Jest cicha wieczorowa pora.
Siedzimy całą rodziną frontem do
telewizora.
Dziadkowie,
Rodzice,
Synowie,
Córki,
A na ekranie same wybiórki.
To znaczy tacy panowie i panie,
Co są specjalnie wybrani, żeby nas
bawić na małym ekranie.
Wieczór taki spokojny,
Milutka atmosfera,
I tu ni stąd, ni zowąd czuję, cholera,
Że coś umiera.
Patrzę na dziadka,
Co zjadł przed chwilą sześć pączków
firmy Blikle,
Czy dziadek się czasem nie kończy?
Nie, dziadek jest wesolutki
Jak zwykle.
Jedna babcia różowa,
Druga babcia różowa,
Uśmiechnięta synowa,
Pełna werwy teściowa,
Wszystkie wnuki w porządku,
W porządku ciocia Mila,
Która (widać w półmroku) pepsi z rumem
właśnie wychyla.
Na koniec wzrok mój trafia na postać
wuja Zdzicha...
Ale on przysnął tylko.
Dycha.
A jednak nie mogę się pozbyć dziwnego
niepokoju,
Bo czuję,
Wyraźnie czuję,
Ze coś umiera w tej chwili i to tu, w
tym pokoju.
Jeszcze raz przeskakuję wzrokiem od
głowy do głowy
I nagle wiem, co umiera.
To umiera piękna sztuka rozmowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz