Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hipnoza. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Hipnoza. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 4 grudnia 2023

Grzybość


Olga Tokarczuk. Dom dzienny, dom nocny

Gdybym była grzybem miałabym tę samą zdolność co one - chowałabym się przed wzrokiem ludzi, przez wprowadzenie w ich płochliwe myśli zamętu. Grzyby są hipnotyzerami – dostały tę właściwość zamiast pazurów, szybkich nóg, zębów i rozumu.













środa, 25 stycznia 2023

Sprawa Alana Godfreya

 


28 listopada 1980 roku, środkowa Anglia, miasteczko Todmorden.

Posterunkowy Alan Godfrey właśnie miał za niecałą godzinę skończyć nocny dyżur, gdy o godz.5.15 odebrał dziwne zgłoszenie. Coś spłoszyło stado krów, które rozbiegły się i teraz włóczą po okolicy. Ruszył radiowozem na miejsce zdarzenia. Jechał wąską, typowo angielską drogą. Było jeszcze ciemno i do tego padał deszcz. W pewnym momencie policjant dostrzegł przed sobą jakiś ciemny obiekt.

      Pomyślał, że to wygląda na autobus, który uległ awarii. Włączył szperacz i podjechał bliżej. Ze zdziwieniem zorientował się, że to ciemne coś nie jest autobusem. Czegoś podobnego jeszcze nie widział: - na wysokości półtora metra ponad ziemią wisiał duży obiekt w kształcie oszlifowanego diamentu. Miał około 7 metrów szerokości i 5 wysokości. Nie zmieniał wysokości, trwał bez ruchu, ale wydawało się, że jego dno wiruje, bo falowała pod nim trawa i poruszały się liście. Posterunkowy spróbował połączyć się z komendą, by przesłać meldunek i wezwać pomoc, ale radio nie działało.

Nie było jeszcze wtedy smartfonów, więc policjant zamiast zdjęcia wyjął notes usiłując naszkicować obiekt. (Inna rzecz, że w bliskości UFO elektronika i tak nie działa). Nagle oślepiło go jasne światło: - „Poczułem jakby ktoś przystawił mi do twarzy lampę błyskową” – relacjonował w książce „Kto lub co to było” napisanej wiele lat później.


Kiedy otworzył oczy, dalej siedział w samochodzie, ale samochód stał już w innym miejscu – kilkadziesiąt metrów dalej. Alan obejrzał się – obiektu za nim nie było widać. Zawrócił samochód i powoli zbliżył się do miejsca zdarzenia. Ono było łatwe do zlokalizowania, ponieważ na mokrej drodze znajdował się kilkunastometrowy suchy okrąg. Policjant zerknął na zegarek i zdziwił się jeszcze bardziej: od momentu błysku upłynęło 25 minut, a przecież tylko na moment zamknął oślepione blaskiem oczy. Zauważył także że ma rozdarty but, a na nodze oparzenie.

      Wysiadł z samochodu i obszedł dokładnie teren. Nic ciekawego jednak nie znalazł. Po powrocie na posterunek napisał raport dla przełożonego. Do raportu dołączył kartkę z notesu, na której narysował to, co zobaczył.

     Jak się okazuje komendant nie zachował się właściwie i rozgłosił sprawę, ponieważ następnego dnia koledzy przywitali Alana słowami: „ Witaj kapitanie Kirk. Niech moc będzie z tobą”. Zrozumiał więc, że komendant zrobił z niego pośmiewisko, bo był to okres, kiedy w telewizji pokazywano odcinki serialu science fiction Star Trek.

Na nieszczęście ktoś zawiadomił także lokalną prasę, a ta łasa nowinek, przypomniała o innym incydencie, który wydarzył się również w Todmorden pięć miesięcy wcześniej.

      Otóż 11 czerwca Trevor Parker, pracownik składu węgla, zauważył, że coś leży na szczycie kilkumetrowej hałdy. Wdrapał się na szczyt i zamarł z przerażenia. Na szczycie leżał człowiek. Wyglądał dziwnie i strasznie: - „miał otwarte szeroko oczy skierowane w niebo”.

Parker ze strachu nie odważył się sprawdzić, czy delikwent żyje i pobiegł do telefonu wezwać pogotowie i policję. Pierwsza przyjechała karetka i lekarz stwierdził, że człowiek nie żyje już od kilku godzin. Chwilę później zjawiła się policja. Z samochodu wysiadł nasz znajomy policjant Alan Godfrey. Od razu zorientował się, że w składzie węgla stało się coś dziwnego. Denat leżał w ciemnym garniturze, jednak pod marynarką zapiętą na wszystkie guziki nie miał koszuli. Ponieważ nie miał portfela i zegarka, można było przypuszczać, że padł ofiarą rabunku i morderstwa. Ale nie stwierdzono żadnych znaków walki, ani jakichkolwiek obrażeń na ciele.

Ktoś wciągnął ciało aż na szczyt hałdy? – pytał sam siebie policjant. - No i jeszcze to ubranie – brak koszuli, garnitur nie tylko niepotargany, ale nieskazitelnie czysty, choć denat leżał na brudzących przecież węglowych bryłach”. Również jak się później okazało ciało denata było także sterylnie czyste.

      Do dziś nie mogę zapomnieć wyrazu twarzy tego człowieka – wspomina Godfrey w wywiadzie dla dziennika Daily Mail. Otwarte oczy i zastygły wyraz śmiertelnego przerażenia w rysach twarzy.

    Wdrożono śledztwo i szybko ustalono, że denat był Polakiem, nazywał się Zygmunt Adamski, miał 56 lat. Po drugiej wojnie pozostał w Anglii i pracował jako górnik w kopalni węgla. Mieszkał w oddalonej od Todmorden o ponad 40 km. wiosce Tingley. Opiekował się żoną, chorą na SM. Sąsiedzi zgodnie twierdzili, że Ziggy – jak go nazywali – był spokojnym, porządnym i miłym człowiekiem. W piątek 6 czerwca wyszedł do sklepu po ziemniaki. Pięć dni później znaleziono jego ciało na hałdzie w Todmorden. Na pytanie co się stało miała odpowiedzieć sekcja, jednak ona przyniosła tylko nowe pytania.

      Adamski do chwili śmierci jadł regularnie i golił się. Na ciele nie znaleziono ran, czy nawet otarć, ale odkryto niewielkie okrągłe ślady po oparzeniach na jego szyi, plecach i ramionach. Całkiem podobne do śladów oparzeń na nodze Godfreya pięć miesięcy później.

Patolog przeprowadzający sekcję nie potrafił ustalić przyczyny zgonu, stwierdził jedynie, że wszystkie ślady po oparzeniach zostały posmarowane jakąś substancją. Badania laboratoryjne wykazały że nie jest żaden znany wówczas  lek. Ostatecznie uznano, że Adamski zmarł na serce i sprawę umorzono.

     W krajach anglosaskich odpowiednikiem naszego prokuratora prowadzącego śledztwo w sprawach nagłych zgonów jest koroner. Wydarzenie w składzie węgla badał doświadczony w swoim fachu James Turnbull. Po zakończeniu dochodzenia powiedział dziennikarzom, że to najbardziej tajemnicza sprawa, z jaką miał do czynienia. Zabójstwo? Porwanie? Adamski był zwykłym niezamożnym górnikiem.

Oparzenia, maść o nieznanym pochodzeniu, no i ten nie dający spokoju brak koszuli pod dokładnie zapiętą marynarką.

     Po zdarzeniu z listopada lokalni dziennikarze rozpoczęli własne śledztwo. Okazało się, że także trzech policjantów poszukujących w okolicy skradzionego motocykla, który miał się znajdować na wrzosowiskach, także widziało nagły rozbłysk światła. I się zaczęło. Miejscowa prasa żądna sensacji poczęła bombardować czytelników tytułami: kosmici w Todmorden, a okolice miasteczka nazywano Doliną UFO.

     Oczywiście temat podchwyciła prasa w Londynie i posterunkowy Alan Godfrey stał się znany w całym kraju. Już nie tylko koledzy w pracy nazywali go kapitanem Kirkiem, ale także przypadkowo mijani przechodnie, ponieważ policjant dzięki prasie stał się rozpoznawalny. To można było jeszcze znieść.

     Jednak przełożeni Alana okazali się mniej dowcipni. W środkowej Anglii grasował od pięciu lat seryjny morderca, który zabił 13 kobiet, a drugie tyle ciężko ranił. Media nazwały go „Rozpruwaczem z Yorkshire” i oskarżały  policję o nieudolność.

   „Mam się tłumaczyć, że zamiast bandyty szukam kosmitów? - krzyczał komendant i zabronił Godfreyowi kontaktów z prasą. Posterunkowy nie chciał tracić pracy i obiecał się podporządkować zakazowi. Jak się jednak okazało było to trudne zadanie.

O wydarzeniach zaczęła już pisać prasa zagraniczna i i kilka tygodni później Godfrey dostał list z Moskwy. Nadawca listu przedstawił się jako profesor uniwersytetu i prosił o przekazanie obszernych informacji na temat zagadkowych incydentów. Godfrey wiedział, że tajne służby wielu krajów interesują się UFO, uważając je za nieznany rodzaj broni. Podejrzewał więc, że za listem stoi rosyjska KGB. O liście bez zwłoki zawiadomił przełożonych.

     Kilka dni później posterunkowego wezwano  do biura inspektora policji w hrabstwie West Yorkshire. Czekał tam na niego mężczyzna w cywilnym ubraniu. Przedstawił się jako pracownik Ministerstwa Obrony.

      Otworzył teczkę, z której wyjął oba moje raporty o Adamskim i incydencie na drodze. Miał także kartkę z notesu z moim rysunkiem” – wspomina policjant.

Następnie człowiek ten powołał się na ustawę o tajemnicy państwowej, przypomniał o karach za jej naruszenie, po czym zakazał mi opowiadania komukolwiek o tym, co widziałem.

       Posterunkowy podporządkował się temu kolejnemu poleceniu, atoli jednocześnie poczuł, że atmosfera wokół niego wyraźnie gęstnieje: - „Czułem że przełożeni mają już tego całego szumu dość i będą chcieli się mnie pozbyć”.

Znajomi zauważyli, że Alan stał się przygnębiony i coraz częściej sięgał po alkohol. Zaprzyjaźniony prawnik zaproponował, aby policjant poddał się hipnozie, ponieważ czytał, ze hipnoza uaktywnia może nie tyle głębokie pokłady pamięci, ile uaktywnia strefy wyczyszczone przez obcą ingerencję.


I stało się. Godfrey został wprowadzony w hipnozę i dostał polecenie, aby cofnął się pamięcią do chwili nagłego błysku. Hipnotyzer włączył nagrywanie, a Alan zaczął mówić: - „Jestem w nieznanym, jasno oświetlonym pomieszczeniu. Leżę nagi na łóżku. Otacza mnie osiem małych istot o ludzkich kształtach. W pewnym momencie pojawia się wysoki, brodaty mężczyzna i zaczyna mnie badać”.


Więc nic nowego pod słońcem, czyli klasyczne porwanie, uprowadzenie – abduktion.  Klasyczne, ponieważ podobne opisy, aż nudne w powtarzających się, ciągle tych samych szczegółach znamy już z tysięcy zeznań tak zwanych „wziętych” czyli porwanych przez UFO. I to jest argument za realnością zapamiętanych faktów, ponieważ podobne, czy nawet identyczne zeznania pochodzą od osób mieszkających we wszystkich możliwych miejscach na Ziemi.

      Informacje o przebiegu sesji wyciekły do prasy, tym razem za sprawą hipnotyzera i posterunkowego okrzyknięto pierwszym (nowożytnym) Brytyjczykiem porwanym przez UFO. Pisano, że co prawda wcześniej obcy porwali Adamskiego, jednak Polak tego porwania nie przeżył.

     Sensacyjne artykuły rozzłościły do tego stopnia przełożonych Alana, że wymusili na nim potrzebę poddania się badaniu psychiatrycznemu. Kiedy odmówił, przenieśli go na inny posterunek. Wcześniej jednak musiał przejść obowiązkowe testy sprawnościowe i psychologiczne. Wypadł w nich tak słabo, że poradzono mu, aby odszedł z policji. Alan nie chciał tego zrobić, więc odesłano go w 1984 roku na przymusową emeryturę.

     Emeryt Godfrey miał wtedy 36 lat. W nowej sytuacji nie mógł się odnaleźć, a mówiąc konkretnie miał żal do przełożonych. Chciał pracować, imał się różnych zajęć. Pracował w rzeźni, na budowie, w agencji ochroniarskiej. Wszędzie pracował krótko, bo coraz więcej pił.

Zacząłem wpadać w paranoję – wszędzie widziałem mężczyznę z Ministerstwa Obrony, który mnie śledzi” – mówi dziś reporterowi Daily Mail.

      W 1988 roku odchodzi od Alana żona, zabierając dwójkę dzieci. Następnie były policjant traci dom, mieszka kątem u kolegi, dzieci nie chcą go widzieć, nie ma nawet kilku funtów, żeby kupić im cokolwiek na Boże Narodzenie. Stacza się na samo dno i dopiero wtedy dociera do niego, że jeżeli natychmiast ze sobą czegoś nie zrobi aby się podnieść, to już po nim.

      Znalazł w sobie siłę, przestał pić, poznał kobietę, która została jego drugą żoną i pomogła mu stanąć na nogi. I powoli wszystko zaczęło się zmieniać. Brytyjskie i amerykańskie władze odtajniły częściowo akta dotyczące UFO. Jednak nie dowiedzieliśmy się ilu ludziom w sytuacji podobnej do Alana zniszczono życie. Dosłownie zniszczono, bo wygląda na to, że w setkach przypadków szczególnych, kiedy uprowadzeni przypominali sobie w hipnozie zbyt dużo detali z chwil „poza czasem”, kończyło się to ich zgonem.

      Czy warto więc trwać przy swoim?

Z ośmieszanego przez lata policjanta przestano kpić. Zaczęto go zapraszać do TV i na imprezy, gdzie zbierano fundusze na akcje charytatywne.

Oczywiście  zawsze znajdzie się niedowiarek, czy też nieprzejednany krytyk, a dziś wiemy, że jest to zwykle agent na usługach służb. I tak zarzucano Alanowi, że rozbłysk pochodził z jego mózgu, bo dostał ataku epilepsji. A przecież emerytowany policjant przeżył już ponad 70 lat i nigdy nie miał omamów, ani ataku padaczki.

Wszystko co zobaczyłem było prawdziwe” – twierdzi. Szczegóły całej historii opisał Michael Grais, producent z Hollywood, autor filmu „Poltergeist”, znanego w Polsce jako „Duch”. Najpierw opisał, a potem doszedł do wniosku, że na sprawie można zarobić i podpisał z Godfreyem umowę na prawa do sfilmowania jego historii.

Tu trochę się dziwię, bo znając temat wiem, że przeżycia Godfreya nie wyróżniają się właściwie niczym szczególnym, porównując je na przykład z przeobfitą historią uprowadzenia Andreassonów.

    W każdym razie kosmici, którzy jak się wydawało zrujnowali policjantowi życie, teraz mogą przynieść mu fortunę.

Dziennikarze pytają Godfreya, czy mając dzisiejsza wiedzę napisałby raport ze spotkania w 1980 roku. Alan odpowiada, że przeżył taką traumę przez lata, że gdyby można było cofnąć czas, przemilczałby sprawę.

No właśnie: - gdyby można było cofnąć czas. A ponieważ na razie nie można, to te wszystkie dziennikarskie wydumane pytania są nie warte funta kłaków.

Pozytywne zakończenie historii wskazuje natomiast na inną prawdę: - Jeśli jesteś czegoś pewien, warto przy tym trwać. 

Człowiek się podniósł, nabrał pewności siebie i dziś jeździ samochodem, na którego tablicy rejestracyjnej widnieją litery: UFO.

    

                                     

 

 

 

piątek, 21 października 2022

Pętle w czasie

 


Większa część opowieści tego typu zalicza się do snów i gry wyobraźni. Jednak drobny procent relacji potwierdza istnienie obok nas jakiejś czarodziejsko-realnej rzeczywistości. Ta niewielka liczba relacji jest drobiazgowo udokumentowana faktami, co po weryfikacji dowodzi, że autor wizji musiał znajdować się w przeszłości. Bo jest rzeczą naturalną, że tylko wizytę w przeszłości, popartą zapamiętanymi precyzyjnymi szczegółami, da się zweryfikować jako prawdziwą.


W dzisiejszej dobie, zalewającej nas informacyjnym śmieciem, trzeba być maksymalnie wyczulonym na przykład na modne dziś wiadomości od „podróżników w czasie”. Omijam takie rewelacje szerokim łukiem.

Trzymam się starych, takich sprzed kilkudziesięciu, czy stu lat, po wielokroć sprawdzonych zdarzeń. O „Dziurach w czasie”, kiedy to poszczególni ludzie znikają na godzinę, dzień, czy nawet na rok, a potem pojawiają się nagle w miejscu zaginięcia, lub innym dowolnym – już pisałem.


Co ciekawe zagadnienia pętli w czasie, światów równoległych i podróży w czasie stały się dziedzinami fizyki kwantowej, czyli to, co jeszcze niedawno wydawało się fantazją, stało się dziedziną nauki. Z wielką przyjemnością rozwinę ten frapujący wątek, zapoczątkowany wpisem Piękne Umysły. 

Ileż to historii poświęcono tematowi Pętli w Czasie! Powstało wiele dzieł literackich, ale także naukowych i pseudonaukowych dysertacji.

Brytyjskie Towarzystwo Metapsychiczne od chwili swego powstania w 1847 roku, zgromadziło prawie dwieście wiarygodnych i potwierdzonych zeznaniami licznych świadków przypadków wspomnianego rodzaju.

                       

                          Budynki, których już nie ma


Takie nieistniejące już budynki sprzed stu, dwustu, czy więcej lat, należą do licznej kategorii zjawisk z przeszłości, które w jakichś bardzo specyficznie określonych warunkach ukazują się nielicznym osobom.


W latach międzywojennych głośne były dwie takie sprawy. Dziś pierwsza opowieść.

                     Hotel "Pod Pięknym Cisem"

Zdarzenie rozegrało się w południowej Francji, gdzie kilku amerykańskich turystów podróżujących samochodem zatrzymało się przed okazale wyglądającym hotelem.

    Na artystycznym szyldzie z dawnej epoki widniała nazwa: „ Pod Pięknym Cisem”.

Kiedy turyści weszli do środka, uwagę ich zwrócił nie spotykany gdzie indziej wystrój sali jadalnej, a także okna ze storami, skrupulatnie upiętymi według dziewiętnastowiecznej mody. Personel hotelowej restauracji ubrany był w stroje, jak to określił później jeden z podróżnych – przypominające kostiumy ze starych sztuk teatralnych. Goście sadzili, że mają do czynienia ze stylowym hotelem, który dla przyciągnięcia klienteli celowo stwarza nastrój „starych dobrych czasów”.

Azaliż czyżby dbałość o realia posunięta była tak daleko, że nawet gazety wyłożone na bocznym stoliku musiały mieć datę z roku 1903? Co zauważył jeden z uczestników wycieczki, gdy sięgnął po leżący tam egzemplarz „Le Figaro”.

Pokrzepieni smacznym posiłkiem, turyści ruszyli dalej i jadąc przez niezwykle zadbany park hotelowy postanowili, że w drodze powrotnej zatrzymają się powtórnie w tym samym eleganckim i stylowym zajeździe i nie tylko w nim zjedzą, ale także tu przenocują.

Kiedy wycieczkowy objazd zbliżał się do końca, wspomniana grupa turystów zajechała ponownie do znanego sobie miejsca, aby spełnić postanowienie.                                                 

Atoli zdumienie zaczęło ich ogarniać już w momencie wjazdu do parku. Park był nie ten sam! Zaniedbany, zapuszczony, nawet zdewastowany. Co tu się stało? - dziwili się turyści.

Jeszcze większe zdumienie ich ogarnęło, kiedy zajechali przed hotel. Hotelu właściwie nie było. Co prawda stał w jego miejscu stary, zamknięty na głucho, rozsypujący się budynek, przypominający kształtem ten elegancki zajazd sprzed kilkunastu dni. Większość tynku ze ścian już opadła odsłaniając cegły, które w kilku miejscach nawet wypadły ze ścian. Na prowadzących do wejścia popękanych schodach rosły nie tylko bujne chwasty, ale i małe drzewka.

- No nie! To nie jest to samo miejsce, musieliśmy zabłądzić – stwierdzili turyści - pewnie pomyliliśmy drogę.

Wyruszyli więc do miasteczka, na którego obrzeżu stał właściwy hotel i w merostwie zapytali o drogę do hotelu „Pod Pięknym Cisem”.

Odpowiedziano im, że był taki hotel, ale dziś to ruina, natomiast przed pierwszą wojną, hotel pod takim szyldem był bardzo okazały i słynął z wygód i dobrej kuchni. Niestety w 1908 roku pierwszy właściciel zmarł, a jego syn w parę lat potem zginął na wojnie. Hotel w czasie wojny uległ dewastacji, a po wojnie spadkobiercy zamknęli budynek na głucho. Ponieważ nie mogli dojść do porozumienia, co do dalszych losów terenu, park i budynek niszczeje. Kilka lat temu zawalił się częściowo dach i teraz to tylko malownicza ruina w zdziczałym parku cisowym.

       Czterej mężczyźni byli wstrząśnięci (i zmieszani). Zdarzenie tak ich nurtowało, tak nie dawało im spokoju, że w końcu postanowili poddać się hipnozie, która miała jednoznacznie potwierdzić, lub zaprzeczyć zbiorowym halucynacjom. Seanse miały być przeprowadzone indywidualnie i dać porównanie ewentualnie zapamiętanych detali.

Cztery oddzielne seanse nie tylko potwierdziły realność zdarzenia, ale dodatkowo przyniosły zgodne opisy wielu innych zapamiętanych drobnych faktów. Zdarzenie było więc ze wszech miar realne i dlatego czterej podróżni postanowili rzecz opisać i przesłać do Brytyjskiego Towarzystwa Metapsychicznego. 

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Edgar Cayce



Ojciec medycyny holistycznej

Edgar jako siedmioletni chłopiec zaczął naukę w czteroletniej szkółce przykościelnej prowadzonej, w której jedynym nauczycielem był pastor. Ponieważ chłopiec bardzo interesował się biblią, jeden z wujków sprezentował Edgarowi Pismo. Edgar pasjami lubił chodzić z biblią nad miejscowy strumień, i tam leżąc na trawie, czytał i czytał. Wszystko  przeczytał kila razy „od deski, do deski”. Gorzej było z nauką w szkole, do której nie przykładał się. W końcu doszło do tego, że pastor poskarżył się ojcu Edgara na lekceważenie obowiązkowej nauki przez ucznia. Ojciec zbił syna pasem i zapowiedział, że będzie to powtarzał, jeśli postępowanie syna wobec nauki w szkole się nie zmieni. Rozżalony Edgar zabrał swoją ulubioną biblię i poszedł z nią nad strumień. Tam, na łące, miał widzenie. Pokazał mu się anioł, i powiedział, żeby się nie martwił, bo od tej pory nie będzie potrzebował się uczyć w sposób konwencjonalny, wystarczy, że książkę, którą każą mu przeczytać, lub sam będzie nią zaciekawiony – włoży sobie pod głowę, pod poduszkę, i uśnie na niej. Po przebudzeniu będzie znał jej treść.
        Mądrość sufich
KSIĄŻKA -  Książka służy do czerpania z niej wiedzy….ale można jej też użyć jako poduszki.   (Dżalaluddin Rumi)
Po powrocie do domu, Edgar tak zrobił. Książkę poleconą do nauki przez pastora podłożył pod poduszkę, położył się i usnął. Ojciec to zobaczył, obudził wieczorem syna  i chciał go zbić, za to, że się znowu nie uczy. Edgar podał ojcu książkę i poprosił, żeby ten zadał mu jakieś pytanie z książki. Ojciec zapytał o coś – padła prawidłowa odpowiedź. Tak samo na następne pytanie z innego miejsca książki. I wtedy Edgar powiedział o swoim spotkaniu z aniołem i dodał: - „A teraz, ojcze nie zadawaj mi pytania, tylko otwórz książkę na dowolnej stronie. I podaj tylko numer strony”. Oniemniały ojciec tak zrobił. Otworzył losowo książkę i podał numer strony….Edgar zaczął mówić, a ojciec zobaczył, że jego syn czyta z książki, której nie widzi, bo siedzi daleko na krześle, i czyta słowo w słowo nie opuszczając żadnego wyrazu, aż do końca strony. Po tym niesamowitym zdarzeniu, ojciec Edgara już go nigdy więcej nie uderzył……
 W wieku 20 lat Edgar nagle utracił głos. Lekarze bezskutecznie starali się mu pomóc, aż wreszcie jego przyjaciel, początkujący lekarz Al Layne wprowadził Cayce'a w seans hipnotyczny. Cayce podczas hipnozy sam znalazł receptę na swoje dolegliwości i odzyskał całkowicie mowę. Po namowach doktora Weseleye'a H. Ketchupowa, Edgar zaczął regularnie poddawać się głębokiej hipnozie, w którą wprowadzał się sam, i w czasie której opisywał bezbłędnie stan pacjenta, stawiał diagnozę i podawał, jak można pomóc danemu pacjentowi. Te seanse były „nieziemskie”. Cayce’emu podawano nazwisko i adres pacjenta, i Edgar zaczynał mówić bardzo nieswoim głosem, często w obcych językach: - „Tak, widzimy to ciało”…..
           Po czym żeglował wewnątrz ciała pacjenta, jakby zamienił się w maleńką boską sondę. Lokalizował chore części organizmu, i co najważniejsze traktował człowieka jako całość, czego nie nauczyła się jeszcze współczesna medycyna. Ciało i umysł (dusza) jako jedność. Podawał też niejednokrotnie przyczyny zachorowania. Od tej metody zaczął być nazywany Śpiącym Prorokiem. Pacjenci byli dla niego anonimowi, podawano mu, tak, jak napisałem, jedynie nazwisko i aktualne miejsce przebywania danej osoby. Wkrótce zaczął wydawać tzw.  live-readings, w których były opisane fachowym językiem różne dolegliwości i sposoby, jak sobie z tymi chorobami poradzić. Pisałem, że tych diagnoz było 12 tysięcy, bo wikipedia podaje też łączną liczbę readings - około 30 tys.
Czytałem readingi Edgara dotyczące rekomendacji giełdowych, jakie papiery kupować i kiedy kupować. A potem podał kiedy sprzedawać wszystko ( tuż przed szczytem w 1929 roku).
Napisano, że Edgar Cayce nie był wykształconym człowiekiem. Taka informacja, czy ktoś jest utytułowany, obwieszony medalami jest bardzo istotna dla ludzi nierozumiejących. Rozumiejący wie, że zasłanianie się fakultetami, wymienianie swoich osiągnięć, to czyste ego. Spotkałem na mojej drodze wielu wielkich ludzi: Ojca Czesława Klimuszko – to skromny człowiek-Nikt. Spotkałem pastucha bosego nad Bugo-Narwią, pisałem o nim, jak mi zadał pytanie: - „Panie, pan te ryby łowi z głodu, czy z głupoty”?
I coś się stało we mnie, coś mnie walnęło w środku tak, że nie jestem wędkarzem od trzydziestu lat. Ten pastuch to był także człowiek-Nikt. Ci dwaj to byli mistrzowie. W następnych latach wiedziałem już, jak szukać mistrza. Każdy na naszej drodze jest nauczycielem, a od czasu do czasu spotykamy mistrza. Mistrz mówi językiem prostym, od serca mówi. Nie wypowiadaj się o czymś, o czym nie masz pojęcia, nie oceniaj, nie przyklejaj etykiet. Nie przyklejaj pochopnie, a najlepiej w ogóle nie przyklejaj. Tylko obserwuj….
Przecież Cayce wchodził do Kroniki Akaszy, to był channeling, więc tu wiedza osobista, czy wykształcenie nie ma nic do rzeczy, nie liczy się. Analizowano wypowiedzi Edgara z tych readingów, to było słownictwo sław lekarskich z najwyższej półki, słownictwo specjalistyczne podawane z innego wymiaru. Lecz często były to słowa proste, tak, jak i lekarstwa były najprostsze na świecie.
Bo słownictwem wyszukanym, wielką wyuczoną wiedzą, to może zaimponować tylko larwa larwie. Leczenie ma być skuteczne i proste. No tak, tylko takie zasady mają się nijak wobec nauk wielu „specjalistów” w tym również lekarzy, którzy wyznają zasadę, że „kasa jest z leczenia, a nie z wyleczenia”.                        Tu zacytuję Wisławę Szymborską : - „ By oszczędzić krowie mleka – dój bliskiego ci człowieka”.
Dziwiono się wielokrotnie, jak taki najprostszy lek, stosowany w tak prosty sposób, może uleczyć. A przecież nasza wiedza o życiu jest znikoma, jesteśmy dopiero na początku drogi.

Kariera jasnowidza

Edgar Cayce był także wizjonerem. Wiele zagadnień, które poruszył, do dziś jest wyzwaniem dla „naukowców. Przepowiadał takie wydarzenia, jak topnienie lodowców, zmiany klimatyczne, trzęsienia ziemi, przechylenie się osi kuli ziemskiej i przesunięcie się biegunów, jak również wydarzenia polityczne - dotyczące np. Rosji w latach 1958–98 albo zburzenia Nowego Jorku. Większość przepowiedni była fantastycznie jasna, tak samo, jak wizji dotyczących przeszłości. Od wzmianki o reinkarnacji wziął się szereg szczegółowych opowiadań Cayce'a o dawnych cywilizacjach, takich jak Og, Lemuria, Atlantyda czy antyczny Egipt. Sięgał wstecz na pięćdziesiąt tysięcy lat. Wspominał m.in. o wielkich migracjach ludzi w rejony Pirenejów ( miał na myśli dzisiejszych Basków, mieszkających między Francją a Hiszpanią i znacznie odróżniających się kulturowo i językowo od swoich sąsiadów, a także ludy posługujące się językami ugro- fińskimi), mówił dużo o imperium Majów i Inków i ludach tworzących cywilizację egipską. Wiele wizji, o których mówił podczas swoich seansów hipnotycznych, została potwierdzona przez współczesnych naukowców, jak np. to, że Nil miał płynąć w kierunku zachodnim i wpadać do Atlantyku. W 1987 po zrobieniu zdjęć za pomocą promu kosmicznego stwierdzono, że koryto Nilu przebiegało w poprzek kontynentu afrykańskiego.
Edgar Cayce
był fenomenem o wyjątkowych zdolnościach. Wprowadzając się w szczególnego rodzaju trans, mógł odczytywać historię człowieka i dziejów ludzkości z Kroniki Akaszy, pola morfogenetycznego, w którym zawarta jest cała wiedza przeszła i przyszła. Podkreślał jednak co pewien czas konieczność prawidłowego - pozytywnego nastawienia do świata. I jak decydujące znaczenie ma Tu i Teraz.
Te nadzwyczajne zdolności Caycego zostały szczegółowo sprawdzone w ciągu 20 lat diagnozowania i leczenia osób oddalonych nawet o kilka tysięcy kilometrów przez robienie  (readings). Jako pierwszy leczył całego człowieka tj. ciało, umysł i ducha, a nie tylko samo ciało, przez co został nazwany Ojcem medycyny holistycznej. W oparciu o treść tych readingów opracowano wiele znakomitych leków.
Holistyczne podejście do człowieka

„W lepszym świecie każdy człowiek, który zajmuje się leczeniem ciała, będzie medytował – przebywał w swoim wnętrzu. Kiedy cierpi ciało, to na pewno coś się za tym kryje, bo wszystko jest ze sobą splecione. Nikt więc nie powinien być leczony jedynie przez wpływ na ciało, trzeba zająć się całością. Ale by móc zajrzeć do „całości” pacjenta, musisz najpierw umieć zajrzeć do własnej.
       Każdy lekarz powinien uprawiać medytację, inaczej nie będzie prawdziwym lekarzem. Może mieć stopnie naukowe, może mieć prawo wykonywania zawodu, ale dla mnie (Edgara Cayce) - będzie szarlatanem, bo nie zna całości człowieka, więc leczy symptomy.
         U kogoś występują pewne objawy – migrena lub ból głowy – które można usunąć, ale lekarz nie zagląda głębiej, aby dowiedzieć się, dlaczego ta osoba ma w ogóle migrenę. Może ma zbyt wiele problemów, zamartwia się, ma depresję. Może skurczyła się w sobie tak mocno, że to aż boli. Może za dużo myśli i nie pozwala swojemu umysłowi odpocząć.
       Doktor leczy więc symptomy, nakazuje im zniknąć za pomocą trucizn i medykamentów. Ale ból pojawia się w innym miejscu, bo jego źródło nie zostało nawet dotknięte…..
      Powinno się leczyć osobę, a nie symptomy. Osoba to integralna całość. Czasem zdarza się, że choroba objawia się w stopie, a jej przyczyna znajduje się w głowie. Bo człowiek jest całością……absolutnie połączoną. I nie tylko poszczególne części ciała są połączone, ale samo ciało połączone jest z umysłem, a dalej umysł i ciało – psyche i soma – połączone są z transcedentalną duszą”.
     
      Szczęśliwym zbiegiem okoliczności po dwudziestu latach bezbłędnego leczenia odkryto możliwość robienia readingów o życiu i dzięki temu dowiedzieliśmy się dużo o pochodzeniu człowieka i dawnych cywilizacjach. ( Wojny sprzed 52 tysięcy lat na Lemurii i Atlantydzie…..Poderwały się samoloty z pociskami nuklearnymi, w każdym leci trzystu żołnierzy. W samolotach cisza, żołnierze pożegnali się już z rodzinami…..)
Zasługi Edgara Caycego są nieocenione. Różne dziedziny nauki, a w szczególności medycyny, historii dziejów ludzkości, historii Ziemi czerpią z jego readingów, jak z najczystszego źródła wiedzy. Bo tym źródłem jest w końcu Pole Akaszy.
 Jednak najprostszym sposobem oceny jakości życia jest stwierdzenie, w jakim człowiek jest nastroju. Czyli jeszcze lepsze od badania własnego życia jest zbadanie jakości własnych powiązań z innymi ludźmi. Cayce nieustannie podkreślał wagę "owoców ducha" wpływających na poprawę jakości życia. Cierpliwość, dobroć, chęć niesienia pomocy, wyrozumiałość nie były zdaniem Cayce'a oznakami słabego kobiecego charakteru. Cechują one kogoś, kto odnalazł siebie oraz swego Stwórcę i nie przerzuca własnych obaw na innych ludzi.
Rozwój duchowy.
jeszcze raz o duszy i jej rozwoju

Według przeglądów Cayce'a nikt nie może, ani nie powinien, przewidywać kolei swojego życia. W życiu jest zbyt wiele niewiadomych, aby mogła je objąć świadomość. Są nimi pobudki, uzdolnienia i problemy pochodzące z poprzednich wcieleń, są prądy społecznych, politycznych i religijnych przemian, wymagające od człowieka nieprzewidywalnych reakcji. Niewiadomymi są dusze, które w wyniku dokonania pewnych wyborów mogą przyjść na świat jako czyjeś dzieci lub wnuki (dusze, czyli my sami, wybierają same czas i miejsce, w którym przybiorą ziemskie ciało). Niewiadomą jest także iskra boża zamknięta w każdym obcym człowieku, którą należy odnaleźć i rozniecić w niej płomień. Istnieją też duchy gromadzące się wokół sumiennie pracujących ludzi dobrej woli. Niektóre z nich chcą się uczyć, inne pragną udzielać pomocy.

Cayce twierdził, że dusze nie są oceniane według niezmienionych standardów. Ocenia się ich wierność własnym ideałom. Ocenie poddane zostają nie tyle ich upadki, co raczej wola powstania i podjęcia kolejnej próby.

Edgar mawiał często, że lepiej jeśli człowiek próbuje zmieniać swoje życie, nawet jeśli robi to źle i nieudolnie, niż gdyby miał nic nie robić, i po prostu unosić się z prądem. Gdy ktoś zmienia swoje życie, nawet jeśli jego wizja jest błędna, wykorzystane zostają pomocne siły pochodzące z jego wnętrza i z zewnątrz, prowadzące do rozwoju człowieka.

Nie trzeba przewidywać, wymyślać swojego życia. Wystarczy tylko wykorzystać to, co znajduje się w zasięgu ręki, a reszta ułoży się sama. Istnieją bowiem dwie pomocne siły kierujące rozwojem i życiem człowieka.

Jedną z tych sił jest własna, pierwotna iskra twórczej energii danego człowieka, istniejąca w nim od momentu stworzenia, zawierająca potencjał miłości i mocy twórczej równie wielkiej jak u samego Stwórcy. Druga siła znajduje się poza granicami wszechświata, jest duchem pomocy, nieskończonej twórczości, dobroci i mądrości. Jej wzorem dla Cayce'a był Chrystus, ponieważ jego dusza w pełni objawiła te cechy. Owa druga siła, jeśli jej się na to pozwoli, będzie szukała podobnej mocy wewnątrz człowieka i spotęguje w nim wszystko co dobre i najlepsze.
Żyjąc w zgodzie z Nienazwanym (Bogiem), przywołujemy wielką moc, która powoduje, iż objawia się boskość zawarta w naszym wnętrzu. Dzieje się tak po to, by ludzie, nasi bracia, dowiedzieli się, iż Bóg istnieje, i że nagradza tych, którzy Go pilnie szukają. Żadne zasługi nie pomogą człowiekowi zyskać pomocy Boga. Nie jest ona nabytym darem ani czymś, co zastępuje miejsce osobowości człowieka. Jest naturalnym wynikiem miłości, jaką Ojciec żywi do swoich tworów, do cząstki siebie samego, zawartej w ich duszach, do tej cząstki człowieka, która kiedyś połączy się znowu z Bogiem.

Każdy tworzy swój wizerunek Boga, nadaje Mu imię lub nie. Może nie znać źródła Jedynej Siły, lecz mimo to stara się nadać kształt temu, co jest Najwyższą Mocą wszechświata. Nikt natomiast nie może oceniać ani potępiać wyników starań swoich bliźnich.

Każdy człowiek powinien walczyć ze swoim złem, z pokusami, które mogą przynieść szkodę jemu i innym ludziom. Cayce twierdził, że nietrudno je znaleźć. Trzy rzeczy nie pozwalają człowiekowi w ziemskim życiu wyobrazić sobie duchowych fenomenów zachodzących w fizycznym świecie. Są to duma, słabość ciała i żądza władzy. Wszystkie one wzbudzają w ludziach strach i wątpliwości sprawiając, że tracą właściwą perspektywę.

Strach i egoizm są tym, co człowiek nazywa piekłem, gdyż to one pierwsze oddzielają ludzi od Boga.

Zdaniem Cayce'a jedną z odpowiedzi na zew namiętności jest radość i zabawa. Człowiek powinien poświęcać więcej czasu relaksowi ……
( Zbyszek - wybrać się na koncert Maleńczuka, wyruszyć w podróż do Domu na Górze, albo w Bieszczady z plecakiem na przykład, porozmawiać z przyjaciółmi, poczytać, pograć w piłkę, pooglądać komiksy, pojeździć na rowerze, potrzymać coś miłego w dłoni - jednym słowem zająć się tym, o czym wie z doświadczenia, że najlepiej mu robi).

Ludzie nie muszą jednak wybierać między ascezą a luksusem. Edgar uważał bowiem, że w bogactwie i w wysokiej pozycji społecznej nie ma niczego złego, o ile nie są one ostatecznym celem życia.
Cayce twierdził także, że dobrze jest zwracać uwagę na sny i na nastrój po przebudzeniu. Według niego uczynki danego człowieka z poprzedniego dnia czy też z bieżącego okresu są co noc porównywane we śnie z jego najgłębszymi ideałami. Tak więc ktoś, kto budzi się niespokojny i w złym humorze, powinien przyjrzeć się swojemu życiu na równi ze snami. Ktoś, kto budzi się spokojny i pogodny, może być pewien, że przypomni sobie sny, nie będą one sygnalizowały jakiegoś poważnego, wewnętrznego konfliktu.
Edgar uważał, że niebezpieczne jest nie przypominanie sobie snów i niewykorzystywanie ich treści. Zaniechanie tych działań może bowiem sprawić, że psychika da o sobie znać poprzez kryzys, chorobę, rozpad małżeństwa, utratę pracy, depresję, alienację. Nie można bowiem oczekiwać, że przez całe życie będziemy po prostu unosić się z prądem. Jeśli ludzie nie rozszyfrują za pomocą snów zagadki własnej tożsamości i kierunku, w którym zmierza ich życie, ich dusze mogą postawić ich w obliczu kryzysowej sytuacji wymagającej, by doszli ze sobą do ładu.
I to już koniec. Mam nadzieję, że przeczytana "esencja" z porad Edgara, zachęci Was do zwrócenia uwagi na sny i pomoże w ich zrozumieniu. Niektórzy ludzie twierdzą, że nie miewają snów albo, że odwiedzają ich one sporadycznie. Myślę, że najprostszym sposobem jest chęć i pragnienie aby przypomnieć je sobie. W tym momencie ktoś może powiedzieć - no przecież ja cały czas chcę i dalej nie pamiętam moich snów. Moją radą na to jest jak ja to nazywam "efekt rozrusznika". Trzeba świadomie przezwyciężyć własny opór i postawić pierwsze kroki w jakiejś dziedzinie życia, a wtedy wydarzenia potoczą się lawinowo. Bo czasami mimo, że wydaje nam się, że czegoś pragniemy, to są to tylko malutkie chęci, które nie przyniosą żadnych efektów póki podświadomość nie odbierze sygnałów, że naprawdę tego chcemy.

Tak więc, jak powiedział Edgar - Działaj! A będą efekty.    (Lambar i Zbyszek)