Wstaje
piękny, upalny, bieszczadzki dzień.
Co
zrobić z tym tak pięknym dniem? Po malowniczym śniadanku w
wykonaniu Henryka Bieszczadnika (kolorowe małe kanapeczki pod
tytułem „raz w mordeczkę”) wybraliśmy się z wizytą do
Marii. Na pierwszym zdjęciu Henryk, na drugim Maria
i Henryk.
Gdy
Maria nas zobaczyła,
powiedziała: - och! Jak dobrze, jak dobrze! - Pomożecie?
-
W czym?
-
Właśnie jedzie do mnie siano z Nowego Łupkowa.....
-
A my damy radę? Pytamy z Henrykiem zgodnym chórem. Z
perspektywy dzisiejszej oceniam ten chór, jako chór wujów....
-
Dacie, dacie.....
-
No, jeśli tak, to pomożemy.
Zostajemy
poinstruowani, że traktor poda kolejne baloty siana na piętro, a my
dwaj je tylko przetoczymy w odpowiednie miejsce, znaczy na koniec
stajni, i tam postawimy. Tak ciasno postawimy, żeby wszystkie się
zmieściły.
Ok.
jest. Będziemy stawiać.
Udajemy
się więc w kierunku stajni, żeby przygotować miejsce na przyjęcie
towaru.
Na
piętrze pierwszej stajni jest nieco zeszłorocznego siana, trzeba je
zrzucić na dół, ma być pusto. Ochoczo zrzucamy te resztki,
zamiatamy. Gorąco bardzo, jest wiatr, nawet spory dzięki Bogu.
Jednak kurzy się, w gardle zasycha. Jeszcze siano nie przyjechało,
a już muszę przecierać chustką twarz – spływający pot
szczypie w oczy.
Powierzchnia
stajni wydaje się bardzo duża, nic dziwnego, Maria ma 28
koni.
Prace
przygotowawcze ukończone i akurat wtedy słychać traktor. Jedzie
siano!
Silnik
traktora pracuje ciężko przy wjeżdżaniu na zbocze i po chwili
można robić zdjęcia.
Wracam
do Henryka na górę. Henryk pyta: - ile tego jest?
Wychylam
się, liczę.
24 – odpowiadam.....
Nie ma już
czasu na gadanie, Marek z Nowego Łupkowa podaje właśnie
pierwszy balot. Zaczynamy pracę.
Wciągnąć
nieco dalej, toczyć w kierunku, dotoczyć na sam koniec. Postawić.
Uff!
Baloty
są bardzo ciężkie, nie myślałem, że aż tak. Wczoraj spadł
deszcz, siano we wszystkich jest wilgotne, a w niektórych nawet
mokre. Przez to cięższe. Waga jednego mokrego to pewnie dwieście
pięćdziesiąt kilo.
A
teraz biegiem z powrotem! Przetoczyliśmy i ustawiliśmy jeden balot,
a w tym czasie Marek wsunął następny i nadjeżdża z
trzecim. Na dole pod nami konie chodzą swobodnie, czeluść z
drabiną wielka i otwarta, gdyby taka piłeczka siana spadła na
konia.....
Nie
można na to pozwolić!
A
więc biegiem, tempo! Schnell, schnell!
Dostosowujemy
się z Henrykiem do tempa narzuconego przez Marka.
Przecież on tu nie przyjechał się opieprzać.
Kolejne
baloty turlamy na wyznaczone miejsca, jak szybko zapełnia się
powierzchnia! Maria rozcina sznurki na tych mokrych balotach,
stara się je nieco rozluźnić.
W
pewnym momencie Henryk pyta: - dużo jeszcze? Bo 24 to już
chyba jest!
Wychylam
się.....
-
Jeszcze 20 – mówię.
Bo
z przejęcia policzyłem z boku tylko jedną warstwę. Razem jest 48.
No
i udało się! Praca skończona. Ciężko było, ale daliśmy radę!
Zasłużona
chwila oddechu. Henryk rozmawia ze swoim kolegą z Nowego Łupkowa.
Traktor
odjeżdża.
Cisza
bierze nas w swoje objęcia.
Jak
dobrze, jak dobrze! Wracamy. Pić się chce.
Idziemy
do chałupy, gdy Maria mówi:
Marek
pojechał po drugą część siana.....
I
w tym momencie dalej trwała cisza, chóru wujów nie było....
Idę
i myślę (bo mam czas) – chyba damy radę?
żeby tyle siana mieć ale w $$$
OdpowiedzUsuńUsmiałem się czytając :) Rafał
OdpowiedzUsuń