Część czwarta o sztucznej inteligencji.
Jako że nie ma przypadków, 10 września 2001 roku Bill Joy rozpakował zgromadzoną kolekcję materiałów w wynajętym właśnie mieszkaniu na Manhattanie, zaledwie o kilka przecznic od World Trade Center.
„Zacząłem
układać książki w porządku alfabetycznym, według działów: - zarazy, broń A,
broń biologiczna, broń chemiczna, wąglik. Nie było tam żadnego podręcznika
anarchisty, myślę jednak, że gdyby rankiem 12 września do mojego mieszkania
weszła policja, niechybnie skończyłbym w więzieniu”.
Czyli
wraz z uderzeniem samolotów w WTC,
ulotniła się potrzeba napisania książki ostrzegającej przed podobną sytuacją. Joy postanowił teraz ostrzec ludzi przed
coraz czytelniejszym niebezpieczeństwem widma samoreplikujących się robotów, głównie tych nano.
Jakiś
czas temu napisał o tym artykuł w Wired.
Na podstawie własnych badań doszedł do wniosku, że najpoważniejsze zagrożenie
stwarza biotechnologia. W tym czasie
bowiem ogromne poruszenie w waszyngtońskich agencjach wywiadu wywołała
możliwość, że w Iraku pod rządami Husseina
trwają prace nad patogenem, który
miał się składać ze zmodyfikowanego genetycznie wirusa ospy i jadu węża.
Było to prawdopodobne, bo już w 1986 roku w Journal of Microbiology opublikowano
artykuł, w którym poinformowano, że kurza ospa w obecności ekstraktu z jadu
węża rozprzestrzenia się błyskawicznie i zabija ptaki w niezwykle krótkim
czasie. A wywiad miał informacje, że Irak
szuka sposobów na połączenie ospy i jadu kobry.
Sztuczną formę życia powstałą przez umieszczenie
sekwencji DNA pochodzącej z modyfikowanego genomu jednego organizmu w genomie
drugiego, określa się chimerą. To
określenie jak wiemy pochodzi od ziejącego ogniem potwora z greckiej mitologii,
krzyżówki lwa, węża i kozła.
(Inspektorzy poszukujący takiej broni po drugiej wojnie w Zatoce Perskiej odkryli, że
bombardowania i embarga zniweczyły techniczne możliwości Iraku wyprodukowania chimer.
Nie można więc odmawiać słuszności ostrzeżeniom Joya).
W każdym
razie Bill uwypuklił rolę, jaką w
szybkim przenoszeniu wirusów pełnią podróże lotnicze. Także widział związek
między masową produkcją żywności, a występowaniem choroby szalonych krów, a także odporności na antybiotyki. Wszystkie
pojawiające się nagle choroby to dla niego albo przestroga Matki Natury, by ludzie się wreszcie opamiętali, albo działalność
tajnych laboratoriów.
Widząc to wszystko, zastanawia się, czego jeszcze
mogą dokonać źli ludzie. (Realista nie ma wątpliwości, że źli ludzie gotowi są
do każdego draństwa).
To
niepokojące, jak wiele dokonań inżynierów genetycznych było dziełem przypadku.
Dobrym przykładem jest australijski incydent z mysią ospą.
Australia jest niezwykłym izolowanym
ekosystemem, gdzie obce gatunki rozmnażają się z ogromną szybkością, ponieważ
nie mają naturalnych wrogów. Jednym z takich gatunków są myszy, a ich populacja
od czasu do czasu gwałtownie wzrasta. Są wtedy wszędzie. Dlatego poszukuje się
intensywnie sposobów opanowania tej plagi. W 2000 roku dwóch badaczy z Canberry pracując nad nowym środkiem
antykoncepcyjnym dla myszy, stworzyli coś potwornego.
Dodali
oni mianowicie jeden gen wirusowi mysiej
osy, a wtedy nowy patogen samoistnie rozprzestrzenił się na sterylnie
odizolowaną część laboratorium i zabił zaskakująco szybko wszystkie myszy
doświadczalne. Po jakimś czasie w laboratoriach amerykańskich ponowiono próby z
tą wersją wirusa i okazało się, że nie działają na niego żadne środki
przeciwwirusowe, a także szczepionki. Nic nie pomaga i myszki odchodzą do Domu Pana.
Potem badano z podobnym skutkiem zmanipulowaną ospę bydlęcą.
Mysia ospa na szczęście nie infekuje
człowieka, jest jednak bardzo zbliżona do śmiertelnej dla ludzi czarnej ospy. Gdyby więc manipulacje
przeprowadzono na ludzkiej ospie, a wirus jakoś wydostałby się z laboratorium –
zagłada całej ludzkości stałaby się faktem.
I
teraz ciekawostka: - australijscy badacze zasięgnęli opinii Ministerstwa Obrony i opublikowali
wyniki eksperymentów w „Journal of
Virology”:
„Naszym
celem jest ostrzeżenie opinii publicznej o realnym zagrożeniu. Chcemy
uzmysłowić społeczności naukowej, że powinna zachować ostrożność, bo stworzenie
śmiercionośnych organizmów wcale nie jest takie trudne”.
Cała ta
historia, a zwłaszcza opublikowanie wszystkich szczegółów doprowadziła Joya do wściekłości. Jego zdaniem ludzie
nie zdają sobie sprawy jak może wyglądać nowoczesna zaraza – a zwłaszcza taka,
która została poddana genetycznym „ulepszeniom” pozwalającym jej na pokonywanie
mechanizmów obronnych. Przecież powinniśmy pobrać lekcję z epidemii SARS,
której skutkiem była śmierć 20% zarażonych osób, a infekcja przenosiła się
drogą kropelkową.
(Książka Radykalna
Ewolucja – czy człowiek ulepszony
przez naukę i technikę będzie jeszcze człowiekiem? w której wyczytałem
powyższe o SARS została wydana w 2005 roku).
Gdy rozważamy zagrożenia scenariusza piekielnego ogarnia
nas rozpacz, azaliż z małą nutką nadziei.
Ta dobra wiadomość niosąca nutkę nadziei brzmi: - Już tyle razy wieszczono koniec świata, a my
dalej żyjemy.
Niestety
scenariusz piekielny różni się istotnie od tych wszystkich przewidywań. Jego
podstawą jest bowiem geometryczny wzrost krzywej zmian.
Poza tym ….. nastraszyć człowieka, zasiać mu duszy
katastroficzne wizje, to wygodny materiał dla demagogów politycznych wszelkiej
maści. Ziarno niepokoju kiełkuje bowiem z łatwością na podatnym gruncie naszej
wyobraźni. Widmo zagłady jest najlepiej sprzedającym się towarem na świecie.
Joy zastanawiał
się, czemu tak się dzieje i doszedł do wniosku, że przyczyną jest wpojone
poczucie winy (indoktrynacja kościelna), oraz przekonanie, że jako ludzkość
odpowiadamy grupowo za liczne grzechy. A więc nosimy w sobie podświadome przekonanie,
że będziemy za nie ukarani.
Wizje Armagedonu mają długą tradycję. O ile
scenariusze optymistyczne wyrastają z zachwytu nad ludzkością wykradającą bogom
ogień (czyli zachwyt z powodu złodziejstwa), o tyle scenariusze katastroficzne
narzucają przekonanie o nieuniknionej karze za grzechy.
W
mitologii greckiej pierwsza kobieta, Pandora,
otworzyła z ciekawości puszkę zapieczętowaną przez Zeusa. Tym sposobem uwolniła wszelkie zło i choroby, pozostawiając
w środku jedynie nadzieję. Hindusi
opowiadają sagi o poprzedzającym nieszczęścia złotym wieku, podobnie jak Konfucjanie, Zaratustrianie, Aztekowie,
Lapończycy, wczesne ludy Islandii i
Irlandii, a także plemiona północnoamerykańskie i syberyjskie.
„Do kogo mam dziś mówić?
Grzech,
który poraża ziemię
nie ma końca.
Do kogo mam
dziś mówić?
Nie ma już
prawych ludzi.
Ziemia jest
poddana zbrodniarzom”.
Tekst powyższy zapisano ponad dwa tysiące lat temu
w Egipcie.
W greckim micie Apollo, pożądający Kasandry,
córki Priama i Hekuby, zesłał
wybrance dar proroctwa. Ona jednak odrzuciła jego zaloty i bóg się zemścił,
sprawiając, że nikt nie wierzył w jej przepowiednie, bez względu na to, jak
bardzo były prawdziwe. Dziś terminem „kasandryczny”
określamy wizję, która nie zawiera nic oprócz smutków, a nawet zapowiedzi
zagłady (Jackowski się kłania). To
jest dużo łatwiejsze niż poszukiwanie sposobów na uniknięcie przeznaczenia.
Ciekawe,
że historyczne wizje zagłady wiążą się z obawami dotyczącymi postępu
technicznego. Jak napisano w Księdze
Rodzaju, ludzie postanowili zbudować wieżę do nieba, żeby „uczynić sobie
znak”. Spojrzał na nią Jahwe i
zobaczył, że „to jest przyczyną, że zaczęli budować, a zatem w przyszłości nic
nie będzie dla nich niemożliwe”. Wieżę nazwano Babel, „tam bowiem Pan pomieszał mowę mieszkańców całej ziemi,
stamtąd też Pan rozproszył ich po całej powierzchni”.
Nawet
tak zdecydowana i drastyczna boska interwencja nie powstrzymała postępu
cywilizacji, a jedynie ten postęp spowolniła.
W roku 1627 Francis
Bacon opublikował słynną utopię Nowa Atlantyda,
w której przewidział pewne elementy scenariusza piekielnego. Opisuje mianowicie
działania naukowców, decydujących, jakie wynalazki należy upowszechniać, a
które utajnić. Pragną w ten prosty sposób ochronić społeczeństwo przed ciemną
stroną odkryć, a samych siebie przed odwetem ze strony niezadowolonych.
Natomiast w 1788 roku Edward
Gibbon w Zmierzchu i upadku Cesarstwa
Rzymskiego wyłożył teorię autodestrukcji
społeczeństwa. W tej teorii wszystkie imperia dochodzą do pewnego momentu, poza
którym rozwoju wydarzeń nie da się już powstrzymać.
„Cnota i
prawda prowadzą do siły, siła do dominacji, dominacja do bogactwa, bogactwo do
luksusu, a ten w końcu do słabości i upadku”.
W 1794
roku wielebny Roger Malthus zauważył,
że przemiany społeczne zachodzą z narastającą prędkością, a ludziom wydaje się
to podniecające i dezorientujące zarazem.
W 1808
roku Goethe opublikował pierwszą
część swego monumentalnego dzieła, które za pomocą osoby Fausta, stało się jedną z podstawowych legend europejskiego
folkloru. Jak wiemy Faust – niemiecki
czarownik i astrolog zaprzedał duszę diabłu w zamian za wiedzę i moc (polska
baśń o panu Twardowskim)
Jednak
najwspanialszy opis wpływu postępu technicznego na ludzką naturę, stworzyła Mary Shelley w powieści „Frankenstein – współczesny Prometeusz”.
W powieści mamy wgląd w duszę naukowca opętanego
obsesją kreacji życia, który odrzuca stworzoną przez siebie istotę, chociaż
potrafi ona myśleć i czuć.
Tytuł tej powieści jest także dziś zaklęciem i
amuletem. Za każdym razem, kiedy nowa, potężna zdobycz techniki, jak
międzygatunkowe przeszczepy organów, inżynieria genetyczna, czy klonowanie,
zaburza nasze pojmowanie istoty człowieczeństwa, słychać złowieszczy szept: - Frankenstein.
W 1932
roku Aldous Huxley w „Nowym wspaniałym świecie” opisał
ludzkie obawy przed światem opanowanym przez masową produkcję i bezmyślną
rozrywkę. Akcja toczy się w roku 632 A.F.
Huxley zastosował taką nazwę roku z
przekory wobec powszechnie przyjętego liczenia lat naszej ery, A.D, Anno
Domini, czyli po Chrystusie. Autor przyjął za rok zerowy narodziny Forda,
czyli A.F oznacza „after Ford”.
W tym
świecie producent samochodów Ford i
jego Model T zajmują miejsce Chrystusa i krzyża. Warunkowanie
psychologiczne, inżynieria genetyczna i soma
– doskonały narkotyk dostarczający przyjemności tłumowi, stanowią filary nowego
społeczeństwa. Rozmnażanie przeniesiono z kobiecego łona na taśmę produkcyjną.
Robotnicy majstrując przy embrionach, produkują różne klasy ludzi niczym różne
modele samochodów – Lincoln czy Merkury.
Istnieje wiele klas nowych istot, od superinteligentnych
Alfa Plus, po skarlałe, półdebilne
Epsilony, a każdą z nich uwarunkowano tak, by kochała swoją pracę i swoje
wyznaczone miejsce w społeczeństwie.
Epsilony są więc niesłychanie
szczęśliwe, sortując na przykład śmieci. Poza pracą życie upływa ludziom na
nieustannej przyjemności: - kupują sobie różne, całkiem niepotrzebne im rzeczy,
uprawiają wymyślne, szkodliwe dla zdrowia sporty, oraz pławią się w
powszechnym, nieskrępowanym, technicznym seksie, bez zbędnego angażowania
uczuć. Miłość, małżeństwo i rodzicielstwo uważa się za rzeczy obciachowe. Kontroler Świata wyjaśnia, że
zadowolenie mas jest ważniejsze niż dobro i prawda.
No i
wreszcie dochodzimy do Roku 1984 Orwella.
Książka została napisana w roku 1948, kiedy parowała jeszcze mocno trauma
powojenna. Kataklizm wojny i związana z nim rzeź, rozwiały obietnice nadchodzącego raju, które głosili Stalin i Hitler.
Orwell obnaża naturę tych potwornych dyktatorów, oraz mechanizmy ich
władzy.
Rok 1984 jest przepełniony sennymi
koszmarami i specyficznym językiem, z pomocą których ukazuje się świat ery
informacji. Informacji spreparowanej, służącej kontroli nad wiedzą, co zapewnia
władzę niemal boską. Wielki Brat
stworzył rzeczywistość, w której dotychczasowe pojęcia zmieniły znaczenie, a
każda rzecz jest w istocie czymś zupełnie innym niż nazwa, jaką jej nadano.
Ministerstwo Miłości torturuje. Ministerstwo Prawdy kłamie. Ministerstwo Pokoju wszczyna wojny, Ministerstwo Obfitości doprowadza do
głodu.
A wszystko opiera się na informacji. „Wiedzieć i
nie wiedzieć, mieć świadomość prawdomówności, a jednocześnie wygłaszać
umiejętnie skonstruowane, albo wręcz prymitywne kłamstwa” – oto sedno
totalitaryzmu opisanego w książce Rok
1984.
Wielki Brat,
Policja Myśli i Luka Pamięci weszły na stałe do naszego słownika. „Rzeczywistość Orwellowska” to najlepsze
określenie na wyrażenie przepaści między językiem politycznym a moralną
rzeczywistością.
Pogląd, że ludzką naturę można zredukować do bezdusznej maszyny, umocniły
prace Burrhusa Skinnera, który w
połowie XX wieku zasłynął jako najznamienitszy psycholog od czasów Freuda. Jego doświadczenia nad odruchem
warunkowym u gołębi i szczurów wykazały, że nagromadzenie dowolnego pożądanego
działania kształtuje ich zachowania. Dlatego Skinner uznał, że nie istnieje coś takiego jak ludzki umysł, a
zachowanie człowieka jest sumą skutków działania sił zewnętrznych. Kształtując
odpowiednio system nagród, można dowolnie wpływać na ludzką naturę. W 1971 roku
napisał książkę „Poza wolnością i
godnością”, w której uzasadniał potrzebę porzucenia jednostkowych wolności
dla osiągnięcia idealnego społeczeństwa. Czyli jeszcze jedna utopia.
Jego
pomysły zaczęły przypominać Nowy
wspaniały świat, oraz Rok 1984 i
straciły atrakcyjność. Także sama rzeczywistość w postaci reżimów Mao i Pol Pota, podważyła skuteczność
takiego podejścia. Ideę pogrążyła skłonność ludzi do zachowań nie przynoszących
im pożytku, do tego często nieprzewidywalnych.
Nawet
zwierzęta laboratoryjne często zachowują się nie tak jak „powinny”. Uczniowie Skinnera podsumowali pomysły swego
niedawnego guru w „Harwardzkim prawie
zachowania zwierząt”;
- „Przy
określonej temperaturze, czasie, oświetleniu, żywieniu i warunkowaniu organizm
będzie się zachowywał tak, jak mu się będzie do jasnej cholery podobało”.
W 1964
roku Stanley Kubrick nakręcił film Dr Strangelove albo „Jak przestałem się
martwić i pokochałem bombę” – najwspanialszą czarną komedię wszech czasów.
Podobne dzieła i setki innych, tak skutecznie
wzbudziły w ludziach przerażenie, że ustanowione zostało tabu dotyczące użycia
broni A.
Silent Spring, książka Racheli Carson zawiera natomiast
ostrzeżenie ekologiczne – mamy tu sugestywny opis nadejścia wiosny w środowisku
tak zanieczyszczonym pestycydami, że nie słychać już śpiewu ptaków, ponieważ
wszystkie wyginęły.
Owszem, człowiek jest częścią natury, ale jako
jedyny gatunek potrafi ją zmieniać na gorsze w sposób nieodwracalny. Carson pisze: - „Określenie władza nad naturą wynika z arogancji,
jaka narodziła się w epoce neandertalskiej, kiedy zapanowało przekonanie, że
natura istnieje dla wygody człowieka”.
Ta jej książka przyczyniła się do powstania ruchów
ochrony przyrody i rozpoczęcia walki z tak zwanym „ciągłym postępem”.
Otóż
zmiana nie jest postępem, jeśli narusza fundamenty wspólnoty, której częścią są
ludzie.
Miarą sukcesu ruchów ekologicznych jest to, że dwa
pokolenia temu mniej niż jedna osoba na sto wiedziała, co oznacza słowo
ekologia. Dla ludzi świadomych zagrożeń jest to mała pociecha.
Obecnie
na czoło wysuwa się widmo nagłej zmiany klimatu, a winowajcy upatruje się w
paliwach kopalnych.
I to byłoby na tyle o smutkach, dlatego kończąc wpis, dla równowagi dodam coś na luziku.
A do tego luzika akurat pasuje słowo winowajca, które pojawiło się kilka wierszy wyżej:
Ktoś zapytał:
- Gdzie jest winowajca?
Między nami – odrzekły jajca.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz