czwartek, 18 kwietnia 2013

Stachura i garść wspomnień

Rozczytuję się od wczoraj w Stachurze Edwardzie. To moja młodość. Ale dopiero teraz dojrzałem do Stachury. Jego pisanie daje mi...luzik. Ale też chwile niesamowitego wyciszenia. Znikam po prostu.....jestem w baśniowej jesiennej krainie na Łysej Górze, świętej górze naszych Praojców, jestem sam, w tej kniei nieprzebytej (Park Narodowy). Cisza. Leżą pokotem mocarne dęby, wielkie wykroty, materac liści pod nogami...idę...




- - Szedłem. Miasto zostawało w tyle i jego wielki niby ruch. Tu ci­cho było na świecie. Wiatr się jakoś nie pokazywał i piękne, pięk­ne liście leżały sobie pod drzewami, czekając na powiew jakiś bo­ski, co by je ożywił jeszcze ostatni raz, co by je zakręcił w tańcu ostatnim, zanim spadnie śnieg, zanim zakopie je biała śmierć. Podniosłem kilka, żeby oglądać, zanim i mnie zasypie śnieg jakiś wczesny niespodziewany. Przystrojone były na ten ostatni taniec w to, co było najpiękniejszego, w najpiękniejsze suknie, jakie tylko są, w tak zwane gamy. Nie pierwszy raz podnoszę jesienne liście i oglądam, co rok to robię, ale czy moje zachwycenie jest mniejsze za każdym ostatnim razem, niż za pierwszym razem, kiedy podnio­słem jesienny liść? Nigdy. I nie potrzebuję chyba mówić, że od­wrotnie jest. Bardzo podobne jest to samo z niektórymi melodiami, których można słuchać bardzo wiele razy i one nie przestają się wcale podobać, tylko odwrotnie właśnie, coraz więcej się podo­bają, coraz nowe piękności z nich wypływają i już nie tylko uszy słu­chają wtedy, ale wszystko jest zasłuchane, całe ciało słucha i się poddaje. Patrzyłem na liście, na te kolory niespotykane i delikat­ność i czułem, że nie tylko moje oczy są zachwycone, ale całe cia­ło i nawet nogi w butach, i nawet plecy z tyłu pod koszulą, i czoło, czułem, jak mi się wygładza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz