Jest
może jeden stopień poniżej zera, ale zaczyna wiać, wagony mają
jak widać pełną klimatyzację, robi się zimno. Kolejka ma z
górki, dlatego nie sapie i niestety nie wypuszcza malowniczych kłębów dymu
z komina.
Wyjeżdżamy
na otwartą przestrzeń i Matragona staje się widoczna w
całej okazałości, a już za chwilę jesteśmy u jej podnóża.
Matragona, to jest góra, na której od wieków czarownice
urządzają sabaty.
Pasażerowie
fotografują zawzięcie, ja także.
Wysiadamy
przy szosie, żegnamy kolejkę.
Przy Kołybie piękna odwilż, poduchy śniegowe zmniejszają się dosłownie w
oczach.
Dobrze
popieprzona, gorąca zupa o przepisowej gęstości smakuje wybornie
po takiej wyprawie.
Z
sufitowej belki patrzą na nas trzy osobistości: - Drewniany ludzik,
Czarownica z Matragony i Anioł. Każda z tych laleczek ma
swoją historię.
Jeszcze
tylko hop przed dom, bo zachód słońca prosi się o foto.
Na dobranoc, zamiast
w telewizor, w kompletnej ciszy, i długo: patrzyliśmy w
kominkowy ogień.
Naraz
jak coś nie łupnie!
Ale
to już temat do innej bajki.....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz