środa, 25 stycznia 2023

Sprawa Alana Godfreya

 


28 listopada 1980 roku, środkowa Anglia, miasteczko Todmorden.

Posterunkowy Alan Godfrey właśnie miał za niecałą godzinę skończyć nocny dyżur, gdy o godz.5.15 odebrał dziwne zgłoszenie. Coś spłoszyło stado krów, które rozbiegły się i teraz włóczą po okolicy. Ruszył radiowozem na miejsce zdarzenia. Jechał wąską, typowo angielską drogą. Było jeszcze ciemno i do tego padał deszcz. W pewnym momencie policjant dostrzegł przed sobą jakiś ciemny obiekt.

      Pomyślał, że to wygląda na autobus, który uległ awarii. Włączył szperacz i podjechał bliżej. Ze zdziwieniem zorientował się, że to ciemne coś nie jest autobusem. Czegoś podobnego jeszcze nie widział: - na wysokości półtora metra ponad ziemią wisiał duży obiekt w kształcie oszlifowanego diamentu. Miał około 7 metrów szerokości i 5 wysokości. Nie zmieniał wysokości, trwał bez ruchu, ale wydawało się, że jego dno wiruje, bo falowała pod nim trawa i poruszały się liście. Posterunkowy spróbował połączyć się z komendą, by przesłać meldunek i wezwać pomoc, ale radio nie działało.

Nie było jeszcze wtedy smartfonów, więc policjant zamiast zdjęcia wyjął notes usiłując naszkicować obiekt. (Inna rzecz, że w bliskości UFO elektronika i tak nie działa). Nagle oślepiło go jasne światło: - „Poczułem jakby ktoś przystawił mi do twarzy lampę błyskową” – relacjonował w książce „Kto lub co to było” napisanej wiele lat później.


Kiedy otworzył oczy, dalej siedział w samochodzie, ale samochód stał już w innym miejscu – kilkadziesiąt metrów dalej. Alan obejrzał się – obiektu za nim nie było widać. Zawrócił samochód i powoli zbliżył się do miejsca zdarzenia. Ono było łatwe do zlokalizowania, ponieważ na mokrej drodze znajdował się kilkunastometrowy suchy okrąg. Policjant zerknął na zegarek i zdziwił się jeszcze bardziej: od momentu błysku upłynęło 25 minut, a przecież tylko na moment zamknął oślepione blaskiem oczy. Zauważył także że ma rozdarty but, a na nodze oparzenie.

      Wysiadł z samochodu i obszedł dokładnie teren. Nic ciekawego jednak nie znalazł. Po powrocie na posterunek napisał raport dla przełożonego. Do raportu dołączył kartkę z notesu, na której narysował to, co zobaczył.

     Jak się okazuje komendant nie zachował się właściwie i rozgłosił sprawę, ponieważ następnego dnia koledzy przywitali Alana słowami: „ Witaj kapitanie Kirk. Niech moc będzie z tobą”. Zrozumiał więc, że komendant zrobił z niego pośmiewisko, bo był to okres, kiedy w telewizji pokazywano odcinki serialu science fiction Star Trek.

Na nieszczęście ktoś zawiadomił także lokalną prasę, a ta łasa nowinek, przypomniała o innym incydencie, który wydarzył się również w Todmorden pięć miesięcy wcześniej.

      Otóż 11 czerwca Trevor Parker, pracownik składu węgla, zauważył, że coś leży na szczycie kilkumetrowej hałdy. Wdrapał się na szczyt i zamarł z przerażenia. Na szczycie leżał człowiek. Wyglądał dziwnie i strasznie: - „miał otwarte szeroko oczy skierowane w niebo”.

Parker ze strachu nie odważył się sprawdzić, czy delikwent żyje i pobiegł do telefonu wezwać pogotowie i policję. Pierwsza przyjechała karetka i lekarz stwierdził, że człowiek nie żyje już od kilku godzin. Chwilę później zjawiła się policja. Z samochodu wysiadł nasz znajomy policjant Alan Godfrey. Od razu zorientował się, że w składzie węgla stało się coś dziwnego. Denat leżał w ciemnym garniturze, jednak pod marynarką zapiętą na wszystkie guziki nie miał koszuli. Ponieważ nie miał portfela i zegarka, można było przypuszczać, że padł ofiarą rabunku i morderstwa. Ale nie stwierdzono żadnych znaków walki, ani jakichkolwiek obrażeń na ciele.

Ktoś wciągnął ciało aż na szczyt hałdy? – pytał sam siebie policjant. - No i jeszcze to ubranie – brak koszuli, garnitur nie tylko niepotargany, ale nieskazitelnie czysty, choć denat leżał na brudzących przecież węglowych bryłach”. Również jak się później okazało ciało denata było także sterylnie czyste.

      Do dziś nie mogę zapomnieć wyrazu twarzy tego człowieka – wspomina Godfrey w wywiadzie dla dziennika Daily Mail. Otwarte oczy i zastygły wyraz śmiertelnego przerażenia w rysach twarzy.

    Wdrożono śledztwo i szybko ustalono, że denat był Polakiem, nazywał się Zygmunt Adamski, miał 56 lat. Po drugiej wojnie pozostał w Anglii i pracował jako górnik w kopalni węgla. Mieszkał w oddalonej od Todmorden o ponad 40 km. wiosce Tingley. Opiekował się żoną, chorą na SM. Sąsiedzi zgodnie twierdzili, że Ziggy – jak go nazywali – był spokojnym, porządnym i miłym człowiekiem. W piątek 6 czerwca wyszedł do sklepu po ziemniaki. Pięć dni później znaleziono jego ciało na hałdzie w Todmorden. Na pytanie co się stało miała odpowiedzieć sekcja, jednak ona przyniosła tylko nowe pytania.

      Adamski do chwili śmierci jadł regularnie i golił się. Na ciele nie znaleziono ran, czy nawet otarć, ale odkryto niewielkie okrągłe ślady po oparzeniach na jego szyi, plecach i ramionach. Całkiem podobne do śladów oparzeń na nodze Godfreya pięć miesięcy później.

Patolog przeprowadzający sekcję nie potrafił ustalić przyczyny zgonu, stwierdził jedynie, że wszystkie ślady po oparzeniach zostały posmarowane jakąś substancją. Badania laboratoryjne wykazały że nie jest żaden znany wówczas  lek. Ostatecznie uznano, że Adamski zmarł na serce i sprawę umorzono.

     W krajach anglosaskich odpowiednikiem naszego prokuratora prowadzącego śledztwo w sprawach nagłych zgonów jest koroner. Wydarzenie w składzie węgla badał doświadczony w swoim fachu James Turnbull. Po zakończeniu dochodzenia powiedział dziennikarzom, że to najbardziej tajemnicza sprawa, z jaką miał do czynienia. Zabójstwo? Porwanie? Adamski był zwykłym niezamożnym górnikiem.

Oparzenia, maść o nieznanym pochodzeniu, no i ten nie dający spokoju brak koszuli pod dokładnie zapiętą marynarką.

     Po zdarzeniu z listopada lokalni dziennikarze rozpoczęli własne śledztwo. Okazało się, że także trzech policjantów poszukujących w okolicy skradzionego motocykla, który miał się znajdować na wrzosowiskach, także widziało nagły rozbłysk światła. I się zaczęło. Miejscowa prasa żądna sensacji poczęła bombardować czytelników tytułami: kosmici w Todmorden, a okolice miasteczka nazywano Doliną UFO.

     Oczywiście temat podchwyciła prasa w Londynie i posterunkowy Alan Godfrey stał się znany w całym kraju. Już nie tylko koledzy w pracy nazywali go kapitanem Kirkiem, ale także przypadkowo mijani przechodnie, ponieważ policjant dzięki prasie stał się rozpoznawalny. To można było jeszcze znieść.

     Jednak przełożeni Alana okazali się mniej dowcipni. W środkowej Anglii grasował od pięciu lat seryjny morderca, który zabił 13 kobiet, a drugie tyle ciężko ranił. Media nazwały go „Rozpruwaczem z Yorkshire” i oskarżały  policję o nieudolność.

   „Mam się tłumaczyć, że zamiast bandyty szukam kosmitów? - krzyczał komendant i zabronił Godfreyowi kontaktów z prasą. Posterunkowy nie chciał tracić pracy i obiecał się podporządkować zakazowi. Jak się jednak okazało było to trudne zadanie.

O wydarzeniach zaczęła już pisać prasa zagraniczna i i kilka tygodni później Godfrey dostał list z Moskwy. Nadawca listu przedstawił się jako profesor uniwersytetu i prosił o przekazanie obszernych informacji na temat zagadkowych incydentów. Godfrey wiedział, że tajne służby wielu krajów interesują się UFO, uważając je za nieznany rodzaj broni. Podejrzewał więc, że za listem stoi rosyjska KGB. O liście bez zwłoki zawiadomił przełożonych.

     Kilka dni później posterunkowego wezwano  do biura inspektora policji w hrabstwie West Yorkshire. Czekał tam na niego mężczyzna w cywilnym ubraniu. Przedstawił się jako pracownik Ministerstwa Obrony.

      Otworzył teczkę, z której wyjął oba moje raporty o Adamskim i incydencie na drodze. Miał także kartkę z notesu z moim rysunkiem” – wspomina policjant.

Następnie człowiek ten powołał się na ustawę o tajemnicy państwowej, przypomniał o karach za jej naruszenie, po czym zakazał mi opowiadania komukolwiek o tym, co widziałem.

       Posterunkowy podporządkował się temu kolejnemu poleceniu, atoli jednocześnie poczuł, że atmosfera wokół niego wyraźnie gęstnieje: - „Czułem że przełożeni mają już tego całego szumu dość i będą chcieli się mnie pozbyć”.

Znajomi zauważyli, że Alan stał się przygnębiony i coraz częściej sięgał po alkohol. Zaprzyjaźniony prawnik zaproponował, aby policjant poddał się hipnozie, ponieważ czytał, ze hipnoza uaktywnia może nie tyle głębokie pokłady pamięci, ile uaktywnia strefy wyczyszczone przez obcą ingerencję.


I stało się. Godfrey został wprowadzony w hipnozę i dostał polecenie, aby cofnął się pamięcią do chwili nagłego błysku. Hipnotyzer włączył nagrywanie, a Alan zaczął mówić: - „Jestem w nieznanym, jasno oświetlonym pomieszczeniu. Leżę nagi na łóżku. Otacza mnie osiem małych istot o ludzkich kształtach. W pewnym momencie pojawia się wysoki, brodaty mężczyzna i zaczyna mnie badać”.


Więc nic nowego pod słońcem, czyli klasyczne porwanie, uprowadzenie – abduktion.  Klasyczne, ponieważ podobne opisy, aż nudne w powtarzających się, ciągle tych samych szczegółach znamy już z tysięcy zeznań tak zwanych „wziętych” czyli porwanych przez UFO. I to jest argument za realnością zapamiętanych faktów, ponieważ podobne, czy nawet identyczne zeznania pochodzą od osób mieszkających we wszystkich możliwych miejscach na Ziemi.

      Informacje o przebiegu sesji wyciekły do prasy, tym razem za sprawą hipnotyzera i posterunkowego okrzyknięto pierwszym (nowożytnym) Brytyjczykiem porwanym przez UFO. Pisano, że co prawda wcześniej obcy porwali Adamskiego, jednak Polak tego porwania nie przeżył.

     Sensacyjne artykuły rozzłościły do tego stopnia przełożonych Alana, że wymusili na nim potrzebę poddania się badaniu psychiatrycznemu. Kiedy odmówił, przenieśli go na inny posterunek. Wcześniej jednak musiał przejść obowiązkowe testy sprawnościowe i psychologiczne. Wypadł w nich tak słabo, że poradzono mu, aby odszedł z policji. Alan nie chciał tego zrobić, więc odesłano go w 1984 roku na przymusową emeryturę.

     Emeryt Godfrey miał wtedy 36 lat. W nowej sytuacji nie mógł się odnaleźć, a mówiąc konkretnie miał żal do przełożonych. Chciał pracować, imał się różnych zajęć. Pracował w rzeźni, na budowie, w agencji ochroniarskiej. Wszędzie pracował krótko, bo coraz więcej pił.

Zacząłem wpadać w paranoję – wszędzie widziałem mężczyznę z Ministerstwa Obrony, który mnie śledzi” – mówi dziś reporterowi Daily Mail.

      W 1988 roku odchodzi od Alana żona, zabierając dwójkę dzieci. Następnie były policjant traci dom, mieszka kątem u kolegi, dzieci nie chcą go widzieć, nie ma nawet kilku funtów, żeby kupić im cokolwiek na Boże Narodzenie. Stacza się na samo dno i dopiero wtedy dociera do niego, że jeżeli natychmiast ze sobą czegoś nie zrobi aby się podnieść, to już po nim.

      Znalazł w sobie siłę, przestał pić, poznał kobietę, która została jego drugą żoną i pomogła mu stanąć na nogi. I powoli wszystko zaczęło się zmieniać. Brytyjskie i amerykańskie władze odtajniły częściowo akta dotyczące UFO. Jednak nie dowiedzieliśmy się ilu ludziom w sytuacji podobnej do Alana zniszczono życie. Dosłownie zniszczono, bo wygląda na to, że w setkach przypadków szczególnych, kiedy uprowadzeni przypominali sobie w hipnozie zbyt dużo detali z chwil „poza czasem”, kończyło się to ich zgonem.

      Czy warto więc trwać przy swoim?

Z ośmieszanego przez lata policjanta przestano kpić. Zaczęto go zapraszać do TV i na imprezy, gdzie zbierano fundusze na akcje charytatywne.

Oczywiście  zawsze znajdzie się niedowiarek, czy też nieprzejednany krytyk, a dziś wiemy, że jest to zwykle agent na usługach służb. I tak zarzucano Alanowi, że rozbłysk pochodził z jego mózgu, bo dostał ataku epilepsji. A przecież emerytowany policjant przeżył już ponad 70 lat i nigdy nie miał omamów, ani ataku padaczki.

Wszystko co zobaczyłem było prawdziwe” – twierdzi. Szczegóły całej historii opisał Michael Grais, producent z Hollywood, autor filmu „Poltergeist”, znanego w Polsce jako „Duch”. Najpierw opisał, a potem doszedł do wniosku, że na sprawie można zarobić i podpisał z Godfreyem umowę na prawa do sfilmowania jego historii.

Tu trochę się dziwię, bo znając temat wiem, że przeżycia Godfreya nie wyróżniają się właściwie niczym szczególnym, porównując je na przykład z przeobfitą historią uprowadzenia Andreassonów.

    W każdym razie kosmici, którzy jak się wydawało zrujnowali policjantowi życie, teraz mogą przynieść mu fortunę.

Dziennikarze pytają Godfreya, czy mając dzisiejsza wiedzę napisałby raport ze spotkania w 1980 roku. Alan odpowiada, że przeżył taką traumę przez lata, że gdyby można było cofnąć czas, przemilczałby sprawę.

No właśnie: - gdyby można było cofnąć czas. A ponieważ na razie nie można, to te wszystkie dziennikarskie wydumane pytania są nie warte funta kłaków.

Pozytywne zakończenie historii wskazuje natomiast na inną prawdę: - Jeśli jesteś czegoś pewien, warto przy tym trwać. 

Człowiek się podniósł, nabrał pewności siebie i dziś jeździ samochodem, na którego tablicy rejestracyjnej widnieją litery: UFO.

    

                                     

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz