poniedziałek, 30 listopada 2015

Jedzie siano do Marii

Wstaje piękny, upalny, bieszczadzki dzień.
Co zrobić z tym tak pięknym dniem? Po malowniczym śniadanku w wykonaniu Henryka Bieszczadnika (kolorowe małe kanapeczki pod tytułem „raz w mordeczkę”) wybraliśmy się z wizytą do Marii. Na pierwszym zdjęciu Henryk, na drugim Maria i Henryk.


Gdy Maria nas zobaczyła, powiedziała: - och! Jak dobrze, jak dobrze! - Pomożecie?
- W czym?
- Właśnie jedzie do mnie siano z Nowego Łupkowa.....
- A my damy radę? Pytamy z Henrykiem zgodnym chórem. Z perspektywy dzisiejszej oceniam ten chór, jako chór wujów....
- Dacie, dacie.....
- No, jeśli tak, to pomożemy.
Zostajemy poinstruowani, że traktor poda kolejne baloty siana na piętro, a my dwaj je tylko przetoczymy w odpowiednie miejsce, znaczy na koniec stajni, i tam postawimy. Tak ciasno postawimy, żeby wszystkie się zmieściły.
Ok. jest. Będziemy stawiać.
Udajemy się więc w kierunku stajni, żeby przygotować miejsce na przyjęcie towaru.

Na piętrze pierwszej stajni jest nieco zeszłorocznego siana, trzeba je zrzucić na dół, ma być pusto. Ochoczo zrzucamy te resztki, zamiatamy. Gorąco bardzo, jest wiatr, nawet spory dzięki Bogu. Jednak kurzy się, w gardle zasycha. Jeszcze siano nie przyjechało, a już muszę przecierać chustką twarz – spływający pot szczypie w oczy.
Powierzchnia stajni wydaje się bardzo duża, nic dziwnego, Maria ma 28 koni.

Prace przygotowawcze ukończone i akurat wtedy słychać traktor. Jedzie siano!
Silnik traktora pracuje ciężko przy wjeżdżaniu na zbocze i po chwili można robić zdjęcia.



Wracam do Henryka na górę. Henryk pyta: - ile tego jest?
Wychylam się, liczę. 24 – odpowiadam..... 

Nie ma już czasu na gadanie, Marek z Nowego Łupkowa podaje właśnie pierwszy balot. Zaczynamy pracę.

Wciągnąć nieco dalej, toczyć w kierunku, dotoczyć na sam koniec. Postawić. Uff!
    Baloty są bardzo ciężkie, nie myślałem, że aż tak. Wczoraj spadł deszcz, siano we wszystkich jest wilgotne, a w niektórych nawet mokre. Przez to cięższe. Waga jednego mokrego to pewnie dwieście pięćdziesiąt kilo.
    A teraz biegiem z powrotem! Przetoczyliśmy i ustawiliśmy jeden balot, a w tym czasie Marek wsunął następny i nadjeżdża z trzecim. Na dole pod nami konie chodzą swobodnie, czeluść z drabiną wielka i otwarta, gdyby taka piłeczka siana spadła na konia.....
     Nie można na to pozwolić!
A więc biegiem, tempo! Schnell, schnell!
Dostosowujemy się z Henrykiem do tempa narzuconego przez Marka. Przecież on tu nie przyjechał się opieprzać.
Kolejne baloty turlamy na wyznaczone miejsca, jak szybko zapełnia się powierzchnia! Maria rozcina sznurki na tych mokrych balotach, stara się je nieco rozluźnić.
     W pewnym momencie Henryk pyta: - dużo jeszcze? Bo 24 to już chyba jest!
Wychylam się.....
- Jeszcze 20 – mówię.
Bo z przejęcia policzyłem z boku tylko jedną warstwę. Razem jest 48.
No i udało się! Praca skończona. Ciężko było, ale daliśmy radę!

Zasłużona chwila oddechu. Henryk rozmawia ze swoim kolegą z Nowego Łupkowa.

Traktor odjeżdża.
Cisza bierze nas w swoje objęcia.
Jak dobrze, jak dobrze! Wracamy. Pić się chce.
Idziemy do chałupy, gdy Maria mówi:
Marek pojechał po drugą część siana.....

I w tym momencie dalej trwała cisza, chóru wujów nie było....
Idę i myślę (bo mam czas) – chyba damy radę?

2 komentarze: