sobota, 4 maja 2013

Pokocham ją siłą woli





        Wskazała mi fotel i powiedziała:
         - Usiądź, proszę.
        Usiadłem.
Przysunęła do prawej bocznej poręczy fotela krzesło i położyła na nim zapałki i popielniczkę. Po czym ustawiła naprzeciw fotela, w odległości jakichś czterech metrów, drugie krzesło i usiadła też. Przez chwilę patrzyła na mnie w milczeniu. Było w tym patrzeniu coś z tego, jak kiedy się stoi na nabrzeżu portowym i się patrzy na wolno sunący ku kei statek, ale jest on jeszcze trochę daleko i bez małej lornetki nie można rozróżnić twarzy stojących na mostku pasażerów. Coś takiego.
         - Zapal sobie - powiedziała.
        Sięgnąłem posłusznie do kieszeni bluzy, wyciągnąłem z paczki papierosa i zapaliłem. Dziewczyna siedziała prosto, opierając się plecami o tył krzesła; stopy i kolana miała mocno zwarte; na kolanach - w miejscu gdzie kraj sukienki - splecione palcami dłonie.
         - Mam ci coś do powiedzenia. Zechciej mnie wysłuchać.
        Zamilkła, spojrzała w okno i znowu na mnie. Ja paliłem i patrzyłem na to wszystko poprzez snujący się fantasmagorycznie dym palonego papierosa.
         - Jesteś mężczyzną; ja, jak widzisz, jestem kobietą.
        I uśmiechnęła się. Miękko, ale nie kocio. Kobieco, ale nie zalotnie. Choć może zalotnie, ale jakoś nieprzewrotnie. I nieznacznie. Bardzo delikatnie. Mnie - co starałem się widzieć wszystko, każdy najmniejszy nawet szczegół mogący być mi pomocny w kontrataku na powszechną i co dzień, i co krok nachalną wulgarność świata - bardzo się ten uśmiech spodobał i spróbowałem odwzajemnić się dziewczynie uśmiechem podobnym.
         - Jestem kobietą - podjęła dziewczyna - i... jak by ci to powiedzieć... no, jestem normalną kobietą.
        Jeżeli to prawda, to dobrze - pomyślałem. To bardzo dobrze. Bo w ten sposób jest już nas przynajmniej dwoje normalnych w tym nienormalnym, chorym świecie.
         - Wszystko, co powiem, to prawda - powiedziała, jakby nie wiem jakim zmysłem wyczuwając, że o tym właśnie przed sekundą myślałem. - Co ty o tym wszystkim pomyślisz, to twoja sprawa, ale musisz mi wierzyć. To dla mnie bardzo ważne. Musisz mi wierzyć.
        Kiwnąłem głową.
         - Jestem normalną kobietą - podjęła dziewczyna - ale od pewnego czasu, od dłuższego już czasu nie ma w moim życiu żadnego mężczyzny. Mogłabym mieć, wybacz mi ten zwrot, ale nie chciałam. Nie tylko dlatego nie chciałam, to też ci chcę powiedzieć, że brzydzę się tą grą, tym łaszeniem się, tym podchodzeniem, tym skradaniem się...
        Tymi ociekającymi słówkami, tym ociekającym wzrokiem, tą ociekającą śliną - dodałem w myśli.
         - ... Kiedy widzę - podjęła - jak to robią inni, czy to mężczyźni, czy to kobiety, kiedy jestem tego przypadkowym świadkiem albo niekiedy obiektem, to nie wiem... chciałabym się schować pod stół albo zniknąć nagle, wyparować, żeby tego nie oglądać. A czasami to... czasami to muszę wyjść do łazienki, bo robi mi się niedobrze. Nachodzą mnie wymioty.
        Niesamowite - pomyślałem. Chyba po raz pierwszy słyszę kogoś, kto mówi o tych sprawach tak, jak ja bym o tym mówił. Niesamowite.
         - Ty nie skradasz się... Pomyślałam najpierw, że może jesteś w kimś zakochany, ale potem pomyślałam, że nie, skądże, że gdyby tak było, gdybyś ty był zakochany, to by to było napisane na twojej twarzy, zapalone w twoich oczach, wyryte w twoich ruchach, w całym twoim zachowaniu, i ja musiałabym to zobaczyć i bym się nie ośmieliła mówić ci tego, co mówię, i powiedzieć tego, co powiem. Co może uda mi się powiedzieć.
        Jak pięknie mówi ta dziewczyna - pomyślałem. Gdybyś ty był zakochany - mówi, toby to było widać - mówi. Myślałem właśnie kiedyś o tym, kiedyś tam, wieki temu, kiedy byłem raz w życiu zakochany, że jak się to dzieje, że druga płeć tego nie widzi, nie czyta na mojej twarzy, w moich oczach, w całym moim zachowaniu, że jestem przecież zakochany i jeżeli idzie o to, to nie ma o czym mówić, wszystko jest jasne. Ale oto jednak jak gdyby tego nie widziała druga płeć i zaczynała się niekiedy ta cała gra, te sztuczki sławetne a do cna ograne, to przewracanie oczami, to błyskanie dekoltem, te kołyśnięcia biodrami i tak dalej. Zaraz... albo może dobrze widziała druga płeć, dobrze czytała z mojej twarzy i z moich słów to, co się dzieje w moim sercu, i to ją właśnie, drugą płeć, jeszcze więcej podniecało. Ekscytowało, jak to się mówi. Może też drażniło. Złościło. Znieważało. Być może. Być bardzo może. Być bardzo może na pewno. Bo to już nie tylko chodziło o zdobycie mężczyzny, o zdobycie partnera, o zdobycie samca na jedną nocną godzinę lub na jedną dzienną godzinę czy na kilka tych lub tamtych godzin. Tu chodziło o coś więcej w takich razach: o pognębienie nieznanego konkurencyjnego egzemplarza własnego rodzaju, tej drugiej kobiety, w której dany mężczyzna śmie się kochać i śmie tę miłość jawnie obnosić. Obnosić w obliczu innej kobiety, w obliczu tej, co przed nim stoi i co się niechybnie uważa za pierwszą kobietę, za pierwszą kobietę i w jakiś sposób za jedyną.
         - Mogę mówić dalej? - spytała dziewczyna.
        Uniosłem opuszczoną głowę i spojrzałem na nią trochę zdziwiony z miną pytającą "czy coś się stało?"
         - Nie. Nic się nie stało - powiedziała. - Tylko widziałam, że się mocno zamyśliłeś, i nie chciałam ci przeszkadzać.
        Ta dziewczyna jest coraz więcej niezwykła - pomyślałem. Kto ją obdarzył taką delikatnością? Musi jej być bardzo nielekko. W życiu tym, w świecie tym.
         - Więc, wybacz mi znowu ten zwrot, mogłabym mieć mężczyzn. Kobieta, jeżeli nie jest szczególnie upośledzona przez los, a już jeżeli jest jako tako ładna, może mieć bez większego trudu każdego mężczyznę...
        Prawie każdego - sprostowałem w myśli.
         - ...prawie każdego - sprostowała głośno dziewczyna. - Ja, dzięki Bogu, nie jestem upośledzona przez los... mam jakąś tam swoją urodę... która... nie wiem, czy ci się podoba...
        Zaciągnąłem się głęboko kończącym się papierosem i w ten obłok dymu, który wypuściłem szeroko otwartymi ustami, zanurzyłem wolno i twierdząco głowę, odchylając ją najpierw do tyłu, a potem pochylając w dół i lekko do przodu. I po chwili uniosłem. Dziewczyna uśmiechnęła się jakoś tak wzruszająco i teraz ona z kolei pochyliła wolno głowę w dół i sporą chwilę tak trzymała pochyloną. (Włosy miała rude o jakimś takim odcieniu, co się może tylko przyśnić.) Pomyślałem, że moja niema, ale twierdząca odpowiedź na jej mimochodem zadane mi pytanie była jej potrzebna albo wręcz nieodzowna, żeby mogła mówić dalej. Ale nie rozumiałem, dlaczego mnie właśnie to wszystko opowiada. Ale pomyślałem jeszcze, że gdybym jej nie odpowiedział, gdyby zabrakło tej mojej niemej odpowiedzi, to inny byłby dalszy ciąg jej opowieści. Inne padłyby z jej ust dalsze słowa. Nie te, które - nie wiem jakie - za chwilę się potoczą.
         - Tak, mogłabym - podjęła.
        I znów na chwilkę przerwała, i znów po chwilce podjęła:
         - Ale nie chcę. Bo jeszcze więcej niż tej gry, wiesz, to brzydzę się mnogości. Wielości. Brzydzę się. Fizycznie i nie tylko fizycznie. Ja nie jestem wieloma kobietami. Jestem jedną kobietą i chcę być jedną. I nie chcę wielu mężczyzn. Chcę jednego. Chciałabym. Rozmawiam nieraz z koleżankami, tak ogólnie, ale trochę też o tym, i one mówią: "Trzeba mieć zdrowy stosunek do tych spraw". Zdrowy stosunek według nich to spać z każdym mężczyzną, który się podoba, który jest przystojny albo miły, ujmujący, albo który kobiecie czymś imponuje, szybką jazdą na motorze, szampańskim wydawaniem pieniędzy albo grą na gitarze, albo czymś w tym rodzaju. Jeżeli to jest zdrowy stosunek, to mój jest chory. Ale ja nie myślę, że mój jest chory. Nie mogę, a nawet gdybym mogła, nie chcę spać z wieloma mężczyznami, z drugim, trzecim, piątym. Z jednym chciałabym. I nawet tańczyć nie chcę z wieloma. Nie chcę się ocierać o wiele męskich ciał. Nie wiem, co o tym pomyślisz, ale powiem ci, że ja nie widzę dużej różnicy pomiędzy zatańczeniem z mężczyzną a położeniem się z nim do łóżka. Na pewno można na to spojrzeć inaczej, nie tak drastycznie, jak powiedziałaby to moja koleżanka, ale ja tak to widzę i mówię ci to, bo chcę ci powiedzieć. Żebyś wiedział o mnie. Choć ja o tobie to, tak naprawdę, nie wiem nic. Widzę cię po raz drugi w życiu i wszystko, co myślę o tobie, to sobie wyobraziłam.
        Ciekawe, kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz - pomyślałem. I gdzie to było. Nie mogłem sobie przypomnieć.
         - Pierwszy raz zobaczyłam cię przelotnie. Ty na pewno nawet nie wiesz gdzie i kiedy. To dziwna historia, bardzo ładnie dziwna, o której ci kiedyś może opowiem.
        Przerwała, spojrzała w okno i znowu na mnie.
         - Tak, wszystko, co myślę o tobie, to sobie wyobraziłam. No, trochę mi dopomogli w wyobrażeniu sobie ciebie różni tacy ludzie. Dopomogli mi w tym sensie, że mówili o tobie niezbyt przychylnie lub wręcz źle. Lub wręcz wrogo. I to mnie właśnie ucieszyło. Gdyby mówili o tobie dobrze, to by mnie właśnie zmartwiło. Naprawdę. Bo ja ich trochę znam, w każdym razie znam na tyle, że wiem, że ci ludzie nie mogą mówić o tobie dobrze. Jeżeli jesteś taki, jakiego ja sobie ciebie wyobraziłam, to oni mogą mówić o tobie tylko źle. Tak też mówili i to mi się zgadzało. O mnie też opowiadają różne nie budujące rzeczy tylko dlatego, że myślę o pewnych sprawach inaczej niż oni. Ale co tam. To wszystko głupstwa, o czym wiesz lepiej ode mnie.
        Przerwała i znowu spojrzała w okno. Ja wyciągnąłem z paczki papierosa, zapaliłem i myślałem: skąd ta dziewczyna wie takie różne rzeczy: małe i duże? I kim ona jest? I kiedy i gdzie, przelotnie, jak mówi, pierwszy raz się spotkaliśmy? We śnie jakimś?
         - Lubię patrzeć, jak palisz - powiedziała. - Dym cię leciutko osnuwa, ale pomimo to jesteś dla mnie wtedy bardziej realny lub raczej: mniej nierealny.
        Zupełnie nie wiedziałem, jak po tych jej słowach się zachować, i spróbowałem jakoś tam się uśmiechnąć.
         - Wiesz, temu jednemu mężczyźnie chciałabym dać, tak zwyczajnie, tak najzwyczajniej w świecie - jak podarek imieninowy czy urodzinowy - całe moje życie. Bez reszty. Chciałabym być z nim i podróżować z nim, i czekać na niego wtedy, kiedy nie mógłby mnie ze sobą zabierać. Chciałabym dla niego utrzymywać dom w czystości i robić zapasy na zimę, kompoty, konfitury, marynować grzyby, kwasić ogórki, butelkować szczaw, pomidory, kisić kapustę i inne wspaniałości. Chciałabym mu zrobić na drutach albo na szydełku długi długi ciepły szalik i ciepły sweter, i ciepłe rękawiczki, i ciepłą czapkę, i bardzo ciepłe skarpety, i w ogóle. Bo to tak jest, że dla siebie, owszem, można coś tam zrobić, ale dla drugiego człowieka to już można coś niesamowicie pięknego zrobić, wszystko. Wszystko. I, czy ja wiem... może jutro zgaśnie słońce, przecież może; albo nam je przesłoni, na zawsze, jakiś straszny potworny grzyb... Przecież może.
        Jakże niesamowicie mówi ta dziewczyna - myślałem. Jakim sposobem ona uchowała się i uchowała takie myślenie niemodne w świecie tym, wśród ludzi tych, którzy - sami nie potrafiąc tak mocno i prosto kochać - wszystko robią, żeby taką miłość poniżyć pognębić zhańbić zdeptać zniszczyć zamordować (bo inność drażni jednakowość). I specjalne obyczaje w tym niszczycielskim morderczym celu stworzyli, specjalną filozofię, specjalną sztukę, specjalnych specjalistów-artystów, cały specjalny świat. I, no tak, no tak, przecież może jutro zgasnąć Słońce albo może nam je przesłonić jakiś straszny potworny grzyb. Na zawsze, jutro, pojutrze, na zawsze, przecież może się to stać.
         - I wiesz - podjęła ona - może to dla ciebie oczywiste, ale też ci chcę o tym powiedzieć, powiedzieć wprost, że jestem za wiernością, za wiernością absolutną...
        Wolny ptak jest najwierniejszym stworzeniem tego świata - powiedziałem do siebie w myśli. Ale nie bardzo wiedziałem, po co mi się to zdanie w myśli powiedziało, ani nie wiedziałem, co to zdanie - w całej swojej rozciągłości, w całej swojej skrzydlatości - oznacza.
         - ...i temu jednemu mężczyźnie byłabym oczywiście absolutnie wierna. W ten sposób, w ten chyba jedyny sposób byłabym też sobie wierna. Byłabym taka, jaka chcę być i jaka naprawdę jestem. Ja to wiem. Ja to czuję. Ten mężczyzna by mi pomógł w tym, by mi pomógł taką a nie inną być, a ja bym się starała tak samo we wszystkim mu pomóc. Bo, myślę, że na pewno bym mu w niczym nie przeszkadzała. Ogromnie ciężko jest o takich sprawach mówić i ogromnie niezręcznie. I raczej nie powinno się zapewniać o czymś, bo to wtedy właśnie wygląda podejrzanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz