Jazda trwała około dwóch godzin. Wjeżdżaliśmy na jakieś
wzniesienia i pokonywaliśmy strome zakręty. Nikt nic nie mówił.
Na ciemnym niebie widziałem korony wysokich sosen, których
czerń przesłaniała nieco spektakl milionów gwiazd. Byliśmy gdzieś na dalekiej
północy.
W pewnej chwili
odgłos silnika furgonetki zamilkł. Pojazd poruszał się dalej. Nie miałem
pojęcia. Jak furgonetka może poruszać się bez pracującego silnika.
W końcu samochód zatrzymał się pod sosnami.
Wysiedliśmy.
- Ostatni
odcinek drogi pokonamy pieszo – wyszeptał Axel.
Potrwa to około czterdziestu minut i niezwykle ważne jest, abyśmy
zachowywali się tak cicho, jak to tylko możliwe. Rób dokładnie to, co my, nie
hałasuj i nic nie mów. I nie zapalaj papierosa!
Zanurzyliśmy się
więc w czystą czerń. Tempo marszu było dość monotonne.
Czasami jeden z bliźniaków chwytał moje ramię, aby pomóc mi
przejść przez mały strumień,
Lub okrążyć niewidoczny głaz.
Mieli na oczach
gogle, które uznałem za noktowizory. Nie rozumiałem, dlaczego i mnie nie
wyposażono w takie urządzenie.
Weszliśmy na
jakieś wzniesienie, po czym zeszliśmy na płaską równinę, gęstą od drzew.
W końcu zatrzymaliśmy się i usiedliśmy na grubej podściółce
z opadłych sosnowych igieł. Schowaliśmy się za dużymi głazami
Axel wyszeptał:
- Jesteśmy na
miejscu. Przed nami jest małe jezioro. Kiedy nadejdzie świt, ujrzysz je między
sosnami. Poczekamy tu. Obyśmy mieli szczęście. Nie mów nic i nie wydawaj
żadnych dźwięków.
Szczęście? Co to u
diabła miało znaczyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz