czwartek, 18 kwietnia 2013

Prawdziwa rozmowa ludzi



Lubię takie rozmowy. Niespieszne, szczere do bólu, w których każde słowo ma wagę....Jeden mówi, drugi słucha. Potem ten film kultowy według Stachury - Siekierezada, moje praktyki na Mazurach z Wydziału Leśnictwa, i teksty: -"Najgorsze kobiety, to te, które mają wąskie usta...moja ma wąskie usta. - (Ludwig Benoit)."  Jeszcze raz Stachura...
   
           - Spałem w wagonach stojących na bocznicy.....Obudziła mnie ta sama sprzątaczka co wczoraj, przedwczoraj i trzy dni temu. Przychodzą tu o szóstej posprzątać wagony, umyć, wytrzeć szyby od środka, pozamiatać w korytarzach i w przedzia­łach, bo ta wielka myjka, co tryska wodą z mydłem i pod którą się przepuszcza wagony, wymyje je tylko od zewnątrz. W środku mu­szą posprzątać sprzątaczki. Potem przyjeżdża lokomotywa i zabie­ra skład, żeby go podstawić na jakiś tor przy umówionym peronie, gdzie już czekają ludzie, żeby wsiąść i zająć dobre miejsce albo ja­kiekolwiek.
Obudziła mnie lekko, dotknęła mi ręki leciutko i patrzyła, jak otwieram oczy i jak znowu zamykam, bo zobaczyłem, że to ona, i spać mi się chciało bardzo. Wczoraj nie mogłem długo zasnąć. Myślałem długo o jednej rzeczy, która jest taka niezmierzona, że można by całe życie nic nie robić, tylko o tym myśleć. I to już by była kropla w morzu. I to też by nic nie dało. Myślałem o płynię­ciu czasu. A potem ta myśl. Ta myśl potem zawrotna, że może ist­niałem w czyimś marzeniu, w czyjejś tam głowie marzącej, kiedy mnie jeszcze nie było, kiedy mi jeszcze było daleko.
— No wstań już.
Usiadłem z zamkniętymi oczami ciągle. Jeszcze małą chwilę.
— Tak mi się nie chciało cię obudzić, bo tak spałeś ładnie, śmiałeś się przez sen, to znaczy, miałeś taką minę śmiejącą, że aż nie mogłam cię obudzić. Dobre pięć minut tu siedzę i widzę.
Otworzyłem oczy. Ale musiałem wciągnąć w to wolę wyćwiczo­ną, żeby je otworzyć, taka mnie senność niewoliła.
— Wczoraj, jak przyszłam, spałeś całkiem inaczej. Miałeś zaci­śnięte zęby, przedwczoraj też, od razu cię obudziłam. Na pewno ci się coś niedobrego śniło. Ale nie pytałam co, żebyś sobie nie przy­pominał niepotrzebnie.
Poprawiłem sobie włosy palcami i zacząłem rozcierać nogi i rę­ce na krzyż, bo zdrętwiałem dosyć, ale normalnie. Ranki już chłod­ne wstawały od dawna. W pociągach jeszcze nie palili. Jakby palili, to zawsze by tego ciepła trochę zostało w wagonach. Ale jeszcze nie palili. I były tylko resztki małe i zwiewne tego ciepła, co ludzie ci zostawili, którzy jechali tym pociągiem. Kiedy przychodziłem na noc, czułem je jeszcze wyraźnie. Niezbadane są drogi.
— Zmarzłeś, bidaku. Ścierpłeś.
— Trochę. Za to wypocę się przy taczkach.
— Byłeś wczoraj w robocie?
— Byłem.
— Dobrze. To dobrze. Ale co z tobą będzie? Jak ty chcesz tak dalej?
— To będzie, co ma być. Dam sobie radę. Niech się pani nie martwi.
— Jak ja mam się nie martwić, jak widzę taką ludzka krzywdę, jak marnieje po wagonach człowiek, jak ja mam...
— Idę. Do widzenia.
— Poczekaj. Poczekaj. Już nic nie będę mówić ani pytać. Przy­niosłam ci trochę chleba ze słoniną.
— Pani ma dla siebie?
— Mam, mam.
— Niech pani pokaże.
— Masz. Widzisz.
Jadłem, a ona patrzyła na mnie, jak jem.
— Usiądź — powiedziała.
Usiadłem. Nie wiem, jak ona w niektórych chwilach na mnie patrzy. Zupełnie jakimiś nie swoimi oczami. Coś się wtedy z nią dzieje. Jakieś fale w nie przypływają. Ona sama chyba nie wie, co to jest. Bardzo ładną ma twarz wtedy, chociaż nie jest młoda, tylko starsza.
Zjadłem, wytarłem usta przedramieniem, podziękowałem bar­dzo grzecznie i powiedziałem, że idę się trochę umyć i że będę już leciał. Nic nie powiedziała. Zamknąłem cicho przedział, nie mówiąc: „do widzenia", nic nie mówiąc, nie mówiąc też: ,Jeszcze Polska nie zginęła", tak jak mówiłem do niej ze śmiechem, żeby ją rozweselić, kiedy się żegnałem, idąc do roboty. Zamknąłem cicho przedział, nic nie mówiąc. Bo nie chciałem jej przeszkadzać. Bo widziałem, że te fale ciągle w niej przepływają i było jej chyba do­brze.
Poszedłem do ubikacji, nalałem trochę wody z konewki do zle­wu, który zatkałem papierem, i zacząłem się myć, to znaczy płukać ręce i twarz zimną wodą półlodowatą, ale która jeszcze nie zamarzła. Mrozu jeszcze nie było i nie zauważyłem jeszcze też przymroz­ków porannych, szronu, suchego wiatru, co ścina. Ale patrzeć nie­długo. Patrzeć niedługo, jak szron oblecze poranki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz