Hrabia Lew Tołstoj.
Przedmowa - (Zbyszek)
Jezus Buntownik.
A kim był Archanioł
Lucyfer, jeśli nie buntownikiem?
Archanioł Lucyfer nie
zgadzał się z Bogiem.
Nieposłuszeństwo.
Dlatego został strącony w Otchłań.
Mamy prawo wysłuchać argumentów Strąconego
Archanioła?
Mamy. Tylko te argumenty-fakty,
mogłyby do nas trafić i byłby problem dla czarnych.
(Gorzej, jeśli byśmy zwątpili w Boga. Czy coś takiego jest możliwe?
Właśnie przekonałeś - aś się o tym)
Więc nie ma argumentów.
Dlatego tu jest milczenie, lub czarna
dziura.
Adam był także
buntownikiem. Buntownik nie słucha się.
Adam zjadł jabłko. Mógł
nie jeść.
- Ewa niewinna.
- I nie zwalajmy winy na węża.
Adam wstał z kolan. Okazał
Nieposłuszeństwo.
Czarni orzekli: - grzech. Jaki grzech?
Niech czarni poszukają grzechu pod swoją sukienką.
Wracamy do hrabiego Lwa
Tołstoja. Lew, jak na Lwa przystało zaryczał.
Nie ma silniejszej broni niż
satyra.
Zaraz. Jest bomba wodorowa.
Czy
myślisz Czytelniku, że rządziciele po tę bombę sięgną?
Sam sobie odpowiedz, co oni
mają do stracenia, zobacz, jak są przyspawani do stanu posiadania, do materii. I jak Tobą manipulują razem z czarnymi.
Lew popadł w zatarg z
rządem (Dostał zakaz rozpowszechniania drukiem swoich myśli) i w zatarg z
Cerkwią (został ekskomunikowany i wydalony z niej w 1901).
Tyle lat minęło, a
politycy, rządy idą dalej na pasku kleru. Zmieniło się coś?
Lew był w tym czasie
nominowany do Literackiej Nagrody Nobla (mówiono o nim jako o najważniejszym kandydacie)
Nobla ostatecznie nie otrzymał.
Dziwne?
Tołstoj uznawany jest za
twórcę Wolnościowego Chrześcijaństwa Anarchistycznego.
Jezus Anarchistyczny…..
taki właśnie Jezus, z ogniem w oczach, strzelający z bicza w świątyni jest mi
najbliższy!
Tołstoj sam nauczył się w
krótkim czasie języka esperanto. Za jeden z jego artykułów do La Esperantisto, w
którym nauczenie się esperanta nazwał „obowiązkiem każdego chrześcijanina”, zabroniono
propagowania pism esperanckich na ziemiach podlegających Rosji.
Tołstoj był
wegetarianinem.
Prezentowane opowiadanie
zostało wydane drukiem dopiero po śmierci Lwa Tołstoja przez jego syna. Lew był
sądzony o herezję, jednak go uniewinniono. Polska wersja opowiadania krążyła w
edycjach powielaczowych, ukazała się też m.in. w piśmie "Wegetariański
Świat" Nr 5 (42) maj 1998r. Opowiadanie jest w istotny sposób satyrą
religijną i parodią na stan prawosławia w XIX wieku.
O tym opowiadaniu,
wspominał wielokrotnie Osho.
Na koniec prośba tylko: -
rozważ Czytelniku w swoim sercu argumenty diabłów.
Hrabia LEW TOŁSTOJ.
ODBUDOWA
PIEKŁA
I.
Działo się to w czasach,
gdy Chrystus głosił ludziom swą naukę, nauka ta była tak zrozumiała i
stosowanie jej w życiu tak łatwe, tak widocznie uwalniała ludzi od zła, że nie
sposób było się jej oprzeć. Nic nie mogło położyć tamy jej rozpowszechnianiu.
Belzebub - ojciec i władca
wszystkich diabłów - przestraszył się.
Wiedział dobrze, że Jego
władza nad ludźmi skończy się na zawsze, jeśli Chrystus nie wyrzeknie się
głoszenia swojej nauki. Był w strachu, lecz nie tracił nadziei i podburzał
posłusznych mu faryzeuszy i uczonych w piśmie, aby możliwie najdotkliwiej
obrażali i dręczyli Chrystusa, uczniom zaś jego radził uciec i zostawić go
samego. Ufał, że skazanie na śmierć haniebną, naigrywanie się, opuszczenie
przez wszystkich uczniów, wreszcie same męki i kara śmierci sprawią, że
Chrystus w ostatniej chwili wyrzeknie się swojej nauki, a wyrzeczenie zburzy
całą jej potęgę.
Sprawa rozstrzygała się na
krzyżu. Gdy Chrystus zawołał: "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie
opuścił!". Belzebub wydał okrzyk triumfu; schwycił przygotowane
kajdany i włożył je sobie na nogi, dopasował je tak, żeby nie mogły być
zerwane, gdy zostaną założone Jezusowi.
Wtem z krzyża dały się
słyszeć słowa: "Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią". Zaraz
potem Chrystus zawołał: "Spełniło się" i wyzionął
ducha.
Belzebub zrozumiał, że wszystko
stracone. Chciał zdjąć kajdany i uciekać, lecz nie mógł ruszyć z miejsca.
Kajdany przywarły do jego nóg. Chciał wznieść się na skrzydłach, lecz nie mógł
ich rozpostrzeć. I widział Belzebub jak Chrystus w wielkiej światłości
zatrzymał się w bramie piekieł, widział jak wyszli z piekła grzesznicy od Adama
do Judasza, widział jak rozbiegły się wszystkie diabły, nawet jak same ściany
piekieł rozpadły się bez hałasu na cztery strony świata. Nie mógł znieść tego
widoku, więc zaryczał przeraźliwie i wpadł w bezdenną przepaść przez pękniętą
posadzkę piekieł.
II.
Upłynęło sto, dwieście,
trzysta lat. Czasu Belzebub nie liczył. Naokoło była zupełna ciemność i cisza.
Leżał bez ruchu i starał się nie myśleć, o tym co zaszło, a jednak myślał i
pałał bezsilną nienawiścią do sprawcy swej zguby.
Nie pamiętał już i nie
wiedział, ile setek lat upłynęło od tamtego czasu, gdy raptem usłyszał nad sobą
szmery podobne do tupotu nóg, stękania, krzyki i zgrzytanie zębów. Belzebub
podniósł głowę i zaczął nasłuchiwać. W to, że po zwycięstwie Chrystusa piekło
mogłoby być odbudowane, nie mógł uwierzyć, tymczasem zaś tupot, jęki, krzyki i
zgrzytanie zębów stawały się coraz wyraźniejsze. Belzebub podniósł tułów,
podciągnął pod siebie kosmate nogi z odrośniętymi kopytami (kajdany ku jego
zdziwieniu same z nich opadły) i zatrzepotawszy swobodnie rozpostartymi
skrzydłami, wydał zwykły sygnałowy świst, którym dawniej wzywał swe sługi i
pomocników. Nie zdążył jeszcze nabrać tchu, gdy nad jego głową zrobił się
otwór, błysnął czerwony ogień i tłum diabłów w wielkim ścisku wysypał się z
otworu w przepaść i na podobieństwo kruków obsiadających padlinę, rozsiadł się
naokoło Belzebuba.
Diabły były wielkie i
małe, grube i chude, z długimi i krótkimi ogonami, z prostymi i krzywymi
rogami.
Jeden z diabłów, odziany w
pelerynkę narzuconą na ramiona, cały nagi, czarny i błyszczący, z twarzą
ogoloną i ogromnym, obwisłym brzuchem, siedział w kucki przed samym obliczem
Belzebuba i przewracając swymi ognistymi ślepiami, uśmiechał się bezustannie,
machając z boku na bok swym długim, cienkim ogonem.
III.
- Co znaczy ten hałas? -
zapytał Belzebub wskazując do góry
- Cóż tam się dzieje?
- To, co zawsze -
odpowiedział błyszczący diabeł w pelerynce.
- A czy są jeszcze
grzesznicy? - spytał Belzebub.
- O tak, wielu - odparł
błyszczący.
- Jak tam z nauką tego,
którego imienia nie chcę wymieniać? - zapytał Belzebub. Diabeł w pelerynce
wyszczerzył zęby tak, że pokazały się wszystkie jego ostre kły, a przez całą
zgraję przeszedł tłumiony śmiech.
- Nauka ta już nam nie
przeszkadza. Oni przestali w nią wierzyć - powiedział diabeł w pelerynce.
- Jak to? Przecież nauka
ta, poświadczona jego własną śmiercią, w sposób oczywisty ratuje ich od nas -
rzekł Belzebub.
- Tak było, dopóki jej nie
przerobiłem -- odparł z dumą diabeł w pelerynce, uderzając ogonem o podłogę.
- Jak ci się to udało?
- Właściwie nie musiałem
nic robić. Trochę tylko pomagałem.
- Opowiedz w skrócie -
rozkazał Belzebub.
Diabeł w pelerynce,
spuściwszy głowę, pomilczał chwilę, jakby dla namysłu, następnie nie spiesząc
się zaczął opowiadać:
- Gdy nadszedł ten
straszny czas, że piekło zostało zburzone, a ojca naszego i władcy zabrakło
między nami, udałem się w miejsca gdzie właśnie głoszona była ta nauka, która o
mały włos nie doprowadziła nas do całkowitej zguby. Przyszła mi chęć zobaczyć,
jak żyją ludzie stosujący się do niej. I ujrzałem, że ludzie stosujący tę naukę
w życiu, byli zupełnie szczęśliwi i dla nas niedostępni. Nie gniewali się na
siebie, nie ulegali urokowi kobiet i albo nie żenili się, albo mieli tylko
jedną żonę, majątku zaś nie posiadali wcale, wszystko było uważane za wspólną
własność, nie bronili się przed tymi, którzy na nich napadali, a za złe płacili
dobrem. I życie ich było tak dobre, że wciąż więcej i więcej ludzi do nich
przystawało. Widząc to pomyślałem sobie, że wszystko stracone i chciałem już odejść.
Oto jednak w tym czasie zaszedł incydent sam w sobie błahy, lecz mnie wydał się
interesujący i pozostałem. Zdarzyło się bowiem, że wśród tych ludzi jedni byli
zdania, iż wszyscy powinni ulegać obrzezaniu i nie powinni jeść tego co zostało
złożone w ofierze bogom pogańskim, inni zaś uważali, że takie rozgraniczenie
jest zbyteczne, i że można nie stosować obrzezania i jeść wszystko. Zacząłem
więc podpowiadać jednej i drugiej stronie, że ta różnica zdań jest różnicą o
pierwszorzędnym znaczeniu, i że nie można ustąpić, ponieważ chodzi tu o rzecz
ważną - o służenie Bogu. Ludzie uwierzyli mi, a ich kłótnie przybrały ostry
charakter. Więc i ci i tamci zaczęli gniewać się na siebie wzajemnie, a wtedy
ja zacząłem im podsuwać myśl, że cudami mogą dowieść prawdziwości swojej nauki.
Jakkolwiek było rzeczą oczywistą, że cuda prawdziwości nauki dowieść nie mogą,
ludzie zapałali taką żądzą, aby mieć rację, że uwierzyli mi, ja zaś urządziłem
im cuda.
Z urządzeniem cudów
trudności nie miałem. Ludzie wierzyli we wszystko, co potwierdzało ich chęć
posiadania prawdy przez nich jedynie. Jedni utrzymywali, że zstąpiły na nich
ogniste języki, inni zapewniali, że widzieli samego zmarłego nauczyciela i
wiele innych rzeczy; imaginowali to, czego nie było i niepostrzeżenie kłamali
nie gorzej od nas, w imię tego, który nas kłamcami nazywał. Jedni o drugich
mówili:
"Wasze cuda nie są
prawdziwe", a tamci
odpowiadali: "Nie, to wasze cuda są nieprawdziwe, a nasze
prawdziwe". Wszystko szło dobrze, ale obawiałem się, że ludzie mogą rozpoznać
zbyt ewidentne oszustwo i wtedy wymyśliłem kościół. Kiedy uwierzyli w kościół,
byłem już spokojny, zrozumiałem, żeśmy uratowani, a piekło odbudowane.
IV.
- Cóż to takiego "kościół"?
- zapytał surowo Belzebub, nie chcąc uwierzyć, że jego słudzy okazali się
mądrzejsi od niego.
- Kościół to jest coś
takiego, że gdy ludzie kłamią i czują, że im się nie wierzy, wtedy, powołując
się na Boga, mówią: "Jak Boga kocham, prawdą jest to, co ja
mówię"; to właśnie jest kościół, z tą tylko osobliwością, że ludzie,
którzy uznali się za kościół, nabierają przekonania, że są nieomylni, i dlatego
nie mogą się już później wyrzec żadnego, choćby raz tylko wypowiedzianego
głupstwa. Tworzy się zaś kościół w taki sposób: ludzie wmawiają w siebie i w
innych, że nauczyciel ich, Bóg, po to, by objawione przez niego ludziom prawo
nie zostało fałszywie wytłumaczone, wybrał szczególnych ludzi, i oni to
jedynie, lub ci, na których przeleją tą władzę, mogą dokładnie tłumaczyć jego
naukę. Ludzie więc, którzy nazywają siebie kościołem, twierdzą, że są w
posiadaniu prawdy nie dlatego, że to, co głoszą jest prawdą, a dlatego, iż
uważają siebie za jedynych prawowitych spadkobierców uczniów samego nauczyciela
- Boga.
W manipulacji tej,
podobnie jak w cudach, była pewna niedogodność, taka mianowicie, że ludzie
jednocześnie mogli utrzymywać każdy o sobie, że są członkami jedynego
prawdziwego kościoła (działo się to zawsze). Nasza wygrana polegała jednak na
tym, że skoro raz tylko ludzie powiedzieli: "My stanowimy kościół"
i na tym zapewnieniu zbudowali naukę, wtedy nie mogli już zrzec się
wypowiedzianych przez siebie słów, niezależnie od tego, jak wielkim były
głupstwem i cokolwiek mówiliby inni ludzie.
- Dlaczego jednak kościół
przekręcił naukę na naszą korzyść? - zapytał Belzebub.
- Powód jest prosty -
ciągnął dalej diabeł w pelerynce - ludzie ci uznawszy się za jedynych tłumaczy
prawa boskiego i przekonawszy o tym innych ludzi, stali się tym samym panami
ich losu i posiedli nad nimi władzę zwierzchnią. Posiadłszy zaś tę władzę, naturalnie
urośli w pychę i w większości przypadków ulegli zepsuciu, wskutek czego
wzniecili przeciwko sobie oburzenie i gniew ludzki. W celu pokonania swych
wrogów, nie dysponując innym orężem niż przemocą, zaczęli prześladować,
skazywać na śmierć i palić na stosie wszystkich, którzy ich władzy nie
uznawali. W ten oto sposób samo przyjęte stanowisko zmuszało ich do
przekręcania nauki tak, aby usprawiedliwiała ich złe życie i okrucieństwa,
które stosowali wobec swych wrogów.
V.
- Nauka jednak była tak
prosta i zrozumiała, że nie można było jej przekręcić - upierał się Belzebub,
nadal nie mogący uwierzyć, że jego słudzy byli sprytniejsi od niego. - "Postępuj
wobec innych tak, jak byś chciał, aby postępowano wobec ciebie". W
jaki sposób można to przekręcić?
- Stosując się do mych
rad, posługiwano się w tym celu różnymi sposobami - kontynuował diabeł w
pelerynce. - Ludzie opowiadają bajkę o tym jak dobry czarodziej, ratując
człowieka od złego czarodzieja, zamienił go w ziarnko kaszy jaglanej i jak zły
czarodziej, przedzierzgnąwszy się w koguta, gotów był już zadziobać owo
ziarnko, lecz dobry czarodziej wysypał na ziarnko całą ćwierć tychże ziaren. I
zły czarodziej nie mógł już ani zjeść wszystkich ziaren, ani znaleźć tego,
które zjeść zamierzał. To samo, idąc za mą radą, uczynili ci ludzie z nauką
tego, który nauczał, że całe prawo polega na tym, aby drugiemu czynić to, co
chciałbyś, aby i tobie czyniono: ogłosili, że świętym wykładem prawa boskiego
jest 49 ksiąg i uznali każde słowo w nich zawarte za dzieło Boga - Ducha
Świętego. Tak więc wysypali na prostą, zrozumiałą prawdę taką kupę rzekomo
świętych prawd, że stało się niemożliwością przyjąć je wszystkie i znaleźć
pośród nich tę, która ludziom jest potrzebna. Na tym polega pierwszy sposób.
Drugi sposób, którego oni
używali z dobrym skutkiem przez więcej niż tysiąc lat, polega na zabijaniu i
paleniu wszystkich tych, którzy chcą głosić prawdę. Obecnie sposób ten wychodzi
z użycia, lecz nie porzucają go całkowicie, bo chociaż już nie palą ludzi
próbujących ujawnić prawdę, to jednak tak ich szkalują, tak zatruwają im życie,
że tylko niewielu odważa się ich demaskować. Na tym polega drugi sposób.
Trzeci zaś sposób polega
na tym, że uznając się za kościół, a więc za nieomylnych, uczą, gdy im jest to
potrzebne, rzeczy wprost sprzecznych z tym, co jest powiedziane w Piśmie: "Ale
wy nie nazywajcie siebie rabbi, albowiem jeden jest nauczyciel wasz, a wy
wszyscy jesteście bracia. I ojcem nie nazywajcie nikogo na ziemi; albowiem
jeden jest ojciec wasz w niebiosach". Oni zaś mówią: "Myśmy
ojcami, myśmy nauczycielami waszymi".
Albowiem powiedziane jest:
"Ale ty, gdy się będziesz modlić, wejdź do komórki swojej i
zamknąwszy ją, módl się do ojca twego w ukryciu, a ojciec twój, który widzi w
ukryciu, odda tobie".
Oni zaś nauczają, że
trzeba się modlić gromadnie, w świątyniach, przy dźwiękach muzyki i pieśni.
- Albo powiedziane jest w Piśmie:
"A ja powiadam wam, abyście zgoła nie przysięgali", oni zaś
nauczają, że trzeba przysięgać na bezwzględne posłuszeństwo władzom, nie bacząc
na to, jakie mogłyby być żądania tych władz.
- Albo powiedziane jest: "nie
zabijaj", oni zaś nauczają, że zabijać można i trzeba na wojnie i
z wyroku sądowego - zakończył diabeł w pelerynce, wywrócił ślepia i roześmiał
się, rozwarłszy paszczę po same uszy.
- To bardzo dobrze - rzekł
Belzebub i uśmiechnął się, a wszystkie diabły zawtórowały mu głośnym śmiechem.
- Czyż tak jak dawniej są
jeszcze rozpustnicy, złodzieje, zabójcy? - zapytał już wesoło Belzebub. Diabły,
również rozweselone, zaczęły mówić wszystkie razem, chcąc wykazać się przed
Belzebubem swoją sprawnością.
- Nie tak jak dawniej,
lecz więcej niż dawniej - wrzeszczał jeden z nich.
- Rozpustnicy nie mieszczą
się w dawnych oddziałach - piszczał drugi.
- Złodzieje dzisiejsi
gorsi są od dawniejszych - huknął trzeci.
- Brak nam opału dla
zabójców! - ryczał czwarty.
- Nie mówcie wszyscy
razem, niech odpowiadają tylko ci, których zapytam - rzekł Belzebub.
- Niech wystąpi ten, pod
którego opieką jest nierząd i niech opowie, w jaki sposób radzi sobie z
uczniami tego, który zabraniał zmieniać żony i mówił, iż nie należy patrzeć na
kobietę z pożądliwością. Kto opiekuje się rozpustą?
- Ja - odpowiedział bury,
przypominający kobietę diabeł z nalaną, oślinioną twarzą, z bezustannie żującym
pyskiem i na pośladkach przyczołgał się do Belzebuba.
Diabeł ten wysunął się
spośród innych, usiadł w kucki, przechylił głowę na bok, i machnąwszy ogonem
zakończonym miotełką, głosem śpiewnym zaczął mówić:
- Robimy to według starego
sposobu, przez ciebie, ojca naszego i władcę użytego jeszcze w raju, który to
sposób oddał w naszą władzę cały rodzaj ludzki i według nowego sposobu
kościelnego. Tak więc przekonujemy ludzi, że prawdziwe małżeństwo polega nie na
tym, na czym zasadza się ono w swej istocie - na wspólnym życiu mężczyzny z
kobietą - lecz na tym, żeby odziać się w najszykowniejszą nową odzież, pójść do
wielkiego, przeznaczonego na ten cel gmachu, oświetlonego świecami,
przystrojonego dywanami i kwiatami, następnie wobec ciekawej gawiedzi dokonać
przysięgi w imię tego, który nauczał: "A ja wam powiadam, abyście
zgoła nie przysięgali".
Wmawiamy w ludzi, że tylko
ta ceremonia jest właśnie małżeństwem prawdziwym, że po niej ludzie otrzymują
specjalną łaskę Boga, dzięki której bez specjalnego ze swej strony wysiłku
nabywają zalety potrzebne do zgodnego pożycia i należytego wychowania dzieci -
i, że każdy stosunek kobiety z mężczyzną, pomimo tych warunków, jest zwykłą, do
niczego nie zobowiązującą przyjemnostką lub zadośćuczynieniem potrzebie biologicznej,
przeto ludzie nie krępując się, oddają się tej przyjemności, krzywoprzysięzców
zaś manipulacja ta stwarza tylu, iż o ściganiu ich nikt nie myśli, gdyż
zabrakłoby więzień dla skazanych za krzywoprzysięstwo.
Podobny do kobiety diabeł
o nalanej twarzy, skłonił na bok głowę i zamilknął, jak gdyby w oczekiwaniu
działania swych słów na Belzebuba. Belzebub kiwnął głową na znak aprobaty, a
podobny do kobiety diabeł ciągnął dalej:
- Tymże sposobem, nie
porzucając dawniejszego, użytego w raju sposobu "zakazanego dla
ciekawości owocu" - wspomniał diabeł, niedwuznacznie próbując
przypodobać się Belzebubowi - osiągamy najlepsze rezultaty. Wyobrażając sobie,
że mogą zawrzeć uczciwy małżeński związek kościelny po wielu kontaktach
miłosnych, mężczyźni zmieniają setki kobiet i tak przyzwyczajają się do
rozpusty, że czynią to samo i po zawarciu małżeństwa. Jeśli zaś niektóre
żądania związane z małżeństwem kościelnym wydadzą się im zbyt krępujące, to
urządzają ceremonię po raz drugi, a pierwsza ceremonia zostaje uznana za
nieważną. Podobny do kobiety diabeł zamilkł, utarłszy końcem ogona ślinę
wypełniającą usta, przechylił głowę na drugą stronę i wlepił milczący wzrok w
twarz Belzebuba.
VI.
- Krótko i zwięźle: aprobuję
- rzekł Belzebub. - Kto opiekuje się grabieżcami?
- We własnej osobie! -
odpowiedział, wypełzłszy z tłumu, okazały diabeł z długimi, krzywymi nogami, z
wąsami podkręconymi do góry i ogromnymi łapami, krzywo przystawionymi do
tułowia. Diabeł ten wysunąwszy się jak jego poprzednicy do przodu, wzorem ludzi
wojskowych oburącz podkręcał wąsy i czekał na pytania.
- Ten, który zburzył
piekło - rzekł Belzebub - uczył ludzi żyć jak ptaki niebieskie i rozkazywał
dawać temu, który prosi, a temu, kto chce zabrać suknię, oddawać i płaszcz - i
powiedział, że aby być zbawionym, trzeba rozdać majątek. W jaki sposób
nakłaniacie do grabieży ludzi, którzy o tym słyszeli?
- Postępujemy tak samo,
jak nasz ojciec i władca przy obieraniu Saula na króla - odparł wąsaty diabeł,
w uroczystym geście zarzucając łeb do tyłu.
- Dokładnie tak, jak wtedy
wmawiamy w ludzi, że zamiast przestać się wzajemnie okradać, powinni pozwolić
się okradać jednemu człowiekowi, oddawszy mu całkowitą władzę nad sobą. I
człowiek ów i jego pomocnicy tych pomocników - wszyscy oni grabią naród
nieustannie, spokojnie i bezpiecznie. Zazwyczaj zaprowadzają przy tym takie
prawa i porządki, przy których mniejszość próżniacza może bezkarnie łupić
pracującą większość. Jak więc widzisz, ojcze nasz i władco, sposób przez nas
stosowany jest w gruncie rzeczy sposobem starym. Nowe w nim jest tylko to, że
uczyniliśmy go bardziej ogólnym, zamaskowanym, rozpowszechnionym w czasie i
przestrzeni i trwalszym. Bardziej ogólny jest przez to, że dawniej ludzie z
własnej woli ulegali tym, których wybierali, teraz zaś niezależnie od swej woli
ulegają nie tym, których wybierają, lecz komu popadnie. Bardziej tajnym sposób
ten uczyniliśmy przez to, że teraz, dzięki wprowadzeniu podatków, zwłaszcza
pośrednich, okradani swych grabieżców nie widzą, a często nawet nie domyślają
się samego faktu grabieży. Bardziej rozpowszechnionym w przestrzeni sposób ten
stał się przez to, że narody tak zwane chrześcijańskie, nie zadawalając się
okradaniem swoich, grabią pod rozmaitymi dziwnymi pozorami, najczęściej zaś pod
pozorem krzewienia chrześcijaństwa, te wszystkie obce narody, u których jest
coś do zagrabienia. W czasie zaś sposób ten jest bardziej rozpowszechniony niż
dawniej, dzięki wprowadzeniu pożyczek zaciąganych przez organa samorządu lokalnego
i państwa, co powoduje, że nie tylko żyjące pokolenia, ale i te które po nich
nastąpią mogą być okradane już teraz. Sposób ten bardziej trwałym uczyniliśmy
poprzez to, że główni grabieżcy uważani są za osoby nietykalne, więc ludzie,
lękając się surowych kar, nie odważą się na opór.
Pewnego razu w celach
doświadczalnych sadzałem jedną za drugą najpodlejsze baby, głupie i
nieoświecone i nie mające żadnych praw według panujących u nich przepisów,
ostatnią zaś posadziłem nie tylko rozpustnicę, lecz i zbrodniarkę, która
zamordowała swego męża i prawego następcę tronu. I ludzie nie wyrwali jej
nozdrzy i nie siekli jej batem, jak to zazwyczaj robili z zabójczyniami, lecz
przez wiele lat, niewolniczo ulegali jej samej i jej kochankom, których miała
bez liku, pozwalając im pozbawiać ludzi nie tylko majątku, lecz i wolności
osobistej. Tak więc w obecnych czasach jawne złodziejstwa, takie jak odebranie
przemocą wózka z pieniędzmi, konia, odzieży, stanowią zaledwie jedną milionową
wszystkich tych grabieży prawnych, popełnianych na co dzień przez ludzi
mających odpowiednie możliwości. Obecnie, utajona, bezkarna grabież i w ogóle
pogotowie złodziejskie zorganizowane jest wśród ludzi do tego stopnia, że stało
się to głównym celem i przedmiotem gorących pożądań prawie wszystkich i
maskowane jest tylko przez walkę złodziei między sobą.
VII.
- No cóż, bardzo dobrze -
rzekł Belzebub. - A zabójstwa? Kto opiekuje się zabójstwami?
- Ja! - odpowiedział,
występując z tłumu czerwony jak krew diabeł z kłami sterczącymi z pyska,
ostrymi rogami i zadartym do góry nieruchomym ogonem.
- W jaki sposób zmuszasz
do zabójstw uczniów tego, który nauczał: "Nie odpowiadaj złem na
zło, kochaj nieprzyjaciół swoich"? W jaki sposób robisz zabójców z
tych ludzi?
- Robimy to według starego
sposobu - odparł czerwony diabeł ogłuszającym, bełkotliwym głosem - wzniecając
w ludziach chęć zysku, warcholstwo, nienawiść, mściwość, pychę; stosujemy
również starą metodę, gdy wmawiamy w nauczycieli, że najlepszy sposób oduczenia
ludzi od zabójstw polega na tym, żeby sami nauczyciele zabijali tych, którzy
popełnili zabójstwo. Sposób ten nie tyle daje gotowych już zabójców, ile
przygotowuje ich dla nas. Większą zaś ich liczbę dają nam nowe nauki: o
nieomylności kościoła, o małżeństwie chrześcijańskim i o równości
chrześcijańskiej. Nauka o nieomylności kościoła dawała nam dawnymi czasy
największą liczbę zabójców. Ludzie, którzy uznali się za członków nieomylnego
kościoła, nabrali przekonania, że zbrodnią byłoby pozwolić fałszywym wykładcom
nauki gorszyć ludzi, więc ich zabijanie jest sprawą miłą Bogu. W taki sposób
zabijano całe wioski i skazywano na śmierć setki tysięcy ludzi. Śmieszne wydaje
się to, że ci, którzy skazywali na śmierć i palili ludzi zaczynających rozumieć
prawdziwą naukę, uważali tych najniebezpieczniejszych dla nas ludzi za nasze
sługi, tzn. sługi diabłów. Ci zaś, którzy zabijali i palili na stosach i
rzeczywiście byli naszymi sługami, uważali się za świętych wykonawców woli
Boga. Tak było w dawnych czasach; w naszych czasach wielką liczbę zabójców
stwarza nauka o małżeństwie chrześcijańskim i o równości. Nauka o małżeństwie
daje nam przede wszystkim zabójstwa wzajemne małżonków, następnie
dzieciobójstwa popełniane przez matki. Mężowie i żony zabijają się wzajemnie,
gdy niektóre żądania prawa i zwyczaju małżeństwa kościelnego wydają im się zbyt
krępujące. Matki zaś zabijają dzieci wtedy, gdy związki, z których dzieci
powstały, nie są uważane za małżeństwa. Takie zabójstwa popełniane są stale.
Zabójstwa wywołane przez chrześcijańską naukę o równości dokonywane są
periodycznie, ale za to masowo. Według nauki tej wmawia się w ludzi, że są
równi wobec prawa. Ludzie ograbieni czują jednak, że to nieprawda. Widzą, że
nie ma równości, gdyż grabieżcy mogą grabić bez przeszkód, a im nie wolno, więc
buntują się i napadają na swych grabieżców. Wtedy to zaczynają się morderstwa
wzajemne, które dostarczają nam niekiedy dziesiątek tysięcy morderców
jednocześnie.
VIII.
- A zabójstwa na wojnie? W
jaki sposób doprowadzacie do nich uczniów tego, który uznał ludzi za synów
jednego Ojca i kazał kochać nieprzyjaciół? - zapytał Belzebub.
Czerwony diabeł
wyszczerzył zęby, wypuścił z pyska strumień ognia i dymu, i uderzył się
radośnie po plecach grubym ogonem.
- Wmawiamy w każdy naród,
że jest narodem najlepszym na świecie: "Deutschland
über alles", Francja, Anglia, Rosja "über alles", i że naród ten powinien
panować nad wszystkimi innymi narodami, ponieważ zaś we wszystkie narody
wmawiamy to samo, więc węsząc ciągłe niebezpieczeństwo ze strony sąsiadów, narody
szykują się stale do obrony i pałają do siebie nienawiścią. Im bardziej zaś
szykuje się do obrony jedna strona i z tego powodu pała nienawiścią do
sąsiadów, tym bardziej szykują się do obrony wszystkie pozostałe narody,
pałając do siebie wzajemną nienawiścią. Tak oto wszyscy ludzie, którzy po
przyjęciu nauki tego, który nazywał nas zbójcami, stale zajęci są
przygotowywaniem się do zabijania i zabijaniem.
IX.
- Tak, to bardzo dowcipne
- rzekł Belzebub po długim milczeniu - Ale dlaczego ludzie uczeni,
zabezpieczeni przed oszustwem, nie spostrzegli tego, że kościół sfałszował
naukę i nie przywrócili jej pierwotnego znaczenia?
- Uczeni nie mogą tego
uczynić - odpowiedział pewnym tonem, przesuwając się do przodu, matowo-czarny
diabeł w doktorskiej todze, z płaskim, spadzistym czołem, z kończynami o
zanikłych mięśniach i odstającymi, długimi uszami.
- Dlaczego?! - zapytał
surowo Belzebub niezadowolony z pewnego siebie tonu wypowiedzi diabła w todze.
Nie pesząc się
wykrzyknikiem Belzebuba, diabeł w todze siadł z wolna, spokojnie i nie w kucki
jak inni, lecz na wzór wschodni - skrzyżowawszy nogi o mięśniach w zaniku.
Potem zaczął mówić bez zająknięcia się, cichym, miarowym głosem:
- Nie mogą tego zrobić
dlatego, że ja stale odwracam ich uwagę od tego, co mogą i powinni wiedzieć i
kieruję ją na to, co nie jest im potrzebne i czego nigdy tak naprawdę nie
zdołają poznać.
- W jaki sposób to robisz?
- Sposoby są różne,
odpowiednio do czasu - odparł diabeł w todze. - Dawniej wmawiałem w ludzi, że
najważniejszą dla nich rzeczą jest znać szczegóły stosunku wzajemnego pomiędzy
osobami Trójcy, szczegóły na temat pochodzenia Chrystusa, jego pierwiastka
boskiego i ludzkiego, właściwości Boga itp. Ludzie uczeni wiele i rozwlekle
dyskutowali o tym, kłócili się i gniewali na siebie. A te dysputy tak ich
absorbowały, że wcale nie myśleli o tym, jak mają żyć, więc nie odczuwali też
potrzeby wiedzieć, co ich nauczyciel mówił o życiu.
Potem, gdy już tak
zaplątali się w roztrząsaniach, że sami przestali rozumieć, co mówią, ja
wmówiłem w jednych, że najważniejszą dla nich sprawą jest zbadać i wyjaśnić
wszystko, co napisał człowiek imieniem Arystoteles, który żył tysiąc lat temu w
Grecji, w innych zaś wmawiałem, że najważniejsze to znaleźć kamień, za pomocą
którego można wytworzyć złoto i taki eliksir, który leczyłby wszystkie choroby,
a ludzi czynił nieśmiertelnymi. I najmędrsi i najbardziej uczeni pośród ludzi
skierowali na te sprawy wszystkie swoje siły umysłowe. Tym zaś, których to nie
interesowało, wmówiłem, że najważniejszą sprawą jest wiedzieć, czy Ziemia
obraca się wokół Słońca, czy też Słońce dookoła Ziemi, a gdy przekonali się, że
obraca się Ziemia, a nie Słońce i obliczyli, ile milionów mil jest od Słońca do
Ziemi, ucieszyli się wielce i od tamtego czasu z jeszcze większą gorliwością
badają odległość od gwiazd i nie mogą się nadziwić, że liczba gwiazd jest
nieskończona, choć wiadomość ta jest im zgoła zbyteczna. Oprócz tego, wmówiłem
im jeszcze i to, że koniecznie powinni wiedzieć, w jaki sposób powstały wszystkie
zwierzęta, wszystkie robaczki, wszystkie rośliny i wszystkie nieskończenie
drobne żyjątka. Chociaż i te wiadomości nie są im wcale potrzebne i choć jest
zupełnie jasne, że nie będą w stanie poznać tych wszystkich szczegółów, gdyż
różnorodność życia jest nieskończona, to jednak na te i podobne badania zjawisk
świata materii ludzie kierują wszystkie swe zasoby umysłowe i bardzo się
dziwią, że im więcej poznają rzeczy, których znajomość nie jest im pilnie
potrzebna, tym więcej wyłania się rzeczy jeszcze nie poznanych. I chociaż jest
oczywiste, że w miarę rozwoju tych badań, obszar tego, co pozostaje do
zbadania, rozszerza się, a przedmioty badania stają się coraz bardziej zawiłe i
same zdobywane wiadomości znajdują coraz mniej zastosowania w życiu, to jednak okoliczność
ta wcale nie zbija ich z tropu i ludzie ci, przekonani w zupełności o wadze
swych badań badają, głoszą, piszą i drukują, tłumaczą z jednego języka na drugi
wyniki swych w większości do niczego niezdatnych badań i roztrząsań, a jeżeli i
czasami zdatnych, to tylko na pociechę bogatej mniejszości lub na pogorszenie
położenia większości niezamożnej.
Po to zaś, aby już nigdy
nie domyślili się, że jedyną ich rzeczywistą potrzebą jest ugruntowanie praw
życiowych, wskazanych w nauce Jezusa, wmawiam w nich, że nie mogą znać praw
życia duchowego i że każda nauka religijna, nie wyłączając nauki Jezusa, jest
to stek błędów i zabobonów, i że wiedzę o tym, jak trzeba żyć zdobyć mogą
dzięki nauce zwanej socjologią, polegającej na badaniu tego, w jak zły sposób
ludzie żyli dawniej. Tak więc zamiast starać się żyć lepiej według nauki
Chrystusa, myślą, że wystarczy zbadać życie dawnych ludzi, wyprowadzić z tych
badań ogólne prawa życiowe i by żyć lepiej, stosować się tylko do tych
wymyślonych praw. Po to zaś, aby jeszcze bardziej utwierdzić ich w błędzie,
wmawiam w nich, że istnieje pewien system wiedzy zwanej nauką, i że założenia
tej nauki są niepodważalne. Skoro zaś ci, którzy uważani są za działaczy nauki,
nabiorą przekonania o swej nieomylności, wówczas ogłaszają jako niewątpliwe
prawdy, różne zbyteczne i często oczywiste głupstwa, których wyrzec się już nie
mogą, gdy raz je wygłosili. Na tej oto podstawie twierdzę, że dopóki będę
wmawiał w nich cześć i służebność wobec nauki, którą dla nich wymyśliłem, nigdy
nie zrozumieją tej nauki, która o włos nie doprowadzała nas do zguby.
X.
- Bardzo dobrze! Dziękuję
- rzekł Belzebub i twarz jego rozjaśniła się. - Zasłużyliście na nagrodę i
wynagrodzę was według zasług.
- A o nas panie
zapomniałeś! - krzyknęła wielkim głosem zgraja diabłów różnokolorowych, małych,
dużych, grubych, chudych i o krzywych nogach.
- A jakaż wasza profesja?
- zapytał Belzebub.
- Ja jestem diabłem
ulepszeń technicznych!
- Ja - podziału pracy!
- Ja - dróg i komunikacji!
- Ja - sztuki drukarskiej!
- Ja - sztuk pięknych!
- Ja - medycyny!
- Ja - kultury!
- Ja - wychowania!
- Ja - poprawy ludzi!
- Ja - odurzania się!
- Ja - filantropii!
- Ja - socjalizmu!
- Ja - feminizmu! -
przekrzykiwały się wzajemnie, cisnąc się przed oblicze Belzebuba.
- Mówcie pojedynczo i nie
rozwlekle! - krzyknął Belzebub
- Czym ty się zajmujesz? -
zwrócił się najpierw do diabła ulepszeń technicznych.
- Wmawiam w ludzi, że im
więcej rzeczy będą, wytwarzać i im szybciej będą to robić, tym będą
szczęśliwsi. I ludzie marnując życie na produkowanie rzeczy, wytwarzają ich
coraz więcej, nie bacząc na to, że rzeczy te ani nie są potrzebne zmuszającym
do ich produkowania, ani dostępne dla tych, którzy Je produkują.
- Dobrze! A ty? - zapytał
Belzebub diabła podziału pracy.
- Ja wmawiam w ludzi, że
skoro przedmioty wytwarzać można szybciej za pomocą maszyn niż ręczne, więc
trzeba ludzi przekształcić w maszyny; i to właśnie się robi, a ludzie
przekształceni w maszyny, nienawidzą tych, którzy to z nimi zrobili.
- I to dobrze! Jak u
ciebie? - rzekł Belzebub, zwracając się do diabła dróg i komunikacji.
- Ja wmawiam w ludzi, że
zachodzi potrzeba możliwie najszybszego przemieszczania się z miejsca na
miejsce. I ludzie zamiast ulepszać swe życie każdy na swoim miejscu, spędzają
większą jego część w przejazdach. Są bardzo dumni z tego, że w ciągu godziny
mogą przejechać 50 wiorst i więcej.
Belzebub pochwalił i tego
diabła. Wysunął się z tłumu diabeł sztuki drukarskiej. Jego praca, jak objaśnił
polega na tym, aby jak największej liczbie ludzi zakomunikować wszystkie te
paskudztwa i głupstwa, które dzieją się i o których piszą na świecie.
Diabeł sztuk pięknych
objaśnił, że pod pozorem pocieszenia i wzbudzenia u ludzi wzniosłych uczuć,
pobłaża ich nałogom, przedstawiając je w ponętnej i atrakcyjnej postaci. Diabeł
medycyny wyjaśnił, że wmawia w ludzi, iż najważniejszą dla nich sprawą jest
troska o ciało; ponieważ zaś troska o ciało nie ma końca, więc ludzie
troszczący się o swe ciało z pomocą medycyny, zapominają nie tylko o życiu
innych ludzi, ale i o swoim własnym. Diabeł od kultury opisał jak wmawia w
ludzi, że korzystanie z tych wszystkich przedmiotów, którymi opiekują się
diabły ulepszeń technicznych, podziału pracy, dróg i komunikacji, sztuki
drukarskiej, sztuk pięknych, medycyny - stanowi coś w rodzaju cnoty, i że
człowiek korzystający z tego wszystkiego może być zupełnie zadowolony z siebie
i nie musi starać się być lepszym. Diabeł wychowania wyjaśnił jak to wmawia w
ludzi, że mogą żyjąc źle i nawet nie wiedząc na czym polega istota dobrego
życia, uczyć dzieci dobrego życia.
Diabeł poprawy ludzi
opowiedział, jak przekonuje ludzi, że mogą poprawiać innych, nie wyzbywając się
uprzednio swych złych przyzwyczajeń.
Diabeł odurzania się
chwalił się, że naucza ludzi, iż wygodniej jest szukać zapomnienia przez
odurzanie się winem, opium, morfiną, tytoniem, niż uwolnić się od cierpień
spowodowanych złym życiem przez poprawę tego życia. Diabeł filantropii
powiedział, że wmawia ludziom, iż są dobroczynni, grabiąc na pudy i oddając
ograbionym na łuty. Dzięki temu nie odczuwają potrzeby doskonalenia się, stają
się niedostępni dla dobra.
Diabeł socjalizmu chwalił
się, że w imię najdoskonalszej organizacji społeczeństwa ludzkiego, wznieca
nienawiść klasową. Diabeł feminizmu dodał, że dla jeszcze większego
udoskonalenia organizacji życia, oprócz nienawiści klasowej, wznieca jeszcze
nienawiść pomiędzy ludźmi odmiennej płci.
- Jestem komfort! - A ja
moda! - wrzeszczały jeszcze inne diabły, pełznąc ku Belzebubowi.
- Czy myślicie, żem stary
i głupi i nie rozumiem, że wszystko, co mogłoby być dla nas szkodliwe, staje
się pożyteczne, gdy nauka o życiu jest błędna - wykrzyknął Belzebub i głośno
roześmiał się.
- Dosyć! Dziękuję
wszystkim! - i zatrzepotawszy skrzydłami, wstał. Diabły otoczyły go kołem. Na
jednym końcu łańcucha był diabeł w pelerynce, na drugim diabeł w todze. Obaj
podali sobie łapy i koło zostało zamknięte. Diabły śmiejąc się, krzycząc,
gwiżdżąc i wymachując nogami, rozpoczęły taniec wokół Belzebuba. Ten zaś
rozpostarłszy skrzydła zatańczył pośrodku.
W górze słychać było
krzyk, płacz i zgrzytanie zębów.
PS. Pozdrowienia dla moich przyjaciół na Ukrainie Wolnej! Jadę do Was!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz