Prawdziwego wędrowca zawsze interesuje: - co widać za tą kolejną, nieznaną górą? Więc popędzany ciekawością, bo tu jeszcze nie byłem, idę szybko, co przychodzi łatwo, ponieważ droga biegnie w dół. Co pewien
czas jednak zatrzymuje mnie coś wartego uwiecznienia. Najpierw spotykam ściętą czereśnię - super drewno na dym do tradycyjnego wędzenia, oraz wysoką kaloryczność do kominka, porównywalną z bukiem. Nie wspominając o pięknie samego drewna.
Następnie bieszczadzka klasyka - drewno bukowe.
Wychodzę na szosę, podziwiam liście łopianów, rozglądam się i najpierw widzę
kozę, a potem pewnego niecodziennego jegomościa, który schodził sobie na luziku drogą dojazdową do czyjegoś siedliska. Na luziku, bo całkiem olewał moją osobistość. Pierwsza myśl była w tym przypadku błędna, bo przyjąłem że to kotek.
Ustalam, że znalazłem się w Woli Matiaszowej naprzeciwko zejścia z Białego Wierchu, czyli znajomy teren. Osada malutka.
Nie tu co prawda chciałem dojść, atoli nie szkodzi, za mną całkiem sympatyczny spacer, ogólnie jestem zadowolony. Teraz szparko zmierzam do cerkwi p.w. św. Mikołaja w Bereżnicy (z 1839 roku), skąd
boczną drogą skieruję się do Wołkowyji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz