środa, 20 maja 2015

Rozciągnięty czas

Wydaje się, że w tym odludziu i na tej górze czas biegnie dziwnie wolno. Być może to tylko złudzenie, albo zmieniona perspektywa. Po prostu jestem tu w tak głębokiej symbiozie z przyrodą, że wpadłem w jej rytm, a ten rytm... jest niespieszny.
       Jest dzień i noc, słońce i deszcz, bezruch powietrza i wiatr, zimno i gorąco. Nigdzie przedtem, nawet we własnym ogrodzie nie czułem tego, co odczuwam na tej górze. Tu nie ma granicy wyznaczonej płotem, nie ma sąsiadów, chyba, że za sąsiadów uznam zwierzęta obok których jestem.
   

No i to wyrwanie się z „miejskiej indywidualnej klatki mieszkalnej” , ale także z każdego domu, nawet z domu pod lasem, do samotności i mieszkania w głuszy jest silnym przeżyciem. Właściwie jest to szok.
Przypominam sobie tak niedawne pierwsze bieszczadzkie kroki: wylądowanie w Osławicach, nocne oblężenie dzików i pobyt w byłej strażnicy WOP w Łupkowie.
To był 2013 rok, a tyle się wydarzyło, że wydaje się, jakby upłynęło wiele lat. Tak się wydaje dzięki obfitości wrażeń, gdy każdy dzień jest inny, i codziennie odkrywam jakiś nowy zakątek i nową ścieżkę, którą jeszcze nie szedłem. Wolno upływający czas niesie ze sobą zadziwienie.
   


W tym wydłużonym czasie jest przekaz: - zwolniłeś – dlatego tyle widzisz. Zatrzymaj się i rozejrzyj, a zobaczysz jeszcze więcej.
W tym przecudnym miejscu, i rozciągniętym czasie odbieram wrażenia i doznaję nowych uczuć, jakbym rozmawiał z kimś bliskim. To przychodzi do mnie mocno, wyraźnie, namacalnie niemal, a jednocześnie jakoś nieziemsko. Ktoś jest obok i wiem, kto to jest....
Pozdrawiam Ciebie, Duchu Gór! Dziękuję ci Aniele za doprowadzenie w to miejsce!
   

Tak, to dobre słowo: rozciągnięcie czasu, czas bowiem rozciąga się tu nieprawdopodobnie. Sam wschód słońca, od jasności poranka, nasycających się kolorów czerwieni, pomarańczy i wielu odcieni niebieskiego, trwa godzinę.
W tym czasie bieszczadzki świat stopniowo wynurza się z porannej mgły. Perspektywa się poszerza, przyroda się budzi. Zanim pojawi się złoty odyniec słońca, odzywają się dzięcioły w dolinie. Wstaje kolejny pogodny dzień.
    

Na zdjęciu widać plastry na namiocie – dwuletni namiot używany przez wiele miesięcy właśnie się sypie. Oba boki i podłoga są już także poklejone, ale tu dziury powstały z winy myszy, których w ubiegłym roku było zatrzęsienie.
   
Życie jest pełne niespodzianek: - śmiercionośny pocisk może się przydać do przyciśnięcia płachty okrywowej.
Wszystko wokół ocieka wilgocią. Krople rosy wyglądają jak maleńkie brylanciki, skrzą się w promieniach słońca i rzucają refleksy światła.
No, jest bosko!
  


Mam czas, w więc mogę bawić się we wstawianie łat i trwam w tej boskości, zanurzam się w niej cały, kąpię w swobodzie i nasycam. Myślę, że chodzenie nago ma tu niebagatelne znaczenie. Cieszę się, czuję się lekki, dusza śpiewa, jeszcze raz dziękuję, teraz za to, że potrafię się cieszyć, za to, że chce mi się chcieć.
I zaprawdę, powiadam wam: - dla takich chwil warto żyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz