wtorek, 14 maja 2013

Nauczanie sufich




Wielu ludzi pielęgnuje cnoty, albo przebywa z mądrymi i wybitnymi osobami, sądząc, że jest to droga do samodoskonalenia. Ulegają złudzeniu. W imię religii popełniono niektóre z największych bestialstw. Chcąc czynić dobro, człowiek dopuszczał się najcięższych grzechów.
Bierze się to z niedorzecznego założenia, że sam kontakt z czymś wartościowym jest korzystny dla osoby, w której nie dokonała się wewnętrzna przemiana.
     Nie wystarczy sama styczność z dobrem. Trzeba obcować z taką formą dobra, która potrafi nas przeobrazić.

      Osioł trzymany w bibliotece nie stanie się od tego piśmienny.

Ta świadomość odróżnia sufickie nauczanie od innych szkół etyki i samodoskonalenia.
Czytelnik, czy uczeń z reguły zaniedbuje tę kwestię.
 Talib Kamal powiedział: -„Nitka nie staje się klejnotem z racji tego, ze przechodzi przez otworki w szeregu pereł”.
       A także: -„ Moje cnoty mnie nie uszlachetniły, tak, jak jałowej gleby nie użyźnia zakopany w niej skarb”.
Inne szkoły, upojone odkryciem etyki i cnoty, poprzestają na moralizowaniu. Tajemnicą sufich jest świadomość, że oprócz moralizowania potrzebny jest sposób na przeistoczenie człowieka.

3 komentarze:

  1. "Nauka jest wszędzie, wystarczy się dobrze rozgladać"

    Dziśiaj widziałem śmierć pszczoły. Jestem pełen podziwu dla tych malutkich stworzeń i darzę je ogromnym szacunkiem, bo jeśli można powiedzieć, że ktoś Bogu pomaga w jego dziele, to na pewno nie są to ludzie z FEDu tylko właśnie te małe robaczki. Długo gasła...

    Pszczoły dostałem w prezencie "pod choinkę". To znaczy, kiedy w zeszłym roku kupowałem drzewko na święta Bozego Narodzenia, kupiłem je w doniczce z ziemią z lasu, w którym to drzewko rosło. Po swiętach wystawiłem wiadro z ziemią i uschłym chojakiem na balkon (nie chciało mi się znosić go do smietnika - lenistwo, wiem) i ustawiłem w donicy. Takiej dużej 1,5m na 1,5m (nic tam nie rosnie bo mam kota, który bardzo dba - obsikując mi ją dokładnie - o to żeby jego "zewnętrzna kuweta" nie zamieniła się przypadkiem w kwietnik). Tak przestało do wiosny a kiedy zeszły śniegi i wyszedłem, żeby zrobić wiosenne porządki zauważyłem, że kręcą się koło niej trzy pszczółki. Bardzo się na początku wystraszyłem. Wiadomo rój, kot, ludzie. Wcześniej czy później musi dojść do tego, że kot będzie chciał wyjśc polować. Rozdrażni rój i skończy się pogryzieniem, pewnie nie tylko kota.

    Tknęło mnie jednak, bo nie było konkretnego miejsca gdzie zaczęłyby tworzyć gniazdo ani nie widzialem królowej. Dodatkowo były jakieś takie pękate, lekko owłosione i kopały dziurki w ziemi. Zupełnie nie wyglądały jak takie zwykłe pszczoły tworzące roje. Te są smuklejsze i bardzej w paski. Zacząłem googlać i wyszło mi, że to gatunek zwany Porobnica Włochatka, nieagresywny, nie tworzący roju, tylko zakopujący swoje larwy w osobnych dziurkach w ziemi. Tym niemniej bałem się, że jak mi się tu zaczną rozmnażać to, któregoś pięknego dnia, nie upilnuję kota a żal mi było i kota i pszczół.

    Tak się złożyło, że przyszła "zimna zośka" więc z rana po przymrozku odkopałem wszystkie trzy, włożyłem śnięte do plastikowego pojemniczka i wyniosłem jakieś dwa kilometry od bloku w którym mieszkam na ogródki działkowe. Tak się składa, że jedną z działek zajmuje pszczelarz. Pomyślałem sobie, że gdzie jak gdzie ale u niego, razem z innymi pszczołami beda miały najlepiej. Wróciłem szczęśliwy do domu. Przyszło południe, słonko troche przygrzało, więc wyszedłem na balkon nacieszyć oczy ładną pogodą, a tu co? Jedna z moich pszczół zawisła w locie przed moją twarzą i bzyknęła coś obraźliwego. Coś w stylu "...i co ty sobie myślisz, żartownisiu, że nie trafię spowrotem? musisz się bardziej postarać...". Wtedy się poddałem. Niech będzie co ma być, pomyślałem.

    Wróciły dwie. Troche jeszcze polatały i z końcem maja, może w połowie czerwca znikły. Myślałem, że znalazły sobie lepsze miejsce do życia i nawet się ucieszyłem. W końcu donica w bloku na 12 piętrze to chyba nienajlepsze miejsce na zakładanie gniazda.

    OdpowiedzUsuń
  2. Minął roczek. Znów wiosna. Wychodzę na balkon zapalić i znów słyszę bzyczenie. Tyle, że pszczół jest nie dwie a z dziesięć chyba. Uwijają się jak w ukropie kopiąc swoje dziurki i znosząc kwiatowy pyłek. Tym razem postawiłem się i nie dałem tych pszczół wynieść. Jeśli były tak zdeterminowane, żeby wrocić, przetrwać zimę i się rozmnożyć to znaczy że tak ma być. Poza tym to jest gatunek nieagresywny i rzadko gryzie. Tak zostałem pszczelarzem. Strasznie mnie to cieszy, że mam wlasne pszczoły. Wcale się ich nie boję i one mnie też nie. Czasami podlatują do mnie, rozpoznają, bzykają "a to ty" i lecą dalej. Lubie wychodzić na fajka i patrzeć jak się uwijają z tą swoja robotą. Kopią te swoje małe dziurki, usuwają ziemię i potrafią przenieść kamyki dwa razy większe niż one same. Latają do "sklepu po zapasy" i wracają obładowane pyłkiem kwiatowym tak, że ledwo lecą (wygladają jak kobiety z pełnymi siatami goniące ze sklepu). Zostawiają go w tych dziurkach i zaraz leca dalej. Wydaje się, że nigdy nie czują zmęczenia. Nie zastanawiają się po co się tak męczyć, czy ta robota ma sens, czy dobrze za nią płacą i czy kiedyś z tego powodu dostaną medal. Po prostu sobie tak żyją. Dziurka - kwiatek, kwiatek - dziurka a po zmroku zasłuzony sen. I myślę, że są szczęśliwe. Szczęśliwe, że słonko swieci, że kwitną kwiatki i że w spokoju mogą sobie te dziurki kopać. Żyć nie umierać.

    No właśnie, nie umierać. Dziś pierwszy raz widziałem śmierć pszczoły. Jedna z nich rano poruszała sie jakoś tak wolno, jakby ospale. Wydawało się, że nie wie gdzie jest. Szukała tej swojej dziurki, ale jakoś tak niezbornie. Jakby po pijaku. Tak wolno przebierała nóżkami i nie była w stanie wzbić sie w powietrze. Gasła pół dnia poruszając się coraz wolniej. Do końca próbowała wykopac kolejną dziurkę, ale wogóle jej nie szło. Na koniec wygięła skrzydełka do góry i skuliła się składając pokłon przed mądrością najwyższego, który uznał, że to już czas... płakałem.

    Jestem jej ogromnie wdzięczny, za to co pokazała mi swoim życiem. Że piękno jest wszędzie, a życie może cieszyć wszystko jedno jak i gdzie. Że mozna być "po prostu pszczołą" a nie trzeba być superpszczołą, wielkim bąkiem czy szerszeniem, żeby być szczęśliwym. Swoim ostatnim tchnieniem powiedziała mi słowami Jacka Kleyffa: "żyj, po prostu żyj" i za to ją kocham i zamierzam podziękować jak już się spotkamy...

    A drzewa owocowe w okolicy są pełne zapylonych kwiatków. To będzie bardzo urodzajny rok :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Minął roczek. Znów wiosna. Wychodzę na balkon zapalić i znów słyszę bzyczenie. Tyle, że pszczół jest nie dwie a z dziesięć chyba. Uwijają się jak w ukropie kopiąc swoje dziurki i znosząc kwiatowy pyłek. Tym razem postawiłem się i nie dałem tych pszczół wynieść. Jeśli były tak zdeterminowane, żeby wrocić, przetrwać zimę i się rozmnożyć to znaczy że tak ma być. Poza tym to jest gatunek nieagresywny i rzadko gryzie. Tak zostałem pszczelarzem. Strasznie mnie to cieszy, że mam wlasne pszczoły. Wcale się ich nie boję i one mnie też nie. Czasami podlatują do mnie, rozpoznają, bzykają "a to ty" i lecą dalej. Lubie wychodzić na fajka i patrzeć jak się uwijają z tą swoja robotą. Kopią te swoje małe dziurki, usuwają ziemię i potrafią przenieść kamyki dwa razy większe niż one same. Latają do "sklepu po zapasy" i wracają obładowane pyłkiem kwiatowym tak, że ledwo lecą (wygladają jak kobiety z pełnymi siatami goniące ze sklepu). Zostawiają go w tych dziurkach i zaraz leca dalej. Wydaje się, że nigdy nie czują zmęczenia. Nie zastanawiają się po co się tak męczyć, czy ta robota ma sens, czy dobrze za nią płacą i czy kiedyś z tego powodu dostaną medal. Po prostu sobie tak żyją. Dziurka - kwiatek, kwiatek - dziurka a po zmroku zasłuzony sen. I myślę, że są szczęśliwe. Szczęśliwe, że słonko swieci, że kwitną kwiatki i że w spokoju mogą sobie te dziurki kopać. Żyć nie umierać.

    No właśnie, nie umierać. Dziś pierwszy raz widziałem śmierć pszczoły. Jedna z nich rano poruszała sie jakoś tak wolno, jakby ospale. Wydawało się, że nie wie gdzie jest. Szukała tej swojej dziurki, ale jakoś tak niezbornie. Jakby po pijaku. Tak wolno przebierała nóżkami i nie była w stanie wzbić sie w powietrze. Gasła pół dnia poruszając się coraz wolniej. Do końca próbowała wykopac kolejną dziurkę, ale wogóle jej nie szło. Na koniec wygięła skrzydełka do góry i skuliła się składając pokłon przed mądrością najwyższego, który uznał, że to już czas... płakałem.

    Jestem jej ogromnie wdzięczny, za to co pokazała mi swoim życiem. Że piękno jest wszędzie, a życie może cieszyć wszystko jedno jak i gdzie. Że mozna być "po prostu pszczołą" a nie trzeba być superpszczołą, wielkim bąkiem czy szerszeniem, żeby być szczęśliwym. Swoim ostatnim tchnieniem powiedziała mi słowami Jacka Kleyffa: "żyj, po prostu żyj" i za to ją kocham i zamierzam podziękować jak już się spotkamy...

    A drzewa owocowe w okolicy są pełne zapylonych kwiatków. To będzie bardzo urodzajny rok :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń