Wchodzę na górę.
Witam się
z jałowcem, stawiam dom.
Drzewo na ognisko jest wyschnięte na pieprz i czeka za
jałowcem, pozostawione na odchodnym z poprzedniej wizyty.
Schodzę do potoku i
nastawiam kolację, bo odzywa się wielki głód.
Już się zmierzcha, gdy zapalam ognisko.
Jak mawiał Stachura jest
to czas pomiędzy psem a wilkiem…..
Cisza. Pustka. Lis zaszczekał tylko raz i drugi.
Lubię być sam od czasu do czasu.
Przeleciała bezszelestnie sowa chyba, bo duże to było.
Gotowało się jakoś długo.
Pojadłem do syta, potem zaparzam dawno nie pitą, sławną miętę.
Gdy popijam niespiesznie, jest już głucha
noc.
Właśnie: - głucha nocc.
Bo jest Wielka Cisza, w tej nocy na odludziu, i trzeba
się z nią oswoić.
Właśnie księżyc wyskakuje ponad górę. Kończy się 23 lipca.
Tajemnica 23. Wielokrotnie o tym pisałem. Przerwane połączenie w kodzie telagrafu.
Odchodzę od ognia na 30 metrów. Robię
zdjęcia nocne, na długi czas. Jedno się
nadaje, chociaż także poruszone. Widać tylko płomyk ogniska i księżyc. To kierunek na południe, na Cisną.
Darzę to zdjęcie wielkim sentymentem….
Dopiero była pełnia w czasie Łemkowskiej
Watry, księżyc prawie okrąglutki.
Wracam i nie podkładam do ognia, więc ognisko tylko się żarzy.
Siedzę najedzony i napity i czekam, aż przyjdzie senność, albo intuicyjnie
czekam na coś…..
Jest bosko!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz