Wydaje
się, że w tym odludziu i na tej górze czas biegnie dziwnie wolno.
Być może to tylko złudzenie, albo zmieniona
perspektywa. Po prostu jestem tu w tak głębokiej
symbiozie z przyrodą, że wpadłem w jej rytm, a ten rytm... jest
niespieszny.
Jest
dzień i noc, słońce i deszcz, bezruch powietrza i wiatr, zimno i
gorąco. Nigdzie przedtem, nawet we własnym ogrodzie nie czułem
tego, co odczuwam na tej górze. Tu nie ma granicy wyznaczonej
płotem, nie ma sąsiadów, chyba, że za sąsiadów uznam zwierzęta
obok których jestem.
No
i to wyrwanie się z „miejskiej indywidualnej klatki
mieszkalnej” , ale także z każdego domu, nawet z domu pod
lasem, do samotności i mieszkania w głuszy jest silnym przeżyciem.
Właściwie jest to szok.
Przypominam
sobie tak niedawne pierwsze bieszczadzkie kroki: wylądowanie w
Osławicach, nocne oblężenie dzików i pobyt w byłej
strażnicy WOP w Łupkowie.
To
był 2013 rok, a tyle się wydarzyło, że wydaje się, jakby
upłynęło wiele lat. Tak się wydaje dzięki obfitości wrażeń,
gdy każdy dzień jest inny, i codziennie odkrywam jakiś nowy
zakątek i nową ścieżkę, którą jeszcze nie szedłem. Wolno
upływający czas niesie ze sobą zadziwienie.
W
tym wydłużonym czasie jest przekaz: - zwolniłeś – dlatego tyle
widzisz. Zatrzymaj się i rozejrzyj, a zobaczysz jeszcze więcej.
W
tym przecudnym miejscu, i rozciągniętym czasie odbieram wrażenia i
doznaję nowych uczuć, jakbym rozmawiał z kimś bliskim. To
przychodzi do mnie mocno, wyraźnie, namacalnie niemal, a
jednocześnie jakoś nieziemsko. Ktoś jest obok i wiem, kto to
jest....
Pozdrawiam
Ciebie, Duchu Gór! Dziękuję ci Aniele za
doprowadzenie w to miejsce!
Tak,
to dobre słowo: rozciągnięcie czasu, czas bowiem rozciąga się tu
nieprawdopodobnie. Sam wschód słońca, od jasności poranka,
nasycających się kolorów czerwieni, pomarańczy i wielu odcieni
niebieskiego, trwa godzinę.
W
tym czasie bieszczadzki świat stopniowo wynurza się z porannej
mgły. Perspektywa się poszerza, przyroda się budzi. Zanim pojawi
się złoty odyniec słońca, odzywają się dzięcioły w dolinie.
Wstaje kolejny pogodny dzień.
Na
zdjęciu widać plastry na namiocie – dwuletni namiot używany
przez wiele miesięcy właśnie się sypie. Oba boki i podłoga są
już także poklejone, ale tu dziury powstały z winy myszy, których
w ubiegłym roku było zatrzęsienie.
Życie
jest pełne niespodzianek: - śmiercionośny pocisk może się
przydać do przyciśnięcia płachty okrywowej.
Wszystko
wokół ocieka wilgocią. Krople rosy wyglądają jak maleńkie
brylanciki, skrzą się w promieniach słońca i rzucają refleksy
światła.
No,
jest bosko!
Mam czas, w więc mogę bawić się we wstawianie łat i trwam
w tej boskości, zanurzam się w niej cały, kąpię w swobodzie i
nasycam. Myślę, że chodzenie nago ma tu niebagatelne znaczenie.
Cieszę się, czuję się lekki, dusza śpiewa, jeszcze raz dziękuję,
teraz za to, że potrafię się cieszyć, za to, że chce mi się
chcieć.
I
zaprawdę, powiadam wam: - dla takich chwil warto żyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz