Powtarzam: -jestem zauroczony pisaniem Stachury, który przekazuje nam po polsku - prawdy sufickie.
"Trolejbus pojechał oblepiony ludźmi wiszącymi jak
winogrona. W autobusie też był tłok, też było ludzi od Chrystusa, ale wszyscy
się załadowali. Pojechaliśmy. Na następnym przystanku i na następnym jeszcze
się sporo na potęgę napchało, a nikt nie wysiadał i już nie można było się
obrócić, ani nawet wyciągnąć ręki z monetą. Ci, co siedzieli, spali. Ci, co
stali, stali. Kilku się kłóciło, że jak się nie podoba, to trzeba było wziąć
taksówkę, a nie zawracać tu głowy, że się depce buciki. Tylko wziąć taksówkę i
jechać jak lord. I nie zawracać głowy, że tego, śmego, łokieć zawadza, kolano,
przepraszam, że żyję.
Ja stałem. Udało mi się wejść w to przejście między
miejscami siedzącymi i stałem oparty o szybę.
Myślałem
o płynięciu czasu. Ta myśl mnie dopadła, nie wypuszczając za obręb. Jak na
łańcuchu byłem przez nią związany. Jadę teraz. Wczoraj też jechałem. Jutro będę
jechał. Wczoraj, dziś, jutro. Jutro, dziś, wczoraj. Który z tych dni jest
najważniejszy? Co tu się liczy? Może jestem za młody i za głupi, żeby się
zabierać do tego i próbować coś z tego wszystkiego wyszarpnąć. Może zawsze będę
za głupi do tego. Przede mną na pewno było wielu i na pewno dużo mądrzejszych.
Nie wiem, ilu doszło i jak daleko, ilu coś zrozumiało, ilu się zgubiło, ilu
powariowało, ilu machnęło ręką. Nie wiem i to mnie właściwie nie obchodzi
akurat w tej sprawie. Można być mądrym, ale nigdy się nie będzie za mądrym i
zawsze można od każdego się czegoś nauczyć, od najgłupszego. Ale są niektóre
rzeczy, w których nikt nikomu nic nie pomoże, w których na nic się zda mądrość
i nauka drugiego. Bo trzeba do nich dojść samemu. Własnym rozumem, własnym wyczuciem,
własną stopą wydeptać. Własnymi nieszczęściami. Jest kilka takich rzeczy,
gdzie trzeba być samoukiem. I między innymi to: który dzień jest najważniejszy?
Na który dzień trzeba stawiać? Na wczoraj, na dziś czy na jutro?
Ja myślę, na ile mnie stać, że najważniejszy jest
dzień dziś i on się liczy, na niego trzeba stawiać. Wiem o tym, że nie zawsze.
Że nieraz trzeba być cierpliwym, czekać w cierpliwości na jutro, na ten dzień,
który musi kiedyś przyjść, i wtedy się postawi wszystko, wypełni się to, co
cierpliwie czekało. Ale to jest trochę inna rzecz jednak. Bo to jest na
przykład zemsta. Wiem o tym, znam to. I jeśli o to chodzi, to czekam
cierpliwie.
Więc wiedząc o tym i o tamtym, a nie wiedząc na pewno
o tysiącach innych rzeczy, o galaktykach, myślę, że najważniejszy jest dzień
dziś. Który jest. W którym przyszło się żyć. I bardzo lekko można dojść do
tego, że właściwie jest tylko dziś, bo jutra przecież nigdy nie ma, a wczoraj
jest tak daleko, że nie ma do niego miary i nigdy nie będzie.
Bo to jest właśnie płynięcie czasu. Autobus już
wjeżdżał w centrum tak zwane. Ta chwila, kiedy teraz skręca w aleję, ta minuta
teraz, już jej nie ma, już jej nigdy nie będzie. Już ona zapadła w bezdenne
przepaście, przepadła na wieki wieków. Przypomina mi się teraz, że ja już
jednak myślałem dawno przedtem o płynięciu czasu. Przypomina mi się bardzo
dokładnie jedna chwila, kiedy powiedziałem sobie, że zatrzymam czas. Byłem w
kościele na mszy. Pamiętam dokładnie tę chwilę, ale ile miałem wtedy lat, w
którym byłem roku — zabij, nie powiem. Byłem w kościele na mszy. Może miałem
trzynaście lat, może czternaście, może piętnaście. Więc miałem kiedyś trzynaście
lat. A kiedyś miałem na przykład osiem lat, pięć lat. A dwadzieścia pięć lat
temu nie było mnie zupełnie, nie istniałem. Usta się moje nie śmiały, oczy nie
płakały, nerwy moje jak te dzikie zwierzęta namalowane na ścianach w
jaskiniach czekały na dzień urodzin. Z podkurczonymi nogami, w lekkim
przysiadzie czekały zastygłe na ten dzień zeskoku ze ściany płaskiej na ziemię,
na płytę wirującą.
Ale może już ktoś chciał jednak, jak mnie ta myśl
obezwładniła pięknie, jak ona mnie kołysze miękko, jak ona mi rozświetla ten
ponury dzień, ta myśl zawrotna, ze może ktoś już dawno chciał, żebym się
urodził i żebym żył.
W autobusie był
teraz luz. Byliśmy w centrum tak zwanym i ludzie się wysypywali na każdym
przystanku. I ja wysiadłem na swoim. Na budowę miałem blisko. Dochodziła chyba
siódma. Ta jedyna godzina. Każda godzina jest jedyna, każda minuta, i tak schodząc.
Mówię to, ale chyba sobie nawet dobrze nie zdaję z tego sprawy. I chyba mało
kto zdaje sobie z tego dobrze sprawę. I chyba nie można, niemożliwe jest, żeby
sobie dobrze zdać z tego sprawę: że każda sekunda jest jedyna. Można sobie z
tego zdawać sprawę tylko w dalekim, bardzo dalekim przybliżeniu. To jest
wielkie szczęście jednak. Inaczej bardzo wielu ludzi byłoby przez to zupełnie
zgubionych dla życia budowniczego. Siedzieliby, nic by nie robili, tylko
siedzieliby albo leżeliby w milczeniu niewymownym, słuchając, jak płynie bez
plusku sekunda za sekundą".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz