Nowy komentarz do posta "Pięć głupich panien" dodany przez 0silbermann0 :
Ai-ki-do nie jest sztuką walki, ani nawet sztuką samoobrony. W dosłownym
tłumaczeniu to "droga siły życia", "droga umiłowania życia" tak
przynajmniej rozumiał to Morihei Ueshiba twórca Aikido.
To co
odróżnia Aikido od wszelkich innych wschodnich sposobów na utrzymanie
kondycji fizycznej, to możliwość wyboru. Przy pomocy tych samych technik
jesteś w stanie bezboleśnie unieszkodliwić jak również połamać rękę w
trzech miejscach tak, że już zawsze delikwent będzie musiał jeść zupę
drugą ręką. Wybór należy do Ciebie. W tym jest piękno nauk Morihei. Masz
szansę pokochać swojego przeciwnika, ale nie jest to konieczne.
Ale
jest w tych naukach również prostota :) (tu z góry chciałem podziękować
Mistrzowi za wizję) Zdarzyło się razu pewnego, że na skrzyżowaniu pod
domem, w którym wtedy mieszkałem prawie zostałem przejechany przez
samochód. Udało mi się w ostatniej chwili uskoczyć, i wiedziony
wybujałym egoizmem (zamiast cieszyć się, że żyję) zacząłem wymachiwać
środkowym palcem, stukając się nim dodatkowo w czoło. Na pisk opon nie
trzeba było specjalnie długo czekać. Zza kierownicy wyskoczył jakiś taki
napakowany osiłek i od razu zaczął mnie okładać pięściami (nie mam do
niego pretensji, przecież mogłem sobie ten palec wsadzić wiecie gdzie).
Ja już wtedy ćwiczyłem kilka lat Aikido, ale z bokserem bardzo ciężko
jest dojść do sytuacji, w której można byłoby wykorzystać którąkolwiek z
technik. Tak więc dałem się delikatnie okładać, jednocześnie przenosząc
arenę naszej walki w miejsce, w którym wystarczył lekki kopniak z mojej
strony, żeby gość wylądował pod nadjeżdżającym autobusem. I nie
uwierzycie, ale na chwilę przed kopniakiem z mojej strony gościu
zrezygnował z walki. Po prostu odwrócił się i odszedł. Wielki szacunek
dla jego i mojego anioła stróża. Ta głupia sprzeczka mogła przecież
zakończyć się tragedią.
Potem wielokrotnie rozpamiętywałem to
"spotkanie", planując sobie w myślach co to ja bym nie zrobił, gdyby
dziś doszło do takiej konfrontacji. To był czas, kiedy jeszcze
studiowałem na Uniwersytecie Warszawskim. Daleko z domu nie miałem, ale
lubiłem jeździć autobusem na uczelnię. Najchętniej siadywałem z przodu,
za kierowcą. To miejsce przeznaczone na ogół dla inwalidów, emerytów,
czy matek z dzieckiem. No ale w tłumie to już traci znaczenie.
No
i co? Oczywiście siedzę na tym miejscu dla inwalidów. Wkurzony do
granic możliwości zajściem z osiłkiem (tym bardziej, że to ja miałem
teraz spuchniętą wargę, a nie on) wymyślam coraz to nowsze chwyty i
dźwignie, które bym zastosował, gdyby tylko znowu doszło do
konfrontacji. Aż tu nagle na szybie przede mną pojawia się postać
Morihei i szczerze się ze mnie śmieje.
Wtedy mistrz dał mi do
zrozumienia jakim jestem idiotą, i że prawdziwy mistrz Aikido nigdy nie
będzie musiał walczyć. Bo nie chodzi o to, żeby być biegłym w sztukach
walki, tylko o to, żeby nigdy nie musieć tych umiejętności używać. To
jest prawdziwa droga siły życiowej, bądź umiłowania życia (jak kto
woli).
Koniec olśnienia :)
Oj coś sie zagalopowałeś. :) Wizja jak cyganka, nie zawsze prawdę powie :D
OdpowiedzUsuń