Było niesamowicie. Nikogo oprócz nas i śnieg, który spadł w nocy -
biało, cicho i radośnie (tak jakoś). Kiedy przechodziłam przez pierwszy
krąg czułam radość (to chyba najlepsze słowo). Czasami śnieg stawał się
bardzo głęboki, do połowy uda a czasem był tylko do pół łydki. Pamiętam,
że mnie to zastanowiło ale równocześnie pomyślałam, że nie chce się
zastanawiać dlaczego tak jest. Stałam dłuższą chwilę między kamieniami i
starałam się skupić (jestem osobą, która ma poważne problemy ze
skupieniem uwagi :). Kiedy czekałam na pozostałych miałam ogromną ochotę
dotykać kamieni z kręgu - pamiętałam, że nie powinno się tego robić ze
względu na porosty.
Potem poszliśmy tam gdzie jest „tron”. Obeszłam
krąg i stanęłam po drugiej stronie, między drzewami, chyba obok kurhanu
(niewielki pagórek przykryty śniegiem). Myślałam o czymś, pamiętam, że
miałam w oczach łzy. Dziwne jest to, że już tego samego dnia nie mogłam
sobie przypomnieć o czym wtedy myślałam. Leżałam wieczorem w łóżku i
„odtwarzałam” sobie wizytę u kręgach i już wtedy nie mogłam sobie
przypomnieć. Kiedy stałam obok kurhanu z prawej strony przyleciał kruk
(bardzo lubię kruki i gawrony). Krakał i bardzo głośno leciał -
słyszałam wyraźnie każde machnięcie skrzydłami. Pomyślałam sobie, że dwa
dni wcześniej widziałam jak leci sowa i nie było słychać dosłownie nic i
że w porównaniu ten kruk robi straszny rumor :) Potem weszłam do kręgu i
usiadłam na kamieniu. I znów nie pamiętam o czym myślałam (relacja jak
dobry ser - pełna dziur :) Wiem, że pojawiało się wiele myślo-uczuć.
Pojawiały się i odchodziły. Chyba było m. in. coś o tym czym jest
wolność i że trzeba umieć być samemu by móc być z kimś ale było też dużo
więcej... Pod zamkniętymi powiekami pojawiały światła w różnych
kolorach, tak jakby następowały po sobie. Najwięcej było bieli i
czerwieni. Czułam się, jakby gałki oczne uciekały mi w górę. Pod koniec
miałam wrażenie, że zewnętrzne kamienie kręgu tworzą kopułę nad kręgiem.
Kiedy wyszłam z kręgu powiedziałam, że kruki strasznie hałasują, nie to, co sowy ale okazało się, że nikt tego nie zauważył.
Ostatnia
była Elipsa. Czułam się wypełniona energią, która była jakby złota. Nie
wiem jak dokładnie to opisać bo z jednej strony jak o tym myślę, to mam
wrażenie, że ta energia wchodziła od stóp a jednocześnie od czubka
głowy. Ale też wiem, że ona płynęła przeze mnie jak strumień. Tak cz
siak, w splocie słonecznym było duże przewężenie, coś jak zwężenie w
klepsydrze. Bardzo chciałam, żeby to zwężenie zniknęło. Poczułam, że
chyba już powinnam wyjść ale to zwężenie cały czas było - choć trochę
mniejsze, więc jeszcze trochę zostałam ale niedługo bo poczułam, że już
muszę wyjść. Potem miałam jeszcze pomysł, żeby choć na chwile wrócić do
Elipsy ale wiedziałam, że to nie jest pomysł dobry :)
Kiedy
wróciliśmy w południe na taras widokowy pomyślałam sobie „z powrotem w
domu” i ta myśl mnie zdziwiła. Na tarasie nie mogłam się skoncentrować.
Stałam, strącałam nogą śnieg i zastanawiałam się, czy można z tego
wróżyć :))) Teraz jak o tym myślę, to chyba jakiś autosabotaż :) Ale
czułam się bardzo dobrze i byłam spokojna (co ostatnio nie zdarzało się
znowu tak często). Kiedy zamknęłam oczy znowu pojawiło się białe
światło, czerwone i brązowe (choć w sumie ciężko sobie wyobrazić
„brązowe światło”).
I to chyba już wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz