piątek, 19 kwietnia 2013

Płynięcie czasu, czyli Tu i Teraz



Powtarzam: -jestem zauroczony pisaniem Stachury, który przekazuje nam po polsku - prawdy sufickie.

"Trolejbus po­jechał oblepiony ludźmi wiszącymi jak winogrona. W autobusie też był tłok, też było ludzi od Chrystusa, ale wszyscy się załadowali. Poje­chaliśmy. Na następnym przystanku i na następnym jeszcze się sporo na potęgę napchało, a nikt nie wysiadał i już nie można by­ło się obrócić, ani nawet wyciągnąć ręki z monetą. Ci, co siedzieli, spali. Ci, co stali, stali. Kilku się kłóciło, że jak się nie podoba, to trzeba było wziąć taksówkę, a nie zawracać tu głowy, że się depce buciki. Tylko wziąć taksówkę i jechać jak lord. I nie zawracać gło­wy, że tego, śmego, łokieć zawadza, kolano, przepraszam, że żyję.
Ja stałem. Udało mi się wejść w to przejście między miejscami siedzącymi i stałem oparty o szybę.
          Myślałem o płynięciu czasu. Ta myśl mnie dopadła, nie wypuszczając za obręb. Jak na łańcuchu byłem przez nią związany. Jadę teraz. Wczoraj też jechałem. Jutro będę jechał. Wczoraj, dziś, jutro. Jutro, dziś, wczoraj. Który z tych dni jest najważniejszy? Co tu się liczy? Może jestem za młody i za głupi, żeby się zabierać do tego i próbować coś z tego wszystkiego wyszarpnąć. Może zawsze będę za głupi do tego. Przede mną na pewno było wielu i na pewno dużo mądrzejszych. Nie wiem, ilu doszło i jak daleko, ilu coś zrozumiało, ilu się zgubiło, ilu powario­wało, ilu machnęło ręką. Nie wiem i to mnie właściwie nie obcho­dzi akurat w tej sprawie. Można być mądrym, ale nigdy się nie bę­dzie za mądrym i zawsze można od każdego się czegoś nauczyć, od najgłupszego. Ale są niektóre rzeczy, w których nikt nikomu nic nie pomoże, w których na nic się zda mądrość i nauka drugiego. Bo trzeba do nich dojść samemu. Własnym rozumem, własnym wy­czuciem, własną stopą wydeptać. Własnymi nieszczęściami. Jest kil­ka takich rzeczy, gdzie trzeba być samoukiem. I między innymi to: który dzień jest najważniejszy? Na który dzień trzeba stawiać? Na wczoraj, na dziś czy na jutro?
Ja myślę, na ile mnie stać, że najważniejszy jest dzień dziś i on się liczy, na niego trzeba stawiać. Wiem o tym, że nie zawsze. Że nieraz trzeba być cierpliwym, czekać w cierpliwości na jutro, na ten dzień, który musi kiedyś przyjść, i wtedy się postawi wszystko, wypełni się to, co cierpliwie czekało. Ale to jest trochę inna rzecz jednak. Bo to jest na przykład zemsta. Wiem o tym, znam to. I je­śli o to chodzi, to czekam cierpliwie.
Więc wiedząc o tym i o tamtym, a nie wiedząc na pewno o ty­siącach innych rzeczy, o galaktykach, myślę, że najważniejszy jest dzień dziś. Który jest. W którym przyszło się żyć. I bardzo lekko można dojść do tego, że właściwie jest tylko dziś, bo jutra przecież nigdy nie ma, a wczoraj jest tak daleko, że nie ma do niego miary i nigdy nie będzie.
Bo to jest właśnie płynięcie czasu. Autobus już wjeżdżał w cen­trum tak zwane. Ta chwila, kiedy teraz skręca w aleję, ta minuta te­raz, już jej nie ma, już jej nigdy nie będzie. Już ona zapadła w bez­denne przepaście, przepadła na wieki wieków. Przypomina mi się teraz, że ja już jednak myślałem dawno przedtem o płynięciu cza­su. Przypomina mi się bardzo dokładnie jedna chwila, kiedy po­wiedziałem sobie, że zatrzymam czas. Byłem w kościele na mszy. Pamiętam dokładnie tę chwilę, ale ile miałem wtedy lat, w którym byłem roku — zabij, nie powiem. Byłem w kościele na mszy. Może miałem trzynaście lat, może czternaście, może piętnaście. Więc miałem kiedyś trzynaście lat. A kiedyś miałem na przykład osiem lat, pięć lat. A dwadzieścia pięć lat temu nie było mnie zupełnie, nie istniałem. Usta się moje nie śmiały, oczy nie płakały, nerwy mo­je jak te dzikie zwierzęta namalowane na ścianach w jaskiniach czekały na dzień urodzin. Z podkurczonymi nogami, w lekkim przysiadzie czekały zastygłe na ten dzień zeskoku ze ściany płaskiej na ziemię, na płytę wirującą.
Ale może już ktoś chciał jednak, jak mnie ta myśl obezwładni­ła pięknie, jak ona mnie kołysze miękko, jak ona mi rozświetla ten ponury dzień, ta myśl zawrotna, ze może ktoś już dawno chciał, że­bym się urodził i żebym żył.
 W autobusie był teraz luz. Byliśmy w centrum tak zwanym i lu­dzie się wysypywali na każdym przystanku. I ja wysiadłem na swo­im. Na budowę miałem blisko. Dochodziła chyba siódma. Ta jedy­na godzina. Każda godzina jest jedyna, każda minuta, i tak scho­dząc. Mówię to, ale chyba sobie nawet dobrze nie zdaję z tego sprawy. I chyba mało kto zdaje sobie z tego dobrze sprawę. I chyba nie można, niemożliwe jest, żeby sobie dobrze zdać z tego spra­wę: że każda sekunda jest jedyna. Można sobie z tego zdawać spra­wę tylko w dalekim, bardzo dalekim przybliżeniu. To jest wielkie szczęście jednak. Inaczej bardzo wielu ludzi byłoby przez to zupeł­nie zgubionych dla życia budowniczego. Siedzieliby, nic by nie ro­bili, tylko siedzieliby albo leżeliby w milczeniu niewymownym, słu­chając, jak płynie bez plusku sekunda za sekundą".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz