sobota, 1 lutego 2014

Maurice Chatelain

Maurice Chatelain pracował w San Diego, gdzie kierował pracami nad elektroniką dla sił powietrznych. Miał Top Secret Security Clearance - dostęp do amerykańskich tajemnic wojskowych.

Oto co opowiada:

"Pracowałem wówczas nad wyjątkowo tajnym systemem radarowym i co miesiąc musiałem zdawać relację z postępów moich prac pewnemu pułkownikowi, który był asystentem technicznym tego programu. Jeździłem więc co miesiąc do najbardziej tajnej bazy amerykańskich wojsk powietrznych Wright Patterson, obok miasta Dayton, stan Ohio.
      Po zakończeniu prac nad systemem radarowym, który funkcjonował znacznie lepiej niż zakładaliśmy to na początku, mieliśmy doskonałe samopoczucie. Poszliśmy więc razem na lunch.
Rozmawialiśmy o wszystkim po trochu, lecz głównie o samolotach i radarze, a chwilami o latających talerzach, owych tajemniczych obiektach, które latając z prędkością przeszło dwadzieścia tysięcy kilometrów na godzinę, potrafiły nagle zmienić kierunek swego lotu, nie tylko pod kątem prostym, ale także na przeciwny, bez zmiany szybkości.
Były to tak częste przypadki, że dla specjalistów radarowych stały się zwykłą sprawą.
   W końcu ci wysocy oficerowie, z którymi się kontaktowałem, zaczęli mnie traktować jak członka rodziny, bo przecież miałem Security Clearance tej samej rangi, co oni.
   Interesowałem się sprawą UFO i zacząłem od nich dostawać coraz więcej informacji na ten temat.
    Wtedy dowiedziałem się, że na terenie USA rozbiło się około tuzina latających talerzy z jakimiś trzydziestoma humanoidami na pokładzie.
Szczątki pojazdów były strzeżone przez wojsko w jednym ze specjalnych hangarów na terenie bazy, a ciała humanoidów, niektóre w dość złym stanie, zostały potajemnie zakonserwowane w specjalnych zimnych pomieszczeniach w podziemiach bazy, gdzie temperatura wynosi ponad 50 stopni poniżej zera.
   Wtedy także poznałem mnóstwo oszałamiających szczegółów na temat tych różnych katastrof. Przez ponad dwadzieścia lat milczałem.
    Odważyłem się przerwać milczenie dopiero po Kongresie MUFON w Dayton z dnia 29 lipca 1978 roku, gdy Leonard Stringfield wygłosił niebywały odczyt, w którym ujawnił osiemnaście zeznań byłych oficerów lotnictwa, dotyczących katastrof latających talerzy na obszarze Ameryki, po których to katastrofach szczątki i wyposażenie zostało w wielkiej tajemnicy zachowane w tej bazie.
  Leonard zapowiedział także, że w lipcu 1980 roku w Huston w Texasie przedstawi nowy raport, w którym ujawni 12 nowych wojskowych świadków w tej sprawie.
   Doszedłem wtedy do wniosku, że doczekałem się i mogę przerwać milczenie.

        8 lipca 1947 r. Roswell.
Nieznany obiekt musiał zostać dosłownie unicestwiony, gdyż nie odnaleziono żadnych szczątków większych niż 15 cm, ani też żadnego śladu załogi.
Szczątki były mniej więcej grubości puszki z ocynowanej blachy, lecz posiadały nadzwyczajną wytrzymałość, było rzeczą absolutnie niemożliwą zgiąć je w dłoni.
Szczątki zostały najpierw przewiezione do Fort Worth, a następnie Wright Patterson.
Tu złożono je w wielkiej tajemnicy i sprawa wkrótce otrzymała rangę TOP SECRET.
Książkę na ten temat napisał mój przyjaciel Charles Berlitz.

Latem 1952 roku inny latający talerz rozbił się w Nowym Meksyku, a szczątki pojazdu, oraz ciała trzech ofiar zostały natychmiast wysłane do Wright Patterson, gdzie powstał film zmontowany z ujęć nakręconych natychmiast, na miejscu wypadku, oraz później w bazie.
Pierwsze ujęcie ukazywało pojazd wbity w piasek pustyni pod kątem 45 stopni, oraz otwarte na dole drzwi, przez które wyciągnięto zwłoki humanoidów. Ujęcia następne pokazywały te zwłoki ułożone na stołach. Mieli około 1,20 metra wzrostu, ogromne głowy w kształcie odwróconej gruszki, długie, sięgające kolan ręce, wielkie otwarte oczy, otwory w miejscu nosa i uszu oraz skórę o odcieniu szarawym.
Ten film, będący oczywiście TOP SECRET został pokazany pewnej liczbie wyższych oficerów wojsk lotniczych, z absolutnym zakazem rozmawiania na ten temat z kimkolwiek.
Słyszałem o tym filmie wielokrotnie, choć sam nie miałem okazji go widzieć.

Latem 1953 r latający talerz rozbił się na pustyni w Arizonie, a ciała pięciu przybyszów zostały natychmiast załadowane do specjalnych trumien z suchym lodem. Samolot, który zabrał zwłoki, wylądował jeszcze tego samego wieczoru w bazie Wright Patterson.
Ci humanoidzi, w tym jedna kobieta, także byli mali, mieli wielkie głowy w kształcie odwróconej gruszki, łuki brwiowe wystające, połączone i tworzące jakby rodzaj daszku, ogromne otwarte oczy, otwory w miejscu nosa i uszu, oraz brązową skórę z szarym odcieniem.
Te dziwne stworzenia miały długie ramiona zakończone czterema palcami tworzącymi jakby dłoń, nie posiadały palców u stóp. Ich narządy płciowe były zdecydowanie atroficzne, jakby już od dawna nie były używane.
Te szczegóły były bardzo interesujące, gdyż posągi bogów z Tiahuanaco w Boliwii, przedstawiają postacie posiadające cztery palce i jak się wydaje są bez płci.
Jeden z humanoidów żył jeszcze w chwili przybycia ekipy ratunkowej, lecz wszystkie wysiłki, aby go uratować, okazały się daremne.
     Ten latający talerz, odnaleziony w stanie prawie nie uszkodzonym, został uprzednio dostrzeżony na radarze wzgórza Palomar, w chwili gdy przemierzał Kalifornię i najwyraźniej miał kłopoty, szybko tracąc wysokość. Obsługujący rada wiedzieli dokładnie w jakim miejscu spadł i natychmiast zaalarmowali pobliską bazę lotniczą, która niezwłocznie wysłała ekipę ratunkową.

Latem 1957 roku inny latający talerz rozbił się na tej samej pustyni Arizony, przemierzywszy ją z fantastyczną prędkością zarejestrowaną na radarze. Ponad dwadzieścia tysięcy kilometrów na godzinę. Miejsce wypadku zostało natychmiast okrążone przez siły bezpieczeństwa, a z pojazdu wyciągnięto z trudem zwłoki czterech humanoidów.
    Ciała ich były popalone, lecz ich srebrzyste kombinezony pozostały całkowicie nietknięte.
Szczątki pojazdu i ciała trafiły do bazy Wright Patterson.

Latem 1962 roku inny latający talerz, śledzony od pewnego czasu nad Kalifornią i Arizoną, rozbił się w końcu na pustyni w Nowym Meksyku, lecąc z niewielką prędkością.
Nie doznał specjalnych uszkodzeń, gdyż padając poruszał się ruchem ślizgowym po piasku. Pojazd był prawie nietknięty, ale dwaj pilotujący go humanoidzi zginęli od wstrząsu.
    Ten talerz był okrągły o średnicy około 20 metrów i wysokości 4 metrów. Humanoidzi byli identyczni i mieli 107 cm wysokości, byli więc trochę mniejsi od tych znajdowanych wcześniej. Ubrani byli w kombinezony stanowiące jedną całość, bez guzików, czy metalowych zapięć, musiały więc zostać przyklejone bezpośrednio do ciała.
    Jako że pojazd był w dość dobrym stanie, został przetransportowany do najbliższej bazy lotniczej, gdzie badało go przez miesiąc około dwudziestu specjalistów starając się bezskutecznie odkryć tajemnicę jego systemu napędowego. Trzech spośród tych specjalistów zmarło w tajemniczych okolicznościach, podczas trwania badań, co znacznie ostudziło entuzjazm pozostałych.

        10 grudnia 1964 roku około 2 nad ranem, w bazie wojskowej Fort Riley w stanie Kansas wylądował, zapewne w następstwie awarii silnika, latający talerz. Był koloru metalicznie szarego, kolisty, średnica 20 metrów, wysokość 4 metry. Był otoczony w połowie swej wysokości czarnym pasem, z którego wychodziły kwadratowe dysze i wystawały na około 30 centymetrów. Musiały one stanowić część systemu napędowego. Pojazd nie był oświetlony ani też nie wydzielał żadnego zapachu.
     Wydawał się być zupełnie martwy, jak powie to później jeden ze świadków, i nikt nie wiedział, czy wewnątrz znajdowała się załoga. Po kilku godzinach przybyły oddziały specjalne i zabrano ten pojazd zachowany w idealnym stanie.

Latem 1968 roku w bazie lotniczej Nellis w stanie Nevada wylądował mały latający talerz o średnicy 6 metrów. Świadkowie widzieli, jak kilka minut wcześniej wydostał się z innego, ogromnego talerza, który od trzech dni pozostawał w zawieszony stacjonarnie ponad bazą, lecz na zbyt dużej wysokości, aby można go było dobrze obejrzeć.
    Na powitanie przybyszów wysłano pułkownika w asyście uzbrojonego patrolu, lecz bez zamiaru agresji.
    Z pojazdu wyszedł humanoid małego wzrostu, który, być może myląc się co do zamiarów pułkownika i jego ludzi, skierował w nich wiązkę oślepiających promieni, które ich sparaliżowały.
   Widząc to dowódca patrolu rozkazał swym ludziom strzelać, ale ich karabiny odmówiły posłuszeństwa  oni także poczuli się sparaliżowani promieniami humanoida.
    Ten natomiast powrócił spokojnie do swego pojazdu, zamknął drzwiczki i wystartował pionowo na oczach przerażonych świadków. Wysoko w górze połączył się z talerzem - matką.
Pułkownik znalazł się w szpitalu, gdzie przebywał dość długo. Tam przypomniał sobie, że humanoid starał się porozumieć z nim drogą telepatii, za pomocą cyfr i reguł matematycznych.......

W ciągu trzech lat od 1966 do 1968 roku i tylko w trzech stanach: Ohio, Indiana i Kentucky, rozbiło się na ziemi aż pięć latających talerzy.
Podczas jednego z tych wypadków wojskowi nie znając zamiarów trzech humanoidów, zastrzelili ich........

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz