Dziurawa szosa do Smolnika zmieniła się w ubiegłym tygodniu. To Ciotka Unia Europejska tak działa.
W Smolniku znalazłem się
dużo przed czasem - rowery wypożyczają bowiem od 12.00.
Zaszedłem w takim razie do
Bieszczadzkich Smaków.
Zagroda wypieszczona,
wystarczy popatrzeć. Ludzie, który tu żyją, szanują Naturę.
To miejsce
zasługuje na osobnego posta.
Jeszcze zaplątało się jedno
zdjęcie helikoptera nad strażnicą.
(Zamieszczam zdjęcia i je usuwam
z nośnika– w ten sposób zamykam przeszłość. Amen dla przeszłości).
Zagroda Chryszczata, gdzie
wypożyczają rowery.
To było kiedyś więzienie -
filia z Nowego Łupkowa. Teraz mają kilka pokoi utrzymanych w więziennym stylu i
spanie w nich turyści uznają za wielką atrakcję.
To ciekawe
miejsce i także zasługuje na osobnego posta.
Serwują bardzo dobre
jedzenie, polecam. Na przykład zupa kresowa - to rozgotowany groch w
przyprawach na wędzonce z grzankami.
Można tu także kupić
drzeworyty.
Potrzebuję szybkości. Wsiadam
na rower.
Ruszam ostro w stronę
Mikowa. Tak, bezpośrednio odczuwana szybkość upaja, rower to wielka frajda. Tego
mi było trzeba.
Przejeżdżam przez brody na Osławie - woda
sięga do pedałów. Mijam Duszatyń i skręcam w Prełukach pod górę do Komańczy. Na
krótkim odcinku pod górę nie daję rady nawet na najmniejszym trybiku, zsiadam
więc i prowadzę rower.
Ze szczytu ponad Komańczą następuje
zjazd aż do klasztoru sióstr Nazaretanek.
Chciałem sprawdzić kolor
budynku klasztornego, bo wydawało mi się, że aparat zafałszował.
Sprawdzam rzeczywistość.
Jest ok. Zdjęcia oddają wiernie sytuację.
Jadę z powrotem: -
Komańcza, Prełuki, Duszatyń, Mików. Idzie mi znacznie lepiej niż za pierwszym
razem, co to znaczy kondycja. Jednak na dwóch odcinkach już niedaleko przełęczy
także prowadzę rower, no i razem odpoczywamy.
Jest Żebrak.
Koszula całkiem mokra od
potu, chociaż dzień wcale nie taki gorący. Zajmuję pozycję zjazdową i fruuu!
Już wiem co mnie czeka,
jaka jest droga, że pusto, że żywego ducha, jakie zakręty, teraz pojadę
szybciej, niż poprzednim razem.
Na piechotę chodziłem tędy
kilka razy, przecież to jest droga na Chryszczatą.
Pojadę na
maksa, ile Bozia pozwoli.
Zaczynam szaleńczy zjazd z Żebraka.
Szum powietrza w uszach,
upajający pęd. Zatracam się w tym pędzie całkiem. Stapiam się w jedno z rowerem.
Hamuję tylko ociupinkę na
zakrętach, tylko tyle, żeby mnie pęd nie wyrzucił z asfaltu.
Na tej cudnej drodze
leśnej leży cienka warstwa najdrobniejszego żwirku.
Od poprzedniego razu nieco się zmieniło:
- żwirek jest rozniesiony po całej powierzchni.
Pruję na złamanie karku,
jak to mówią, jest szybko, bo jak ma być, jeśli jest z góry?
W pewnym momencie ścierpła mi skóra: -
szybkość zatrzęsła rowerem, nieznacznie zarzuciło tylnym kołem. I to na prostej!
Rower dostał wibracji – przygasiłem te wibracje liźnięciem tylnego hamulca.
No…. Ciarki
miałem, adrenalina podskoczyła, zrobiło się gorąco w uszach, serce załomotało. I
o to chodzi, tego potrzebowałem, bo uczucia nie kłamią - w tym momencie obudziła
się nagle wewnętrzna radość, taka przez duże R.
Przemknęły znowu zakręty, proste
odcinki, mignęły polany, ciemne ściany lasu, a ja nie jadę, tylko frunę!
Ale jest bosko!
Zmarzłem od tego pędu, kilka razy przełykałem ślinę z powodu
zmiany wysokości, ale i ze strachu, i już jest mostek w Woli Michowej.
Było więc tak, jak miało
być: - super super! Było superpędowo! Za krótko tylko.
Skręcam teraz w lewo, w kierunku tarasu widokowego ponad
Cisną. Potem powrót i znowu super zjazd aż do Maniowa. Dalej już prawie płasko.
Skręt do Smolnika, oddaję mego mustanga - jest 17.00.
Rower należy oddać do
17.00.
Jeszcze małe powrotne 8 km do Łupkowa i jutro
połoniny!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz