Pewnego dnia stary szczur wodny wystawił głowę ze swej dziury. Po stawie właśnie pływały młode kaczęta, wyglądające jak stado żółtych kanarków, a ich matka, całkiem biała, o czerwonych nogach, uczyła je stawać na głowie.
- Nigdy się
nie dostaniecie do dobrego towarzystwa, dopóki nie nauczycie się stawać na
głowie – powtarzała to pisklakom wielokrotnie. A pisklęta nie zwracały na
nią uwagi, bo nie rozumiały, co to za korzyść należeć do dobrego towarzystwa.
- Jakież to
nieposłuszne dzieci – krzyknął szczur. Zasługują
doprawdy, by je potopić.
- Wcale nie – odparła kaczka – każdy początek jest trudny, a rodzice nie
mogą być okrutni.
- Ach! Nie
znam się zupełnie na tych uczuciach rodzicielskich – rzekł stary szczur – bo nie mam rodziny. Nie miałem żony i nie
mam zamiaru się żenić. Miłość jest dobrą rzeczą, ale przyjaźń jest znacznie
wznioślejsza.
- A jakież
są twoje wyobrażenia o obowiązkach prawdziwej przyjaźni? - zapytała kaczka.
- Co za
głupie pytanie! – krzyknął szczur – oczywiście,
że od przyjaciela wymagałbym, aby się dla mnie poświęcał.
- A ty jaki
byłbyś dla niego? –
spytała kaczka.
- Nie
rozumiem twego pytania – odparł szczur.
- Więc
pozwól, że opowiem ci historię na ten temat – rzekła kaczka.
- Czy ta
historia mnie dotyczy?
– spytał szczur. Bo jeśli tak, to chętnie
posłucham, gdyż nadzwyczajnie lubię opowiadania.
- Da się do
ciebie zastosować – podsumowała kaczka i zaczęła opowieść.
Razu pewnego żył sobie poczciwy chłopiec, Janek.
Nie miał jakiś specjalnych talentów, za to odznaczał się dobrym sercem i
wesołą, zawsze pogodną twarzą. Mieszkał w mizernej chałupce, sam jeden i po
całych dniach pracował w swym ogrodzie. Nie było w okolicy równie uroczego i
zadbanego ogrodu. Rosło tam mnóstwo gatunków kwiatów, o różnych porach
kwitnienia, które kwitły kolejno po sobie, roztaczając miłe wonie po okolicy.
Janek miał wielu przyjaciół, ale
najserdeczniejszym był Hugo, bogaty młynarz. Istotnie, ów był tak serdeczny, że
zawsze przechodząc koło ogrodu Janka, pochylał się przez parkan i zrywał dużą
wiązankę kwiatów, albo pęk jarzyn. Zależnie od pory roku, napełniał sobie także
kieszenie śliwkami lub wiśniami.
- Prawdziwi
przyjaciele powinni mieć wszystko wspólne – zwykł powtarzać młynarz, a
Janek potakiwał i uśmiechał się dumny, że ma
przyjaciela o tak szlachetnych przekonaniach. Czasami co prawda,
sąsiedzi się dziwili, że bogaty młynarz tylko bierze, niczym się Jankowi nie
odwzajemnia, chociaż ma setki worów pełnych mąki, sześć dojnych krów i
stado wełnistych owiec.
Janek
jednak nigdy nie zadawał sobie podobnych pytań. Za to z wielką przyjemnością
wsłuchiwał się w cudowne uwagi, jakie młynarz wygłaszał o bezinteresowności
prawdziwej przyjaźni.
Poza tym ciągle pracował w ogrodzie i wiosną,
latem i jesienią czuł się szczęśliwy, ale gdy nadchodziła zima nie miał co
wynosić na targ i cierpiał wtedy od głodu i chłodu. Czuł się także bardzo
osamotniony, gdyż młynarz nigdy go wtedy nie odwiedzał.
- Nie
powinienem odwiedzać Janka, dopóki śnieg leży – mawiał młynarz do swej żony
– albowiem ludzi strapionych należy
pozostawić samych, a nie naprzykrzać się wizytami. Tak pojmuję przyjaźń i
jestem pewien, że mam rację. Wole przeto zaczekać do wiosny, wtedy go odwiedzę
i przyjmę od niego duży koszyk pierwiosnków, czym mu wielką sprawię przyjemność.
- Doprawdy, jak ty zawsze myślisz i troszczysz
się o innych – odparła żona siedząc w fotelu przy ogniu trzaskającym na
kominku – to rozkosz prawdziwa słyszeć
cię mówiącego o przyjaźni. Jestem pewna, że sam pastor nie powiedziałby tak
pięknych rzeczy, pomimo że mieszka w trzypiętrowym domu i nosi złoty pierścień
na małym palcu.
- Czy nie
moglibyśmy zaprosić Janka do nas? – zagadnął najmłodszy synek młynarza – skoro Janek jest teraz w biedzie, to ja
odstąpię mu połowę mej zupy i pokażę białe króliki.
- Jakiż z
ciebie głuptas! – krzyknął młynarz – nie
wiem istotnie, po co cię posyłałem do szkoły. Zdaje się, że niczego się nie
uczysz. Przecież gdyby Janek tu przyszedł i zobaczył ogień na kominku, smaczną
kolację i dużą beczkę czerwonego wina, musiałby poczuć zazdrość, a zazdrość
jest uczuciem strasznym, mogącym wypaczyć najlepszą nawet naturę. A ja
absolutnie nie dopuszczę, by natura Janka została wypaczona. Jestem najlepszym
jego przyjacielem i zawsze będę czuwał, by nie był narażony na zgubne pokusy.
Poza tym, gdyby Janek tu przyszedł, mógłby tez zażądać, bym mu dał trochę maki
na kredyt, a tego uczynić bym nie mógł. Mąka co innego, a przyjaźń także co
innego i nigdy nie należy brać jedno za drugie. Każdy to rozumie.
- Och! Jakże
ty mądrze mówisz! – ozwała się żona nalewając sobie szklankę gorącego piwa
– doprawdy, czuję, że ogarnia mnie
senność. Zupełnie jakbym była w kościele.
- No właśnie
– odparł młynarz - bardzo wielu ludzi
postępuje dobrze, ale bardzo niewielu ludzi umie dobrze mówić, z czego wynika,
że mówienie jest rzeczą trudniejszą i bardziej wytworną.
Co powiedziawszy rzucił surowe spojrzenie na
najmłodszego synka, który uczuł się tak zawstydzony, że zwiesił głowę i oblał
się purpurowym rumieńcem, wreszcie rozszlochał się nad swą herbatą.
- Czy to już
koniec historii? – spytał szczur.
- Skądże!
– oburzyła się kaczka – to dopiero
początek.
- W takim
razie jest to historia bardzo zacofana – ocenił szczur – każdy dobry nowelista zaczyna teraz swoje opowiadanie od końca,
doprowadza je do początku, a kończy w środku. Ale proszę opowiadaj dalej, bo
niezmiernie mi się spodobał ten młynarz, ja sam posiadam mnóstwo pięknych
przymiotów i dlatego odczuwam dla niego tak wielką sympatię.
Otóż –
kontynuowała kaczka – skoro tylko zima minęła i pierwiosnki zaczęły otwierać
swe gwiazdki, młynarz oznajmił swej żonie, że pójdzie odwiedzić Janka.
- Jakie ty
masz dobre serce!
– wykrzyknęła żona –ustawicznie myślisz
tylko o drugich. A nie zapomnij zabrać ze sobą dużego kosza na kwiaty.
I młynarz poszedł w odwiedziny.
- Dzień
dobry Janku! – przywitał się z przyjacielem.
- Dzień
dobry – odpowiedział Janek wsparty na łopacie.
- I jakże ci się wiodło przez zimę? – spytał Hugo.
- Ach!
Istotnie! – wykrzyknął Janek – ależ
jesteście dobrzy, że o to pytacie. Niestety, dosyć źle mi się wiodło. Ale na
szczęście mamy już wiosnę, znów jestem wesół, a wszystkie moje kwiaty dobrze
się rozwijają.
- Często o
tobie mówiliśmy tej zimy – odparł Hugo.
- To bardzo
ładnie z waszej strony – radośnie powiedział Janek – obawiałem się bowiem, żeście o mnie zapomnieli.
- Janku,
jestem zdumiony! – ozwał się młynarz - przyjaźń
bowiem nie zna zapomnienia. To właśnie stanowi największy jej urok. Ale boję
się, czy ty w ogóle rozumiesz poezję życia. Śliczne atoli, widzę, masz
pierwiosnki!
- To
szczęście dla mnie, że tyle ich zakwitło – wyjaśniał Janek - właśnie zamierzam je zerwać i sprzedać w
mieście, a za te pieniądze odkupić taczkę.
- Odkupić
taczkę? Wszak nie chcesz przez to powiedzieć, że ją sprzedałeś? Byłoby to
wielkim głupstwem z twojej strony!
- Tak –
przyznał Janek – byłem jednak zmuszony to
uczynić. Ta zima była dla mnie bardzo ciężka i nie miałem za co kupić kęsa
chleba. Najpierw sprzedałem srebrne guziki od mojej jedynej kapoty, potem
srebrny łańcuszek od matuli i swoją fajkę, a na końcu taczkę. Ale teraz wszystko odkupię z powrotem.
- Janku
– rzekł młynarz – ja ci odstąpię swoją
taczkę. Jest wprawdzie w niezbyt dobrym stanie, jedna strona całkiem odpadła i
kółka także połamane, ale mimo to ofiaruję ci ją. Wiem, że to z mej strony
bardzo wspaniałomyślne i niejeden z tego powodu będzie mnie uważał za głupca,
ale ja nie jestem jak inni ludzie. Moim zdaniem wspaniałomyślność jest istotą
przyjaźni, zresztą dla siebie kupiłem już nową taczkę. Tak że możesz być
całkiem spokojny – dostaniesz moją taczkę.
- To bardzo
wspaniałomyślne z waszej strony! – ucieszył się Janek – ja z łatwością naprawię taczkę, bo właśnie
mam w domu nową deskę!
- Nową deskę?
– zdziwił się młynarz – właśnie tego mi
potrzeba do naprawy dachu na stodole. Ogromna w nim zrobiła się dziura i zboże
może mi zamoknąć. Jak to dobrze ze mi o tym przypomniałeś! Dziwne zaiste, jak
jeden dobry czyn wywołuje drugi. Ja ci dałem taczkę, a ty zaraz obdarzasz mnie
deską. Wprawdzie taczka ma znacznie większą wartość niż deska, lecz prawdziwa
przyjaźń nie zważa na takie drobnostki.
- Zgoda!
– powiedział Janek – już biegnę po deskę.
- Niezbyt
duża ta twoja deska – rzekł Hugo po obejrzeniu deski – zdaje się, że po naprawieniu dachu nic chyba nie zostanie do naprawy
taczki, ale przyznasz, że to już nie moja wina. A teraz skoro dostajesz ode
mnie taczkę, sądzę, że w zamian ty mi dasz trochę kwiatów. Oto kosz i sądzę, że
go napełnisz.
- Mam go
napełnić? - Spytał zakłopotany Janek, bowiem kosz był bardzo duży i biedny
chłopak wiedział, że nie będzie już miał nic do sprzedania, a tak bardzo
pragnął odzyskać swe srebrne guziki.
- Oczywiście
– wyjaśnił Hugo – moim zdaniem przyjaźń
powinna być wolna od wszelkiego egoizmu.
- Mój drogi
przyjacielu! – wzruszył się Janek – z
chęcią oddaję wam wszystkie kwiaty, bo więcej zależy mi na waszym dobrym
mniemaniu o mnie niż na odzyskaniu kiedykolwiek srebrnych guzików.
I co prędzej napełnił pierwiosnkami kosz młynarza.
- Do
widzenia – żegnał się Hugo, odchodząc z deską i koszem kwiatów.
- Do widzenia
– odparł Janek, zabierając się żwawo do roboty, tak uradowała go taczka.
Nazajutrz zajęty był akurat podwiązywaniem pędów
bluszczu, kiedy zobaczył młynarza dźwigającego ogromny wór maki.
- Mój drogi
Janku, czy nie zechciałbyś odnieść do miasta tego worka maki? – zapytał Hugo.
- Bardzo mi
przykro – odpowiedział Janek - ale
jestem dziś ogromnie zajęty w ogrodzie. Mam skosić trawę i podlewać.
- No tak
– odezwał się młynarz – ale ja ci dałem
taczkę, więc nieuprzejmie z twojej strony odmawiać mi drobnej przysługi.
- Ach! Nie
mówcie tak! Nie chcę być nieuprzejmy dla nikogo – zawołał Janek i
chwyciwszy wór, powlókł się z nim do miasta.
Droga do miasta, gdzie sprzedał mąkę po dobrej
cenie i powrót do domu zajęły Jankowi cały dzień. Wczesnym rankiem przybiegł Hugo,
aby odebrać pieniądze, a Janek jeszcze leżał, tak był zmęczony wczorajszą wyprawą.
- Dalibóg!
– zawołał Hugo – widzę, że jesteś bardzo
leniwy. Mając zamiar obdarzyć cię taczką, sadziłem istotnie, że umiesz pracować
energiczniej. Lenistwo jest wielkim grzechem i nie znoszę, aby którykolwiek z
moich przyjaciół był opieszały. Mówię to do ciebie jako przyjaciela, bo jakaż
byłaby korzyść z przyjaźni, gdyby nie można było mówić otwarcie, co się myśli? Prawdziwy
przyjaciel zawsze mówi nieprzyjemne prawdy i nie waha się sprawić przykrości.
- Bardzo mi
przykro – usprawiedliwiał się Janek przecierając oczy i zrywając z głowy
szlafmycę – ale byłem ogromnie zmęczony i
chciałem poleżeć trochę dłużej i posłuchać śpiewu ptaków. Czy wiecie, że
ilekroć słucham śpiewu ptaków, lepiej następnie pracuję?
- Bardzo mnie
to cieszy – podchwycił wiadomość Hugo klepiąc Janka po ramieniu – bo właśnie chcę cię zabrać ze sobą, abyś mi
naprawił dziurę w dachu.
Biednemu Jankowi bardzo było spieszno do pracy w
ogrodzie, gdyż kwiaty już drugi dzień nie były podlewane, nie śmiał jednak
odmówić młynarzowi – swemu dobremu przyjacielowi.
Jeszcze badał nieśmiało: - Czy uważalibyście za nieuprzejmość, gdybym odpowiedział, że jestem dziś
ogromnie zajęty?
- Oczywiście
– wyjaśniał Hugo – sądzę, że niewiele
żądam od ciebie, gdyż darowałem ci taczkę, ale skoro odmawiasz, to zaraz stąd
odejdę i sam naprawię dziurę w dachu.
- Ach!
Przenigdy! – krzyknął Janek i śpiesznie poszedł z młynarzem do jego
stodoły.
Pracował cały dzień, aż do zachodu słońca, a wtedy
przyszedł Hugo, by zobaczyć, jak Janek sobie radzi.
- I cóż
Janku, czy dach już naprawiony? - Spytał przyjaźnie.
- Tak, właśnie
skończyłem – odparł Janek schodząc po
drabinie.
- Ach! – podsumował młynarz – żadna praca nie daje tyle zadowolenia, jak
ta, którą spełniamy dla innych.
- To prawdziwa
rozkosz słuchać, gdy tak ładnie mówicie – odparł Janek ocierając pot, spływający
mu strugami z czoła – ja nawet nie umiem
tak pięknie pomyśleć.
- Ach!
Nauczysz się tego z czasem – uspokajał młynarz - teraz uczysz się dopiero praktycznej strony przyjaźni, kiedyś
przyswoisz sobie także teorię. A teraz idź do domu i wypocznij, bowiem jutro
wczesnym rankiem pognasz moje owce na pastwisko.
Janek nie miał odwagi cokolwiek odpowiedzieć i
rankiem ruszył w góry z dużym stadem owiec.
Po powrocie, wieczorem, był tak zmęczony, że
usiadł na krześle w swojej izdebce i zasnął, budząc się dopiero nad ranem.
- Ależ śliczny mamy dziś dzień! – pomyślał
i szybko zabrał się do pracy w ogrodzie.
Atoli nigdy już nie miał czasu zająć się ogrodem,
gdyż młynarz co dnia wysyłał go za swoimi sprawami do miasta, lub posługiwał się
nim przy młynie. Biedny Janek był bardzo strapiony, pocieszał się tylko tym, że
dostanie od młynarza taczkę, co jest czystą wspaniałomyślnością.
Tak więc Janek dalej pracował u młynarza, a ten
mówił rozmaite piękne rzeczy o przyjaźni, które Janek skrzętnie notował, by
wieczorem je odczytywać dla pokrzepienia serca.
Pewnego jesiennego wieczora, kiedy siedział zmordowany
przy kominku, rozległo się głośne pukanie. Noc była bardzo burzliwa, a wiatr
tak świszczał i wył, że aż ciarki brały.
Za drzwiami stał młynarz z latarnią w rękach.
- Mój drogi
Janku! – wołał – jestem w wielkim
kłopocie. Mój najmłodszy syn spadł z drabiny i potłukł się tak mocno, że muszę wezwać
lekarza, ale on mieszka daleko, a pogoda okropna i przyszło mi do głowy, że ty
pójdziesz po lekarza zamiast mnie. Wiesz przecież, że oddam ci taczkę, więc
słusznie będzie, abyś się odwdzięczył.
- Naturalnie
– żywo potwierdził Janek – uważam to
za zaszczyt i natychmiast ruszam w drogę. Tylko pożyczcie mi latarnię, bo noc tak
ciemna, że mógłbym wpaść do rowu.
- Bardzo mi
przykro, ale to jest nowa latarnia i mógłbyś ją popsuć, a to byłaby wielka
szkoda –
grzecznie odmówił Hugo.
- W takim razie obejdę się bez niej – zdecydował Janek. Włożył kożuch i
ciepłą czapkę, po czym ruszył w drogę.
Burza szalała, zacinał zimny rzęsisty deszcz.
Przemoknięty Janek po trzech godzinach stanął u drzwi doktora.
- Czego
chcesz Janku?– spytał doktor.
- Synek młynarza
spadł z drabiny i mocno się potłukł, więc młynarz prosi, by pan doktor zraz
przybył.
- Dobrze
– odparł doktor polecając osiodłać konia. Po chwili z latarnią w ręku zszedł ze
schodów i pojechał w kierunku młyna, Janek zaś pobiegł za nim, ale wśród
ciemności kilkakrotnie wpadł do wody, zgubił czapkę i w końcu zabłądził wśród
trzęsawiska bardzo zdradliwego, gdzie w końcu utonął.
Nazajutrz kilku pastuchów natknęło się na Janka i martwe jego ciało zanieśli do chałupki w ogrodzie.
Janek był ogólnie lubiany, toteż tłumy ludzi
odprowadzały go na cmentarz, a na czele orszaku żałobnego kroczył młynarz.
- Byłem najlepszym
jego przyjacielem – mówił – słusznym więc
jest, że mam najprzedniejsze miejsce w pochodzie.
- Szkoda
bardzo tego biednego Janka – mówił kowal wiejski, gdy po pogrzebie cała
gromada wygodnie rozsiadła się w karczmie, gorącym winem zapijając słodkie
pierniki.
- Dla mnie
jest to istotnie szkoda poważna – wyjaśniał młynarz – miałem bowiem zamiar odstąpić mu starą taczkę, a teraz nie wiem doprawdy, co z nią począć. W domu mi
tylko zawadza, a tak jest zepsuta, że nikomu nie mógłbym jej sprzedać. W przyszłości
już nigdy nie będę nikomu robił podarków. Człowiek tylko cierpi z powodu swej
wspaniałomyślności.
- I co
dalej? Spytał szczur wodny po długiej chwili milczenia.
- Nic. To już
koniec – odparła kaczka.
- Ale co z
tym młynarzem? – spytał szczur.
- Tego
doprawdy nie wiem –
rzekła kaczka – a nawet zupełnie mnie to
nie obchodzi.
- Widzę, że jesteś
pozbawiona wszelkich życzliwych uczuć – zauważył szczur.
- A mnie się
zdaje, że wcale nie podchwyciłeś morału tej historii – odcięła się kaczka.
- Czego? – zapiszczał szczur.
- Morału.
- Czy chcesz
powiedzieć, że w tej historii tkwi jakiś morał?
- Naturalnie
– potwierdziła kaczka.
- W takim
razie – wybuchnął szczur – powinnaś mnie
uprzedzić o tym, zanim zaczęłaś opowiadać. Nie lubię bowiem morałów i w ogóle
bym ciebie nie słuchał. Znudziła mnie ta historia.
Oskar Wilde
Piękna historia. Dziękuję Autorowi !
OdpowiedzUsuń