czwartek, 12 listopada 2020

Odnaleziony tulku


Dla okazania jedności z młodymi, każdy wpis poprzedzam Symbolem Buntu Kobiet

*****  *** Dziadersy muszą odejść! 

------------------------------------------------------------------------------------

Aleksandra David-Neel (1868-1969) - „Mistycy i Magowie Tybetu”.  


                            

 Byłam świadkiem odnalezienia tulku (inkarnacja oświeconego mistrza) w okolicznościach zgoła fantastycznych.  Zdarzenie miało miejsce w nędznej oberży w niewielkiej osadzie niedaleko Ansi (pustynia Gobi).

Szlaki wiodące z Mongolii do Tybetu w tym regionie krzyżują się  z wielką drogą prowadzącą od Pekinu do Rosji poprzez cały kontynent. Byłam więc zmartwiona, choć nie zdziwiona, kiedy dotarłszy do oberży o zachodzie słońca, zobaczyłam, że jest zajęta przez mongolską karawanę.


Podróżni byli podnieceni, jakby zdarzyło się coś nadzwyczajnego. Jednakże ze zwykłą u nich uprzejmością, wzmocnioną jeszcze przez religijne szaty, jakie Jongden i ja mieliśmy na sobie. Mongołowie jeden z pokoi odstąpili nam i naszym ludziom, zrobili też miejsce w stajni dla naszych zwierząt.

Kiedy ja i mój syn przystanęliśmy, żeby obejrzeć wielbłądy leżące na w podwórzu, drzwi jednego z pokoi otworzyły się i jakiś wysoki, młody człowiek o miłej twarzy, biednie ubrany w tybetańskie szaty, zatrzymał się w progu,  i zapytał, czy jesteśmy Tybetańczykami. Odpowiedzieliśmy, że tak.

Wtedy starszy lama, po którego bogatym stroju rozpoznaliśmy, że jest przywódcą karawany, ukazał się za tym młodym, wysokim mężczyzną i zwrócił się do nas po tybetańsku.

Jak zwykle przy takich okazjach wymieniliśmy kilka zdań na temat krainy, z której przyjechaliśmy i miejsca będącego celem naszej podróży. Lama powiedział, że zamierzał udać się do Lhasy przez  Suzhou zimową drogą, ale jego podróż okazała się zbędna, więc wraca do Mongolii. Służący krzątający się na podwórzu przytaknęli jego słowom z powagą.


Zastanawiałam się co mogło wpłynąć na tak gwałtowną zmianę ich decyzji o kierunku podróży. Ponieważ jednak lama udał się do swego pokoju, uznałam, że niestosownie byłoby prosić go o wyjaśnienie sprawy. Wieczorem, kiedy już zdążyli wypytać naszych służących, Mongołowie zaprosili nas na herbatę i wtedy usłyszałam całą historię.

Ten przystojny młody człowiek urodził się w prowincji Ngari na południowym zachodzie Tybetu i był, jak się zdaje, kimś w rodzaju wizjonera. Przynajmniej tak nazwaliby go ludzie Zachodu. Ale my byliśmy w Azji.

Od najmłodszych lat Migjura – tak bowiem miał na imię – prześladowała dziwna myśl, że nie znajduje się tam, gdzie powinien się znajdować. Czuł się obcy w swojej wiosce, a nawet we własnej rodzinie. W marzeniach sennych widywał pejzaże, jakich nie ma w Ngari - piaszczyste pustkowia, okrągłe namioty z filcu i niewielki klasztor na wzgórzu.                                                                    

Kiedy nie spał, w jego umyśle również pojawiały się takie właśnie obrazy i nakładały się na to co go otaczało, zasłaniały to i tworzyły wokół niego ciągłe miraże. Nie skończywszy 14 lat, uciekł z domu, niezdolny oprzeć się pokusie zobaczenia w rzeczywistości tego, co widział w wizjach.

Od tego czasu żył jak włóczęga, pracując od czasu do czasu, by zarobić na utrzymanie, jednak najczęściej żebrał. Błądził to tu, to tam. Nie mógł utrzymać się w jednym miejscu. Teraz szedł z Ariki na północ do trawiastych pustkowi.

Idąc przed siebie bez celu, jak to miał w zwyczaju, kilka godzin drogi przed nami dotarł pod oberżę, gdzie zatrzymała się na postój karawana.                                     Dostrzegł wielbłądy w podwórcu i nie wahając się ani chwili, odruchowo otworzył drzwi. Tu stanął twarzą w twarz ze starym lamą. Wówczas przez głowę jak błyskawica przeleciało mu wspomnienie zdarzeń z przeszłości, ożywiając jego pamięć.

Ujrzał tego samego lamę jako młodego człowieka, swojego ucznia, a siebie jako starca. Obaj szli razem drogą. Wracali z długiej pielgrzymki do świętych miejsc Tybetu. Wracali do siebie do klasztoru na szczycie wzgórza.


Przypomniał o tym wszystkim przywódcy karawany, z najdrobniejszymi detalami. Opowiadał o ich życiu w dalekim klasztorze i podał wiele szczegółów, dotyczących miejsc i osób.


A przecież Mongołowie udali się w tę podróż, aby prosić Dalajlamę o wskazówki na temat sposobu odnalezienia tulku zwierzchnika klasztoru, którego miejsce od ponad dwudziestu lat było nieobsadzone, mimo tak wielu wysiłków poszukiwawczych. 


                                                                     

Ci przesądni ludzie byli święcie przekonani, że dzięki swej wszechwiedzy Dalajlama poznał ich zamiary i w swojej wielkiej dobroci doprowadził do spotkania z odrodzonym lamą.

Włóczęga z Ngari natychmiast został poddany zwyczajowej próbie i znowu bez chwili zawahania, nieomylnie wyciągnął z torby to, co powinien wyciągnąć jako tulku. W torbie bowiem znajdowały się pomieszane bardzo podobne przedmioty, wśród nich także te, które należały do zmarłego lamy.

W umysłach Mongołów nie mogła się pojawić i nie pojawiła się najmniejsza wątpliwość co do autentyczności odnalezionego tulku.

Nazajutrz zobaczyłam karawanę wracającą tą sama drogą, którą przyszła. Oddalała się na kroczących powoli wielkich wielbłądach, aż zniknęła na horyzoncie pustkowia Gobi.

Nowy tulku wędrował wraz z nią ku swemu niezwykłemu przeznaczeniu.


 

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz