Cieszyłem się nowym dniem
i chciałem, żeby wszyscy tak jak ja się cieszyli, bo kiedy człowiek się smuci,
nie chce, żeby wszyscy się smucili, wcale nie, ale kiedy człowiek cieszy się,
to wtedy chce, żeby wszyscy się cieszyli i czy jest w tym coś złego?
Nowy dzień, Santa
Polonia, a ilu znam i nie znam, w życiu Których już od wielu dni i tygodni, od
wielu tygodni i miesięcy od wielu miesięcy i długich lat — nie było nowego
dnia. Wstają rano i nie bije im mocniej serce, nie rośnie im dusza, nie śpiewa
krew, nie swędzą stopy, a nogi ich nie grzebią ziemi niecierpliwie jak konie
przed galopem, nie trzepocą im na plecach niewidzialne z przezroczystych piór
skrzydła, „skrzydła teopais, o, skrzydła”, nie błyszczą im oczy, nie biją
powieki, nie widzą albo nie chcą widzieć naocznego dziejącego się cudu, nie.
wyciągają przed siebie ręki, nie poruszają palcami i nie ogarnia ich na ten
widok, na widok poruszających się u rąk palców, niewymowne wstrząsające
wzruszenie. Wstają rano i dzień, który z nimi wstał, to nie jest dla nich nowy
dzień, ale ciągle ten sam dzień wczorajszy i przedwczorajszy i
zaprzedwczorajszy, zaprzeszły dzień ciągnący się, wlokący się już od wielu
tygodni, miesięcy i długich lat, ginący w przeszłej minionej oddali czasu. Nie
było dla nich nowego dnia już długo—długo, dawno—dawno, i to jest straszliwie
niebezpieczne, bo do tego można się przyzwyczaić i oni mogą już wcale nie
pragnąć, wcale nie tęsknić za nowym dniem, a bez tego, bez tęsknoty, może już
do nich nigdy nie przyjść nowy dzień. Nigdy. Jeden jedyny może ostatni dzień,
dzień śmierci ich, może być dla nich nowym dniem, ale muszą o tym wcześniej
wiedzieć, przeczuć muszą swoją śmierć na jeden przynajmniej dzień, „czuję, że
jutro umrę”, i wtedy to, wtedy to obudzą się następnego dnia rano z przedostatniego
snu i poczują wreszcie, że to jest nowy dzień, ale to już będzie niestety
ostatni raz, że spotka ich to szczęście, ten cud, o którym zapomnieli, że
istnieje, że jest coś takiego, takie codzienne fenomenalne zjawisko jak nowy
dzień, teraz dopiero sobie o nim przypomnieli, szkoda że tak późno, lepiej
chyba żeby w ogóle ich to nie spotkało, bo doznawszy tego szczęścia żyć nagle
na nowo zapragną, umierać nagle nie zechcą, tylko żyć dalej w nowych co dzień
dniach, ale za późno, za późno, nie ma już sil, nie ma zdrowia, nie ma życia,
kończy się życie i leży na łóżku pani Sobolewska, wysoko pod głową poduszki, rano
jest, nowy dzień, słoneczny był to dzień, pamiętam dobrze, w przesłonięte
firankami okno bił blask tych promieni:
— Jakie ładne światło na
dworze — wymówiła cicho pani Sobolewska.
— Nie rozpraszaj się,
córko — powiedział ksiądz, co właśnie skończył był ją spowiadać.
O, kwitnąca rekonstrukcjo
wymarłego kwiatu beneditta, ilu znałem i nie znałem, którzy martwym życiem żyli
i to była ich wina, albo nie była ich wina, bo stracili, utracili to, co mieli
na świecie najdroższego: żonę najukochańszą, męża najukochańszego, przyjaciela
najmilszego, przyjaciółkę najmilszą, matkę, ojca, braci, siostry i jak tu żywym
życiem żyć? Czym oddychać? Inni jeszcze sami siebie potracili, popalili się na
popiół, pogubili sensu wątłą nić, posmutnieli na zawsze, powariowali na dalszą
metę. O, Santa Polonia, nikt nigdy nie odkupi, nie cofnie tych, co już były,
ludzkich nieszczęść i krzywd: ani Międzynarodowy Czerwony Krzyż, ani Unesco,
ani żaden Zbawiciel. Nikt nigdy nie cofnie, mówię, tych, co już były, ludzkich
nieszczęść i krzywd, od których aż trzeszczą, aż pękają w szwach panoramiczne
ekrany powietrza. Aż za ramy się to czasami wylewa i wtedy się to widzi, i
wtedy się to słyszy: skargi, jęki, zawodzenia, płacz, szloch, wycie i dudnienie
ziemi od padających na nią rannych i trupów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz