano gęsiego.( bo las był obficie zaminowany)
Po dotarciu wojska na do "określonej linii" - na szczycie utworzono "kocioł". Następnie w jego środek weszły oddziały "likwidacyjne", z zadaniem likwidacji upowców"...
Do "likwidacji" jednak nie doszło. Na Chryszczatej bowiem nikogo nie było. UPA ponownie zniknęła, jakby zapadła się pod ziemię.

Wykryto jedynie bunkry ( te same, które wykryto wielokrotnie wcześniej) maszynę do pisania i materiały piśmienne, dużo książek, a ponadto zaminowaną beczkę ze skórą. Aby zapisać na swoje konto jakikolwiek sukces, napisano, że "zniszczono 12 szałasów".
(Przez tę beczkę zaminowaną zginęło dwóch żołnierzy, bo po co do niej zaglądali? Jeden był ranny, na minach wyleciało dwóch, i trzech było rannych, ale tego już nie napisano)
Tym razem sotnie nie podjęły walki, tylko znowu "zniknęły" Operacja była więc przeprowadzona z dużym hukiem, tylko nie dała żadnych wyników.

sobota, 30 maja 2015

Zima w bunkrze

Na przełomie 1944/1945 wrócił z rajdu kureń "Rena" w mocno okrojonym składzie. Z 11 sotni pozostało 5. W zimie 1944/1945 OUN - UPA stworzyła znakomity i sprawny system administracyjny i samorządowy. 
   
 
W kureniu "Rena", znalazły się sotnie: - Burłaki, Chrina, Wesołego, Burego, Czarnego, Bajdy, Bira i Didyka.
Poza kureniem Rena, działały jeszcze samodzielne sotnie Myrona ( Włodymyr Hoszko ) i Karmeluka.
W 1946 roku 200 osobową sotnię Chrina podzielono, i drugą częścią dowodzić zaczął Stiach. W dniach 7 - 13 czerwca 1947 r. sotnie z rejonu Bieszczadów zostały skoncentrowane w rejonie Suchych Rzek. 
   


Dotarli tam Chrin, Bir i Stiach. Sotnie dostały rozkaz przebicia się na teren sowiecki i wykonały ten rozkaz docierając w rejon odcinka taktycznego "Makiwka".
  



Chrin przebywał w bunkrze od października 1947 do połowy kwietnia 1948.
Tylko raz dziennie wychodził na powietrze na pół godziny. Spanie bez poduszek, kołder, słomy, żeby się wszy nie wdały.

Sotenny Chrin napisał:
Bunkier nasz nie był duży: długi na cztery, szeroki na trzy metry, z jednej strony wysoki na pół metra, a z drugiej - na półtora, tak by sufit, pokryty grubymi deskami, miał spadek wody. Na środku bunkra, na drucie wisiała lampa. Ściany wyłożono suchymi belkami.Wzdłuż wyższej ściany stała prycza z desek, którą nakrywaliśmy płótnem namiotowym.
       Obok wejścia stała kuchnia zbudowana z otoczaków. Komin zrobiliśmy z dwóch rur, które na powierzchni przylegały do ziemi. Przy końcu były nieco węższe, by na wypadek ataku wroga nie można było przez nie wrzucić granatu. Za dnia maskowało się je mchem.
Naprzeciw wejścia wykopano dwudziestometrowy tunel, prowadzący aż do potoku, gdzie zamaskowano go kłodą. Było tam źródełko, z którego czerpaliśmy wodę.W tunelu stały beczki z mięsem.        
      Zaminowaliśmy się nabojami moździerzowymi - z jednego naboju odkręcaliśmy pocisk, z drugiego braliśmy trotyl, roztapialiśmy go i napełnialiśmy nim pierwszy nabój, zakładaliśmy zapalnik od miny i mocowaliśmy drutem do bunkra.
      W ten sposób zaminowaliśmy się z czterech stron, a piaty nabój powiesiliśmy nad bunkrem, na drzewie. Druty były poprowadzone po powierzchni ziemi, przymocowane do niej haczykami i zamaskowane. Na wypadek ataku wroga ciągnęło się za drut, a nabój z 700 -1000 odłamków niszczył wszystko dookoła.

27 lutego 1946 roku, we wsi Wolica, udało mi się pochwycić dwóch polskich oficerów i pięciu podoficerów, którzy jechali z dwoma batalionami zniszczyć wieś Przybyszów. Podczas śledztwa przyznali się, że brali udział w mordowaniu ludności Zawadki Morochowskiej. Dokładnie o tym opowiedzieli. Sam Kuźma, który przyszedł z ZSRR jako bolszewicki oficer, mający szkolić armię polską, zakłuł bagnetem jedenaście osób.
-------------------------------------------------------
Fragmenty książki: Stepan Stebelski "Chrin". Zima w bunkrze. Wspomnienia dowódcy sotni UPA biorącej udział w zasadzce na gen. Świerczewskiego.

Duch Święty - koronny świadek

Mam czas, to piszę. Bo gdybym czasu nie miał.....

Znalazło się zdjęcie tablicy z bramy do Ogrodu Biblijnego w Myczkowcach. Bardzo pasuje do tekstów teologicznych.
Proszę przeczytać uważnie treść z tablicy.
   


Rozumiem tę treść następująco: 
Nie idź jak baran w tłumie, bo będziesz zgubiony. Szukaj, rób użytek z własnego mózgu, a nie jest to łatwa droga niestety.....

Pisarz i katolik Rudolf Kramer-Badoni zadaje sobie pytanie (i nam): - Czy Kościołowi jak klubowi, wolno ustanawiać statuty, które muszą być akceptowane przez każdego,kto zamierza doń wstąpić? Pycha kościelnych władz jest przykra. Co się nie podoba i nie jest zalecane, tego nie wolno ci widzieć – treści przekazanych poleceń, które nie zyskały błogosławieństwa, nie wolno ci było słyszeć. I zawsze Duch Święty oświeca dostojników kościoła! Nieuchwytny koronny świadek!
Kramer-Badoni w swojej książce: „Ciężar bycia katolikiem” jeszcze raz powtarza: - „Czy kościół ma prawo przy każdej podejmowanej decyzji przywoływać na świadka Ducha Świętego?Skąd bierze się wobec tego nieustanny tradycjonalistyczny chaos, który trzeba stale porządkować (aby przygotować miejsce dla nowych nonsensów).”

Zarys historii objawień wykazywałby karygodną lukę, gdyby nie wspomnieć o dwu sławnych niewiastach: Katarzynie ze Sieny i Joannie Orleańskiej.
Widzenia, jakie nawiedziły te dziewice, zajmują wśród fenomenów religijnych miejsce szczególne, bowiem one obydwie, powołując się na objawienia, odegrały ważne role polityczne. Strategia kościoła jest godna podziwu, jak zauważył Bruno Ballardini.
Ta strategia opiera się na maksymie jezuity Hermanna Busenbauma (1600-1668) wyrażonej w dziele: „O teologii moralnej”.
 
Otóż: -”Jeśli dozwolony jest cel, dozwolone są także środki”

Tu pasuje akapit z życiorysu Stalina: - Stalin w latach dwudziestych wraz z innymi rewolucjonistami-bandytami napadał na banki na Kaukazie, żeby zdobyć pieniądze dla Lenina.

Pasuje także maksyma z „Mein Kampf”: - „Kłam dostatecznie długo, wtedy przynajmniej część kłamstw stanie się prawdą”.

Na tej maksymie opierają się dalej rządy w państwach, gdzie kler trzyma za rękę polityków.

Katarzyna ze Sieny.
Urodziła się około roku 1347 jako dwudzieste czwarte dziecko mistrza farbiarskiego Benincasa. Katarzyna podobno żyła „pogrążona całkowicie w swych mistycznych medytacjach”.
O dziecka była inna niż pozostałe rodzeństwo.
       W roku 1357 Katarzyna szczyciła się bezpośrednim obcowaniem ze swym „Oblubieńcem”, Jezusem Chrystusem, z którym wymienili się sercami i którego rany otrzymała. Ledwie osiągnęła wiek, w którym zaczęła coś rozumieć, ukazał się jej Pan ubrany w szaty papieskie z tiarą na głowie. Gestem błogosławieństwa wyciągnął ku niej rękę. Odtąd Katarzyna widziała w papieżu ziemskie wcielenie Chrystusa....
      Ten zręczny manewr – pisze Daniken, nasuwa mi na myśl Psalm 4,4: - „Wiedzcie, że dziwnym uczynił Pan świętego swego”.
Należało by zmienić ten tekst na: - „Kościół dziwnymi czynił świętych swoich”.
Jeszcze dosadniej wyraziła się katoliczka Anna Connoly, w książce „Toksyczni święci”. Według niej chrześcijańscy święci byli neurotyczni, a ich myśli mroczne i odpychające. Kult cierpienia jest szkodliwy dla doktryny i sprzeczny z przesłaniem Jezusa.

Katarzyna ze Sieny w wieku 23 lat przeżywa mistyczną śmierć. Przez cztery godziny uważano Katarzynę za zmarłą. W tym czasie ukazuje się jej Pan, Świętość Świętych”.
W białej wełnianej sukni i narzuconym na nią czarnym płaszczu Katarzyna przebiegała ulicami Sieny. Głośno było o jej wizjach i stanach ekstatycznych. Stała się postacią znaną w mieście. Tam, gdzie się znalazła dokonywał się cud po cudzie. Lud odbywał do niej pielgrzymki.
       Od roku 1374 datuje się jej przyszłe „posłannictwo na ziemi”. To posłannictwo najpierw przejawiało się tym, że dyktowała płomienne „polityczne listy” do królowych i królów, papieży i biskupów (dopiero w ostatnich latach życia z konieczności nauczyła się pisać).
Namiętnie zagrzewała do udziału w krucjacie:
Bóg tego chce i ja tego chcę”.

Jak widać Katarzyna nie miała w sobie bynajmniej pokory i skromności chrześcijańskiej. Cokolwiek inicjowała, powodowana jakoby religijną żarliwością, w rzeczywistości miało polityczne skutki.
Agitowała za powrotem papieża do Rzymu i w 1377 roku dopięła celu.
      Stale i to aż nazbyt wyraźnie podkreśla się jej ufną naiwność, i objawienia jako źródło inspiracji, a przemilcza rolę Katarzyny jako narzędzia polityki.
Cudów sprawdzić się nie da, ale ugruntowana dzięki cudom władza kościelno-polityczna istnieje nadal.

I to jest właśnie to, o czym mówił Osho i za co Ameryka go otruła : - polityk i kapłan idą ręka w rękę, tłumacząc ludziom, że bez nich egzystować nie można.

Należy to widzieć, jeśli się nie jest „porażonym ślepotą”. (I Mojżesz 19,11).

Pożegnanie z majowym morzem


Poranek. Dziś wyjeżdżam na południe, idę na plażę, pożegnać się z morzem. Idę podziękować Duchowi Zatoki i Duchowi Plaży i Duchowi Wydm, za te cudne chwile majowych wschodów i zachodów, za bursztyny, za malownicze trawy na wydmach, za ciszę i za szum fal, za czyste bezludne plaże. Za łabędzie frunące w kluczch od Mewiej Łachy.
        Dziękuję.
Ostre powietrze. Wieje. Wystawiam twarz na podmuchy kolegi.
Przecież to mój kolega wieje, bo ja także jestem wichrem. I do tego krystalicznym i błękitnym.
       Tylko szum fal i bryza.
Dziękuję jeszcze raz.
Naraz widzę, że na falach unosi się pomarańczowa piłeczka. Zatrzymuję się. Po chwili u moich stóp fala wyrzuca pomarańczę.
Morze wyrzuca różne rzeczy, ale pomarańcza podana pod nogi, gdy jestem w tak mistycznym nastroju?
    


Dają? - Bierz!
Podnoszę. Wygląda zdrowo. Napiszę tak: - być może to sugestia, być może, ale być może to nie sugestia. W każdym razie ta "morska" pomarańcza była wyjątkowo słodka i soczysta. Gryzę pierwszy kawałek i odbieram pytanie: - smakuje? Odpowiadam: - tak! To na zdrowie! - słyszę.
W sercu robi się ciepło i nie mam wątpliwości z kim rozmawiam.
Dziękuję – Ach!

Pożegnanie z majowym Gdańskiem, Pomnik Wypędzonych (Po co ich ojcowie zaczynali wojnę?) Pendolino i „będzie pan zadowolony”.
  



Objawienia

Czytam o objawieniach. One były i są faktem, ale nie faktem dotyczącym wyłącznie chrześcijaństwa. Objawienia zdarzały „od zawsze” w historii dawnych kultur, we wszystkich religiach. I dalej zdarzają się we wszystkich narodach.
      Ponieważ jeszcze niedawno nie bardzo było wiadomo (nie było google) gdzie się z nimi udać, jak zwykle w takim momencie, zjawiał się uzurpator ze swoją czarną miarką – największa Korporacja.
 
      Ludzie zagubieni spowiadali się kapłanom z wejść w Nieznane.
Zastanawiałem się jakiś czas temu, dlaczego jedne objawienia są uznawane przez kościół niemal natychmiast, a inne odrzucane.
Otóż sprawa jest jak zwykle prosta: - objawienia potwierdzające „doniosłą” rolę Kościoła są mile widziane, natomiast objawienia krytyczne są dyskwalifikowane.
To są refleksje spisane po przeczytaniu książki Ericha von Denikena: - „Objawienia”.
 
Jednoczę się w przemyśleniach z autorem niemal w całości. Erich napisał kilka książek, które rozeszły się w milionowych nakładach. Na podstawie tych książek nakręcono filmy.
         Te filmy komuna w Polsce dopuszczała na ekrany kin, bo podważały one fundament Korporacji, forsując tezę: Bóg = kosmita, a
rozgrywała się przecież podskórna wojna o „rządy nad duszami”, pomiędzy komuną a kościołem.
W myśl postanowień kościoła, nawet Matce Boskiej, Jezusowi czy Archaniołom nie wolno się ukazywać przypadkowo. I byle komu. Także nikt poza kościołem nie może orzekać o „prawdziwości” tego, co widzi. Mamy więc do czynienia z klinicznym przypadkiem pychy monopolisty – uzurpatora.
Jest z tym trochę tak, jak z kwestią regulacji urodzeń. Duchowieństwo zabiera głos w temacie, który go bezpośrednio przecież nie dotyczy.
Erich von Deniken przestudiował skrupulatnie setki protokółów z objawień i napisał: Jeśli Matka Boska zaleca dziecku w objawieniu posłannictwo, którego treść nie podoba się kościołowi, wtedy takie objawienie uznaje się za „nieprawdziwe”, jest ono odrzucane, przemilczane, albo wręcz zakazane, po prostu nie było go!
A gdy objawienie o istotnej treści, lecz ganiące kościół przydarzy się komuś wierzącemu, wtedy tej biednej, nawiedzonej istocie czarni proponują, aby poddała się leczeniu psychiatrycznemu, albo egzorcyzmom.
        Bo jest tylko jedna prawda, i to jest prawda czarnych.
Znajduje to potwierdzenie w treści broszurki sprzedawanej przez zakonników przy grocie, gdzie Bruno Cornacchiola miał objawienie:
Bruno zatrzymany w sposób kategoryczny na drodze wiodącej do zguby, jasno ujrzał przed sobą jedyną drogę ratunku: Rzymski Katolicki Kościół Apostolski”

Dwa kroki od gdańskiej starówki

Któregoś popołudnia przyjechałem do Gdańska w celach wyłącznie spacerowo - fotograficznych. Centrum wszyscy znają, i ja także, poszedłem więc dalej nad Motławę. Po ulicach chodziło tego dnia zadziwiająco mało osób, a nad wodą przy ruinach byłem już sam. Maj jest miesiącem przedsezonowym nad morzem, dlatego plaże na Wyspie Sobieszewskiej są bezludne, natomiast w Gdańsku tłumy turystów snują się ulicami o każdej porze roku, przeważnie to Niemcy. Cały ten tłum kłębi się na starówce. Wystarczy jednak odejść dosłownie dwa kroki od centrum i tłum znika. Z tego wniosek, że zwykły turysta jest zwierzęciem stadnym.
        Lubię kontrasty: elegancki hotel sąsiaduje z wojenną ruiną spichlerza. Nowoczesna ciśnieniowa wędzarnia dymi, drewno jest wiśniowe, a jakże. Nie ma człowieków, bo jeszcze się szynki i ryby nie uwędziły. Dopiero po dobrej godzinie, gdy wracałem, pojawili się panowie kelnerzy.
Resztę niech opowiedzą zdjęcia.