Ten Trzeci....
Możesz nazwać go Aniołem
Stróżem.
Niektóre przeżycia –
przyjemność z oglądania kolorowego zachodu słońca, radość z czytania
fascynującej książki, zachwyt nad czytanym wierszem – są równocześnie konkretne
i ulotne.
Stanowią cząstkę tajemnicy
życia. Jest to terytorium rzeczywiste, ale jednocześnie nieznane. Na tym
terytorium zdarzają się zjawiska niełatwe do wytłumaczenia.
Jednym z takich zjawisk
jest Ten Trzeci – który pojawia się, gdy nasze życie jest zagrożone. Większość
ludzi odbiera jego obecność jako sygnał pozytywny, bo okazuje się, że nie
jesteśmy jednak sami.
Był
spokojny wiosenny ranek.
James Sevigny, 28 letni
student z Hanower w New Hampshire, i jego przyjaciel Richard Whitmire
postanowili zdobyć Deltaform, szczyt w kanadyjskich Górach Skalistych niedaleko
Lake Louise w Albercie.
Pierwszego kwietnia 1983
roku wspinali się na żleb połączeni liną i zaopatrzeni w raki. Whitmire, 33
latek z Bellingham w stanie Waszyngton, szedł przodem….
Gdy w pewnym momencie lód
się ukruszył, Richard krzyknął ostrzegawczo do kolegi. Sevigny uchylił się
przed spadającymi soplami, ale za lodem runęła lawina…
Pociągnęła obu mężczyzn 600 metrów w dół, do
podnóża Deltaform. Sevigny stracił przytomność.
Odzyskał ją mniej więcej godzinę później.
Był ciężko ranny. Doznał urazu kręgosłupa w dwóch miejscach, miał pęknięte oba
przedramiona i połamane żebra, złamany nos, wybite zęby, porozdzieraną skórę –
krótko mówiąc był w ciężkim stanie. Nie miał pojęcia, gdzie jest.
Początkowo wydawało mu
się, że jest w Himalajach, gdzie wspinał się kilka lat temu.
Minęło trochę czasu, zanim
rozpoznał górę. Wstał z trudem i rozejrzał się w poszukiwaniu towarzysza.
Whitmire leżał niedaleko. Pozycja jego ciała mówiła wszystko – nie żył.
Sevigny położył się obok
niego, przekonany, że wkrótce do niego dołączy.
„Pomyślałem, że jeżeli zasnę, odbędzie się to najmniej
boleśnie”.
Leżał tak przez
kilkadziesiąt minut. Dreszcze ustąpiły uczuciu ciepła – wywołały je szok i
hipotermia. Zapadał w drzemkę…
Uświadomił sobie, że życia
od śmierci nie dzieli szeroka przepaść, lecz zaledwie cienka linia. W tamtej
chwili czuł, że łatwiej ją przekroczyć, niż dalej walczyć.
Nagle jednak poczuł, że tuż obok jest jakaś
niewidzialna istota.
„To było… Nie widziałem tego Coś, ale wyczuwałem fizyczną obecność”.
Jasny był też przekaz psychiczny, który odebrał: - „Nie poddawaj się, walcz”.
„Ten ktoś mówił mi, co robić. Do tamtej chwili miałem tylko jedną
decyzję – położyłem się obok Ricka, żeby zasnąć i przywitać śmierć – do niczego
więcej nie byłem zdolny. Teraz kolejne decyzje podejmował ten ktoś, a ja
wykonywałem polecenia….Wiedziałem, o co mu chodzi, chciał żebym żył”.
Niewidzialny towarzysz
kazał Sevigny’emu wstać, a potem dawał mu praktyczne wskazówki. James brnął w
głębokim śniegu, znacząc swoją drogę krwią, która kapała z rozbitego nosa. Z
najwyższym trudem odrywał nogi od podłoża. Chwilami się czołgał. Ten Trzeci
kazał mu iść dalej, chociaż walka wydawała z góry przegrana.
Czasami milkł, ale nawet
wtedy James czuł jego obecność.
Siła empatii kazała mu myśleć o nim jako o
kobiecie.
Towarzyszyła mu w dolinie
dziesięciu szczytów do obozowiska, z którego o świcie wyruszyli z Whitmire’em.
Liczył, że znajdzie tam ciepło, żywność i być może pomoc. Pokonanie odcinka
długości półtora kilometra zajęło mu niemal cały dzień.
Niewidzialna towarzyszka
była z nim cały czas.
Kiedy w końcu dotarł do obozowiska, nie był
w stanie wejść do śpiwora – nie pozwalały mu na to rany. Nie mógł także jeść –
powybijane zęby. Nie zdołał nawet zapalić ognia.
Usiadł. Sądząc z pozycji słońca,
było późne popołudnie.
Pomyślał, że za kilka godzin
umrze.
„Żałosny, skulony w śniegu jak embrion”.
Zawsze wiedział, że może zginąć
podczas wspinaczki, więc teraz myślał tylko o trym, jak będzie rozpaczała jego matka.
Nagle wydało mu się, że słyszy głosy. Zawołał
o pomoc, ale nikt mu nie odpowiedział. I wtedy poczuł, że niewidzialna towarzyszka
odpływa. Po raz pierwszy, odkąd zeszła lawina, poczuł się przeraźliwie samotny.
„Wydawało
mi się, że mam halucynacje, że moja towarzyszka wie, że po mnie i zrezygnowała ze
mnie. Ale, jak się okazało, to byli prawdziwi ludzie. I przyszli po mnie. Jeden
z nich pojechał na nartach po pomoc i tego samego wieczoru zabrali mnie helikopterem.
W rzeczywistości moja towarzyszka odeszła, bo wiedziała, że nic mi już nie grozi”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz