Nieustannie krąży wokół nas. Pędzi obłoki nad ziemią. A
kiedy chcesz go schwytać i jakoś na trwale zaprząc w żagle lub skrzydła
wiatraków, wtedy w bezradnej dłoni tylko strzęp jego szaty ci pozostaje……
Mówimy; -Wiatr, zgadzając się jednocześnie, że zawsze będzie
nieuchwytny, bezdomny, lekkomyślny. Że: - „ na niczym mu nie zależy i niczego
nigdy nie broni”…..
Dziewiętnastowieczny poeta na dowód swojej prawdy napisał wiersz: -„Na
zwaliskach zamku w Czersku”.
Po czarnych
szczelinach, darłem się ku górze.
Zobaczył to
wicher – co gdzieś tam bałwany mgły
Po polu wodził –
i przybiegł zdyszany, i zawył mi w ucho:
„ Gdzież pniesz
się to? Gdzie?
Od wieku nie
dotknął nikt skroni tych wież!”
Jestem w Czersku i patrzę na owe trzy wieże. Tę nad bramą
(kwadratową) i te dwie okrągłe, jak tu mówią – cylindryczne – połączone z nią
ramionami murów.
Właśnie pomiędzy nimi była, w czasach mojej młodości, chyba
stumetrowa, pusta przestrzeń bez muru. Otwarta na południe w stronę Warki.
Tędy najswobodniej wchodził wiatr, zaglądało oko nieba,
wciskała się zieleń traw i cherlawe drzewka wspinały się na mury.
Wszystkie te siły jednym wielkim głosem przyrody pytały:
Gdzie są ci
książęta mazowieccy, co ten zamek stawiali?
Gdzie ta
Włoszka – królowa, która kazała zamek sadami i winnicami otoczyć?
Gdzie
wreszcie podział się ten starosta ( czy jak niektórzy powiadają: marszałek )
Franciszek Bieliński, który przed 300 laty próbował
restaurować trochę mury?
Odpowiedź
wiatrowi, zieleni i niebu po trzykroć ta sama: NIE MA ICH….
XIX – wieczny poeta, Roman Zamorski, tak kończy opowiadanie
o wichrze z czerskiego zamku: -….”Chciał mnie porwać…
I
ułamałem gałązkę dębową,
I
nią , jak berłem – skinąłem”.
Uspokoił się wicher, uchodząc przez północną bramę, co się
pod kwadratową basztą znajduje, wpadł w ręce starego dziada, który wichry łapie
i wiąże. I tylko, jak za gorąco w świecie, lub gdy jest zły, wypuszcza je na
wolność.
A po schodach,
które oczy w górę prowadzą, wspina się światło na kwadratową basztę. Kiedy
dochodzi do okna, rozlega się wystrzał armatni.
Nie każdy go
słyszy, ale – wierzcie mi – zawsze pod zachód, gdy rozlewa się po niebie słońce czerwone, znoszą z baszty
żołnierze ostatniego Niemca z Czerska.
Ukrył się w baszcie i przekazywał swoim kamratom tzw.
koordynaty. Ktoś z naszych zauważył błysk lornetki na wieży, wycelował z grubej
rury, i już po człowieku.
Żył jeszcze
przez chwilę, gdy go zniesiono na dół, ale nogę mu urwało i krew sikała równo.
Stąd o zachodzie, od krwi w bramie tak czerwono.
"wiatr myśli wieje tam, gdzie go oczekują"
OdpowiedzUsuń...to nie moje stety, niestety...
wołk