sobota, 9 grudnia 2023

Winowajca

 Część czwarta o sztucznej inteligencji.


Jako że nie ma przypadków, 10 września 2001 roku Bill Joy rozpakował zgromadzoną kolekcję materiałów w wynajętym właśnie mieszkaniu na Manhattanie, zaledwie o kilka przecznic od World Trade Center.

„Zacząłem układać książki w porządku alfabetycznym, według działów: - zarazy, broń A, broń biologiczna, broń chemiczna, wąglik. Nie było tam żadnego podręcznika anarchisty, myślę jednak, że gdyby rankiem 12 września do mojego mieszkania weszła policja, niechybnie skończyłbym w więzieniu”.

    Czyli wraz z uderzeniem samolotów w WTC, ulotniła się potrzeba napisania książki ostrzegającej przed podobną sytuacją. Joy postanowił teraz ostrzec ludzi przed coraz czytelniejszym niebezpieczeństwem widma samoreplikujących się robotów, głównie tych nano.

    Jakiś czas temu napisał o tym artykuł w Wired. Na podstawie własnych badań doszedł do wniosku, że najpoważniejsze zagrożenie stwarza biotechnologia. W tym czasie bowiem ogromne poruszenie w waszyngtońskich agencjach wywiadu wywołała możliwość,  że w Iraku pod rządami Husseina trwają prace nad patogenem, który miał się składać ze zmodyfikowanego genetycznie wirusa ospy i jadu węża.

Było to prawdopodobne, bo już w 1986 roku w Journal of Microbiology opublikowano artykuł, w którym poinformowano, że kurza ospa w obecności ekstraktu z jadu węża rozprzestrzenia się błyskawicznie i zabija ptaki w niezwykle krótkim czasie. A wywiad miał informacje, że Irak szuka sposobów na połączenie ospy i jadu kobry.          

Sztuczną formę życia powstałą przez umieszczenie sekwencji DNA pochodzącej z modyfikowanego genomu jednego organizmu w genomie drugiego, określa się chimerą. To określenie jak wiemy pochodzi od ziejącego ogniem potwora z greckiej mitologii, krzyżówki lwa, węża i kozła.

     (Inspektorzy poszukujący takiej broni po drugiej wojnie w Zatoce Perskiej odkryli, że bombardowania i embarga zniweczyły techniczne możliwości Iraku wyprodukowania chimer. Nie można więc odmawiać słuszności ostrzeżeniom Joya).

   W każdym razie Bill uwypuklił rolę, jaką w szybkim przenoszeniu wirusów pełnią podróże lotnicze. Także widział związek między masową produkcją żywności, a występowaniem choroby szalonych krów, a także odporności na antybiotyki. Wszystkie pojawiające się nagle choroby to dla niego albo przestroga Matki Natury, by ludzie się wreszcie opamiętali, albo działalność tajnych laboratoriów.

Widząc to wszystko, zastanawia się, czego jeszcze mogą dokonać źli ludzie. (Realista nie ma wątpliwości, że źli ludzie gotowi są do każdego draństwa).

    To niepokojące, jak wiele dokonań inżynierów genetycznych było dziełem przypadku. Dobrym przykładem jest australijski incydent z mysią ospą.

     Australia jest niezwykłym izolowanym ekosystemem, gdzie obce gatunki rozmnażają się z ogromną szybkością, ponieważ nie mają naturalnych wrogów. Jednym z takich gatunków są myszy, a ich populacja od czasu do czasu gwałtownie wzrasta. Są wtedy wszędzie. Dlatego poszukuje się intensywnie sposobów opanowania tej plagi. W 2000 roku dwóch badaczy z Canberry pracując nad nowym środkiem antykoncepcyjnym dla myszy, stworzyli coś potwornego.

     Dodali oni mianowicie jeden gen wirusowi mysiej osy, a wtedy nowy patogen samoistnie rozprzestrzenił się na sterylnie odizolowaną część laboratorium i zabił zaskakująco szybko wszystkie myszy doświadczalne. Po jakimś czasie w laboratoriach amerykańskich ponowiono próby z tą wersją wirusa i okazało się, że nie działają na niego żadne środki przeciwwirusowe, a także szczepionki. Nic nie pomaga i myszki odchodzą do Domu Pana.

        Potem badano z podobnym skutkiem zmanipulowaną ospę bydlęcą.

Mysia ospa na szczęście nie infekuje człowieka, jest jednak bardzo zbliżona do śmiertelnej dla ludzi czarnej ospy. Gdyby więc manipulacje przeprowadzono na ludzkiej ospie, a wirus jakoś wydostałby się z laboratorium – zagłada całej ludzkości stałaby się faktem.

      I teraz ciekawostka: - australijscy badacze zasięgnęli opinii Ministerstwa Obrony i opublikowali wyniki eksperymentów w „Journal of Virology”:

    „Naszym celem jest ostrzeżenie opinii publicznej o realnym zagrożeniu. Chcemy uzmysłowić społeczności naukowej, że powinna zachować ostrożność, bo stworzenie śmiercionośnych organizmów wcale nie jest takie trudne”.

    Cała ta historia, a zwłaszcza opublikowanie wszystkich szczegółów doprowadziła Joya do wściekłości. Jego zdaniem ludzie nie zdają sobie sprawy jak może wyglądać nowoczesna zaraza – a zwłaszcza taka, która została poddana genetycznym „ulepszeniom” pozwalającym jej na pokonywanie mechanizmów obronnych. Przecież powinniśmy pobrać lekcję z epidemii SARS, której skutkiem była śmierć 20% zarażonych osób, a infekcja przenosiła się drogą kropelkową.

(Książka Radykalna Ewolucja czy człowiek ulepszony przez naukę i technikę będzie jeszcze człowiekiem? w której wyczytałem powyższe o SARS została wydana w 2005 roku).

Gdy rozważamy zagrożenia scenariusza piekielnego ogarnia nas rozpacz, azaliż z małą nutką nadziei.

Ta dobra wiadomość niosąca nutkę nadziei brzmi: - Już tyle razy wieszczono koniec świata, a my dalej żyjemy.

      Niestety scenariusz piekielny różni się istotnie od tych wszystkich przewidywań. Jego podstawą jest bowiem geometryczny wzrost krzywej zmian.

Poza tym ….. nastraszyć człowieka, zasiać mu duszy katastroficzne wizje, to wygodny materiał dla demagogów politycznych wszelkiej maści. Ziarno niepokoju kiełkuje bowiem z łatwością na podatnym gruncie naszej wyobraźni. Widmo zagłady jest najlepiej sprzedającym się towarem na świecie.

    Joy zastanawiał się, czemu tak się dzieje i doszedł do wniosku, że przyczyną jest wpojone poczucie winy (indoktrynacja kościelna), oraz przekonanie, że jako ludzkość odpowiadamy grupowo za liczne grzechy. A więc nosimy w sobie podświadome przekonanie, że będziemy za nie ukarani.

      Wizje Armagedonu mają długą tradycję. O ile scenariusze optymistyczne wyrastają z zachwytu nad ludzkością wykradającą bogom ogień (czyli zachwyt z powodu złodziejstwa), o tyle scenariusze katastroficzne narzucają przekonanie o nieuniknionej karze za grzechy.

    W mitologii greckiej pierwsza kobieta, Pandora, otworzyła z ciekawości puszkę zapieczętowaną przez Zeusa. Tym sposobem uwolniła wszelkie zło i choroby, pozostawiając w środku jedynie nadzieję. Hindusi opowiadają sagi o poprzedzającym nieszczęścia złotym wieku, podobnie jak Konfucjanie, Zaratustrianie, Aztekowie, Lapończycy, wczesne ludy Islandii i Irlandii, a także plemiona północnoamerykańskie i syberyjskie.

    „Do kogo mam dziś mówić?

Grzech, który poraża ziemię

nie ma końca.

Do kogo mam dziś mówić?

Nie ma już prawych ludzi.

Ziemia jest poddana zbrodniarzom”.

 

Tekst powyższy zapisano ponad dwa tysiące lat temu w Egipcie.

W greckim micie Apollo, pożądający Kasandry, córki Priama i Hekuby, zesłał wybrance dar proroctwa. Ona jednak odrzuciła jego zaloty i bóg się zemścił, sprawiając, że nikt nie wierzył w jej przepowiednie, bez względu na to, jak bardzo były prawdziwe. Dziś terminem „kasandryczny” określamy wizję, która nie zawiera nic oprócz smutków, a nawet zapowiedzi zagłady (Jackowski się kłania). To jest dużo łatwiejsze niż poszukiwanie sposobów na uniknięcie przeznaczenia.

      Ciekawe, że historyczne wizje zagłady wiążą się z obawami dotyczącymi postępu technicznego. Jak napisano w Księdze Rodzaju, ludzie postanowili zbudować wieżę do nieba, żeby „uczynić sobie znak”. Spojrzał na nią Jahwe i zobaczył, że „to jest przyczyną, że zaczęli budować, a zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe”. Wieżę nazwano Babel, „tam bowiem Pan pomieszał mowę mieszkańców całej ziemi, stamtąd też Pan rozproszył ich po całej powierzchni”.

     Nawet tak zdecydowana i drastyczna boska interwencja nie powstrzymała postępu cywilizacji, a jedynie ten postęp spowolniła.

W roku 1627 Francis Bacon opublikował słynną utopię Nowa Atlantyda, w której przewidział pewne elementy scenariusza piekielnego. Opisuje mianowicie działania naukowców, decydujących, jakie wynalazki należy upowszechniać, a które utajnić. Pragną w ten prosty sposób ochronić społeczeństwo przed ciemną stroną odkryć, a samych siebie przed odwetem ze strony niezadowolonych.

     Natomiast w 1788 roku Edward Gibbon w Zmierzchu i upadku Cesarstwa Rzymskiego wyłożył teorię autodestrukcji społeczeństwa. W tej teorii wszystkie imperia dochodzą do pewnego momentu, poza którym rozwoju wydarzeń nie da się już powstrzymać.

„Cnota i prawda prowadzą do siły, siła do dominacji, dominacja do bogactwa, bogactwo do luksusu, a ten w końcu do słabości i upadku”.

     W 1794 roku wielebny Roger Malthus zauważył, że przemiany społeczne zachodzą z narastającą prędkością, a ludziom wydaje się to podniecające i dezorientujące zarazem.

    W 1808 roku Goethe opublikował pierwszą część swego monumentalnego dzieła, które za pomocą osoby Fausta, stało się jedną z podstawowych legend europejskiego folkloru. Jak wiemy Faust – niemiecki czarownik i astrolog zaprzedał duszę diabłu w zamian za wiedzę i moc (polska baśń o panu Twardowskim)

      Jednak najwspanialszy opis wpływu postępu technicznego na ludzką naturę, stworzyła Mary Shelley w powieści „Frankenstein – współczesny Prometeusz”.

W powieści mamy wgląd w duszę naukowca opętanego obsesją kreacji życia, który odrzuca stworzoną przez siebie istotę, chociaż potrafi ona myśleć i czuć.   

Tytuł tej powieści jest także dziś zaklęciem i amuletem. Za każdym razem, kiedy nowa, potężna zdobycz techniki, jak międzygatunkowe przeszczepy organów, inżynieria genetyczna, czy klonowanie, zaburza nasze pojmowanie istoty człowieczeństwa, słychać złowieszczy szept: - Frankenstein.

     W 1932 roku Aldous Huxley w „Nowym wspaniałym świecie” opisał ludzkie obawy przed światem opanowanym przez masową produkcję i bezmyślną rozrywkę. Akcja toczy się w roku 632 A.F.

 Huxley zastosował taką nazwę roku z przekory wobec powszechnie przyjętego liczenia lat naszej ery, A.D, Anno Domini, czyli po Chrystusie.  Autor przyjął za rok zerowy narodziny Forda, czyli A.F oznacza „after Ford”.

    W tym świecie producent samochodów Ford i jego Model T zajmują miejsce Chrystusa i krzyża. Warunkowanie psychologiczne, inżynieria genetyczna i soma – doskonały narkotyk dostarczający przyjemności tłumowi, stanowią filary nowego społeczeństwa. Rozmnażanie przeniesiono z kobiecego łona na taśmę produkcyjną. Robotnicy majstrując przy embrionach, produkują różne klasy ludzi niczym różne modele samochodów – Lincoln czy Merkury. Istnieje wiele klas nowych istot, od superinteligentnych Alfa Plus, po skarlałe, półdebilne Epsilony, a każdą z nich uwarunkowano tak, by kochała swoją pracę i swoje wyznaczone miejsce w społeczeństwie.

      Epsilony są więc niesłychanie szczęśliwe, sortując na przykład śmieci. Poza pracą życie upływa ludziom na nieustannej przyjemności: - kupują sobie różne, całkiem niepotrzebne im rzeczy, uprawiają wymyślne, szkodliwe dla zdrowia sporty, oraz pławią się w powszechnym, nieskrępowanym, technicznym seksie, bez zbędnego angażowania uczuć. Miłość, małżeństwo i rodzicielstwo uważa się za rzeczy obciachowe. Kontroler Świata wyjaśnia, że zadowolenie mas jest ważniejsze niż dobro i prawda.

     No i wreszcie dochodzimy do Roku 1984 Orwella. Książka została napisana w roku 1948, kiedy parowała jeszcze mocno trauma powojenna. Kataklizm wojny i związana z nim rzeź, rozwiały obietnice nadchodzącego raju, które głosili Stalin i Hitler. Orwell obnaża naturę tych potwornych dyktatorów, oraz mechanizmy ich władzy.

    Rok 1984 jest przepełniony sennymi koszmarami i specyficznym językiem, z pomocą których ukazuje się świat ery informacji. Informacji spreparowanej, służącej kontroli nad wiedzą, co zapewnia władzę niemal boską. Wielki Brat stworzył rzeczywistość, w której dotychczasowe pojęcia zmieniły znaczenie, a każda rzecz jest w istocie czymś zupełnie innym niż nazwa, jaką jej nadano.

    Ministerstwo Miłości torturuje. Ministerstwo Prawdy kłamie. Ministerstwo Pokoju wszczyna wojny, Ministerstwo Obfitości doprowadza do głodu.

A wszystko opiera się na informacji. „Wiedzieć i nie wiedzieć, mieć świadomość prawdomówności, a jednocześnie wygłaszać umiejętnie skonstruowane, albo wręcz prymitywne kłamstwa” – oto sedno totalitaryzmu opisanego w książce Rok 1984.

Wielki Brat, Policja Myśli i Luka Pamięci weszły na stałe do naszego słownika. „Rzeczywistość Orwellowska” to najlepsze określenie na wyrażenie przepaści między językiem politycznym a moralną rzeczywistością.

      Pogląd, że ludzką naturę można zredukować do bezdusznej maszyny, umocniły prace Burrhusa Skinnera, który w połowie XX wieku zasłynął jako najznamienitszy psycholog od czasów Freuda. Jego doświadczenia nad odruchem warunkowym u gołębi i szczurów wykazały, że nagromadzenie dowolnego pożądanego działania kształtuje ich zachowania. Dlatego Skinner uznał, że nie istnieje coś takiego jak ludzki umysł, a zachowanie człowieka jest sumą skutków działania sił zewnętrznych. Kształtując odpowiednio system nagród, można dowolnie wpływać na ludzką naturę. W 1971 roku napisał książkę „Poza wolnością i godnością”, w której uzasadniał potrzebę porzucenia jednostkowych wolności dla osiągnięcia idealnego społeczeństwa. Czyli jeszcze jedna utopia.

      Jego pomysły zaczęły przypominać Nowy wspaniały świat, oraz Rok 1984 i straciły atrakcyjność. Także sama rzeczywistość w postaci reżimów Mao i Pol Pota, podważyła skuteczność takiego podejścia. Ideę pogrążyła skłonność ludzi do zachowań nie przynoszących im pożytku, do tego często nieprzewidywalnych.

     Nawet zwierzęta laboratoryjne często zachowują się nie tak jak „powinny”. Uczniowie Skinnera podsumowali pomysły swego niedawnego guru w „Harwardzkim prawie zachowania zwierząt”;

- „Przy określonej temperaturze, czasie, oświetleniu, żywieniu i warunkowaniu organizm będzie się zachowywał tak, jak mu się będzie do jasnej cholery podobało”.

     W 1964 roku Stanley Kubrick nakręcił film Dr Strangelove albo „Jak przestałem się martwić i pokochałem bombę” – najwspanialszą czarną komedię wszech czasów.

Podobne dzieła i setki innych, tak skutecznie wzbudziły w ludziach przerażenie, że ustanowione zostało tabu dotyczące użycia broni A.

     Silent Spring, książka Racheli Carson zawiera natomiast ostrzeżenie ekologiczne – mamy tu sugestywny opis nadejścia wiosny w środowisku tak zanieczyszczonym pestycydami, że nie słychać już śpiewu ptaków, ponieważ wszystkie wyginęły.

Owszem, człowiek jest częścią natury, ale jako jedyny gatunek potrafi ją zmieniać na gorsze w sposób nieodwracalny. Carson pisze: - „Określenie władza nad naturą wynika z arogancji, jaka narodziła się w epoce neandertalskiej, kiedy zapanowało przekonanie, że natura istnieje dla wygody człowieka”.

Ta jej książka przyczyniła się do powstania ruchów ochrony przyrody i rozpoczęcia walki z tak zwanym „ciągłym postępem”.

     Otóż zmiana nie jest postępem, jeśli narusza fundamenty wspólnoty, której częścią są ludzie.

Miarą sukcesu ruchów ekologicznych jest to, że dwa pokolenia temu mniej niż jedna osoba na sto wiedziała, co oznacza słowo ekologia. Dla ludzi świadomych zagrożeń jest to mała pociecha.

    Obecnie na czoło wysuwa się widmo nagłej zmiany klimatu, a winowajcy upatruje się w paliwach kopalnych.

I to byłoby na tyle o smutkach, dlatego kończąc wpis, dla równowagi dodam coś na luziku.

      A do tego luzika akurat pasuje słowo winowajca, które pojawiło się kilka wierszy wyżej:

Ktoś zapytał: - Gdzie jest winowajca?

Między nami – odrzekły jajca. 


CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz